Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Taylor

11.06.2022

Taylor

Wychodzę z budynku na drżących nogach, nie mogąc znieść pełzającego pod skórą strachu.

Zwiałem jak tchórz, zostawiając Livię i Ethana samych. Na nic bym się nie przydał, a lewitująca w powietrzu kobieta i wrzeszczący modlitwy mężczyzna to widok ponad moje siły.

Mój mózg próbuje się bronić, wmawiając, że to nie wydarzyło się naprawdę i to tylko iluzja.

Serce natomiast wali z zabójczą prędkością.

Chcieli żebym im uwierzył i uwierzyłem. Jeszcze nie do końca wiem, jak się z tym czuć, ale nie mogę dłużej odpychać faktu, że to wszystko nie jest czymś normalnym.

Demony istnieją.

Babcia została przez jednego z nich porwana.

Medium, demonolodzy, organizacja.

Zginam się, jakbym otrzymał cios pięścią w brzuch. Opieram dłoń o dach samochodu i zagryzam pięść, by nie zacząć wyć.

To wszystko do mnie dociera i sprawia, że nie mogę zaczerpnąć tchu. Duszę się.

Opadam na kolana i przyciskam dłoń do klatki piersiowej, wytrzeszczając oczy. Umrę tu. Nie chcę umierać. Chcę żyć. Chcę zapomnieć. Chcę żeby to się nigdy nie wydarzyło.

— Taylor!

Boże, nie wytrzymam. Nie wiem co się ze mną dzieje. Dlaczego serce tak bardzo mnie boli? Mam zawał?

Udaje mi się złapać oddech, gdy Tabitha rzuca się obok i wplata szczupłe palce w moje włosy.

— Oddychaj, już dobrze. To tylko atak paniki, nic się nie dzieje — szepcze kojąco, nie przerywając pieszczoty. — Skup się na kolorach wokół siebie. Poszukaj zielonego, widzisz go?

Słucham jej i wykonuję polecenie. Znajduję drzewo i chcę to powiedzieć, ale nadal nie potrafię.

— Super, świetnie ci idzie. Teraz znajdź niebieski — poleca, więc wpatruję się wprost w jej oczy. Są piękne. — A teraz czerwony — szepcze.

Unoszę drżącą dłoń i dotykam jej ust. Uspokajam się. Jestem cały mokry, ale moje serce już nie bije tak szaleńczo i w końcu mogę oddychać, bez poczucia, że coś siedzi mi na klatce piersiowej.

— Chodź, pomogę ci wstać. Musisz odpocząć — odzywa się ponownie. Otwieram usta, by zapytać, co z Ethanem i Livią, ale żaden dźwięk nie wydobywa się z moich ust. Tabitha to dostrzega. — Nie martw się nimi, zostawię im wiadomość. Ty musisz teraz zająć się sobą.

Wyciąga ze swojej torby, z którą najwyraźniej się nigdy nie rozstaje, kartkę i długopis i szybko coś na niej zapisuje. Następnie wtyka ją za wycieraczkę samochodu i łapie mnie za dłoń.

Instynktownie przeplatam nasze palce i daję się poprowadzić do wozu. Zajmuję miejsce pasażera i pozwalam, by zapięła mi pasy, jak to zwykle w romansach robią bohaterzy. Z tym, że w nich to mężczyzna ratuje kobietę, a w naszym przypadku jest odwrotnie.

Za bardzo nie wiem, jak się czuć z tym, że jestem ciągle problemem. Czy każdy, gdy odkrywa coś takiego, zachowuje się podobnie? A może tylko ja tak mam, kiedy reszta normalnych ludzi, przechodzi do porządku dziennego nad informacją, że demony istnieją?

— Nie myśl tyle, odpoczywaj. — Tabitha uśmiecha się i odpala samochód. — Jakiej muzyki słuchasz? Lubisz Ofenbach?

Przytakuję i przyglądam się, jak podpina telefon pod kabel aux i odpala aplikacje YouTube. Szybko wpisuje nazwę zespołu i tytuł.

Rozlegają się pierwsze takty Love me now i wtedy po raz pierwszy od wielu minut oddycham pełną piersią.

Jedziemy, nie dyskutując, tylko wsłuchując się w słowa utworu. W pewnym momencie Tabitha zaczyna cicho śpiewać. Z zafascynowaniem odkrywam, że wychodzi jej to naprawdę dobrze.

Gdy zauważa, że jej się przypatruję z zaciekawieniem, rumieni się. Do końca drogi nie wyrywa się jej żadne słowo. Ja natomiast nie mam jeszcze na tyle siły, by poprosić, żeby śpiewała lub najzwyczajniej z nią pogadać.

Jestem jednak wdzięczny, bo sama obecność Tabithy, sprawiła, że się uspokoiłem i na moment zapomniałem o wszystkim, co się wydarzyło.

***

Po wróceniu do budynku skierowałem się do swojego aktualnego pokoju i runąłem na łóżko. Spałem głębokim snem, nie zajmowanym przez nic.

Obudziłem się i ze zdziwieniem zauważyłem, że zaczął się kolejny dzień. Mimo przeżyć z poprzedniej doby, byłem pełen życia, jak nigdy dotąd.

Sophia zostawiła mi kartkę z informacją, że czeka na mnie w sali. Trzymam ją w dłoni, zastanawiając się, gdzie owa sala jest, bo jeszcze tam dotąd nie byłem, a na notatce nie znajdują się żadne wskazówki.

Wzruszam ramionami, postanawiając zdać się na żywioł. Z zewnątrz ten budynek nie wygląda na gigantyczny, więc mała szansa, że zgubię się w nim na amen.

Wychodzę na korytarz i skręcam w przeciwną stronę niż ostatnim razem, pamiętając, że tą drogą wyjdę na zewnątrz.

Mijam wiele par drzwi, zza których słychać przygłuszone dźwięki rozmów, muzyki czy najzwyklejszego porannego krzątania.

Po kilku minutach docieram do rozwidlenia i intuicyjnie skręcam w prawo, nie zastanawiając się zbytnio, czy to poprawna droga.

W tym korytarzu jest inaczej. Na białych ścianach znajduje się wiele brązowych ramek ze zdjęciami różnych osób. Śledzę wzrokiem każdą z nich i łapię się na tym, że rozpoznaje wiele osób.

Większość z widzenia tutaj. Wystarczyło kilka sekund spoglądania na ich twarze, by utrwaliły mi się z ogromną dokładnością.

Z większą uwagą zatrzymuję się przy jednym. Na fotografii znajdują się trzy kobiety. Dwie z nich znam, więc tymbardziej szokuje mnie, że stoją obok siebie, obejmując się i szeroko uśmiechając.

Sophia i Tabitha.

Ich towarzyszki nie znam i z pewnością nigdy nie widziałem. Budzi się we mnie niezdrowa ciekawość, by poznać jej tożsamość i uzyskać odpowiedź, co się stało, że od czasu fotografii Sophia i Tabitha się nie lubią.

Bo to, że się nie lubią jest jasne jak słońce. Wystarczy kilka sekund w ich towarzystwie, by wyczuć negatywne fluidy, unoszące się w powietrzu.

Potrząsam głową sam do siebie, docierając do tego, co właśnie robię. Wpierniczam się w nieswoje życie, kierowany zwykłą, ludzką ciekawością. To kompletnie jak nie ja i nie mam pojęcia, co może być tego przyczyną.

Ruszam w dalszą drogę. W końcu zdjęcia się kończą, tak jak korytarz. Przed sobą mam tylko jedne drzwi, więc naciskam klamkę i spoglądam na schody, prowadzące na dół.

Bez wahania schodzę. Tym razem nie idę długo. Po zejściu wystarczy tylko raz skręcić i tym sposobem docieram do ogromnej sali, podobnej do tych ze szkół, w jakich ćwiczą dzieciaki.

Sophia leży na podłodze i wpatruje się w ciszy w sufit. Gdy słyszy moje kroki, przechyla lekko głowę i unosi dłoń w geście powitania.

Dołączam do niej. Układam się obok, zachowując delikatny dystans.

— Opowiem ci trochę o mnie — mówi i nie czeka na odpowiedź. — Mam aktualnie dwadzieścia sześć lat. Wychowywałam się w domu dziecka od urodzenia. Gdy miałam szesnaście lat, przyszedł do mnie pewien mężczyzna z dziewczyną w moim wieku. Opowiedzieli mi o organizacji, o tym czym się zajmują i zapytali, czy nie chciałabym do nich dołączyć. Oczywiście się zgodziłam.

— Uwierzyłaś im?

Sophia lekko się uśmiecham.

— Tak, Taylor, bez wahania. Bo widzisz. Już od urodzenia od czasu do czasu przebijały się do mnie duchy. Rozmawiałam z nimi i nie rozumiałam, dlaczego inne dzieci wyzywają mnie od dziwadeł. Twierdziły, że mówię sama do siebie i tylko wyobrażam sobie innych ludzi. Nie posiadali tego daru co ja, więc nie mogli wiedzieć, że to nie zmyśleni przyjaciele a dusze.

Wyobrażam sobie małą dziewczynkę, rozmawiającą z nieżyjącymi i przechodzą mnie ciarki. Sophia to zauważa i kwituje chichotem.

— Zawsze wszyscy odkrywają swój dar tak wcześnie?

— Ale ty jesteś nadgorliwy — ruga mnie, ale w jej głosie nie słychać poirytowania. — Nie, różnie to bywa. Można wiedzieć o tym od urodzenia, dowiedzieć się po trzydziestce albo nie odkryć go nigdy. Tak czy siak — macha dłonią — na korzyść organizacji przemawiał też fakt, że dziewczyna, która się u mnie pojawiła nie była dla mnie nieznajomą. Już wcześniej się widywałyśmy, chociaż nikt inny z domu dziecka jej nie dostrzegał.

— Była jedną z tych zmarłych osób?

— Logiczne, że to założyłeś, ale nie. Mairag, bo tak się nazywała ta dziewczyna, była potężnym medium. Potrafiła kontaktować się w tej formie z żyjącymi, nawiązywać tak silny kontakt z demonem, że wiedziała w którym miejscu się pojawi i wiele innych rzeczy.

Milknie na moment, pozwalając mi przetrawić nowe rewelacje. Wyobrażam sobie tak potężną szesnastolatkę i zastanawiam się, gdzie jest teraz, skoro już dziesięć lat temu była tak silna.

Sophia mówi o niej w przeszłym czasie, więc możliwe, że dziewczyna odeszła z organizacji, porzucając swoją rolę lub... Nie żyje.

Spoglądam na leżącą kobietę i coś w jej spojrzeniu powstrzymuje mnie przed zadaniem tego pytania. Sophia opowiada mi tę historię po coś konkretnego. Nie robi tego, bym lepiej ją rozumiał i byśmy się zaprzyjaźnili.

— Co było dalej?

Sophia siada i wzdycha nerwowo. Rozumiem, że lżejszą część historii mamy za sobą i przyszedł czas na gorszą.

Tak jak ona kiedyś, kładę dłoń na jej ramieniu w geście otuchy i w zamian otrzymuję uśmiech.

— Wkroczyłam do organizacji i zaprzyjaźniłam się z Mairag i jeszcze jedną dziewczyną. Szkoliłyśmy się wszystkie, jeździłyśmy na różne misje i czas płynął. Aż do momentu, gdy trzy lata temu, stało się coś, co złamało serce Mairag. Musisz wiedzieć, że moja przyjaciółka chłonęła emocje jak gąbka i gdy kochała, to cały świat był jak z bajki, a gdy cierpiała, wszystko zalewał mrok. — Po policzku Sophii płynie łza. Szybko ściera ją rękawem swetra. — Mairag odebrała sobie życie.

Chociaż przeczuwałem takie zakończenie, jest mi ogromnie przykro. Nie zastanawiam się nad tym, czy powinienem, tylko przytulam Sophię, a ona po pierwszej sekundzie szoku, odwzajemnia uścisk.

Głaszczę ją kulistymi ruchami po plecach, pozwalając, by wyrzuciła to z siebie. Strata bliskiej osoby okropnie boli i mimo lat ten ból się nie zmniejsza, tylko człowiek uczy się z nim żyć.

— Dziękuję — szepcze, uspokajając się po dłuższej chwili. — Nie odpowiadam ci tego żebyś mi współczuł.

— Domyśliłem się.

Uśmiecham się pokrzepiająco, a Sophia odwzajemnia ten uśmiech przez łzy.

— Marcus polecił mi skontaktować się z Mairag, by odnaleźć osobę, która ma w sobie taką moc jak kiedyś ona. To nie jest pospolita siła, drzemie naprawdę w nielicznych. Ciężko było wyszukać taką osobę samemu, więc pomoc Mairag była niezbędna.

— Mairag ci pomogła? — pytam, czując w kościach, że odpowiedź Sophii mi się nie spodoba.

— Tak, tą osobą jesteś ty, Taylor.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro