Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Taylor

11.10.2022

Taylor

Wczoraj usnąłem, tuląc Tabithę, a gdy się obudziliśmy był już wieczór. Cały dzień był więc nie został wykorzystany, ale za to jak ładujący baterię. W każdym razie mnie. Bo gdy Tabi się ocknęła, nie wiedziała, jak się zachować i zdawała się tylko wyczekiwać słów osądzających.

Zamiast nich, opowiedziałem natomiast o tym, o czym jeszcze nikomu nie mówiłem. Tabitha nie przerwała mi nawet na sekundę, gdy dzieliłem się z nią tym, jakie emocje mną szargały, gdy znalazłem mamę, a z jakimi przyszło mi żyć później.

Tabitha płakała, głaszcząc mnie po ramionach, a ja po prostu mówiłem i mówiłem i jeszcze raz mówiłem. Gdy wreszcie skończyłem, poczułem, że z mojego serca spada ogromny głaz, chociaż nie miałem pojęcia, że ciągle się tam znajduje i tak dobrze się ten skurczybyk zaklinował.

Jako że nie samymi opowieściami żyjemy, zeszliśmy coś zjeść i tam natknęliśmy się na Marcusa, którego po raz pierwszy widziałem w takim stanie. Nie chciał oczywiście mówić przy mnie, co się stało, więc odszedł z Tabithą kawałek dalej, która potem rzuciła mi okrojoną wersję.

Po tych rewelacjach zostałem odesłany do ponownego odpoczynku, chociaż to było ostatnie na co miałem ochotę. Tabitha jednak obrzuciła mnie tak proszącym spojrzeniem, że nie potrafiłem jej odmówić.

Pomyślałem więc, że wykorzystam ten czas, żeby skontaktować się z babcią i to przechyliło czarę goryczy.

Nie udało się.

Co prawda nigdy jeszcze nie próbowałem nawiązać świadomie kontaktu z kimś, kto jest za drugą stroną lustra, ale ta porażka odcisnęła na mnie mocne piętno. Tak więc przez całą noc przewracałem się z boku na bok, aż dobiłem do teraźniejszej chwili.

— Nie śpisz?

Tabitha ładuje się do środka, nie czekając, aż cokolwiek odpowiem. Leżę na plecach, wpatrując się w sufit i nie przenoszę wzroku na kobietę. Cała energia ulotniła się i jakoś nie chce wrócić.

— Przepraszam, że wczoraj cię odprawiłam, ale byłam potrzebna Marcusowi — wzdycha i siada ostrożnie na kraju łóżka. — Gniewasz się?

Wzdycham i kręcę głową.

— Próbowałem skontaktować się z babcią i się nie udało — wyznaję.

Tabitha kładzie się obok mnie, więc rozkładam ramiona. Kiedy wtula się we mnie, po mojej klatce piersiowej rozlewa się przyjemne ciepło. Jest mi odrobinę lżej.

Nie wiem, do czego to wszystko prowadzi, ale nie chcę teraz o tym myśleć ani klasyfikować nas konkretnym nazewnictwem.

— Nikomu jeszcze się nie udało. Twoja moc sprawiła już, że twoja babcia mogła do ciebie przyjść, nie będąc po tej stronie, a to już jest bardzo dużo. Na palcach jednej ręki mogę policzyć takie przypadki. Więc nie obwiniaj się, że tobie się nie udało do niej dostać.

Niby wszystko brzmi logicznie, ale logika niekoniecznie idzie w parze z uczuciami. A ja cholernie tęsknię za babcią i ogromnie boli mnie fakt, że nie potrafię jej pomóc, a ona cierpi.

— Co jeśli jest za późno? Jeśli jej nie odzyskam?

Mój głos się łamie. Nie mogę wykluczyć tej możliwości. Mam wrażenie, że jakbym zrobił więcej na początku, kiedy zaczęła się dziwnie zachowywać, to nie doszłoby do tego wszystkiego. Siedziałbym teraz z nią w domu i cieszył się, że po prostu jest.

Nigdy nie wymagałem od życia zbyt wiele, a los i tak co rusz dokłada mi kłody pod nogi. Nie narzekałem na swoje nudne zajęcia, nie modliłem się o ekscytujące momenty jak z wielkiego ekranu.

Chciałem tylko babci, normalności i może miłości.

— Nie możesz się poddać. A takim zakładaniem już bliska droga do tego — szepcze, wtulając się we mnie mocno.

Przymykam powieki i przyciskam nos do włosów Tabithy, chcąc się wziąć w garść. Tabi ma rację, takimi myślami nic nie zdziałam. Muszę po prostu zrobić więcej. Koniec z lekkim treningiem. To, że nikomu nie udało się jeszcze przedostać do osoby będącej po drugiej stronie lustra, nie oznacza, że mi się nie uda.

Muszę tylko dać z siebie wszystko.

— Co oznacza to zacięte spojrzenie? — pyta Tabitha, unosząc głowę.

Porusza wargami niemal przy moich ustach, przez co czuję, jak skacze mi puls. Odtrącam myśli o zatraceniu się w pocałunku. Nie mogę się rozpraszać.

— Skontaktuję się z babcią — informuję.

— Okej.

Unoszę brew.

— Okej? Szykowałem się już na tyradę.

Uśmiechamy się do siebie, a Tabitha wzrusza ramionami.

— Mamy dziś w planach wygnanie jednego demona, ale to dopiero jak Marcus da mi znać. W okolicy tamtego domu trwa jakiś remont drogi, więc kręci się sporo osób. Najpewniej więc pojedziemy tam po zmroku. Do tego czasu nie widzę przeszkód, żebyś spróbował skontaktować się z babcią. Masz w sobie takie pokłady siły, że jeśli komuś ma się udać to tobie — wygłasza, podnosząc mnie tymi słowami na duchu.

Czuję się, jakbym mógł przenosić góry. Wszystkie negatywne myśli rozpływają się, zastąpione przez pewność, że dam radę.

— Spróbujmy na kilka sposobów — odzywa się ponownie i kiwa głową, żebym za nią poszedł. — Zacznijmy od składzika. — Rzuca uśmiech przez ramię.

— Składzik?

Unoszę brew.

— Składzik, magazyn. — Odwraca się w moją stronę i przewraca oczami. — Zwał jak zwał. Jest tam wszystko, co tylko potrzebne. Chyba nie sądziłeś, że świece każdy medium ogarnia sobie sam?

W sumie to nie zastanawiałem się nad tym. Jak i nad wieloma rzeczami, ale to wolę przemilczeć. Wzruszam więc tylko ramionami w odpowiedzi. Tabitha prowadzi, a ja podążam za nią, starając się nie wpatrywać w jej pośladki.

Jestem zwykłym mężczyzną. Nic nie poradzę, że wzrok sam ucieka.

— Co bierzemy? — pytam, gdy Tabi otwiera drzwi do wspomnianego pomieszczenia.

Nie nazwałbym go skróconą wersją. To nie składzik a skład. A pokój to nie zwykły pokój, a jakaś monstrualna hala. Nawet sala nie jest tak ogromna.

Rozglądam się z zaciekawieniem po półkach, starając doczytać się, co jest napisane na szklanych butelkach. Mrużę oczy i chociaż wzrok mam dobry, to tym razem się poddaje. Spoglądam z zaciekawieniem na Tabi, obserwując jak ściąga różne przedmioty.

— Co to?

Unoszę czarny, płaski przedmiot, kształtem przypominający tablet. Jest lekki i nie zauważam żadnych przycisków. Klikam więc dwukrotnie palcem w ekran, a ten okazuje się dotykowy.

— Nowocześniejsza wersja tablicy Quija.

Brzmi poważnie, więc chyba nie żartuje. Przenoszę wzrok ponownie na przedmiot i zauważam kilkanaście maleńkich kwadratów. Naciskam po kolei każdy z nich, ale nic się nie dzieje.

— To nie tak. — Kręci głową, dostrzegając moje poczynania. — Jak nawiązujesz z kimś kontakt, to te kwadraty wariują, informując, jak bardzo udało się przedostać do tego kogoś i nawet powie ci, jakie ma zamiary wobec ciebie.

— Przydatne — oceniam i postanawiam zabrać to ze sobą.

— Nie bardzo. Mało kto z tego korzysta, bo się to nie sprawdza. Po pierwsze dusze jakby zakłócają fale, więc szansa, że to coś zadziała, jest taka sama, jakby mrówka dokopała słoniowi. — Wchodzi na drabinę. — Testujemy różne rzeczy, których dostarczają badacze, ale tylko pięć procent z nich się sprawdza. Zamysł jest dobry i robota z pewnością byłaby dla medium i demonologów łatwiejsza, ale wiesz. — Wzrusza ramionami. — W necie nie znajdziesz poradnika, jak krok po kroku radzić sobie z duszami czy demonami. Do wszystkiego musimy dochodzić sami. Lepiej weź to. — Podaje mi małe pudełeczko.

Marszczę brwi, próbując rozgryźć z czym to się je. Obracam je, szukam ukrytego wihajstra do otworzenia i nic się nie dzieje. Tabitha zaciska wargi, powstrzymując śmiech, więc w końcu unoszę poddańczo dłonie.

— Co to jest?

— Kiedy jesteś świeżakiem i robisz coś poważnego po raz pierwszy, to to urządzenie jest na maksa przydatne. Trzymasz je w dłoniach, a ono bada poziom twojej siły, jaką w danym momencie dysponujesz i informuje uporczywym piskiem, gdy zbliżasz się do jej kresu. Miałam ci je dać później i to. — Rzuca następną rzecz.

Bransoletka?

Nie próbuję nawet tego wybadać. Jedyne co w niej rozpoznaję to pentagram.

— Wyjaśnisz?

Tabitha schodzi z drabiny i podchodzi do mnie. Odbiera biżuterię i zawiązuje ją na supeł wokół mojego prawego nadgarstka.

— Ochronna. Żeby przypadkiem nic złego się do ciebie nie przypałętało — tłumaczy.

— Opętanie? — dziwię się, chociaż nie powinienem.

To tylko uświadamia mi, jak nadal bardzo mało wiem o Scout. Założyłem, że to co najważniejsze zostało mi wyjaśnione, a tu okazuje się, że moja wiedza to kropla w morzu.

— Zdarzało się. Rzadko, ale lepiej być przygotowanym. I nim zapytasz o pentagram, to dla nas jest on znakiem ochronnym, to ludzie nadali mu diabelskie brzmienie, ale to już historia na inne posiedzenie. Najlepiej z kieliszkiem wina. I herbatą. — Mruga.

Unoszę kącik ust w uśmiechu i daję się poprowadzić do wyjścia. Tabitha zabrała sporo rzeczy, które teraz taszczę, nie widząc nawet swoich stóp. Mam nadzieję, że któraś z nich się przyda i uda mi się dostać do babci.

***

Rozpaliliśmy świece, a Tabitha kończy odprawiać swoje czary mary z ziołami. Nieodłączną torbę z przypinkami trzyma przy sobie i ciągle wyciąga z niej coś nowego, wprawiając mnie w szok. Ile do czegoś takiego można zmieścić?

— Już.

Siadam w okręgu świec po turecku i lekko przymykam powieki. W dłoni ściskam pudełko, a przede mną leży lustro, w którym mam nadzieję dostrzec dziś babcię. Wpatruję się w poruszający się płomień i zauważam, że nie wygląda normalnie.

Mieni się i powoli przechodzi z jednej barwy na drugą. Nie wiem w jaki sposób to działa, ale wygląda pięknie. Powoli sunę wzrokiem po kolejnych świecach i zauważam, że każda z nich ma inny kolor i wielkość płomienia.

Lustro lekko błyszczy, a kostka w dłoniach parzy. Myślę, że to dobry znak.

Czuję wibracje w całym ciele, gdy pochylam się nad szkłem i lekko przejeżdżam po nim palcem. Ściągam brwi i nieznacznie na nie napieram i ze zdziwieniem odkrywam, że mój palec zniknął do drugiej stronie.

Wycofuję go gwałtownie. Serce wali mi szaleńczym rytmem, a po ciele przechodzi silny dreszcz. Kostka staje się gorąca, tak bardzo, że muszę powstrzymać się, by nie wypuścić jej z dłoni.

— Ostrożnie — szepcze Tabitha.

Ignoruję ją. Wiem, że jestem bardzo blisko babci. Nie mogę się wycofać. Nie w takim momencie. Nie mam pojęcia jak to możliwe, ale wydaje mi się, że otworzyłem portal. Dokładnie taki sam, jak demony.

Układam tym razem całą dłoń na lustrze, a ona lekko przechodzi na drugą stronę. Nie wycofuję się. Czuję przerażający chłód, oplatający moje palce. Im dalej wkładam dłoń, tym coraz bardziej mi zimno, ale to mnie nie zraża.

Jestem przerażony. Ogromnie przerażony i jednocześnie podekscytowany. Może zabieraliśmy się do tego źle?

Czy to realne, że mogę przejść na drugą stronę i wyciągnąć stamtąd babcię? Nikt mi nie mówił, że medium potrafi otworzyć portal, więc przecież istnieje prawdopodobieństwo, że o tym nie wiedzieli. A skoro nie zdawali sobie sprawy z tej możliwości, to nie mogli wdrożyć tego planu.

Palce mi drętwieją. Napieram jednak coraz bardziej. Teraz mam już całą rękę po tamtej stronie. Wiem, że Tabitha coś do mnie krzyczy, ale odcinam się od niej, skupiając się na celu.

Jeszcze trochę.

Biorę wdech i wydech i przymierzam się do zanurzenia głowy, gdy rozlega się przeraźliwy pisk. Drażni bębenki w tak okropny sposób, że mam wrażenie, że zaraz ogłuchnę. Wycofuję się instynktownie, lokalizując ten paskudny dźwięk.

— Powaliło cię do końca?! — Tabitha doskakuje do mnie i potrząsa za ramiona. Płomienie przybierają normalny kolor, lustro przestaje mienić. — Co ty chciałeś zrobić?! I dlaczego mnie do diabła odciąłeś?!

Odciąłem? Nie mam pojęcia o czym mówi, ale mało mnie to obchodzi. Muszę spróbować jeszcze raz. Teraz kiedy wiem, że mogę w ten sposób uratować babcię, nie cofnę się przed niczym. Tylko najpierw wywalę ten pieprzony przedmiot.

— Taylor! Czy ty mnie słyszysz?! — wydziera się.

Widzę ją, ale mam wrażenie, jakby była za mgłą. Słowa Tabithy wpadają do moich uszu, ale niemal od razu wypływają. Nie analizuję ich, nie staram się zrozumieć sensu. Myślę tylko o tym, co się przed chwilą wydarzyło.

Mrowi mnie pod skórą na myśl, że to wreszcie się skończy.

Trzask.

Otwieram szeroko oczy, czując pieczenie policzka. Dotykam się za niego instynktownie, nie pojmując, co tu się właśnie zadziało. Wpatruję się w pieklącą się Tabi, ciskającą we mnie gromami.

— Uderzyłaś mnie — mówię głośno, nie ogarniając tej sytuacji.

Tabitha prycha i potrząsa włosami. Jest cholernie wnerwiona i nawet nie próbuje tego zamaskować.

— Brawo, Sherlocku. — Zaciska zęby i wychodzi z okręgu. — Co ty chciałeś zrobić? I co ty właściwie zrobiłeś?

Powstrzymuję się przed wzruszeniem ramionami. Myślę, że jeśli wykonałbym taki gest, to Tabitha zapaliłaby się całkowicie.

— Otworzyłem portal — tłumaczę i nic nie poradzę na to, że w moim głosie pobrzmiewa duma.

Tabitha mruży oczy i szepcze coś pod nosem.

— I chciałeś do niego wleźć? — pyta zupełnie niepotrzebnie.

Nie mam pojęcia do czego dąży. To chyba logiczne, że chciałem do niego wejść. Mam jeszcze nieco przytłumione zmysły przez to, co się przed chwilą wydarzyło, więc ciężko mi ją rozgryźć.

— Oczywiście. To chyba normalne, że chce wydostać stamtąd babcie?

Słyszę, jak Tabitha powtarza, że ze mną zwariuje. Przechadza się w kółko po pokoju i chyba w końcu doznaje jakiegoś olśnienia, bo siada z klapnięciem na łóżku i spogląda już na mnie ze spokojem.

— Mój błąd, a właściwie nasz. — Wzdycha. — Czasami zapominam, że jesteś tu tak krótko i to co dla mnie oczywiste, to dla ciebie wcale nie jest. — Rzuca mi współczujące spojrzenie, które jasno mówi mi, że to co zaraz powie nie będzie niczym świetnym. — Otwieranie portali jest łatwiejsze niż kontaktowanie się ze zmarłymi. Ale jest cholernie niebezpieczne. Samo otworzenie już może ściągnąć na ciebie zgubę, ale gdybyś do niego wszedł — urywa, ciężko przełykając ślinę. — Kaplica, rozumiesz?

Aż za bardzo. Czuję się, jakbym dostał obuchem w łeb. To by było na tyle z tej mojej wspaniałości. Założyłem od razu, że mam tak super zajebiście wielką moc, że nikt nie potrafi otwierać portali i w tej głupiej łepetynie nawet na sekundę nie zakiełkowała myśl, że może być całkiem inaczej.

Momentalnie opadam z sił. To by było na tyle z mojej misji ratunkowej. Za szybko się ucieszyłem, że nareszcie uda mi się wydostać babcię i teraz krwawi mi serce.

— A może...

— Nie, Taylor — przerywa, nie dając mi nawet dokończyć. — Nie ma szansy, że wejdziesz tam żywy i jeszcze taki wyjdziesz. Nawet z takimi pokładami siły.

— Ale moja babcia. — Jęczę. — Muszę jej pomóc.

— Martwy jej nie pomożesz — oświadcza gorzko, gasząc tlącą się iskierkę nadziei.

Gaszę świece i wstaję całkowicie zrezygnowany. Nie mam za złe Tabithcie tej ostrości, bo tego właśnie potrzebowałem. Wiem, że się o mnie martwi i maksymalnie ją wystraszyłem, ale teraz potrzebuję czasu, żeby się pozbierać.

Czuję się jak kompletne zero. Bezużyteczny, bezsilny, bezmózg. Trzy razy b, to cały ja.

— Chodź tu — szepcze Tabitha i pochodzi do mnie, a następnie mocno się wtula.

 Obejmuję ją od razu i układam brodę na czubku jej głowy. Wzdycham zapach jej włosów, przymykając powieki.

— Dziękuję — mamroczę i przesuwam usta do czoła Tabi. Składam na nich czuły pocałunek. — Za wszystko.

Stoję tak, czerpiąc siłę z kobiety. Nie wiem, jak odczuwa moją obecność Tabitha. Mógłbym to szybko sprawdzić, ale nie chcę tego robić. Wolę, żeby sama mi to powiedziała.

Nie chcę się ruszyć. Mógłbym tak ją tulić w nieskończoność. Niestety to, co dobre jest chwilowe. Naszą chwilę przerywa dźwięk telefonu kobiety. Niechętnie ją puszczam.

Tabitha odbiera połączenie i przykłada telefon do ucha. Słucha ze skupieniem przez moment, po czym rzuca: Rozumiem. Rozłącza się i spogląda na mnie tak, jakby coś badała.

— Dzwonił Marcus — informuje.

— Mogę już wyganiać demona? — pytam, a kobieta przytakuje. — To lecimy — rzucam z determinacją.

Smutek odchodzi, a na jego miejscu pojawia się zapał i pulsująca złość. Nie będę się już bać, nie zrobię kroku wstecz. Czas żebym parł szybko i dotarł do babci. Za dużo czasu zmarnowałem na lęki, kiedy to największym jest ten, że stracę najbliższą mi osobę.

— Dobrze się czujesz? — dopytuje Tabi, układając dłoń na mojej klatce piersiowej.

Przybliżam się do niej i odgarniam kosmyk jej włosów z twarzy, a Tabitha wpatruje się we mnie zdzwiona. Zdaję sobie sprawę, że nie zachowuję się jak ja, ale naprawdę mam dość. To wszystko, co się wydarzyło do tej pory tak bardzo przygniata, że nie wiem, które z moich emocji są najsilniejsze.

W tej chwili jednak chcę się skupić na zapale.

— Tak. Możemy jechać, już jest ze mną dobrze — zapewniam.

Widzę, że za bardzo mi nie wierzy, ale zbytnio nie ma wyboru. Pakujemy się razem do samochodu, a ja przez całą drogę nie odczuwam lęku. Tabi zerka na mnie co moment i zagaduje niezobowiązująco, ale poddaje się, gdy odpowiadam półsłówkami.

Myślę, że od dzisiejszego ćwiczenia wiele zależy. Może jeśli uda mi się bez problemu wypędzić demona, to będzie ostatni sprawdzian i przejdziemy do konkretów?

Oby.

Wysiadam z wozu z przekonaniem, że wszystko pójdzie jak z płatka. Nie przyjmuję do wiadomości, że może być inaczej. Dam radę. Dla babci.

Gdy przełożyłem dłoń, czułem ten chłód. Trwało to tylko moment, a on i tak zdążył mnie przesączyć. Nie chcę się nawet zastanawiać, jak odczuwa go babcia.

— Taylor, zaczekaj. — Chwyta mnie za ramię. — Nie przesadź dobrze? Widzę, że cały buzujesz, a nie tędy droga. Musisz być spokojny, żeby pokonać demona. Może i nie jest jednym z tych najsilniejszych, ale to nadal demon.

— Będzie dobrze, nie musisz się martwić.

Unoszę lewy kącik i przeczesuję dłonią włosy. Tabitha wzdycha, ale nie komentuje moich słów w żaden sposób. Dopiero kiedy wchodzimy do środka budynku zabiera głos:

— I nie rób tego co wcześniej. Odgrodziłeś się ode mnie, przez co nie mogłam wejść w okręg.

— Nie zrobiłem tego specjalnie — tłumaczę.

— Wiem. — Ma taką minę, że moje słowa z pewnością jej nie podniosły na duchu. — Przestałeś zwracać uwagę na otoczenie, a to niedopuszczalne, okej? Masz być skupiony na demonie, ale nie odcinać się całkowicie na otoczenie.

Przyjąłem. Przytakuję, nie ignorując jej słów. Tabitha jest w Scout dłużej, więcej widziała i więcej doświadczyła, więc byłbym skończonym kretynem, gdybym nie brał jej słów do serca.

Świece znów idą w ruch. Na samym początku widziałem, w jaki sposób Tabitha, Sophia, Livia i Ethan przygotowywali pomieszczenie, żeby wygnać demona, więc wiem, co powinienem zrobić nim Tabitha cokolwiek powie.

Zręcznie lawiruję po kuchni, w której wisi ogromne lustro. To tutaj najmocniej odczuwam demona. Spoglądam w swoje odbicie i widzę, że się błyszczy. Teraz już wiem, że to oznacza, że portal jest otworzony.

Przechadzam się jeszcze po całym domu nim zacznę, sprawdzając, czy każde lustro tak wygląda.

Nie zauważając tych drobinek na innych, odbieram to jako dobry znak. Wiem, że po całej robocie i tak pojawi się tu jakiś demonolog ze Scout i odprawi modły nad lustrami, by nie mogły zostać portalami.

— Możesz zaczynać — informuje Tabi.

Zawracam i kieruję kroki do kuchni, gdzie pali się naprawdę wiele świec. Układam nad jedną z nich dłoń, pozwalając by języki ognia śmigały po mojej skórze. Co zaskakujące nie odczuwam buchającego gorąca, tylko przeraźliwy chłód.

Ściągam brwi, mając złe przeczucie. I nie chodzi o tego demona, jestem tego pewien. Bardziej o to, co wydarzyło się wcześniej. Tabitha mówiła, że otworzenie portalu może nieść za sobą konsekwencje.

— Taylor?

Unoszę głowę i odrywam dłoń od płomieni. Tabitha patrzy na mnie zaniepokojona. Wchodzę w okręg i przymykam powieki, nie chcąc, żeby drążyła. Skupiam się na tu i teraz. Nie odcinam się jednak od niej, mając w pamięci słowa kobiety.

Nie analizuję. Robię to, co myślę, że powinienem zrobić.

Nie wiem, ile tak trwam, mierząc się z demonem. Ignoruję jego szepty. Nie zwracam uwagi na latające talerze. Liczy się cel. Pozbędę się go.

Mam napięte mięśnie, po karku płynie strużka potu, a skronie pulsują, przecinane tępym bólem. Unoszę powoli palce i rozprostowuję je, a następnie zaciskam, wydzierając się do demona, by stąd odszedł.

W odpowiedzi słyszę rechot.

Jeśli takie są słabe demony, to muszę naprawdę poćwiczyć, by nabrać wprawy.

Kombinuję od nowa. Podchodzę go na różne sposoby ani nie myśląc się poddać. Kostka, którą wcisnęła mi znów Tabitha parzy coraz bardziej i wiem, że lada znów zacznie piszczeć.

Nie mogę do tego dopuścić. Zgrzytam zębami i otwieram szeroko oczy. Wpatruję się w jeden punkt, mając pewność, że on jest właśnie tam. Uśmiecham się lekko i wyobrażam sobie, że wytaczam z siebie taką siłę, że wali w demona, a ten zostaje wygnany.

— Udało ci się.

Głos Tabithy sprawia, że się otrząsam. Jestem w szoku. Rozglądam się po kuchni, próbując wyczuć tę specyficzną aurę, ale nie ma po niej śladu.

— Nie tego się spodziewałeś? — Chichocze, wchodząc do okręgu. — Słyszałam, że jak się przegna pierwszego demona, to nie wie się jak się tego dokonało. Każdy ma inny sposób i inne podejście. No i przeganianie samotne różni się od tego, gdy współpracuje się z demonologiem — dodaje Tabitha, kładąc dłoń na moim ramieniu.

Za każdym razem, kiedy myślę, że już ogarnąłem, jak być medium, następuje coś takiego. Znów czuję się, jakbym tyle co usłyszał, że nim jestem. Zaczynam analizować, co zrobić teraz. Zupełnie jak stary ja.

Nawet nie wiem, w którym momencie podzieliłem się na starego i nowego.

Na dobrą sprawę, nie dopuściłem do siebie stopniowo informacji o Scout i demonach. To się po prostu stało. Jednego dnia byłem cholernym sceptykiem, by zaraz zapomnieć o wszystkich ale.

— Musisz teraz odpocząć, to był cholernie ciężki dzień — dodaje Tabi i kładzie mi dłoń na policzku. — Przytłoczony?

— To... Dobre określenie. Jak tak teraz myślę, to jechałem dziś na niezłym rollercoasterze emocji.

Schylam się po świecę, chcąc tu uprzątnąć, ale Tabitha ma inny plan. Łapie mnie za dłoń i przeplata nasze palce.

— Chodź — szepcze i ciągnie mnie w kierunku schodów.

Nie pytam dokąd idziemy. Wiem, że jest tu piętro, strych i wyjście na dach. Daję się poprowadzić na to ostatnie. Wychylamy się razem przez małe okienko, ciasno do siebie przytuleni.

— Oddychaj głęboko — mówi i sama mocno nabiera powietrza. Idę w jej ślady. — Może teraz do ciebie to nie dociera, ale wykonałeś kawał dobrej roboty z demonem. Dużo się dzieje, ale... Tak jest zawsze. Żyjemy w biegu, stresie, ale też przekonaniu, że robimy coś ważnego. — Zarzuca dłonie na mój kark. — To przytłacza, ale wiesz, co wtedy trzeba zrobić?

— Wyjść na dach i oddychać?

Tabitha się śmieje.

— Dokładnie. Głównie chodzi o głęboki oddech, dach dodałam od siebie. — Mruga. — Trzeba głęboko odetchnąć i powiedzieć sobie na głos, że dziś zrobiło się coś bardzo ważnego. Dzięki tobie ten demon nikogo nie skrzywdzi.

Uciekam wzrokiem, nie potrafiąc z pewnością przyjąć tych słów. Tabitha przenosi palce na mój podbródek i zmusza mnie, bym spojrzał jej w oczy.

— Powiedz to, Taylor. Powiedz, że zrobiłeś coś mega dobrego.

Przewracam oczami, ale Tabitha nie odpuszcza. Wyczekuje, aż to powiem, więc w końcu wyduszam z siebie te kilka słów.

— Zrobiłem coś dobrego.

— Więcej przekonania w głosie! — krzyczy.

— Zrobiłem coś dobrego — powtarzam nieco pewniej. Kobiecie to nie wystarcza, cmoka w powietrzu i kręci głową. Wzdycham i zamykam powieki. Tak będzie łatwiej. — Zrobiłem... coś dobrego! — kończę entuzjastycznie i mimowolnie się uśmiecham.

— Jeszcze raz! Głośniej!

To szaleństwo. Skończone szaleństwo. A ja się mu poddaje. Drę się w niebo z uśmiechem, przeganiając negatywne emocje. Powtarzam to zdanie raz po raz i z każdym czuję się coraz lepiej. Tabitha stoi obok, dopingując mnie i szczerząc się szeroko.

— Dziękuję — sapię i ją obejmuję. Przejeżdżam nosem po policzku kobiety, rozkoszując się jej zapachem. — Jesteś najlepsza — mruczę i lekko poruszam wargami, składając pocałunek na jej skroni.

Gdzieś na ulicy parkuje samochód z muzyką puszczoną na cały regulator. Rozpoznaję po słowach, że to Say Something od Christiny Aguilery i A Great Big World. Piosenka jest piękna, ale też ogromnie smutna.

Stoję tak wtulony w Tabithę, a kiedy z jej ust padają słowa: And I will stumble and fall. I'm still learning to love, drgam i głośno przełykam ślinę.

Coś się między nami zmienia. Tabitha nieznacznie unosi twarz, zatrzymując usta tuż przed moimi. Wpatrujemy się sobie w oczy, płonące pożądaniem. Zjeżdżam wzrokiem na jej wargi i wiem, że nie zdołam się powstrzymać.

Nie chcę się powstrzymywać.

Nachylam się i łączę nasze usta w pocałunku. I mam wrażenie, że kiedy tylko to się dzieje, płonę, a ktoś strzela fajerwerkami.

Drżę, pogłębiając pocałunek i wsuwam palce we włosy Tabithy, a ona kurczowo zaciska palce na mojej koszulce.

Z gardła Tabi wyrywa się jęk, poruszający we mnie wszystkie struny. Nigdy jeszcze nie doświadczyłem tak genialnego pocałunku. Z każdym ruchem oddaję jej cząstkę siebie i przyjmuję też cząstkę Tabithy.

Chcę być jeszcze bliżej niej. Chcę żebyśmy zlali się w jedność.

— Taylor — szepcze, gdy zjeżdżam pocałunkami na jej szyję.

Wracam ponownie do ust i zasysam dolną wargę Tabithy. Wolną dłonią przejeżdżam po jej karku i pod palcami wyczuwam gęsią skórkę.

Całujemy się, nie zwracając uwagi na otaczający nas świat. Jesteśmy tylko my. Nie istnieje nic.

Emocje wybuchają, nie da się ich utrzymać w zamknięciu. Otwieram powieki, chcąc jeszcze raz zobaczyć roziskrzone spojrzenie Tabithy, ale nie widzę nic.

Pocałunek się oddala. Nie ma już bliskości.

Jestem sam pośród ciemności. Jedyny dźwięk, jaki mnie otacza to kapanie wody. Przeraźliwy chłód przenika pod moją skórę i rozprzestrzenia się po ciele. Rozglądam się nerwowo wokół. Serce wali mi tak, że obawiam się, że zaraz wyskoczy z klatki piersiowej.

Gdzie ja jestem?

Mrużę oczy, zauważając w oddali coś skulonego na ziemi. Mam naprawdę złe przeczucie.

Idę w tamtym kierunku, pozostając skupionym, by nie dać się zaskoczyć. Kroki niosą się echem, mieszając z odgłosem kapania. Będąc już na odległość kilku stóp jestem pewien, że to człowiek. Nie sądzę by to była podpucha, więc nachylam się i lekko dotykam ramienia.

Jest pokryte szronem, ale klatka piersiowa tego człowieka się unosi, więc jestem pewien, że oddycha.

— Halo? — mówię do mężczyzny. Zakładam, że to właśnie facet, dostrzegając długą brodę. — Jak mogę ci pomóc?

Facet uchyla powoli oczy i spogląda na mnie niebieskimi oczami z mieszkanką przerażenia i bezsilności. Zaciska zęby i ledwo kręci głową, a potem wystawia dłoń, wskazując na coś w oddali.

Odwracam się i przenoszę spojrzenie we wskazanym kierunku, a moje serce zamiera. Zrywam się i pokonuję dzielącą nas odległość kilkoma susami.

— Babciu! — wołam, połykając łzy. Opadam przy niej i delikatnie obejmuję, chcąc ją rozgrzać. — Zabiorę cię stąd. Przepraszam, że to tak długo trwało.

— Taylor, chłopcze — szepcze, drżąc z zimna. — Nie obwiniaj się, nie mogłeś nic zrobić. Ona jest bardzo silna i czerpie moc z wielu osób.

Ona? Dziwię się, ale nie mam zamiaru jej teraz maglować. Opowie mi wszystko, kiedy już będzie bezpieczna.

— Zabieram cię do domu, babciu — informuję i chcę ją podnieść, ale ona zatrzymuje mnie przez złapanie mojej dłoni.

— Skarbie, nie powinno cię tu być — dyszy i urywa, a jej ciałem wstrząsają dreszcze. — Musisz się stąd wydostać i to szybko. Nie jesteś tutaj cały, rozumiesz?

Spogląda na mnie, a ja przytakuję. Chodzę, mogę ją dotykać, ale nie jestem tu materialnie. Jak w takim razie mogę ją stąd wyciągnąć?

— Odejdź — powtarza słabo i zaczyna oddychać coraz płyciej.

— Nie zostawię cię tutaj. Pomogę ci! — krzyczę i próbuję podnieść babcię, ale nie jestem w stanie.

— Bądź silny, chłopcze. Jestem z ciebie ogromnie dumna — dodaje z uśmiechem.

Jej powieki powoli opadają, a klatka piersiowa przestaje się poruszać. Nie. Nie zgadzam się. Ona nie może umrzeć. Musi żyć!

— Babciu! — krzyczę, przystępując do reanimacji. — Nie możesz mnie zostawić, musisz żyć. Musisz!

Naciskam raz, drugi, trzeci. Odliczam, gubię rachubę, ale nie przestaję. Nie mogę przyjąć do wiadomości, że odeszła.

To nie jest prawda. Muszę się postarać. Babcia żyje, nie umarła.

Nie mogła umrzeć!

— TAYLOR! OTWÓRZ OCZY!

Wrzask Tabithy sprawia, że na moment przenoszę spojrzenie w górę. Trwa to zaledwie ułamek sekundy, ale gdy powracam wzrokiem w miejsce, gdzie była babcia, jej już nie ma.

Zalewam się łzami, kuląc się i nie rozumiejąc, jak to możliwe. To fikcja. To nie może być prawda.

To tylko omamy. Babcia żyje, ktoś chciał mnie tylko okrutnie skrzywdzić. Muszę ją tylko znaleźć. Znajdę ją. Na pewno nie jest nigdzie daleko.

— TAYLOR! NIE ODCINAJ SIĘ! OTWÓRZ OCZY!

Nie teraz, Tabi. Mówię tylko w myślach, bojąc się, że jeśli te słowa wypłyną na głos, przeniosę się stąd na dach. A nie mogę tego zrobić. Muszę odnaleźć babcię.

— Tabitha ma rację. — Słyszę słowa mężczyzny. — Musisz wrócić do niej. Inaczej umrzesz, rozumiesz?

— Ale babcia...

— Jej już nie ma i mnie lada moment też nie będzie. — Kaszle, podnosząc się do pozycji siedzącej. — Spójrz w światło i uciekaj. Nie możesz tu zostać.

Nie mogę odejść. Nie jestem tchórzem. Dam radę. Nie wierzę, że jej już nie ma. Ten facet się myli i ja to udowodnię. Kręcę do niego głową i ruszam przed siebie, nawołując babcię.

Musi gdzieś tu być.

Ignoruję, że jest mi coraz zimniej. To wszystko nie ma w tym momencie znaczenia. Liczy się tylko babcia. Nie wiem jakim cudem się tutaj przeniosłem, ale nie zmarnuję tej szansy.

— KONIEC TEGO! OTWIERAJ OCZY ALBO ŚCIĄGNĘ WSZYSTKICH I PÓJDĘ PO CIEBIE! — wykrzykuje Tabitha.

Przystaję gwałtownie i unoszę głowę w kierunku jej głosu. Powiem jej tylko, żeby tego nie robiła. Niech da mi spokój i pozwoli mi znaleźć babcię.

Taki jest plan, ale oślepia mnie światło i dociera do mnie, że zawaliłem na całej linii. Mrugam i chcę się uczepić tego miejsca, ale to nic nie daje. Gdy unoszę powieki, znów jestem na dachu.

I dopiero wtedy zaczynam myśleć logicznie, a to nie są dobre przemyślenia.

Dociera do mnie, że to nie była fikcja ani oszustwo.

Babcia naprawdę odeszła.

Nie zdołałem jej uratować.

 _______

Dżem dobry. 😅

Ja tu tylko z takim pytaniem. Zaczęłam pisać drugi tom Medium i mam rozkminę.

Sprawa tyczy się ilości perspektyw. Dajcie znać, co myślicie:

— Nadal z dwóch perspektyw

— Z czterech perspektyw

A tu dodatkowe miejsce, do komentarza kogo pov, byście chcieli zobaczyć 😉

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro