Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. Sophia

11.09.2022

Sophia

Stoję na dachu wysokiego apartamentowca, wpatrując się w miasto. Z tego punktu widzenia jest tylko maleńkim, migającym punktem. Tak jak gwiazdy na niebie, które świecą nad wyraz jasno.

Wdycham rześkie powietrze i chociaż po plecach muska mnie zimny wiatr, jest mi ogromnie gorąco. Związuje włosy w kok i odwracam się powoli, zastanawiając się dlaczego stoję tutaj sama.

Mam wrażenie, że coś mi umyka. Coś pozornie nieważnego, ale w gruncie rzeczy bardzo istotnego. Znam to miejsce, chociaż nie mam pojęcia skąd. Marszczę brwi, wytężając pamięć, ale to nie przynosi efektu.

Nie byłam tu nigdy, ale jest dość charakterystyczne, więc wystarczyłby mi tylko moment widzenia go gdzieś, żeby zakodować je w pamięci.

— On nie sam.

Do moich uszu dociera to dziwne zdanie. Wydaje się niesione wiatrem. Ktoś posyła mi wizję i jestem pewna, że to nie Parker.

— Kim jesteś? — wołam w pustkę.

Odpowiada mi cisza. Kimkolwiek jest ten człowiek, najwyraźniej nie chce się przedstawiać. Ściągnął mnie tu jednak z jakiegoś konkretnego powodu i to właśnie tego muszę się dowiedzieć, nim się obudzę, lub nim temu komuś zabraknie czasu dla wizji.

— O co chodzi z tym miejscem?

Znów cisza. Zgrzytam zębami, nie rozumiejąc, dlaczego pokazuje mi to wszystko i zostawia z niczym. Spoglądam pod nogi i dostrzegam fotografię. Unoszę brew i schylam się po nią, ale kiedy tylko to robię, ona wyparowuje.

Nie chce mi przekazać wszystkiego wprost lub nie może. Zostawia tylko podpowiedzi, co musi mi wystarczyć.

— On nie sam. Za nim ktoś.

— Chodzi o demona? — pytam głośno.

Nie odpowiada, ale przeczucie mówi mi, że trafiłam.

— Ktoś stoi za demonem? Pomaga mu?

To głupie. Demony nigdy nie działają z innymi demonami czy chociażby złymi duszami. Demon to po prostu byt bez jakiegokolwiek wnętrza. Stworzony, by sprawiać cierpienie. Kieruje się tylko rządzą krwi, ale nie posiada inteligencji, by wymyślać jakieś plany. Zresztą jakie plany?

— W czym mu pomaga?

— Źle! Źle! Źle! — krzyczy głos.

Cofam się jeszcze raz do wszystkich słów i swojej wiedzy o demonach. Okej. Demon, z którym się rozprawiamy porwał Parkera i babcię Taylora. Sądziłam, że tylko po to, by ich wyczerpać po drugiej stronie lustra, jak to robią demony.

Ale głos mówi, że ktoś stoi za demonem. Czy to możliwe, że demon nie porwał ich tylko dla własnej zabawy?

Sam z siebie nie potrzebuje ich do niczego innego, więc... To szalone.

— Czy Parker został porwany z jakiegoś powodu?

— TAK! — wrzeszczy głos.

Unoszę głowę, zauważając, że noc powoli staje się dniem. Mam mało czasu.

— Ktoś lub coś steruje demonem? — rzucam w ciemno i od razu odczuwam, że tak.

— TAK!

Głos potwierdza, wprawiając mnie w szok. Jak to do diabła możliwe?! Chce zapytać o tak wiele, dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi, ale sceneria po prostu się rozmywa.

Głos odchodzi, pozostawiając mnie z nielicznymi odpowiedziami i przewyższającą ją liczbą pytań.

Budzę się zlana potem. Oddycham szybko, próbując poskładać to wszystko do kupy. Mam cenne informacje, które brzmią absurdalnie, ale wiem, że są prawdziwe.

Do tego muszę jeszcze dojść do tego, dlaczego głos nie chciał mi powiedzieć wszystkiego wprost. Bo wiem, że nie chciał. Początkowo nie przedarł się do mnie całkowicie, co wywnioskowałam z tego, w jaki sposób konstruował pytania, ale później... Był jakby rozdarty. Z jednej strony chciał pomóc, a z drugiej się wahał.

No i ta sceneria. I fotografia.

Jezu, łeb mi zaraz rozwali. Cały czas wszystko stało w miejscu, a teraz jedna myśl zapieprza za drugą. Muszę się uspokoić i na chłodno wszystko uporządkować, a następnie biec do Marcusa i o tym opowiedzieć.

Nie wpadnę do niego tak rozemocjonowana. Rzucam spojrzeniem na zegarek i dostrzegam, że spałam tak długo, jak już od dawna nie było mi dane. Wczorajsza noc i poranek były naprawdę ciężkie. Tak strasznie, że potrzebowałam tej regeneracji.

Pamiętam niosącego mnie Taylora, a później pustka. Przebudziłam się na moment, akurat wtedy, gdy Tabitha opowiadała o Lucasie i... Nie. Nie chcę nawet o tym myśleć. Teraz są ważniejsze sprawy na głowie. Tabitha i Lucas już do nich nie należą.

Muszę wziąć szybki, chłodny prysznic i zasuwać do Marcusa. I przede wszystkim się uspokoić.

Wdech i wydech. Wdech i wydech.

Trochę lepiej, ale to jeszcze nie to. Nie wiem, czy fiksuję tak od tej wizji w śnie, czy od wszystkiego, co się zgromadziło w ostatnim czasie.

— Hej, śpiąca królewno.

Podskakuję, słysząc głos Marcusa w drzwiach. Marszczę brwi zauważam, jak jego wzrok zjeżdża z mojej twarzy niżej, a na ustach pojawia się szeroki uśmiech.

Cholera! Z tego rozemocjonowania nawet nie zauważyłam, kiedy ściągnęłam koszulkę i teraz stoję naprzeciw niego, świecąc prawie że golizną. Nie dam mu się zawstydzić. To też emocja. A Marcus przecież kazał mi je trzymać na wodzy.

— Wstałam, idę wziąć prysznic, bo cuchnę i pogadamy. Mam nowe informacje — informuje poważnym tonem.

Marcus także momentalnie się ogarnia. Przenosi spojrzenie na moją twarz i lekko kiwa głową. Łapię za ubrania i kieruję się do łazienki, a tam ogarniam się w ekspresowym tempie, jak jeszcze nigdy dotąd.

Wychodzę odświeżona i z mniejszą gonitwą myśli.

— Czy to możliwe, żeby ktoś mógł sterować demonem? — pytam Marcusa.

Mężczyzna spogląda na mnie nierozumiejąco i chwilę się zastanawia, aż w końcu nieznacznie przytakuje.

— Raczej tak. Kiedy byłem mały, tato opowiadał mi coś na kształt legendy. Mówił, że dawno temu istniał pewien mężczyzna, który zdołał ujarzmić demona i ten robił wszystko to, co mężczyzna mu rozkazał. — Uśmiecha się szybko do wspomnień, tak jakby się tego wstydził. — Czy to ma związek z twoimi nowymi informacjami?

— Tak. Miałam sen, w którym ktoś powiedział mi, że ktoś lub coś steruje demonem. Nie chciał mi zbyt wiele wytłumaczyć, bardzo dawkował informacje, więc pod prysznicem doszłam do tego, że może ten ktoś ma dla mojego informatora jakieś znaczenie, bo raczej mrocznej siły by tak nie krył.

Raczej. Czuję, że właśnie tak jest, a intuicja nie zawodzi. Aczkolwiek ostatnio nie jest ze mną najlepiej, więc nie mogę wykluczyć możliwości, że i w tym obszarze się u mnie pogorszyło.

— Też bym tak celował, ale powodów może być milion, więc jakiejś siły sterującej demonem nie możemy całkowicie wykluczyć. Pogrzebię trochę i zobaczę, co i jak. Czy coś jeszcze ci powiedział?

— Tak. Ten ktoś ma jakiś plan i nie porwał Parkera dla zabawy. Masz jakiś pomysł dlaczego?

Milknę, próbując to rozwikłać. Czuję, że rozwiązanie mam na wyciągnięcie ręki. Wystarczy tylko trochę rozruszać szare komórki i dodać dwa do dwóch.

— Nie chodzi o to, że jest demonologiem, bo wtedy by nie porywał babci Taylora — myślę głośno.

— Oraz dwie nasze ekipy i innych ludzi — dodaje Marcus i opada na fotel.

— Co? Czekaj. Innych? Dlaczego ja nic o tym nie wiem?

Momentalnie się gotuję. To ja od razu po przebudzeniu myślę tylko o tym, żeby lecieć do tego pacana i podzielić się ważnymi informacjami, a on zataja coś takiego przeze mnie, chociaż to ja siedzę w tej sprawie od początku i to mojego partnera porwał demon?!

— A myślisz, że dlaczego tu przyszedłem? Bo się stęskniłem? — kpi. — Dowiedziałem się przed chwilą.

Okej. To dużo wyjaśnia. I doskonale pokazuje, że zbyt szybko się gorączkuję. Jedno zdanie, a już kipię, zamiast normalnie poczekać, co powie dalej.

— Dobra. — Wzdycham. — Więc porywa zwykłych ludzi i tych od nas. Dlatego, bo...?

— Czerpie z nich siłę? — podsuwa Marcus, a mnie rozświetlają się oczy.

Bingo. Skoro to ten ktoś steruje demonem, to on lub ona czerpią siłę z tych wszystkich osób. Głównym pytaniem, więc nie jest kto, a po co to robi?

— Okej, demon wysysał dla swojej uciechy siłę z ofiar, więc ten ktoś dobrze sobie zaplanował, że będzie sterować akurat nim. Osłabia ludzi, ich siła trafia do niego, a on staje się coraz mocniejszy. Musi to być jego pierwsze podejście do takiego czegoś, bo nie uwierzę, że jeśli robiłby to wcześniej to potrzebowałby tyle czasu na regenerację. A to raczej nie jest coś, co by zaplanował — dumam głośno, a Marcus znów się ze mną zgadza.

Odsuwam wszystkie nasze waśnie na bok w obliczu takiej sytuacji. Mam nadzieję, że utrzymamy ten stan. Profesjonalny, bez słownych utarczek.

— Mam nawet pomysł, kim może być ten ktoś — odzywa się mężczyzna, a na jego twarzy pojawia się ogromny grymas. — Ale najpierw sprawdzę inne możliwości, zanim przyznam to na głos. Przyjdź do mnie tak za dwie godziny, dobrze?

Przytakuję, nie próbując wyciągać z niego nic więcej. Dodatkowo martwi mnie coraz mocniej Parker. Obiecałam, że go wydostanę, a tymczasem sprawa zamiast robić się łatwiejsza, robi się coraz bardziej zagmatwana.

Demon wypełzł, a Parker nie kontaktował się ze mną, co podsuwa mi bardzo smutny wniosek.

Nie mogę o tym myśleć. Nie mogę się poddać. Czuję, że robię zbyt mało. Powinnam pędzić na łeb. Akcja ratunkowa powinna wyglądać jak w filmach, a tymczasem nie jest do niej ani odrobinę podobna. Trwam w zawieszeniu, wmawiając sobie, że coś robię. Coś ważnego.

A prawda jest taka, że to coś nie jest wystarczające, ale nie dopuściłam do siebie tej myśli, żeby nie przytłoczyła mnie druzgocząca prawda. To nas przerasta i jesteśmy bezsilni wobec atakującej nas siły, a wmawiamy sobie, że to tylko chwilowe.

Jeśli teraz nie nastąpi jeszcze jeden, mocny przełom, to będzie za późno. Bo nie mamy już czasu. Zmarnowaliśmy go.

Taka jest prawda.

***

Pukam do gabinetu Marcusa, ale nikt nie odpowiada. Naciskam lekko klamkę, jednak ona nie ugina się pod moim naciskiem. Ostatnim co można powiedzieć o Marcusie, to że zapomina o umówionych spotkaniach.

Fakt, nie określił konkretnej pory, tylko rzucił, żebym przyszła do niego, cytuję, tak za dwie godziny. Minęły. Dołożyłam do nich jeszcze kwadrans, więc jeśli nadal go nie ma w gabinecie, to oznacza, że nie o to miejsce spotkania mu chodziło.

Kieruję więc kroki do jego pokoju, chociaż wielkościowo mu bliżej do nazwania mieszkaniem. Idę szybko, na korytarzu nie spotykam nikogo, więc nie tracę dodatkowego czasu na pogawędki.

Tym razem nie silę się na pukanie, tylko otwieram drzwi i wsuwam głowę do środka.

— Marcus? — wołam, rozglądając się po wnętrzu.

Nie widzę go nigdzie, ale słyszę trzaśnięcie w pokoju, gdzie przechowuje pudła. Pozwalam więc sobie wejść do środka bez zaproszenia i zamykam za sobą drzwi. Podążam za źródłem hałasu i kiedy dostrzegam Marcusa, muszę przyznać, że nie takiego widoku się spodziewałam.

Siedzi na podłodze, a wokół niego rozwalone są dziesiątki papierów, fotografii, teczek i segregatorów. Jednym słowem syf.

Klękam i łapię za pierwsze z brzegu dokumenty i zaczynam je zbierać bez słowa. Zerkam z ukosa na mężczyznę, myśląc, że mnie zruga, ale nic takiego się nie dzieje. Nie wczytuję się w papierologię, zbieram ją tylko do kupy i odkładam do kartonów, robiąc miejsce.

Kiedy kończę z nią, zabieram się za zdjęcia. Łapię jedno za drugim i dopiero to, na którym jesteśmy razem, zatrzymuje moją uwagę. Nie miałam pojęcia, że ktoś nam je zrobił, ani że Marcus je zachował.

Sfotografowano nas na jedynej imprezie, jaka jest co roku wyprawiana w Scout. Podczas kolacji świątecznej, udajemy, że jesteśmy normalną firmą. Jest masa żarcia, alkohol, prezenty i tańce.

Ta fotka pochodzi z ubiegłych świąt. Mam na sobie długą, zieloną suknie, którą dostałam od Mairag. Wtedy założyłam ją po raz pierwszy. To był dla mnie kolejny krok w uporaniu się z żałobą, ale oczywiście nie wszystko poszło tak, jak planowałam. Gdzieś między piątą a szóstą piosenką, złapałam doła i wtedy Marcus wyciągnął mnie na parkiet.

Stanęliśmy na uboczu i nie zawahaliśmy się nawet na moment, gdy z głośników popłynęły wolne takty. Ułożyłam głowę na klatce piersiowej Marcusa i dałam się wolno prowadzić, przymykając oczy.

Doskonale pamiętam ten moment, ponieważ wtedy ogarnął mnie tak oszałamiający spokój, o jakim zapomniałam, że jest możliwy.

— Mam więcej naszych zdjęć — odzywa się cicho zza moich pleców.

Nie dodaje nic więcej, a ja nie ciągnę tego, ani nie staram się obrócić jego słów w żart. Mam wrażenie, że wyznanie tego wiele go kosztowało.

Odkładam zdjęcie do pozostałych ze smutkiem. Chciałabym je zatrzymać, ale to wyglądałoby co najmniej dziwnie i Marcus mógłby zrozumieć moje zachowanie opatrznie.

— Odrzuciłeś możliwość, że za demonem stoją jakieś siły? — zmieniam temat, odwracając się w jego stronę.

— Niestety tak — odpowiada z kwaśną miną. — Powiem ci, kogo podejrzewam, ale musisz zachować to dla siebie. Rozumiesz?

Unoszę brew.

— Czy ja wyglądam na paplę? — Przekrzywiam głowę, chcąc sprowokować Marcusa do docinku. Nie udaje się, mężczyzna pozostaje całkowicie poważny. — Nie powiem nikomu.

— Ale tak dokładnie nikomu. Bez wyjątków. Nikt nie może o tym wiedzieć, przynajmniej do czasu, aż tego nie potwierdzimy.

Nie wiem, o co chodzi, ale przeraża mnie ta konspiracja. Nie mam zamiaru jednak się jej sprzeciwiać, więc przytakuję.

— Nie pisnę ani słowa — dodaję dla potwierdzenia.

Marcus lustruje mnie wzrokiem, jakby chciał wybadać, czy jestem szczera. Chyba wydaje pozytywny wyrok, bo podnosi się z podłogi i macha dłonią, bym poszła za nim. W każdy inny dzień poirytowałabym się na traktowanie mnie w taki sposób, ale dziś odpuszczam.

Na gołej dłoni widać, że Marcus jest mocno przygnębiony, a to nie zdarza mu się nigdy. Przynajmniej w kogokolwiek obecności. Podążam więc za nim i nie jestem nawet odrobinę zdziwiona, gdy udajemy się do mojego pokoju.

— Spakuj wszystko, co będzie ci potrzebne do nawiązania kontaktu ze zmarłym człowiekiem — instruuje.

Nie dopytuję. Działam mechanicznie, zbierając jedną rzecz za drugą. Jestem gotowa w mniej niż pięć minut.

— Jedziemy gdzieś? — pytam, podnosząc pudło, kiedy wychodzimy z pomieszczenia.

Marcus odpowiada poprzez przytaknięcie i spogląda na mnie wzrokiem, oznaczającym: nie dopytuj.

Odwraca się i idzie pierwszy, nie oglądając się czy za nim podążam. Coraz bardziej zastanawia mnie, co się właściwie dzieje i kogo miał Marcus na myśli. Zachowuje się naprawdę jak nie on i dlatego obawiam się, że to będzie cholernie ciężkie nawiązanie kontaktu.

W głowie mam tylko jedną osobę, co do której Marcus mógłby podejść tak emocjonalnie. Wsiadam bez sprzeciwu do jego samochodu, zerkając na mężczyznę tylko ukradkiem. Marcus bez słowa odpala samochód i opuszcza teren organizacji. Ma skupiony wyraz twarzy. Brwi lekko zmarszczone, ręce mocno napięte.

— Dobrze się czujesz? Mogę poprowadzić, jeśli...

Obrzuca mnie takim spojrzeniem, że urywam w trakcie zdania i zaciskam mocno usta. Zdecydowanie lepiej milczeć.

— Dlaczego miałbym się źle czuć? Skupiam się na zadaniu zamiast trajkotać bez sensu — odgryza.

Rozumiem, atak taktyką ochronną. Zazwyczaj w takich sytuacjach bezpiecznie się wycofywałam, ale mam tego po dziurki w nosie. Może i jest moim szefem, ale nie może mnie tak traktować, gdy coś go przytłacza.

— Rozumiem, że ten dzień jest dla ciebie ciężki — zaczynam spokojnie i ignoruję warknięcie, wydobywające się z gardła Marcusa — ale nie musisz kąsać. Wiesz, że czasem możesz podzielić się tym, co w tobie siedzi?

— Dlaczego miałbym to robić? — pyta autentycznie zdziwiony.

Rozdziawiam usta, nie dowierzając, że on naprawdę tego nie rozumie. To... smutne.

— Bo jeśli wygadasz się przyjacielowi, to ci ulży i naprawdę świat się nie zawali, jeśli czasem pozwolisz sobie na — ściszam głos — te straszne uczucia!

Marcus parska śmiechem i kręci głową. Uśmiecham się nieznacznie, zauważając, że się odrobinę rozluźnił.

— Jesteśmy przyjaciółmi?

Wzruszam ramionami.

— Ty mi powiedz. Raz mówisz, że jesteś tylko moim szefem i tak mam cię traktować, a raz zachowujesz się jak przyjaciel. Raz spędzasz ze mną czas nawet kiedy nie musisz, a raz tniesz słowami tak, żeby mnie zranić.

To on miał się podzielić emocjami, a wyszło jak zwykle. Znów to ja się uzewnętrzniłam i do tego jeszcze przyznałam, że to, co mówi mnie rani. Cudownie. Jakby mi było mało ostatniego wykładu.

Jeśli teraz znów zacznie mówić coś takiego, to przyrzekam, że wyskoczę z samochodu, mając gdzieś, że najprawdopodobniej skończę marnie.

— Przepraszam.

Chyba się przesłyszałam. Z pewnością się przesłyszałam.

— Możesz powtórzyć?

Marcus przewraca oczami.

— Wiem, że zachowuję się często jak dupek i nie wytłumaczę ci, dlaczego to robię, bo to nie czas ani miejsce. Może kiedyś. — Wzdycha. — Ale nie chcę cię ranić, więc przepraszam, za to jaki jestem.

Brakuje mi słów. Marcus jeszcze nigdy mnie nie przeprosił. Te słowa sprawiają, że robię się lżejsza. Nie sądziłam, że tak ich potrzebuje.

— Jedziemy na cmentarz — wtrąca szybko, bym przypadkiem nie pociągnęła jego poprzednich słów.

Prycham pod nosem i rozbawiona kręcę głową. Nacieszyłam się przez ułamek sekundy i tyle mi wystarczy.

— Tyle się domyśliłam. Zdradzisz, kogo powinnam przywołać?

Znów napręża mięśnie i ściąga brwi. Przełyka ciężko ślinę i skręca w prawo, nie odrywając drogi od jezdni. W przypływie chwili przenoszę swoją dłoń na dłoń Marcusa i czuję, jak po moim ciele przemyka prąd.

Chciałam go tylko wesprzeć. Pokazać, że cierpliwie czekam na odpowiedź. Nie spodziewałam się takiego czegoś. Co więcej Marcus zerka na mnie dziwnym wzrokiem, jakby i on to poczuł.

Zabieram dłoń, czując jak wali mi serce, a w ustach robi się sucho. Łapię za skrawek swetra i zaciskam na nim palce, przenosząc spojrzenie za okno. W oddali dostrzegam cmentarz.

— Myślę — odzywa się głośno — że tym kimś sterującym demonem jest moja matka. I dlatego chciałbym, żebyś się z nią skontaktowała.

Tego się nie spodziewałam. Domyślałam się, że Marcus może chcieć się skontaktować z matką, ale nie pomyślałam, że to ją może o to oskarżyć. Mimo tego jak ostatnio o niej mówił.

— Nie wspominałeś ostatnim razem, że przywoływanie jej to zły pomysł? — dukam.

Parkujemy, ale żadne z nas nie kwapi się, by opuścić wnętrze auta.

— Soph, spójrz na mnie — prosi. Uginam się pod wpływem jego głosu i spełniam to polecenie. — Nadal uważam, że to niezbyt świetny pomysł, ale nie widzę innego wyjścia. Chcę tylko, żebyś ją wyczuła. Może się z czymś zdradzi. Nie chcę, żebyś się narażała.

Wzdycham.

— Dlaczego ja, Marcus? — Zamykam powieki. — W takich sprawach najlepiej się skontaktować ze zmarłym za pomocą widzenia, a nie przy pomocy tabliczek czy świec, jak ja to robię — tłumaczę, nie dodając, w jaki sposób ostatnio skończyło się to widzenie. Wyjątkowo udało się ukryć moją niedyspozycję przed mężczyzną, więc nie mam zamiaru się teraz z tym zdradzić. — Taylor by zdecydowanie lepiej poradził sobie z tym zadaniem.

— Tylko, że ja mu nie ufam — wyjaśnia, zdejmując w końcu dłonie z kierownicy. — A tobie tak.

Nie wiem, dlaczego, ale odbieram te słowa z ogromną mocą. Trafiają wprost do mojego serca i sprawiają, że krew zaczyna wrzeć. Co mam na to odpowiedzieć? Nie mogę odmówić. Muszę spróbować.

Dla Marcusa.

Ale przede wszystkim dla Parkera.

— Okej, zrobię to — wyduszam, unosząc powieki.

Spoglądam przez moment w ciemne oczy mężczyzny i widzę w nich ogromną radość i ulgę.

— Wiem, że dasz radę. Jesteś silna, Soph. Jednak, gdyby cokolwiek było nie tak, nie brnij i nie ryzykuj swoim życiem, dobrze?

Niezbyt dobrze brzmi to ostatnie zdanie, ale przytakuję i robię dobrą minę do złej gry. Ciaśniej opatulam się płaszczem, gdy wychodzimy na chłodne listopadowe powietrze. Marcus kroczy szybko, niosąc moją torbę wypełnioną świecami i tablicą.

Teraz już wiem, że to wszystko się nie przyda, ale rezygnuje z zatrzymywania Marcusa. Muszę naprawdę przebierać nogami, by za nim nadążyć, a nie uśmiecha mi się biec czy wołać go w takim miejscu jak to.

W końcu docieramy na miejsce, co poznaję bez spoglądania na napisy wykute w marmurze. Grób matki Marcusa wyróżnia się na tle pozostałych. Płyta jest większa i wygląda jak nowa.

Zjeżdżam wzrokiem na imię i dostrzegam, że jest napisane złotą czcionką. Zerkam na mężczyznę, ale nie komentuję tego w żaden sposób. Lepiej skupić się na zajęciu.

Przymykam powieki i pocieram palce, szukając w ten sposób energii. Krew mi wrze i podskórnie czuję lęk. Wiem, że to zły pomysł, a mimo to brnę dalej, nie mogąc się wycofać.

Oddycham płytko i staram się nawiązać kontakt z tą kobietą, ale zamiast tego widzę tylko ciemność. Nie wiem, czy wołam zbyt słabo by mnie usłyszała, czy może po prostu nie chce tego robić.

Przełykam ślinę i wysilam się jeszcze bardziej. Staram się wyczuć energię i w końcu mi się udaje. Jest lekka, ulotna, naprawdę ciężko ją złapać. Nawołuję w myślach, ignorując narastający ból głowy.

W oddali majaczy kształt, który wraz z coraz większym łupaniem czaszki staje się bardziej wyraźny.

Dostrzegam oczy, takie same jak ma Marcus. Palce mnie świerzbią, uporczywy łomot w mózgownicy nie ustaje, ale próbuję odrzucić to wszystko i skupić się tylko na nich.

Dzień dobry — udaje mi się przywitać — jestem Sophia i...

— Wiem kim jesteś.

Z ust kobiety wypływa to zdanie. Ma melodyjny głos. Tak ciepły, że gdybym nie widziała jej zaciętego wyrazu twarzy, to mogłabym założyć się, że jest sympatyczna.

Kombinuję, co powiedzieć dalej, bo nie ustaliliśmy na czym konkretnie ma polegać to wyczuwanie. Błąd.

— Chciałam zapytać...

— Czy steruję demonem, to też wiem — przerywa mi, zakładając ręce na piersi. Unosi z pogardą podbródek. — Możesz przekazać mojemu synowi, że nadal nie nabrał ani trochę inteligencji i przebiegłości — prycha. — A teraz odejdź. I nie nachodź mnie więcej, bo nie mam ochoty oglądać kochanki syna. I do tego tak słabej.

Kręci z politowaniem głową. Dopiero teraz odczuwam, że z nosa w rzeczywistości płynie mi krew.

Gotuję się. Spodziewałam się, że nie będzie lekko, ale nie sądziłam, że w ciągu kilku minut ta kobieta wyprowadzi mnie z równowagi.

Nim zdążę w jakikolwiek sposób odpyskować, matka Marcusa rozpływa się w powietrzu.

Unoszę powoli powieki i natychmiast wyciągam z kieszeni chusteczki. Jestem cała ubrudzona krwią, a ból głowy zamiast słabnąć, tylko się nasila.

— Soph?

Słyszę głos Marcusa, ale nie odwracam się, dopóki nie doprowadzę się do normalności. Poza tym, co mam mu powiedzieć? Nie mówiliśmy tego na głos, ale oboje założyliśmy, że ta rozmowa to będzie przełom, a ja wyniosłam z niej tylko cierpienie i kilka gorzkich słów.

Nadal nie mam pewności czy to ona stoi za kierowaniem demonem, ale jedno jest pewne. Nie ufam jej całkowicie i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby okazała się winna.

— Soph? Powiesz coś? — odzywa się ponownie, więc odwracam się w jego stronę. — Co mówiła?

I co ja mam niby na to odpowiedzieć?

— Hmm — zaczynam i czuję, że znów zaczyna mi płynąć krew.

Klnę pod nosem, sięgając po kolejną chusteczkę, ale Marcus jest szybszy. W momencie znajduje się przy mnie i stara się pomóc. Jest przerażony, chociaż to tylko kapka krwi.

— Jezu, przepraszam. Nie powinienem cię do tego zmuszać. — Przykłada mi papier do nosa. — Czuję się jak w potrzasku i zaczynam podejmować złe decyzje. Powinienem wysłać Taylora do rozmowy z moją matką, jak proponowałaś, ale ja nie, musiałem się uprzeć — nadaje chyba po raz pierwszy w życiu tak dużo. — Czego ja się spodziewałem? Wiele można by powiedzieć o mojej matce, ale z pewnością nie to, że jest głupia. Powiesz mi, ci mówiła? Z pewnością coś o mnie, inaczej byś nie milczała.

Trafiony.

Odciągam dłoń Marcusa od mojego nosa i przecieram oczy, czując napływające zmęczenie. Modlę się, żeby tu zaraz nie zejść. Jeszcze tylko tego brakuje, żebym tu zemdlała.

Otwieram usta, by nareszcie zdać mu ten bolesny raport, bo wiem, że niestety go nie uniknę, ale z mojego gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Wpatruję się w Marcusa i dostrzegam, że jego obraz jest zamglony.

I z każdą sekundą robi się coraz mniej wyraźny, a jego słowa słyszę, jakbym była pod wodą.

Poddaję się i zamykam oczy.

Odlatuję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro