11. Sophia
11.07.2022
Sophia
Po fali powtarzania w zapętleniu słowa nie, Taylor staje w miejscu i wpatruje się we mnie z przerażeniem.
— Nie wierzę, to jakaś kompletna głupota. Ledwo przekonaliście mnie, że demony istnieją, a teraz mam być niby jednym z was? — Kręci szybko głową.
Jak tak dalej pójdzie, to będzie jednym z pierwszych (chyba że był już taki przypadek) ludzi, którzy sami skręcą sobie kark.
— Wiem, że ciężko ci w to uwierzyć, ale to nic złego. Hej! — Łapię go za dłonie. — Pomyśl o tym w inny sposób. Drzemie w tobie moc, która jest niespotykana.
Tyle co on mnie pocieszał, a teraz role się odwróciły. Wiem, że dla niego to brzmi absurdalnie i mocno naciągane. Przestał w końcu myśleć o organizacji jak o sekcie, a my co?
Nagle mówimy mu, że jest taki jak my. To wcale nie brzmi podejrzanie. Wcale nie tak, jakbyśmy chcieli go do nas wciągnąć.
Moje słowa nie wywołują w nim tego, co chciałam uzyskać. Taylor wybucha histerycznym śmiechem, trzęsąc się tak, jakby był miał atak epilepsji.
Stoję i czekam cierpliwie, aż ten napad minie. Z sekundy na sekundę niepokoi mnie coraz bardziej.
— Skończyliście pogaduchy?
Odwracam wzrok i zauważam stojącego Marcusa we wejściu. Skupiony obserwuje Taylora, który słysząc jego głos, przestał w końcu rżeć jak koń.
— Nie urządzaliśmy pogaduch — tłumaczę bez nuty poirytowania, chociaż w środku aż mnie skręca. — Mówiłam Taylorowi o jego mocy.
— No to powiedziałaś, to możecie zwolnić salę. Ludzie czekają, żeby móc wejść poćwiczyć, ale obawiają się, że go coś nawiedziło. — Głową wskazuję na Taylora.
Z ust Marcusa bije ogromna pogarda. Unoszę pytająco brew, jednak on zdaje się tego nie zauważać.
Nie wiem, co takiego mu zrobił Taylor, ale widać gołym okiem, że Marcus go nie lubi.
I nie na rękę mu, że szukającym przez nas człowiekiem okazał się właśnie on.
Łapię Taylora za ramię i bez słowa ciągnę do wyjścia. Mijam Marcusa jak powietrze i kieruję się na górę. Faktycznie po drodze widzimy kilka osób, które czekają na zwolnienie sali.
Nie wydają się jednak wystraszeni, bardziej rozbawieni i zaintrygowani. Witam się z nimi skinieniem głowy, nie przystając na żadne pogawędki.
Wychodzimy na korytarz i dopiero tam puszczam Taylora. Wzrokiem nakazuję mu iść za mną, a on nie protestuje. Po salwie śmiechu wydaje się być otępiały.
Przyspieszam, gdy mijamy setki zdjęć, zdając sobie sprawę, że nadal widnieje tam to jedno konkretne. Nie wiem dlaczego jeszcze go nie zdjęłam. Albo chociaż nie wycięłam jednej osoby i wstawiłam ponownie do ramki.
Tak czy siak nie chcę teraz zaprzątać sobie tym głowy. Mam tylko nadzieję, że Taylor jeszcze ich nie oglądał.
Opowiedziałam mu mocno skróconą wersję. Tylko suche fakty i to, co najważniejsze.
Nie musi wiedzieć, co dokładnie się wydarzyło, bo to go nie dotyczy. A ja nie mam zamiaru zanurzać się w smutku.
Wystarczy, że teraz będę musiała się w nim babrać. To ja byłam najbliżej Mairag, to ja mam jej notatki i to ja widziałam, jak się szkoli. Nie licząc Tabithy, ale...
To też nie ważne.
W każdym razie, to ja muszę sprawić, że Taylor poczuje swoją moc i zacznie ją doskonalić. I to najlepiej jak najszybciej, bo Parker nie ma zbyt wiele czasu.
Równocześnie, jeśli Parker znów wskaże mi, gdzie go mogę szukać, porzucę trening i ruszę w drogę.
Czeka mnie w cholerę pracy i jeszcze więcej.
— Dokąd idziemy?
Z transu wybudza mnie głos Taylora. Przystaję gwałtownie, a on na mnie wpada. Chwilę się chwiejemy, ale na szczęście udaje nam się zachować równowagę.
Jeszcze tylko tego brakuje, żebyśmy sobie coś teraz połamali.
— Czas na pierwszą lekcję. Intuicja. Zauważyłeś, że masz silnie rozwiniętą intuicję?
— E... Nie?
— Owszem, masz. Trafiłeś do sali bez pomocy.
— I to ma być niby wyczyn? — kpi, opierając się o ścianę.
Jęczę wewnętrznie.
— Nie, to nie jest wyczyn, ale od czegoś trzeba zacząć. Nie wsłuchiwałeś się nigdy w swoją intuicję, ignorowałeś ją. Teraz musisz zacząć jej słuchać i właśnie od trafiania do odpowiednich miejsc zaczniemy, okej?
Przytakuje bez przekonania. Wiem, że w jego głowie roi się od myśli i nie wie, co będzie dalej, ale nie mogę prowadzić go za rękę i uczyć powoli kroków.
Pomogę mu spokojnie zrobić pierwszy, a później wrzucę go na głęboką wodę. Nie ma innego wyjścia.
— Zaprowadź nas do jadalni.
Taylor przewraca oczami i prycha, ale widząc moją zacięta minę odpuszcza.
Widzę, jak przymyka na moment oczy i zaczyna iść przed siebie. Przez kilka zakrętów nie analizuje, tylko słucha swojego wewnętrznego ja, aż do ostatniego rozwidlenia.
Przystaje gwałtownie i zasysa wargę, zerkając to w prawo to w lewo. Rozmyśla, czego miał nie robić.
Wydobycie z niego mocy będzie naprawdę ciężkie, skoro przy takim bzdecie, nie potrafi słuchać poleceń.
— Nie myśl — ganię go. — Którędy teraz? Masz trzy sekundy na odpowiedź. Jeden... Dwa... Trzy!
— Prawo!
Uśmiecham się z zadowoleniem.
Pierwszy krok z głowy. Teraz będzie tylko trudniej.
***
Podczas posiłku Taylor próbował zagadywać mnie o Tabithę, co było dla mnie jednoznaczne z zobaczeniem przez niego zdjęcia.
Powiązał je zapewne z moją historią i liczył, że jeśli pociągnie mnie za język, to opowiem mu wszystko.
Zbyłam krótko jego ciekawość, nie pozwalając sobie na powrót do przeszłości i ponowną eskalację złości w kierunku Tabithy.
Nienawidzę jej, ale niestety co jakiś czas będziemy się mijać, więc muszę tolerować jej obecność. Nie rozumiem, dlaczego Marcus po tym wszystkim zostawił ją w organizacji. Ba! Niejednokrotnie widziałam, jak spacerują razem po tym wszystkim, jakby nic się nie stało.
Tabitha jest złym człowiekiem. Nikt, kto dopuszcza się czegoś tak głupiego pod wpływem zazdrości, nie może być dobry.
Nie rozumiem, co takiego faceci w niej widzą. Jasne, nie straszy wyglądem i dawniej mogłabym powiedzieć, że jest fajną dziewczyną, ale bez przesady.
Marcus nie dopuszcza do siebie zbytnio ludzi, a mimo to słyszałam, jak kiedyś Tabitha wyrażała się o nim per przyjaciel.
Kiedyś Lucas także był nią oczarowany i teraz dostrzegam, że bierze Taylora.
Gdybym była zwolenniczką teorii spiskowych, to pomyślałabym, że stosuje na wszystkich te swoje ziółka.
— Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o organizacji — zagaduje Taylor, gdy docieramy do jego pokoju. — Tym razem nie po to, żeby was wydać na policji, a zrozumieć. Nie wiem, co mam myśleć, więc jeśli mam być częścią tego...
— Nie musisz być częścią organizacji, nawet jeśli jesteś medium. Mało tego, wątpię, że kiedy odzyskamy twoją babcię, nie będziesz w stanie jej porzucić, żeby tu zostać. Mylę się? — pytam ironicznie, przekrzywiając głowę.
Taylor bez zastanowienia kręci głową.
— Czyli jest albo albo? Albo organizacja albo normalne życie?
Przekraczam próg, nie chcąc prowadzić takich rozmów na korytarzu. Będąc w środku, rozsiadam się wygodnie w fotelu i dopiero odpowiadam.
— Nie można być w organizacji na pół gwizdka. Albo jesteś całkiem z nami i wyrzekasz się swojego poprzedniego życia, albo wracasz do siebie i zrywasz kontakt z wszystkimi, których tu poznałeś.
— Too... Dość drastyczne, nie uważasz?
Ma minę, taką samą jak kiedyś, jakby znów miał nas za sektę.
— Nie, Taylor, to całkowicie normalne. Takie panują tu zasady. Masz wybór, nikt cię do niczego nie zmusza. Nie możesz mieć ciastka i zjeść ciastko. — Macham nogą, poirytowana tą dyskusją. — Będąc w organizacji jesteśmy skupieni w stu procentach na demonach i pomocy duszom. Nie możemy się rozpraszać, jeżdżąc w odwiedziny do ludzi, którzy porzucili to życie.
Mężczyzna odkręca butelkę wodę i rozlewa ją do wysokich szklanek. Domyślam się, że tą czynnością daje sobie czas na zastanowienie.
— A gdybym chciał w normalnym życiu rozwinąć swoje umiejętności i tropić samodzielnie demony? Albo po jakimś czasie wrócić do organizacji?
— Przypomnę, że nie dalej jak dobę temu, nie wierzyłeś nawet w demony. Teraz nie chcesz się już z nami całkowicie rozstawać?
Po twarzy Taylora przemyka grymas.
— Pytam czysto hipotetycznie. Odpowiesz?
— W normalnym życiu samotne rozwinięcie zajmie ci sporo czasu. Możliwe nawet, że bez pomocy nie uda ci się ich rozwinąć nigdy. — Upijam łyk wody. — Ale tak, czysto hipotetycznie mógłbyś tropić demony. Jeśli byłbyś na tyle głupi, to nic nie stoi na przeszkodzie.
— Bardzo śmieszne — burczy. — A druga kwestia?
— Szczerze? Nie mam pojęcia. Jeszcze nie było takiego przypadku, więc nie orientuję się, jakie są konkretnie zalecenia. Musiałbyś oto zapytać Marcusa.
Chichoczę, widząc jego zrezygnowany wyraz twarzy.
— Podziękuję. Wyczuwam, że niezbyt za mną przepada.
— I słusznie. — Uśmiecham się lekko. — To nie przytyk, ale też to zauważyłam. Nie traktuje cię co prawda jak wroga, ale raczej na przyjacielskie pogawędki nie macie co liczyć.
Wstaję, licząc, że to koniec przesłuchania. Chcę wrócić do swojego pokoju i chwilę się zdrzemnąć, licząc, że nawiąże kontakt z Parkerem.
— Poczekaj. — Zatrzymuje mnie, gdy stoję już przy drzwiach. — Nie opowiedziałaś mi zbyt dużo. Wiem, że w trakcie jednej rozmowy nie zdradzisz wszystkiego, ale rzuciłaś mi tylko ochłapy.
Nie podoba mi się jego ton. Mówi tak, jakby moim obowiązkiem było wdrożenie go do naszej organizacji, a to nieprawda. Mam tylko pomóc mu odnaleźć w sobie moc, bo to jest nam potrzebne.
Wątpię, żeby Marcus planował przekonywać Taylora do pozostania w organizacji, więc nie muszę mu o niczym opowiadać.
Nie cierpię takiej postawy, przepełnionej arogancją. Jeszcze nie jest silny, a już zachowuje się, jakby był panem świata.
— I więcej nic nie powiem. Odpocznij, za dwadzieścia minut przyjdzie po ciebie Tabitha i będziecie mieć sesję z jej ziółkami. Później ja cię przejmuję. I ku jasności, skończyła się taryfa ulgowa, a my nie jesteśmy przyjaciółmi.
Wychodzę, zamykając za sobą delikatnie drzwi. Nie jestem zwolenniczką okazywania wściekłości w formie trzaskania. Zdecydowanie wolę cichą furię.
— Nie za ostro?
Słyszę za sobą głos Marcusa, ale ignoruję go, nie mając już w sobie żadnych pokładów cierpliwości.
Wiem, że zachowuję się jak histeryczka, ale nie mam ochoty, by ktokolwiek mi to wytykał.
— Soph, zaczekaj. — Łapie mnie za ramiona i odwraca w swoją stronę. — Co się dzieje? Wybuch za taką błahostkę?
— Nigdy nie byłam cierpliwa — burczę i próbuję strzepnąć jego dłonie, ale mi na to nie pozwala.
Zamiast tego przyciąga do siebie i zakleszcza w mocnym uścisku. Początkowo sztywnieję, nie rozumiejąc co się dzieje, ale gdy Marcus lekko muska palcami mój kark, rozluźniam się.
— Nie jesteś cierpliwa, ale też takie wybuchy nie są chlebem powszednim w twoim wydaniu — szepcze mi do ucha.
Chciałabym się zdenerwować, ale Marcus ma rację. Zastanawiam się, co jest tego przyczyną i od razu skreślam konsekwencje rozmowy z Mairag z listy.
Wybucham tylko w obecności Taylora, a na dobrą sprawę nawet go lubię. Przy wszystkich innych potrafię odstawić emocje na bok lub okazać tylko w formie zgrzytnięcia zębami, ale nigdy nie reaguję aż tak.
Już na początku, kiedy jechaliśmy razem w samochodzie, miałam taką reakcję, a przecież wtedy nawet nie myślałam o rozmowie z Mairag.
Jaka może być więc tego przyczyna? Przemęczenie? Nie. To też nie to. Wtedy chodziłabym i warczała na wszystkich.
— Mózg ci paruje — żartuje Marcus i lekko się odsuwa, ale nie wypuszcza mnie z objęć.
Wpatruję się w jego oczy i zjeżdżam spojrzeniem na cwaniacki uśmiech. Kiedy Marcus przełyka ślinę, a jego grdyka się porusza, robi mi się gorąco.
Zwinnie wyślizguję się z jego ramion, a on nie komentuje tego w żaden sposób. Nie wiem, co to miało być i nie chcę zdecydowanie wiedzieć.
— Masz jakiś pomysł? — podejmuję lekko zachrypniętym głosem. Kaszlę. — W sensie, czy wiesz, co mi dolega?
— Tobie? — Uśmiecha się ironicznie. — Całkowicie nic, Soph. — Zakłada mi włosy za ucho. — Ale mam teorię, głoszącą, że to skutek naszego zwyczajniaka. Och, pardon! Nowego super medium.
Przewracam oczami, słysząc tę kpiarską wypowiedź.
— Rozumiem, że chodzi o Taylora.
Marcus przytakuje.
— Wydaje mi się, że w jego repertuarze zdolności, znajduje się wpływanie na emocje czy tam nastrój innych. I bezwiednie testuje to na tobie, nie mając o tym zielonego pojęcia.
— Nie słyszałam nigdy o czymś takim. Miał już ktoś taką moc? — dopytuję, mocno zaintrygowana.
Wiem, że to brzmi racjonalnie. Medium medium nierówne. Spotkałam się już z wieloma umiejętnościami, ale jeszcze nie z taką.
— Chodź, pokażę ci coś.
Więc idę, nie dumając nad tym, co za moment zobaczę. Ufam Marcusowi w pełni, dlatego nie obawiam się, że mogłoby mnie spotkać coś złego.
Nie maszerujemy długo. Gdy otwiera drzwi i mnie w nich przepuszcza, orientuję się, gdzie mnie przyprowadził.
Do siebie.
Marcus jak każda osoba z Scout ma w każdym budynku miejsce tylko dla siebie. Różnica istnieje jednak w wielkości pomieszczeń dla nas a dla niego, o czym mam okazję przekonać się pierwszy raz w życiu.
Podczas gdy zwykli my, mamy do dyspozycji mały pokój i łazienkę, Marcus ma coś w rodzaju apartamentu.
Rozglądam się zaciekawiona po surowo urządzonym wnętrzu i muszę przyznać, że jakoś idealnie mi do niego pasuje.
Nigdzie nie dostrzegam ani jednej porzuconej skarpetki, ani jakichkolwiek oznak, że tu przebywa. Nawet koc i poduszki na sofie są ułożone jak od linijki.
— Spędzasz tu chociaż trochę czasu?
Nie mogę się powstrzymać od tego pytania, ale Marcus nie wydaje się mieć mi tego za złe. Przekraczam stosunek szef – pracownik, ale hej! Robiłam to już wiele razy.
Marcus także przekraczał tę niewidzialną linię, czego przykładem jest chociażby niedawne przytulanie.
Jestem w Scout dekadę. Tyle samo znam Marcusa, więc przez taki szmat czasu nie da się zachować obojętnych stosunków cały czas. Przeważnie pamiętam, że nie jesteśmy przyjaciółmi, ale niekiedy zdarzy mi się zatracić.
Trwa to jednak chwilę, by potem na powrót nasze stosunki uległy ochłodzeniu. Zazwyczaj, gdy nie widzimy się długo, to później wisi nad nami coś ciężkiego.
No i Marcus ma w sobie cząstkę czegoś, co wręcz krzyczy: nie podchodź! Trzymaj się na dystans!
— Przeważnie tylko tu śpię i korzystam z łazienki. Resztę czasu spędzam w biurze albo na mieście — mówi i wzrusza ramionami. — Chodź dalej.
Idę za nim do kolejnego pomieszczenia, w którym przy wszystkich ścianach stoją ciemne regały. Na każdym z nich znajdują się kartony.
Marcus podchodzi do jednego z nich i go ściąga. Chwilę w nim grzebie, aż w końcu wyciąga plik kartek i fotografii.
Najpierw podaje mi zdjęcie. Biorę je do ręki i przyglądam się dokładnie nieznajomej kobiecie.
Ma poważną minę. Zaciśnięte usta w wąską kreskę, uniesioną brew i wzrok pełen wyższości.
Wpatruję się w jej oczy, takie same jak Marcusa i dociera do mnie, kim ona jest.
— Była potężnym medium. Jeszcze bardziej potężnym niż Mairag. Potrafiła perfekcyjnie kontrolować emocje innych. Niczym trudnym nie było dla niej sprawić, by ktoś zaczął przeraźliwie płakać w przeciągu kilku sekund.
Odbiera ode mnie fotografię i podaje kartkę, przedstawiającą raport policyjny.
— Jak mówiłem, była potężna — kontynuuje z wzrokiem utkwionym gdzieś ponad moją głową. — Ale nawet potężne medium nie jest nieśmiertelne. Zanim tutaj trafiłaś, pracowała nad jednym demonem w niezbyt fajnej dzielnicy. — Krzywi się. — Nie spodobała się grupce idących mężczyzn. Strzelali do niej. Wielokrotnie. Miała naboje w całym ciele. Czegoś takiego nie przeżyje nikt.
Odbiera ode mnie papier i chowa go do pudła, wraz z resztą. Odkłada na miejsce i wychodzi z pomieszczenia.
Chwilę stoję sama, próbując to przełknąć. Obraz zamordowanej kobiety bezustanku stoi mi przed oczami i nie potrafię się go pozbyć.
W końcu zbieram się w garść i opuszczam ten pokój. Znajduję Marcusa w salonie. Stoi tyłem do mnie, wyglądając przez okno.
— Przykro mi — szepczę, podchodząc bliżej. — Nigdy nie miałam matki, więc nie wiem, jak to jest ją stracić.
Staję za nim i lekko muskam jego plecy, a on pod wpływem mojego dotyku drga.
— Niepotrzebnie. — Przekręca się lekko, zmuszając mnie do tego, żebym przestała go dotykać. — Nie mówiłem ci tego, żebyś mi współczuła. Matka była złym człowiekiem. Myślisz, że dlaczego powiedziałem, że musisz przywołać Mairag, chociaż popełniła samobójstwo?
Przeszło mi to pytanie przez myśl, ale nie ośmieliłam się po takim wyznaniu zarzucać go pretensjami. Musiałabym być całkiem bezduszna, by coś takiego zrobić.
— Póki co nie dosięgnęły mnie żadne konsekwencje — zbywam ten poważny temat lekkim tonem.
To głupie. Nic nie powiedział o tym, że o to się martwi i ma z tego powodu wyrzuty sumienia. Nadinterpretuję.
— Jeszcze nie. I oby tak zostało. Nie chciałbym być powodem ściągnięcia na ciebie nieszczęścia — mruczy tak cicho, że przez moment nie jestem pewna, czy aby na pewno to powiedział.
Czyżby moja interpretacja jednak nie była tak zła?
— Tak czy siak. Wybrałem mniejsze zło. Przywołanie mojej matki byłoby kompletną głupotą i wiesz co? — Odwraca się w moją stronę z poważnym spojrzeniem. — Mam wrażenie, że ten demon i moja matka mają ze sobą coś wspólnego. Jeszcze nie wiem co, ale to odkryję.
Patrzę na niego z niezrozumieniem, nie pojmując tego toku myślenia. Jego matka nie żyje od wielu lat, w jaki sposób miałaby być powiązana z demonem, którego nie możemy pokonać?
Mam wrażenie, że przemawia przez niego cierpienie. Nie wiem, co dokładnie zrobiła mu matka, ale to z pewnością nie było nic błahego. Wypowiada się o niej z tak ogromną nienawiścią, jakiej nie powinien odczuwać żaden człowiek.
— Rozumiem, że jest ci ciężko i...
— Wyjdź.
Przerywa mi, nie dając dojść do słowa. Mija mnie jak ducha i otwiera drzwi na oścież, nie zaszczycając spojrzeniem. Stoję osłupiała, nie rozumiejąc, co się właśnie dzieje.
— Marcus, możesz mnie... — próbuję ponownie podjąć temat, by się do niego przebić. Oczywiście bezskutecznie.
— Powiedziałem wyjdź. Nie będę wysłuchiwać słów pocieszeń. Opowiedziałem ci tę historię, żebyś zrozumiała, że musisz dobrze wytrenować Taylora, by się nie zachłysnął mocą. Sądziłem, że to zrozumiałe. Czyżbym się pomylił, co do twojego intelektu?
Drwi. Jego słowa są ostre jak noże i nadzwyczaj celne. W swoją wypowiedź włożył tyle jadu, że musiałabym być idiotką, żeby to zignorować.
Wychodzę, tak jak mi kazał. Zapomniałam się i przekroczyłam znów granicę.
Jemu wolno, mi nie i muszę to w końcu zapamiętać. Jestem tylko medium, jakich wiele.
Nie szefową potężnej organizacji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro