13. Sophia
11.07.2022
Sophia
Po ćwiczeniach z Taylorem zaszywam się w swoim pokoju. Zamykam dla pewności drzwi, żeby nikt tu nie wparował.
Nie chcę, żeby ktokolwiek widział, jak co jakiś czas katuję się wspomnieniami.
Wyciągam ogromne pudło spod łóżka, które tacham za sobą z miejsca na miejsce. Gdybym miała dom, nie musiałabym tego robić.
Chyba najwyższa pora o tym pomyśleć. Po latach w organizacji mam na ten cel wystarczającą ilość środków plus jeszcze by ich zostało.
Jak każdy w Scout od czasu do czasu potrzebuję chwili wytchnienia. Nie mamy tutaj jasno ustalonych dni na urlop. Odpoczywamy wtedy, kiedy potrzebujemy, chociaż to nie zdarza się często.
Do tej pory z dłuższej nieobecności skorzystałam tylko raz. Kiedy umarła Mairag.
Dwa tygodnie przed jej śmiercią rozstałam się z Lucasem i wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby się gdzieś zaszyć.
A kiedy Mairag została znaleziona na sali w budynku, który mamy w Denver... Nie potrafiłam inaczej.
Przez miesiąc zaszyłam się w podrzędnym motelu i wychodziłam z niego tylko po to, żeby kupić jedzenie, wszelkiej maści artykuły niezbędne do życia i whisky.
Zwłaszcza whisky. Ona szła w hurtowej ilości. Znieczulałam się, nie chcąc dopuścić do siebie emocji, ale w końcu musiałam przestać pić.
Pewnie wlewałabym ją w siebie dłużej, ale Marcus, Livia i Ethan nie odpuszczali.
Marcus przychodził i siedział godzinami bez słowa, patrząc tylko takim wzrokiem, jakby chciał powiedzieć: zaakceptuj ten ból, on nie minie, ale da się z nim żyć.
Livia była jego całkowitym przeciwieństwem. Sprzątała chlew jaki robiłam, trajkotała i rugała mnie, bym w końcu dopuściła do siebie jakiejkolwiek emocje, chociażby miał być to gniew. Bylebym tylko wyrwała się z tego stanu zawieszenia.
Ethan zachowywał się gdzieś po środku tej dwójki. Nie mówił za dużo, po prostu był, okazując wsparcie na swój sposób.
Livia i Ethan także się przyjaźnili z Mairag, jednak nie tak jak ja.
My byłyśmy niczym papużki nierozłączki. Potrafiłyśmy przegadać wiele godzin o niczym, zaśmiewać się do łez i wyzywać na zło całego świata.
Jeśli nie byłam akurat z Mairag, to spędzałam czas z Lucasem albo pomagałam zmarłym.
Z Livią i Ethanem zazwyczaj spędzaliśmy czas całą paczką. Dwie pary zakochanych, wspomniana dwójka i... Tabitha.
A później Tabitha wszystko popsuła.
Jęczę w poduszkę, nie chcąc o niej myśleć. Zbieram się w sobie i oglądam po kolei każdą z fotografii. Na niektórych stroimy śmieszne miny, na innych jesteśmy poważne.
To pudełko, to kawał mojego życia. Praktycznie jedyne, co realnie mam. Domu dziecka nie wspominam dobrze, rodziców nigdy nie miałam.
Tylko przyjaciół i ją, najlepszą przyjaciółkę, która była dla mnie jak siostra.
— Soph?
Słyszę swoje imię zza drzwi i postanawiam udać, że mnie nie ma. Nie chcę, żeby Liv się o mnie martwiła.
Pięścią wycieram łzy, ignorując fakt, że rozmazuję tusz po całej twarzy.
— Słyszę cię, otwórz drzwi albo je wyważymy. Prawda, Ethan?
Jeszcze lepiej. Nie tylko Livia zobacz mnie w takim stanie, ale jeszcze Ethan. Ten dzień jest kompletnie do kitu.
— Prawda — mówi spokojnie przyjaciel.
Jedno jego słowo sprawia, że zwlekam się niechętnie z łóżka. Wiem, że nie blefuje.
Przekręcam klucz w zamku i wpuszczam ich do środka, a oni od razu ładują się na łóżko. Ethan po lewej, Livia po prawej stronie.
Niczym zsynchronizowani klepią dłońmi w środek, wołając, że mam wskakiwać.
Nie mam siły na sprzeciw. Gramolę się do nich i po chwili Livia łapie mnie za dłoń.
Ethan patrzy spokojnym wzrokiem, przesyłając tym spojrzeniem, że mogę płakać.
Więc płaczę. Trzęsę się i chlipię, pozwalając sobie wyrzucić ten cały ból. Ethan i Livia trwają przy mnie milcząco, pokazując mi, że nie jestem sama.
Nie ma już Mairag, ale są oni. Nie mogę o tym zapominać.
Kiedy w końcu się uspokajam, momentalnie robię się senna. Przymykam powieki, a Ethan przykrywa mnie i Livię kołdrą.
Zasypiam.
***
Rano wyciągam Taylora na siłownię. Bycie wysportowanym co prawda nie jest najważniejsze w naszej pracy, ale wymęczenie się świetnie pomaga w oczyszczeniu umysłu.
W nocy nie śnił mi się Parker, co coraz mocniej zaczyna mnie martwić. Boję się, że stało się z nim coś bardzo złego i chociaż nie chcę tak myśleć, nie potrafię się wyzbyć złego przeczucia.
Parker powinien być teraz ze mną, nie tam. Jestem pewna, że gdybym ja była na jego miejscu, on o wiele szybciej by mnie z tego wyciągnął.
Może nie znamy się szmat czasu, bo dołączył do Scout dopiero rok temu, ale tyle miesięcy wystarczyło, żebym się do niego przywiązała i szczerze polubiła.
— Masz dość?
Słyszę pytanie Taylora. Mężczyzna wyłącza bieżnie i z niej schodzi, by dołączyć do mnie.
— Niezbyt, ale mamy zaplanowany dzień. Najpierw śniadanie, potem poćwiczysz z Tabithą i na koniec ja cię przejmę.
Posyłam mu lekki uśmiech. Taylor przyjmuje moje rozporządzenie bez sprzeciwu. Rozdzielamy się, by się ogarnąć i po trzydziestu minutach odnajdujemy się w jadalni. W czasie, kiedy ja szykuję jajecznicę z bekonem, Taylor robi nam kawę i smaruje pieczywo.
Przysiadamy się do Livii i Ethana, którzy nie nawiązują ani słowem do wczorajszego wieczoru, za co jestem im ogromnie wdzięczna.
— Gdzieś dziś jedziecie? — pytam, upijając łyk kofeiny.
Ethan przytakuje.
— Większa robota. Międzynarodówka — wzdycha Liv i posyła mi zrezygnowane spojrzenie.
Wyjazdy poza kraj nie zdarzają się często. Nie mamy swoich placówek poza USA, co nie oznacza, że nasza jest jedyną na świecie. Praktycznie w każdym kraju istnieje organizacja. Z niektórymi współpracujemy, wzajemnie sobie pomagając, gdy brakuje ludzi lub gdy jest grubsza robota.
— Dokąd tym razem?
— Francja — odpowiada rozmarzony Ethan. Uśmiecham się, widząc jego spojrzenie.
Chyba każdy człowiek na świecie ma miejsce, które naprawdę kocha i czuje się w nim nadzwyczaj dobrze. Dla Ethana to nie konkretne miasto czy budynek, tylko cały kraj. Nie ma korzeni francuskich, po prostu kiedyś nam oznajmił, że pokochał Francję, odkąd pierwszy raz się tam znalazł.
— Bierzemy Cynthię — dodaje Livia i uważnie obserwuje mnie, by wybadać moją reakcję.
Zachowuję kamienną twarz. Wiem, że jestem niesprawiedliwa, bo ta dziewczyna niczym mi nigdy nie zawiniła, ale wystarczy sam fakt, że to siostra Tabithy, bym za nią nie przepadała.
Szczeniackie.
Nie wiem, co mogłabym na to odpowiedzieć, więc wydaję z siebie tylko pomruk, który z pewnością nic nie oznajmia. Ani to aprobata, ani dezaprobata. Livia przewraca oczami i kontynuuje:
— Marcus stwierdził, że dobrze by było, żebyśmy się zgrali i stworzyli trio. — Kończy posiłek, odkładając sztućce. — Co w sumie brzmi rozsądnie. Ja tu tylko latam ze sprzętem, więc przydałaby nam się medium.
— Daję sobie radę — burczy Ethan.
Uśmiecham się pod nosem. Jemu najwyraźniej nie spodobała się decyzja Marcusa.
— Nie dramatyzuj — ciągnie Livia i pstryka go w nos. — Im nas więcej, tym weselej.
— Wyjątkowo zgadzam się z Liv — dodaję, narażając się na pełne krytyki spojrzenie Ethana. — We dwójkę łatwiej się dogadać i szybciej nauczyć współpracy, ale jak jest więcej osób...
— To większe bezpieczeństwo — wtrąca Taylor po raz pierwszy.
Dotychczas tylko przysłuchiwał się naszej rozmowie, więc cieszy mnie, że w końcu przemówił. To oznacza, że zaczyna się klimatyzować.
— Fajnie, że dołączyłeś do naszej sekty.
Livia szczerzy się szeroko, a Taylor zaciska usta. Ethan pozostaje niewzruszony, natomiast ja wyrażam swoją opinię poprzez przewrócenie oczami.
Przez ten ulotny moment jest zwyczajnie. Jakbyśmy byli tylko grupką znajomych na spotkaniu, a nie ludźmi z bagażem doświadczeń i umiejętnością łapania demonów.
— Zapomniałabym. Marcus mówił, że jak będę się z tobą widzieć na śniadaniu, to żebym ci przekazała, żebyś do niego poszła.
Wzdycham, wstając od stołu. To by było na tyle ze zwyczajności.
***
— Miałam przyjść — oświadczam, gdy staję w progu gabinetu.
Po naszym ostatnim spotkaniu czuję się dziwnie. Nie mam pojęcia, czego on oczekuje.
Profesjonalizmu? Zapomnienia poprzedniej dyskusji? Nie. Z pewnością nie zapomnienia, jak już mam gdybać, to stawiam na to pierwsze.
— Usiądź.
Zajmuję miejsce w fotelu i patrzę na niego wyczekująco. Marcus się nie spieszy. Powoli odkłada dokumenty na swoje miejsce i kiedy wszystko jest dopięte na ostatni guzik, przenosi na mnie wzrok.
— Chciałem porozmawiać o naszym zwyczajniaku.
— Jest medium — prostuję, będąc poirytowaną.
Zazwyczaj nie denerwowało mnie określenie niewtajemniczonych ludzi zwyczajnymi, ale gdy Marcus wypowiada się o Taylorze, to słowo staje się jak obelga.
— Doprawdy? — kpi, nachylając się nad biurkiem. — Jeszcze jakieś inteligentne wtrącenia?
Nie lubię, gdy zachowuje się w ten sposób i nie rozumiem, dlaczego to robi. Nie wiem czy od początku istnienia Scout każdy szef taki był, jakby mieli jakiś tajny kodeks, w jaki sposób mają się zachowywać na tak ważnym stanowisku, ale... Marcus często bywa ludzki.
Tak jakby miał dwie osobowości i to tę milszą starał się stłamsić, pozostawiając tylko to, co najgorsze.
— Skoro nie, to poproszę raport o postępach Taylora. Co już potrafi?
Poprawiam się na krześle i zastanawiam się, jak najlepiej ująć to w słowa.
— Ćwiczyliśmy dopiero raz, więc jak na moje oko dobrze mu poszło...
— Konkrety — przerywa zniecierpliwiony.
Wkładam dłoń do bluzy i wtedy zaciskam ją w pięść.
— Udało mu się dać mi emocję i utrzymać ją bardzo długo. Ma silnie rozwiniętą intuicję, no i przy emocjach jeszcze — biorę wdech i wydech — potrafi je doskonale rozpoznawać.
Marcus unosi lewą brew.
— Myślisz, że jeśli nawalisz przymiotników w wypowiedzi, to będę zachwycony?
Wdech i wydech. Oddychaj, Soph. To twój szef, nie możesz dać upustu złości.
— Mam powtórzyć jeszcze raz na sucho? — pytam bardzo miłym tonem, uśmiechając się do przesłodzenia.
Chociaż w ten sposób mogę wbić mu szpilkę.
— Podziękuję. I co oznacza „udało”? Albo coś potrafi albo nie. Fart mnie nie obchodzi.
Zwariuję z nim. Ewentualnie napompuje się ze złości i wyfrunę przez okno.
— Ćwiczyliśmy to raz, więc nie mogę dać sobie ręki uciąć, że będzie mu to wychodzić bezbłędnie zawsze. Mogę jedynie zagwarantować palcem — docinam.
Marcus rzuca mi znudzone spojrzenie, jakby moje słowa w żaden sposób do niego nie trafiły.
— Na kiedy przewidujesz, że będzie potrafił załatwić tego demona?
Nie pyta, czy mu się uda, oczywiście myśl, że Taylor mógłby tego nie ogarnąć nie wchodzi w grę.
Czuję presję i to nie tylko ze względu na Marcusa. Stawiamy wszystko na Taylora, nie przyjmując do wiadomości, że jest świeżakiem. I to ja mam pomóc mu wyciągnąć ze środka umiejętności.
Więc jak się nie uda, to będzie moja wina. Przeze mnie zginie Parker. Przeze mnie zginie babcia Taylora. Możliwe, że on też ucierpi.
I kij wie, kto jeszcze.
— Soph?
Potrząsam głową, wracając na powrót do Marcusa. Muszę dać radę, nie mogę z góry planować porażkę.
— Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Chciałabym, żeby to było jak najszybciej, ale nie potrafię określić, kiedy będzie gotowy.
Spuszczam głowę, oczekując docinku.
— Rozumiem. Przyjdź jutro.
I tyle. Ponownie wyciąga papiery, już nie okazując mi uwagi. Wycofuję się, zastanawiając się, co już wolę.
Ignorancja czy przytyk?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro