Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. Taylor

11.11.2022

Taylor

Nie mogę oddychać. Płuca płoną żywym ogniem, oczy są kompletnie suche, wylałem już chyba wszystkie łzy.

Waliłem w worek treningowy tak długo, że nie czuję palców u dłoni. Widzę, że skapuje z nich krew, ale nie przeszywa mnie ból. Druzgocząca złość miesza się z pustką, tworząc wybuchową mieszankę.

Chcę krzyczeć. Chcę by demon odchodził w cierpieniu. Chcę się zemścić i jednocześnie nie mogę zaczerpnąć oddechu. Chodzę, dotykam, mówię, ale mam wrażenie, jakbym to nie był ja.

— Taylor.

Słyszę i widzę Tabithę, ale nie patrzę na nią. Stoję nadal do niej bokiem, nie chcąc nawiązywać kontaktu wzrokowego. Boję się, że gdy spojrzę w jej oczy, to cała lawina emocji wytoczy się ze mnie i sobie z nią nie poradzę. Już ledwo daję radę.

Co moment oszukuję się, że to, co widziałem to nieprawda. Że babcia żyje i wszystko będzie dobrze, ale potem atakują mnie głosy, sprowadzające na ziemię.

To prawda, prawda, prawda.

Już jej nie zobaczę. Nie dotknę. Nie przytulę. Nie usłyszę śmiechu.

Nic. Nic nie pozostało.

— Taylor — powtarza moje imię i dopiero teraz dociera do mnie, że emanuje smutkiem.

Poddaję się i spoglądam wprost w jej piękne oczy i dostrzegam w nich taki sam ból, jaki teraz siedzi we mnie. Jakbym odbijał się w spojrzeniu Tabithy.

Nie czekam na wyjaśnienia. Podchodzę do niej i obejmuję, a Tabi od razu się poddaje temu uściskowi. Wtula głowę w moją klatkę piersiową, więc jedną dłonią głaszczę jej plecy, a drugą gładzę włosy.

Trwamy w tym zawieszeniu długo, nie interesując się tym, co ktoś o nas pomyśli. Wspieramy się wzajemnie, przekazując sobie wsparcie bez słów i czerpiemy z siebie siłę.

Tuląc ją, mam wrażenie, że świat staje się trochę łatwiejszy. Nadal bolesny, ale przeczucie, że się tego nie wytrzyma gdzieś się ulatnia, robiąc miejsce nadziei, że razem damy radę.

Przetrwamy wszystko.

— Mairag nie zabiła się przeze mnie — odzywa się, nie zmieniając ułożenia. — Sophia znalazła dziennik Chao, w którym przyznaje, że widziałam, jak mordował Mairag, a później wymazał mi to wspomnienie i zastąpił innym.

Wzdryga się i przesuwa dłońmi po moim ciele tak, jakby chciała się ze mną zlać.

— Wymazanie wspomnień... Nie sądziłem, że to możliwe — odzywam się niepewnie, nie wiedząc, jak pociągnąć temat.

No jedyne, o czym aktualnie myślę, że ten Chao jest strasznym draniem i utłukłbym go za to wszystko, gdyby się teraz przede mną pojawił. Chryste, Tabi została odtrącona przez przyjaciół i pozostawiona sama sobie, tylko dlatego, że znalazła się w złym miejscu.

Każdy ją osądził i przylepił łatkę. Nikomu nie przeszło przez myśl, że to może być kłamstwo. Nawet jej samej.

— Też nie sądziłam. Okazuje się, że jednak można, wystarczy być czyścicielem — prycha z goryczą. — I zanim zadasz to pytanie, to je uprzedzę. Okazuje się, że w Scout jest iluś czyścicieli, którzy mają się dobrze i robią to bardzo często, o czym nie wiedział praktycznie nikt. Marcus... — Tabitha porusza się nerwowo, więc wtulam twarz w jej włosy. Uspokaja się. — Marcus opowiadał mi i Sophii, jak bardzo są potrzebni. Miałam go za przyjaciela, a teraz nie wiem nawet, czy nie oszukuje, że nie wiedział o tym, co zrobił mi Chao.

Chciałbym ją zapewnić, że z pewnością tak nie było, ale nie mogę mówić czegoś, w co nie do końca wierzę. Marcus ma swoje za uszami, nie jest potulnym barankiem i nie mam pojęcia, do czego byłby tak naprawdę zdolny. Równocześnie wydawał się jednak prawdziwym przyjacielem Tabi.

Pytanie tylko, gdzie kończy się prawda a zaczyna aktorstwo? Ile w tym szczerości, a ile wyrachowania?

— Chryste, tulę się do ciebie i się żalę, a przecież ty bardziej cierpisz. Powinno być odwrotnie.

— Nigdy nie porównuj cierpienia. Każde jest bolesne i nie można tego mierzyć, że ja mam prawo, a ty nie. — Wzdycham, a Tabitha unosi głowę i spogląda prosto w moje oczy. — Masz prawo czuć to wszystko i jest to jak najbardziej zrozumiałe. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, więc nie mogę powiedzieć, że wiem, co czujesz. Mogę jedynie cię zapewnić, że cokolwiek byś nie czuła, to ja będę obok. Służyć ramieniem do wypłakania i wsparciem. — Układam dłoń na jej policzku. — Będę milczeć, kiedy tego będziesz potrzebować i mówić, jeśli tego zapragniesz. Nie ucieknę nigdy, z jakimbyś problemem nie przyszła — kończę szeptem, czując, że te słowa są obietnicą.

To nie wyznanie miłości, ale uważam, że są równie wielkie jak one.

— Powiedziałeś to tak pięknie, że nie uda mi się tego przebić. — Uśmiecha się smutno i składa pocałunek na wnętrzu mojej dłoni. — Powiem więc tylko, że ja też będę obok ciebie bez różnicy czy będzie szaleć sztorm czy świecić słońce.

— Przebiłaś — mruczę, powstrzymując wzruszenie.

Pustka zostaje zastąpiona przez poczucie, że jest ktoś komu na mnie zależy. Złość zmniejsza się przez wsparcie.

Pozostaje jeszcze smutek, który nie odchodzi i nie odejdzie nigdy. Ale kiedyś nauczę się z nim żyć. Zaakceptuję jego obecność, tak jak zaakceptowałem, że po śmierci mamy rozgościło się we mnie cierpienie, robiąc sobie przyjemne lokum.

— Taylor — szepcze Tabitha i tym razem to ona układa swoje dłonie na moich policzkach. — Jest mi ogromnie przykro z powodu twojej babci.

Myślałem, że oczy wyschły. Myliłem się. Nie potrafię znów powstrzymać łez. Pozwalam im swobodnie płynąć, wiedząc, że przy Tabithcie nie muszę udawać. Jesteśmy dwojgiem smutnych ludzi i może dlatego tak świetnie się uzupełniamy i dogadujemy.

Mrok przyciąga mrok. Światło przyciąga światło.

Tak samo jest z bólem.

Mijają nas ludzie, wypalając wzrokiem i szepcząc między sobą. Widzę, jak wskazują na mnie palcem i chociaż mam w dupie to, co pomyślą o moim płaczu, to nie chcę dzielić się z obcymi swoimi uczuciami.

Łapię Tabithę za dłoń, przeplatam nasze palce i prowadzę do mojego pokoju. Ona nie pyta, wystarczy jej krótkie spojrzenie w moje oczy, by zrozumiała.

Przekręcam klucz i teraz to ja pozwalam się jej poprowadzić. Tabitha wybiera łóżko. Siada na nim, a ja kładę się w taki sposób, że mam głowę na jej kolanach. Przymykam powieki, gdy zaczyna bawić się moimi włosami.

Oddycham głęboko, płuca już tak nie płoną.

Uśmiecham się, kiedy przyznaję w myślach, że się w niej zakochałem. Zakochałem się w tak krótkim czasie w kobiecie, która pierwotnie była moją porywaczką. Myślę, że przez te dni poznałem ją lepiej niż niejednego człowieka, z którym spędziłem miesiące.

Do tej pory z nikim nie nawiązałem aż tak głębokiej więzi i może powinno mnie to przerażać, ale ja tego się nie boję.

Bałem się śmierci babci, a i tak się to wydarzyło. Więc czym jest strach? Rodzi się w nas i utrzymuje, przysparzając kłopotów. Nie mija, zakleszcza się coraz to bardziej, obłapiając swoimi mackami.

Nie chcę się już bać. Chcę iść z podniesioną głową.

Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie uleknę.

Przypominają mi się słowa babci. To z któregoś Psalmu, jestem tego pewien i mam wrażenie, że nie pojawiły się we mnie przypadkowo. Jeśli czegoś mnie nauczyło Scout, to tego, żeby nie ignorować intuicji.

A intuicja wręcz krzyczy, że w ten sposób babcia się ze mną kontaktuje, by przekazać siłę.

Drżę i czuję, że znów lata mi podbródek. Mam zaciśnięte powieki, a mimo to łzy torują sobie drogę i spływają po policzku, ginąc gdzieś na szyi.

— Hej...

Tabitha przesuwa się i nagle pojawia się tuż nade mną. Czuję jej gorący oddech na moich policzkach, a tuż po nim usta.

Tabitha czule całuje mnie raz, później jeszcze jeden i jeszcze raz. Obsypuje pocałunkami całą moją twarz, przekazując tym całą gamę uczuć. Otwieram powoli oczy, chcąc znów zatonąć w jej spojrzeniu.

Jest tak blisko, na wyciagnięcie ręki. Podnoszę więc dłoń i zakładam jej kosmyk włosów za ucho. Ten i tak wymyka się ponownie, łaskocząc mnie w twarz, ale to ignoruję. Nie potrafię inaczej, gdy Tabitha wykonuje ruch, łączący nasze wargi.

Całujemy się niespiesznie, przekazując sobie w pocałunku wszystkie dławiące emocje. Chłonę jej, ona przyjmuje moje. Ma gorące wargi, takie od których nie chcę się odrywać.

Nie przerywając pieszczoty przewracam ją delikatnie na plecy i zawieszam się nad nią. Dłonie Tabi od razu lądują pod moją koszulką. Pogłębiam nieco pocałunek, gdy czuję jej paznokcie na swoich łopatkach, a nasze serca wybijają szybszy rytm.

Wszystko we mnie wybucha.

I wtedy dzieję się coś dziwnego. Znów znikam. Nie ma już Tabithy, nie ma jej ust i pięknych oczu. Nie ma nic, ale nie jestem ponownie w tym samym miejscu, gdzie wylądowałem po naszym ostatnim zbliżeniu.

Tu nie jest tak przeraźliwie chłodno ani ciemno.

Stoję otoczony szarością, próbując pojąć, co się właśnie wydarzyło.

— To szaleństwo! — rozbrzmiewa głos.

Rozglądam się, próbując odnaleźć jego źródło. Nikogo nie dostrzegam, ale czuję w którą stronę powinienem pójść. Palce u dłoni dziwnie mi mrowią, jak nigdy wcześniej. Nie mogę jednoznacznie określić, co to oznacza, ale czuję, że znalazłem się w źródle tajemnicy.

To szansa. Nie poradzę sobie sama, potrzebuję twojej pomocy — odpowiada drugi głos.

— To będzie koniec. Nie mogę ci tego zrobić, nawet nie chcesz wytłumaczyć dlaczego. Skąd ci się to wzięło?

Przystaję gwałtownie, natrafiając na ścianę. Obracam się wokół i dostrzegam, że znalazłem się w dziwnym kwadracie, z którego nie ma wyjścia. Nadal nikogo nie widzę, ale wiem, że ci ludzie są tuż obok.

Unoszę dłoń, odczuwając coraz to silniejsze mrowienie i intuicyjnie przykładam ją do chropowatej ściany. Po ciele przechodzi mnie prąd, sprawiając, że się krzywie. Natężenie bólu jest ogromne, ale nie sprawia, że rezygnuję.

To nie jest czas, kiedy można się jeszcze wycofać. Muszę dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.

Dla babci. Dla Tabithy. Dla Scout. I dla siebie.

Rozbłyska gwałtownie światło, zmuszające mnie do zmrużenia oczu. Ściana powoli zaczyna się przekształcać, zmieniając szarość w lustro. Za nim dostrzegam dwójkę osoób. Mężczyzna i kobieta, toną w czarno-białych barwach.

Wspomnienie?

To pierwsza moja myśl i nim dłużej się w nich wpatruję, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to prawda.

Sceneria się rozrasta. Zauważam, że stoją teraz na dachu. Mężczyzna ma w dłoniach aparat fotograficzny, a kobieta stoi w cieniu, uważnie mu się przyglądając.

— Przemyślałeś naszą rozmowę? — pyta i wyłania się z mroku.

Nie widzę jej wyraźnie, ale wydaje mi się znajoma. Tak jakbym już gdzieś ją widział.

Myślałem, że odpuściłaś. Nie mogę tego zrobić, rozumiesz? Czy naprawdę nie wystarcza ci to, co jest?

— Nie. Chcę więcej i mogę to mieć.

Mężczyzna kręci powoli głową, a następnie unosi wzrok na rozgwieżdżone niebo. Milczy.

Kobieta podchodzi do niego od tyłu i wtula się, nie zmieniając mimiki twarzy.

— Wiesz, że cię kocham — szepcze.

Mężczyzna wolno przytakuje.

— Ale miłość ci nie wystarczy.

To nie było pytanie. Na twarzy kobiety dostrzegam majaczący uśmiech i w dalszym ciągu próbuję rozgryźć, kim ona jest. Gdyby tylko byli mniej rozmazani...

Dokładam do lustra drugą dłoń i wtedy sceneria ponownie się zmienia. Rozglądam się i od razu ogarniam, że to jest w Scout. Serce zaczyna mi szybciej bić, a myśli galopować. Wpatruję się, jak mężczyzna wchodzi na salę wolnym krokiem, ściskając w dłoni sznur.

Jest zapłakany, a po jego karku płynie stróżka potu. Kroczy ciężko jakby szedł na skazanie. Zaczynam widzieć wyraźniej.

Gdybym mogła, to zrobiłabym to sama — odzywa się kobieta, pojawiając obok niego. — Nie czuj. Po prostu załóż mi pętle na szyję, popchnij krzesło i odejdź. Nie próbuj mnie ratować, jasne? Wszystko musi przebiec zgodnie z planem.

— Możemy się jeszcze wycofać. Pomyśl tylko, co ci po tym wszystkim? Nie chcę cię krzywdzić — oponuje, wpatrując się w nią błagalnym spojrzeniem.

— Przestań — warczy kobieta. — Umrę, a później wrócę silniejsza. Najpotężniejsza, rozumiesz? Nie będę już tylko medium. Będę kimś więcej. — Rozpromienia się, a jej oczy błyszczą z podekscytowania. — Przygotowywałam się do tej chwili od lat. Śmierć to pikuś w porównaniu z tym, co mnie dalej czeka. — Wchodzi na krzesło i czeka, aż sznur do zawiśnięcia będzie gotowy. — Pamiętaj, że nikomu nie możesz o tym powiedzieć. Musisz dopilnować, by każdy myślał, że popełniłam samobójstwo.

Chryste, ostatnie zdanie uderza do mnie z tak wielką mocą, że miękną mi nogi. Kobieta staje się całkowicie wyraźna, bez trudu ją rozpoznaje. Marcus się mylił, obierając kierunek, że to jego matka za wszystkim stoi. Winną osobą jest ta, której nikt nie podejrzewał. Mairag.

Kocham cię. Błagam, nie każ mi tego robić.

— Chao, przestań do cholery! Nie przedłużaj. Kopnij po prostu w krzesło i po kłopocie. Nie bądź słaby — warczy, a jej głos ocieka jadem.

Nie wygląda na świeżo upieczoną żonę. Na kobietę, która kocha. Słyszałem o niej tyle dobrych słów, że nie potrafię zrozumieć, dlaczego nikt nigdy nie dostrzegł w niej tego, kim jest naprawdę.

Psychopatki.

Chao w końcu się poddaje. Popycha krzesło i krzyczy wniebogłosy, gdy jego żona zawisa. Widzę, jak bije się z sobą, nie wiedząc, czy ruszyć jej na ratunek czy uciekać. W pewnym momencie odwraca się i wpatruje wprost w moje oczy. Bariera między nami znika.

— To dziś się skończy. Zebrała wystarczająco sił, by powrócić. Nie możesz do tego dopuścić.

***

— Taylor! Boże, dlaczego ty zemdlałeś?

Otwieram powoli powieki i dostrzegam zaniepokojony wzrok kobiety. Siadam, rozmasowując skronie i przełykam ciężko ślinę, zastanawiając się, jak powiedzieć Tabithcie o tym, czego się dowiedziałem.

Załamała się, gdy dowiedziała się, co zrobił Chao. Jak zachowa się, gdy dowie się, że za tym wszystkim stoi osoba, o której śmierć się obwiniała przez te lata?

— Przerażasz mnie — wydusza Tabi i kuca przede mną. — Co się stało?

— Nie spodoba ci się to, co zaraz powiem, ale muszę to powiedzieć, bo nie mamy czasu. — Pocieram skronie. — Marcus celował, że to jego matka steruje demonem, a tak naprawdę tą osobą jest ktoś inny.

— Kto? — pyta, zastygając.

Dotykam jej dłoni i biorę głęboki wdech i wydech. Muszę to z siebie wyrzucić za jednym zamachem. Przedłużanie niczemu nie służy.

— Mairag. Chao pokazał mi ich wspomnienia. Przygotowywała się do tego długo. Porywała ludzi by czerpać z nich siłę i powrócić jako ktoś więcej.

— To niemożliwe!

Tabitha zrywa się z podłogi i wsuwa dłonie we włosy. Krąży gorączkowo po pokoju, szybko oddychając.

— Tabi, ona dziś chce wrócić. Musimy iść do Marcusa i ją powstrzymać... — Podchodzę do niej i chcę jej dotknąć, ale ona się gwałtownie odsuwa. — Wiem, że ciężko to zrozumieć, ale to nie kłamstwo.

— Skąd wiesz? Może Chao tobą manipuluje? Po co zostawiałby notes Sophii, a tobie pokazywał te wspomnienia? I to dopiero teraz. Przecież on żyje. Mógłby w każdej chwili przyjść i nam o tym opowiedzieć.

— Tabi — szepczę, widząc, co robi. Łapie się jakiejkolwiek innej opcji, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że to, co powiedziałem, to prawda.

Rozumiem ją. W końcu robię to samo z babcią. Odsuwam myśl o tym, że jej już nie ma.

A teraz w końcu dowiedziałem się, kto za tym stoi. Nie rozumiem do końca, jak wyglądał cały plan Mairag, ale to nie jest ważne. To, co istotne już wiemy. Dąży do władzy, do mocy, której nie ma nikt. I po drodze nie zważa na nikogo.

Posunęła się do zlecenia swojego zabójstwa mężczyźnie, który ją kochał. Do czego jeszcze może być zdolna?

— Co się dzieje? — Do pokoju wchodzi Sophia i widząc krążącą w kółko Tabithę, gwałtownie przystaje. — Wiadomo coś nowego? Przyszłam tu, bo Marcus chce się z nami spotkać — tłumaczy, a mówiąc imię szefa Scout mimowolnie się krzywi. — Znalazł jakiś sejf swojej matki, o którym ponoć nie wiedział. A w nim księgę, która krok po kroku pokazuje, w jaki sposób medium może stać się istotą nadprzyrodzoną. — Potrząsa głową.

Tabitha uspokaja się i przenosi wzrok na Sophię. Zerka na mnie, jakby po tych słowach dotarło do niej, że jednak miałem rację i plan Mairag nie był manipulacją Chao.

— Wszystko super, tylko że to nie matka Marcusa za tym stoi. Mairag musiała mieć dostęp do tej księgi albo znalazła jej kopię — tłumaczę.

Z każdą sekundą oczy Sophii się powiększają. Przez jej twarz przechodzi cała gama emocji, od niezrozumienia po zaprzeczenie, aż do poskładania wszystkiego w całość.

— Dlaczego Mairag? Wytłumacz, bo się zgubiłam. Coś się wydarzyło?

— Wierzysz w to, że to możliwe? — dziwi się Tabitha. — Przecież Mairag była twoją najlepszą przyjaciółką. Jak możesz?

— Nawiązałam z nią kontakt — zaczyna zrezygnowanym głosem Sophia i sadowi się na fotelu. — I dzięki tej rozmowie dotarło do mnie, że nie znałam jej wcale — wydusza.

Jej oczy lśnią od łez, więc szybko przeciera je zaciśniętą pięścią, by się nie rozpłakać. Mruga kilkukrotnie i okiełznaje buzujące emocje. Siadam ciężko na łóżku, a Tabitha zajmuje miejsce na fotelu.

Zerka na mnie zrezygnowana i widzę, że przestaje się opierać tej możliwości. Nie jest w dalszym ciągu przekonana, ale ziarno niepewności staje się coraz większe.

Biorę głęboki wdech i powtarzam wszystko ponownie. Sophia siedzi skupiona, wsłuchując się w moją opowieść. Ma wzrok wbity w podłogę i tylko jej przytakiwanie co jakiś czas utwierdza mnie w pewności, że słucha.

Gdy kończę zapada cisza. Każde z nas trawi wszystko we własnych myślach. Wymieniamy się spojrzeniami i bez słowa wstajemy. Nie rozmawiamy wcale do czasu, aż nie pojawiamy się w gabinecie Marcusa.

— Co jest? — pyta, widząc miny naszej trójki.

Nie mam siły powtarzać po raz kolejny tego samego. Kieruję proszący wzrok na Sophię, a ona wzdycha. Wiem, że jest jej ciężko. Jej i Tabithcie.

Świadomość, że opłakiwało się kogoś, kto tak naprawdę umarł z kuli porąbanego planu musi być ciężka. Nie potrafię sobie wyobrazić, co muszą teraz czuć i nawet nie chcę tego sprawdzać.

Pozornie stoją ze spokojną miną, ale oczy kobiet są lustrzanym odbiciem, pokazującym, jaki huragan w nich szaleje. Sophia mówi cicho, patrząc na Marcusa z pozorną obojętnością.

Tabitha unika spojrzenia kogokolwiek. Co jakiś czas rzuca tylko pełen nienawiści grymas w stronę mężczyzny.

— Będzie trzeba znaleźć Chao. Wszystko pięknie ci pokazał, ale nie powiedział, gdzie pojawi się Mairag. I demon. — Zgrzyta zębami i sięga po księgę, obitą brązową skórą i znakiem księżyca. — Popatrzcie. — Pokazuje nam rysunek.

Widnieje na nim kobieta z jasnymi oczami. Ma uniesione dłonie, a nad nimi migoczą dwie niebieskie kule. Obok kobiety jest czarny kształt. Nie wygląda jak bestia, prędzej jak plama atramentu, ale wpatrując się w niego, odczuwam silny niepokój.

— Krok pierwszy, rozwinięcie mocy medium maksymalnie — zaczyna recytować Marcus, ciągle pokazując obraz. — Krok drugi, rozlana krew w dniu pełnoletności.

— Mairag kogoś zabiła? — dziwi się Sophia i najpewniej cofa się w myślach do pamiętnych dni urodzin Mairag. W każdym razie ja bym tak zrobił.

Marcus wysuwa zdjęcie jakiejś dziewczyny. Nie znam jej, jestem pewny, że nigdy wcześniej jej nie widziałem. Tabitha marszczy brwi i kręci głową, a Sophia mocno zaciska usta.

— To dziewczyna, która zaginęła. Było o niej głośno, do tej pory jej nie odnaleźli — odzywa się Tabi.

— Odnaleźli, ale to zatuszowaliśmy — mruczy Marcus i odkłada zdjęcie blondynki. — Znaleźliśmy jej ciało, wyglądało na samookaleczenie po opętaniu przez demona. W tej stronie po drugim kroku jest rysunek, pokazująca w jaki sposób ma być dokładnie zabity człowiek.

Czyli robota Mairag. Cieszę się, że Marcus nie pokazuje nam tamtej strony.

— Zatuszowaliście? Czyli ty i policja? Mam rozumieć, że rodzina tej dziewczyny nic nie wie dalej o jej śmierci? — oburza się Sophia, potrząsając burzą włosów.

— Nie gryź. Już swoje zakładasz i się wciekasz zamiast normalnie porozmawiać — kontratakuje Marcus. — Rodzina wie. Mówiąc o zatuszowaniu mieliśmy na myśli media. I tak, Scout i policja. Usatysfakcjonowana odpowiedzią?

Mierzą się wzrokiem i ani jedno nie myśli odpuścić. Rozumiem wnerwienie Sophi i Tabithy na Marcusa. To, że w Scout są czyściciele, a one nic o tym nie wiedziały przez tyle lat musiało mocno zdenerwować.

Ale to nie jest czas na utarcia. Sophia i Tabitha muszą odłożyć złość do kieszeni, kiedy będzie po wszystkim.

— Krok trzeci? — wcinam się, unosząc brew w oczekiwaniu.

— Zawładnięcie demonem za życia. Coś w deseń zrobienia sobie z niego pieska. — Przewraca stronę i pokazuje nam krok czwarty. — Śmierć. Później jest dokładnie rozpisane, że za pomocą demona będzie porywać ludzi i czerpać z nich siłę. A gdy już się naładuje — robi cudzysłów w powietrzu — powróci nieśmiertelna i niepokonana. Z silnie rozwiniętymi mocami psychologicznymi i nadnaturalnymi.

— Co to właściwie oznacza? Będzie rzucać świetlnymi kulami? — dopytuję, próbując ogarnąć jakim cudem od medium i demonologów, dotarliśmy do tego momentu.

— To akurat nie jest wyjaśnione. I wolałbym się nie przekonywać, co będzie oznaczać powrót Mairag. Musimy dowiedzieć się, w jakim będzie to miejscu. Szukałem Chao od lat i mi się nie udało go znaleźć, a tymczasem on pojawił się tu niepostrzeżenie, żeby podrzucić swój dziennik. I znów rozpłynął się w powietrzu. — Zaciska dłoń w pięść. — Skoro pokazał ci wspomnienia, to musiał zostawić jakiś ślad po swojej obecności. Musisz go znaleźć, Taylor, a potem go przyciśniemy — wydaje polecenia.

Przytakuję, ale nie potrafię od razu przejść do wykonania. Nie daje mi spokoju brak wyjaśnienia, dlaczego on właściwie nam pomaga. Najpierw zabił Mairag i milczał. Później podrzucił Sophii niepełny dziennik. W co on pogrywa?

Mógł przecież od razu wyłożyć nam kawę na ławę i oznajmić, kto jest za to odpowiedzialny. A zamiast tego podrzucał tylko podpowiedzi, pokazał wspomnienia... Wspomnienia!

Odrzucam dywagowanie nad jego pobudkami, gdy dociera do mnie, że pokazał mi konkretne sceny, które coś za sobą niosły. Najpierw pierwsza, gdy się dowiedział. Później druga na dachu i w końcu trzecia, gdy ją zabił.

Pierwszej nie widziałem wcale, pozostaje więc druga albo trzecia opcja. Intuicja podpowiada mi, że myślę dobrze.

— Chyba nie będę musiał docierać do Chao — odzywam się podekscytowany. — Mairag albo pojawi się na sali albo na dachu budynku. To tam rozmawiali. Miał wtedy aparat fotograficzny i robił zdjęcia — dodaję szczegóły, które wcześniej uznałem za nieistotne.

Sophia rozszerza oczy.

— Boże, w końcu to zrozumiałam. — Wymachuje dłońmi. — Wiedziałam, że skądś kojarzę ten dach. Mairag pokazała mi kiedyś zdjęcie, gdy wróciła z randki z Chao, powiedziała, że to szczególne dla niej miejsce, więc wiem, gdzie to jest. Później w śnie ktoś posłał mi wizję. Stałam na dachu, rozmawiałam z głosem i zobaczyłam pod nogami fotografię, ale gdy się po nią schyliłam, zniknęła.

— Tajemniczy głos okazał się Chao — wtrącam, a Sophia przytakuje, też dochodząc do tego wniosku.

— A dach ważnym dla niej miejscem. Nie wyznała dlaczego? — pyta Marcus.

 Sophia potrząsa głową.

— Nie. Założyłam, że chodzi o Chao i nie dopytywałam. Musi mieć inne znaczenie, skoro właśnie tam się pojawi. — Wzdycha. — To chyba nie będzie przeszkodą?

— Nie powinno, ale warto to ustalić. W księdze nie było o tym ani słowa. — Zaciska dłonie na biurku. — Dobra. Wy zgarniacie wszystkich do sali i recytujecie na czym stoimy. Bez słowa o czyścicielach — dodaje i zerka na dziewczyny znacząco. — Nie potrzebujemy w tym momencie buntu, jasne?

Ma rację. Wiem, że dziewczynom w niesmak pomijanie tak konkretnej informacji, ale nie wiadomo, jak zareagują wszyscy ze Scout. A myślę, że potrzeba wielu osób, żeby pokonać Mairag.

— Załatwimy to — mówię i zerkam znacząco na dziewczyny.

Marcus oddycha z ulgą, gdy się nie sprzeciwiają.

— Ja ściągnę wszystkich z wyjazdów i ogarnę całą resztę. Spotykamy się za godzinę na sali. — Staje w drzwiach i odwraca się w naszą stronę. Kieruje wzrok na Sophię. — Dziś odzyskamy Parkera.

Dziewczyna uśmiecha się ze smutkiem, a ja dodaję do siebie: I pomścimy moją babcię.

______

Ja tu tylko chciałam życzyć spokojnych świąt! 🐣

I powiedzieć, że w poniedziałek finał Medium, a później wleci druga część 😅

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro