Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5.

Lauren

Deszcz zawitał na dobre.

Drewnianymi schodami weszłam na trzecie piętro budynku. Przekręciłam kluczyk w zamku i weszłam do naszej ukochanej kanciapy. Mieszkanie nie było wygórowane, ale dla dwóch przyjaciółek było wystarczające. Miałyśmy po dwadzieścia sześć lat, ale los sprawił, że jeszcze nie było nam dane rozpocząć samodzielnego życia z kimś ukochanym. Na to liczyłam z Connorem, iż za niedługi czas zamieszkamy razem i będziemy wieść spokojne życie. Ja jako lekarz neurologii, a on jako artysta gdzie na jego wystawy będą przychodzić tłumy. Tak. To był idealny obraz, którego pragnęłam. Spokój i miłość.

Nigdy nie sądziłam, że ta równowaga zostanie zachwiana.

To co zobaczyłam, przekroczyło oczekiwania, moje najśmielsze wyobrażenie o nim. Na kanapie zobaczyłam Connora. Nie samego. I nagiego. Czy wspomniałam, że na mojej kanapie i mojej współlokatorki?

- O, kurwa. Lauren.

Chłopak zerwał się, omal nie zrzucając z siebie blondynki, której nigdy nie widziałam na oczy. Connor z szybkością światła ubrał spodnie i czarną bluzkę.

Spodnie. Zapomniał o bieliźnie.

Tak samo, nieznajoma nałożyła na siebie sukienkę do ziemi, koloru pomarańczy.

- Lauren. To nie tak jak myślisz. - chłopak podszedł do mnie, ale ja gwałtownie zrobiłam krok do tyłu. Potknęłam się o próg i złapałam o framugę drzwi, by cudem stać na nogach. Nie odzywałam się. Nie byłam w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Tak mnie zamurowało. W oczach zebrały się łzy, a na policzkach pojawiły się rumieńce ze złości. To co zobaczyłam, odebrało mi mowę. Odebrało mi myślenie.

To jakiś żart, prawda? To tylko wyobraźnia płata mi figle i to tylko koszmar.

- Lauren. Usiądźmy, pogadajmy. - jego słowa odbijały się echem w mojej głowie. Powolnym ruchem wyciągał dłoń ku mnie. Jednym płynnym zamachnięciem, odrzuciłam ją.

Zapragnęłam krzyczeć, chciałam drzeć się na niego, ale nie potrafiłam. Szok odebrał mi zdolności fizyczne. Nagle zamek w drzwiach znów wydał z siebie dźwięk. Może to druga ja, która miała zamiar wejść i zobaczyć znacznie mniej? Uniknąć nieporozumienia. To było nieporozumienie, prawda? Za moimi plecami pojawiła się El wraz z Chrisem. Odwróciłam się do nich pokazując swoją twarz. Dolna warga drżała mi, a po ciepłych policzkach łzy leciały strumieniami.

- Lara! Jesteś już! My... - zamilkła gdy zobaczyła mój wyraz i ślady po łzach. Jej ciemne oczy, które były szeroko otwarte, przeskakiwały ze mnie, na Connora i na obcą dziewczynę. Ja nawet nie chciałam na nią patrzeć. Nie chciałam zapamiętywać jej osoby.

- No dobra! - trzasnęła drzwiami tak, że aż lampa w suficie salonu, poruszyła się. - Nie po to ci dałam klucze do mieszkania. - w jej głosie łatwo można było wyczuć nadchodzącą furię.

El przesunęła się obok mnie i zaczęła zbierać przedmioty z podłogi, szafki spod telewizora. Chris złapał mnie za ramiona i siłą zmusił bym udała się do części kuchennej. Bezwiednie mu się poddałam. Nie kontrolowałam tego jak stawiałam kroki. Przytulił mnie do siebie, schował w swojej klatce piersiowej i ramionach, bym nie patrzyła na to co się dzieje. El darła się w niebogłosy na Connora i na kochankę, aż drzwi ponownie trzasnęły z hukiem. Gdy tylko nastąpiła cisza, mój szloch wypełnił tą pustkę. Nie miałam pojęcia o czym dyskutowali. Mało mnie to obchodziło. Wiedziałam jedno. Zdrada. Zdradził mnie z inną kobietą. Po tylu latach relacji.

- Boże, wybacz mi Lara. Mówił, że pojechał po ciebie do pracy i chciał spędzić z tobą jakiś czas, sam na sam, a nie. - wskazała ręka na kanapę. - Kurwa. Nie usiądę na niej przez tydzień. Muszę ją uprać. - dziewczyna zapowietrzyła się, wyrzucając słowa jak armata.

Obraz przez łzy był rozmazany i ledwo widziałam otaczające mnie pomieszczenie. Boże święty. Co się właśnie stało? Oderwałam się od chłopaka i sięgnęłam po papier ręcznikowy, który stał na blacie wyspy kuchennej. Wytarłam oczy i nos. Moje ciało było jak z waty. Straciłam impulsy w całym układzie nerwowym i czucie w każdej kończynie. Dodatkowo rozbolała mnie głowa od natłoku myśli.

- Czekałam trzy godziny pod szpitalem. - wydukałam.

- A my poszliśmy do baru, byście mogli... spędzić razem czas. - zaczął kolega, na co znów oczy zalały mi łzy. - Nie płacz Lara. Najwidoczniej nie był tego wart.

- Chris, ale byli ze sobą już sześć lat i tak nagle zdradza ją z jaką pindą, która przypominała brzoskwinię w tej kiecce? Coś mi tu nie gra. - wtrąciła ciemnowłosa.

- To nie ma znaczenia. Zdrada to zdrada. - rzekł stanowczo. Chris położył mi swoją ciemną rękę na ramieniu. - Czarny baranek? - jego głos złagodniał.

Chłopak pochylił się ku mnie, na co kąciki ust poszły mi do góry, dosłownie na sekundę. Poklepałam go po czarnych włosach afro, które były krótko obcięte.

- Czarny baranek. - rzekłam cicho.

Tak nazywaliśmy Chrisa ze względu na to, że jest Afroamerykaninem i jego włosy były jak wełna owieczki, ale był również niczym baranek z charakteru. Uparte, robiło co chce i nie słuchało ostrzeżeń. Do czasu.

- Mam nadzieję, że was to nie spotka. Nigdy. - wysmarkałam nos w kolejny kawałek papieru.

- Właśnie zerwałem z Tomem. - rzekł kolega. Jego kurteczka w moro zaszeleściła gdy oparł się rękami na biodrach. Musiałam podnieść głowę by nasze spojrzenia się skrzyżowały. Był o wiele wyższy ode mnie i małej brunetki.

- Co to za dzień? Święto zrywania? Jest coś o czym nie wiem? - El wymachiwała rękami w powietrzu, a jej kucyk aż do tyłka, zakołysał się.

- Nie. Jest retrogradacja Merkurego. Dlatego. - wyjaśnił Chris. - To czas zmian w każdym aspekcie. Zawodowym, związkowym. Niektórzy się rozstają, a jeszcze inni wracają do starych spraw.

- Ty faktycznie. - westchnęła koleżanka. - Dlatego poszliśmy się napić. Między innymi. - zachichotała. - Aby ta kula ze skał nie wpłynęła też na nas.

- I ja też chce. Mamy wino? - wyrzuciłam do kosza pod zlewem zużyte chustki.

- W lodówce. Ale to nie jest wino. - El usiadła na brzegu blatu wyspy.

- To czemu pisze na etykiecie wino? Carlo Rossi to też wino.

- Za słabe. I truskawkowe. To nie wino. To siuśki o smaku słodyczy.

- Ale jesteś obrzydliwa. - wtrącił Chris stawiając na marmurze trzy kieliszki do wina. Zaśmialiśmy się wszyscy, chociaż mnie nie było do śmiechu. Bardziej dusiłam się łzami. Czułam jak coś ściska mi się wokół krtani i nie pozwala regularnie oddychać. Wiem co to było.

Smak porażki.

Właśnie zdradził mnie chłopak. Mój wieloletni związek dobiegł końca. Nie ma już przyszłości dla nas. Nie ma już nas. Czułam ogromną pustkę w sobie, a dziś myślałam czy kiedykolwiek będę jego żoną. Co za ironia. Co za absurd! Ale takie właśnie było życie. Piękne, wręcz momentami cudowne, że piszczysz z radości. Jednak w jednej chwili może cię zgnieść niczym robaka i zniszczyć wszystko. I taki moment właśnie nastąpił. Po raz kolejny. Jedno życie się kończy, drugie właśnie się rozpoczęło. Poczułam też, że moje mury bezpieczeństwa drgnęły. Zostały poruszone przez niewidzialną broń i przez to, moja dusza została zachwiana. Mój spokój, moja kontrola nad tym, że wszystko było poukładane i piękne. Czasem zbyt piękne. Nie byłam świadoma tego, że moje mury wkrótce przestaną istnieć.

- To za co pijemy? - zapytał ciemnowłosy.

- Za tego Merkurego. By już przestał niszczyć nam życia. - przekręciła oczami El. Jej złote bransoletki na nadgarstku zadzwoniły. W uszach miała takie same kółka, a jej ciało opinała czarna, prosta sukienka.

- Tobie nic nie zniszczy życia, El. - rzekłam mrugając oczami. Czułam jak spuchły mi od płaczu.

- Wiem. Bo jestem zajebista. - jej ego czasem podnosiło mnie na duchu, ale zawsze w pozytywny sposób. Tak jak w tej chwili.

To musiałam jej przyznać. Była wspaniała sama w sobie, jako i moja najlepsza przyjaciółka. Uderzyliśmy szkłem. Jedna lampka, druga, lampka wina przekształciła czas z rozmów na kanapie, w muzykę i śpiewy. Nie wiem kiedy minęło kilka godzin. Chris i El wypili znacznie więcej ode mnie i padli przede mną jak muchy. Postanowiłam, że prysznic wezmę rano, by szumem wody nie obudzić ich. Bas jak zawsze spał na naszej kanapie, którą mam ochotę podpalić, a Elena w swoim łóżku. Ją było najciężej tam zanieść. Poszłam do swojego pokoju, który był ciasny, ale własny. Mieściło się łóżko ze sporą ilością poduszek, biurko i jedna wielka szafa. Na nic więcej nie było miejsca. Patrzyłam przez ogromne okna aż do sufitu, szukając słów, które będą potwierdzeniem na moje myśli. Miałam nadzieję, że śnie. Deszcz dalej szalał na zewnątrz. Ściany pokryte czerwoną cegłą wydawały się tańczyć z kroplami wody.

Myślami wróciłam do tego co wydarzyło się dziś, gdy tylko padłam na materac. Alex na motorze i jego słowa. Skąd wiedział, że nie przyjedzie? Może to było ostrzeżenie od wszechświata? Chyba głupoty wygaduję przez to wino. Chodź wszystko jest możliwe. Taki zbieg okoliczności? To zbyt dużo. Z resztą, to El, Chris i moja ciocia siedziały w astrologii i znakach zodiaku, nie ja. Chociaż gdy wyjaśnił pewne rzeczy, to miało to sens. Łączyły się one z życiem codziennym. Ale nie dajmy się ponieść. Na pewno moim przeznaczeniem nie jest wieczne użeranie się z Alexem, prawda?

Schowałam się pod pierzynę i znów to poczułam. Ten wiatr, który muskał skrawki mojego nagiego ciała. Ta przejażdżka była niczym dobre pocałunki. Zapragnęłam więcej. Zapragnęłam by znów kazał mi wsiąść i jechać. Tym razem wiem, że nie bałabym się. Bo on byłby ze mną.

Ta radość, te wszystkie emocje, które wiążą się z dobrem, chciałam przeżyć z Connorem. A nie obcym facetem. Boże, co to się działo? Moja jedyna miłość życia właśnie odeszła, zabierając ze sobą skrawek mego serca, a inny chciał mi je całkowicie zabrać jak i duszę. Po policzkach znów spłynęły mi łzy. Tak samo jak krople deszczu, ścigające się po szybie aż do mety. Czułam się beznadziejnie. Czułam pustkę, która po raz pierwszy nie krzyczała.

***

Byłam nieobecna. Nie potrafiłam się skupić, śmiać z żartów Kate, ani dobrze zrobić czegokolwiek. Cały czas przed oczami miałam mojego byłego faceta i tą dziwkę. Jak on mógł mi to zrobić? Byliśmy razem od sześciu lat! Kurwa! Ja wiem, że nawet po trzydziestu latach małżeństwa potrafią się rozpaść, ale dlaczego akurat ja? Miałam plany, wszystko zaplanowałam. Naszą przyszłość, kiedy ślub, kiedy pierwsze dziecko, praca, że będę miała domek na przedmieściach z ogrodem na wzgórzu. Oczywiście czysto teoretycznie, ale liczyłam na to. Wszystko diabli wzięło! Byłam wściekła. Mój żal przeistaczał się w złość. Byłam... byłam...

- Hej! Wszystko dobrze? - dotyk Kate sprowadził mnie na ziemię. Jej orzechowe oczy był przesiąknięte troską. Upuściłam stalowe narzędzia na tacę, a one z hukiem odbiły się od dna.

- Tak, jest okay. - skłamałam. Nie chciałam jej martwić, nie chciałam się jej zwierzać. Po jej minie było widać, że nie wierzyła mi, ale ja musiałam. Musiałam milczeć. Wolałam milczeć.

- Pora zanieść leki dla pacjentów. Poradzisz sobie? - kobieta usiadła za blatem biurka by wziąć w obroty stosik dokumentów, który na nią czekał. Najwidoczniej odpuściła i nie chciała naciskać.

- Tak. Pewnie. - rzuciłam na odczepne.

Poszłam szybkim krokiem do pokoju pielęgniarskiego gdzie stał wózek z kieliszkami i karteczkami. Każde opakowanie miało swoje imię i nazwisko obecnych na oddziale pacjentów. Chodziłam z nim po korytarzu i podawałam poszkodowanym odpowiednie tabletki. Gdy weszłam do ostatniego pokoju, Alex zmieniał kroplówkę drobnej, starszej kobiecie. Sięgnęłam po kapsułki przygotowane dla Alisy wraz ze szklanką wody.

- Proszę bardzo. To będzie na dziś.

- Dziękuję. - pomarszczone dłonie wysunęły się ku mnie. Siwiejąca pani połknęła zalecaną dawkę.

- Panno Green, proszę podać mi kartotekę pani Alisy. - zażądał mężczyzna.

Zignorowałam go. Nie miałam najmniejszej ochoty słuchać jego rozkazów. Nie dziś. Chciałam aby zniknął i się ode mnie odpierdolił na dobre. Chciałam tylko świętego spokoju i móc przeżywać na swój sposób rozstanie. Jeszcze nie wiedziałam, że to było błędem. Złapałam za rączkę wózka i opuściłam pomieszczenie, nie patrząc Alexowi w oczy.

- Co ty, do cholery robisz? Głucha jesteś? - chwycił mnie za ramię dość agresywnie. - Czemu nie słuchasz moich poleceń? Poprosiłem cię tylko o jebaną kartę.

Podniosłam głowę, patrząc na niego ze złością.

- Nie jestem twoim podnóżkiem. Jak czegoś chcesz to sam rusz dupę i weź to sobie. - krew mi buzowała w każdej najmniejszej żyle, powodując kolejny ból głowy. Moje myśli były chaotyczne. Miałam wrażenie, że byłam chora. Ciało mnie paliło, pot oblał me plecy, powodując dreszcze.

Pojawiał się tam gdzie nie powinien, potwierdzał coś, czemu zaprzeczałam. Niech go piekło pochłonie. Nie chciał mnie tu, a przez niego, ja również nie chciałam tu być, ale tylko ten szpital mnie przyjął na czas praktyk. Wszystkie inne podania zostały odrzucone. Nie miałam wyjścia. Miałam wysokie oceny, a myśl o tym, że mogłam nie zaliczyć praktyk, przerażała mnie. Nie mogłam stracić kontroli. Nie mogłam na to pozwolić. Nie kolejny raz. Już w tej chwili byłam ruiną, a musiałam udawać, że tak nie jest.

Kontrola. Kontrola. Kontrola Lauren. 

Zrobiłam kilka kroków do przodu, odpuszczając by dalej nie spierać się z nim o durno.

- To tak mi się odwdzięczasz za wczoraj? - uniósł brwi do góry. Jego ton był taki sam jak tęczówki. Chłodny jak lód.

- Wczoraj. - zaczęłam, cofając się do doktorka. Musiałam podnieść głowę do góry, ponieważ przy nim określenie, że byłam wysoka, mijało się z celem. - To ja wykorzystałam ciebie. Ciebie i twój rowerek.

Na moje słowa nie poruszył się ani o milimetr. Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do pokoju. Dupek. Musiałam ochłonąć. Wiem, że wyładowywałam swoją złość z powodu Connora na niego, ale plus jego to ego. To była mieszanka wybuchowa. Ten gościu doprowadzał mnie do szału. Chciałam coś rozwalić, chciałam krzyczeć, ale tu były same szklane rzeczy o wartości kilku tysięcy dolarów. Dyrektorka mogła by mnie oskarżyć za demolkę i kazać ponieść koszty.

Boże. Mój mózg to była jedna wielka miazga.

- Ło! Chwila! Spokojnie. - ciemnowłosa weszła do środka, gdy w dłoniach miałam jakieś teczki z dokumentami i chciałam nimi rzucić. Złapała za nie i odłożyła je na bok. - Co ci te papiery zrobiły?

Nie one, a ludzie. Ludzie mnie skrzywdzili, a ja tak reagowałam na ten czyn. Emocje zawsze brały nade mną górę. Dlatego tak uporczywie planowałam. Planowałam wszystko aby mieć spokój wewnętrzny jak i zewnętrzny. Uczyłam się być cierpliwą, ale beznadziejnie mi to wychodziło. Jedyna opcją była dobra organizacja.

- Nic. - odparłam sucho. - Znaczy...nie czuję się najlepiej. - dodałam. Nie chciałam być niemiła. Niczemu nie była winna. Kate nie zasługiwała na mój wkurw. Nie zasługiwała aby ją tym obarczać.

- Właśnie widzę. - oparła dłonie o biodra. - Mów. Mnie możesz powiedzieć wszystko.

Kate objęła mnie ramieniem, tuląc mnie do siebie. Usłyszałam bicie jej serca, co rozczuliło mnie. Ta sekunda sprawiła, że się rozpadłam. Rozpadłam jak domek z kart. Łzy leciały, jedna za drugą. Od tak wielu lat, poczułam się bezsilna. Obwiniałam cały pierdolony wszechświat za zniszczenie moich pomysłów. Myśli rozpływały mi się po żyłach jak trucizna, która otumaniła mi mózg. Przez co nie funkcjonowałam racjonalnie. Moje serce zostało złamane i krzyczało jego imię, a intuicja. Cóż. Po raz pierwszy w życiu, chyba nie wiedziałam co robić.

***

Alex

Jej szloch odbijał się w mojej głowie jak pierdolony gong chiński. Nawet lodowata woda z prysznica, nie pomagała by ostudzić emocje. Wiedziałem, że ten gagatek w pinglach jest zły. Od razu gdy go zobaczyłem przez okno gabinetu, zrozumiałem, że jest coś nie tak. Mój wewnętrzny głos wręcz krzyczał. Ja pierdole.

Miałem ochotę zatłuc gówniarza. Chciałem złapać go za fiuta, oderwać i kazać mu go zjeść. W jakiś sposób było mi jej szkoda, ale jednocześnie dobrze jej tak. Pyskata, ruda księżniczka może się nauczy i siądzie na dupie. Posłucha w końcu innego głosu. Głosu rozsądku. Towarzyszyło mi również trzecie uczucie. Można by to nazwać radość. Mogłem wejść w jej życie i jeszcze bardziej ją zniszczyć. Sprawić by błagała mnie. Błagała o więcej, aż by nie była wstanie znieść mojej obecności jeszcze bardziej niż teraz. Będą ją nawiedzać koszmary, będą nawiedzać ją sny, w których jestem wyłącznie ja. Nie będzie w stanie uciec przede mną. To tylko kwestia czasu.

Wyłączyłem prysznic, gdy nagle dźwięk zamykanych drzwi odbił się od białych płytek łazienkowych. Ktoś tu wszedł. Kroki niebezpiecznie zbliżały się do szarej kurtyny. Byłem pewien, że zamknąłem drzwi na klucz od strony wewnętrznej.

- Kate? Ile miałam wziąć tych ręczników?

Lauren. Cholera. Stałem całkowicie nagi i mokry, a tu sobie wchodziła jak do siebie. Kurwa, co robić?

- Trzy duże, okay. Dzięki. - rozłączyła się przez telefon. Stukot komórki oznaczał, że odłożyła go na blat okna. Postanowiłem stać i poczekać, aż wyjdzie z łazienki. Na moje nieszczęście, walnąłem łokciem o butelkę z żelem, która upadła na brodzik. Cholera!

- Kto tu jest? - zawołała przerażona. - Wyjdź, albo... użyję coś przeciwko tobie!

- To wolę jednak wyjść niż dostać rurą w odbyt. - wychyliłem głowę zza zasłonki.

- Jezu. - odetchnęła. Odstawiła kij od mopa na miejsce do smukłej, białej szafki. - Czemu ty się myjesz w łazience dla pacjentów? - zapytała zaskoczona.

- Bo mogę. Po dwunastu godzinach też byś chciała. Może dołączysz? - wychyliłem się bardziej, pokazując więcej górnej części ciała. Na dół nie zasługiwała. Kropelki wody kapały na posadzkę z moich mięśni i włosów. Jej oczy wędrowały po moich tatuażach i wyrzeźbionych ramionach.

- Nie. Spasuje. - na jej twarzy malował się wstręt jak i zachwycenie. Wiem, że przeszła jej myśl. Ta niegrzeczna myśl, bo długo zwlekała z odpowiedzią. Chwyciła białe ręczniki z zamiarem wyjścia, ale nie ma tak łatwo. Złapałem ją za nadgarstek i wciągnąłem pod prysznic. Uderzyła o kran, w skutek czego woda znów zaczęła lecieć ze słuchawki. Złapała gwałtownie powietrze, gdy lodowata ciecz zmoczyła jej fartuch medyczny i resztę ubrań. Uwięziłem jej dłonie w uścisku nad naszymi głowami. Przycisnąłem ją torsem do ściany. Oddychała ciężko z zimna. Trzęsła się, a ciało dostało gęsiej skórki.

Tak, poczuj to. Poczuj te emocje. Mieszankę lodu i ognia.

- Spokojnie, księżniczko. Moja ruda księżniczko. - szeptem wypowiadałem słowa, akcentując każde po kolei. Kciukiem muskałem jej policzek, okazując jej delikatność. Zielone oczy, które były jak magia, znów patrzyły szeroko w moje. Kurwa. Jej tęczówki były najpiękniejsze jakie kiedykolwiek widziałem. Żadne pierdolone gwiazdy, wschody słońca nie mogły się z nimi równać. Zbliżyłem się do niej jeszcze bardziej, przez oddech miała płytszy. Walczyła o przetrwanie. Mój penis drgnął, dotykając jej uda, zasłoniętego dżinsami. Nachyliłem się ku jej blado różowym wargom. Niemal się z nią stykając z zamiarem pocałowania jej, ale jeszcze nie teraz.

- Piękna. - szepnąłem prosto w jej usta. Dziewczyna przełknęła gulę jaka pojawiła się w gardle. Puściłem jej dłonie, a one bezwiednie opadły wzdłuż ciała. Westchnęła ciężko gdy poczuła ulgę mięśni, lecz wciąż dygotała z zimna.

- Przykro mi z powodu twojej straty, ale - kłamałem. - błagam cię. Nie płacz. Nigdy więcej. - rzekłem z wymuszonym żalem i kolejnym smakiem kłamstwa.

Jej spojrzenie znów utknęło we mnie, które biło przerażeniem. I dobrze. O to chodziło. Otruję cię. Zatruję każdy skrawek twojego ciała tak, że będziesz błagać o antidotum, które posiadam tylko ja. Będziesz mi uległa. Będziesz moja, księżniczko. Złączyłem nasze usta w szybkim pocałunku. Smakowała karmelową kawą i malinowym błyszczykiem. Co za połączenie! Jak nigdy dotąd mi nie znane, ale obłędne! Czysty obłęd szalejący we mnie, który mogła tylko ona okiełznać. Kurwa. Byłem na przegranej pozycji. Powoli uzależniałem się od niej. Musiałem ją posiąść, musiała być moja. Musiałem sprawić by pojawiła się w moim Gabinecie. Pragnąłem aby była kolejną, piękną kobietą, która będzie klęczeć dla mnie, przed tysiącami widzów. Najcudowniejsze było to, że była zbyt idealna by ją zranić. Była bez skazy, a ja miałem zamiar to zmienić. Byłem pomiędzy dwoma stanami umysłu, które napędzały mnie jak jazda na motorze. Czułem się jak na haju, który w każdej chwili mógł zniknąć, niczym dym z papierosa.

Oderwałem się od niej i jej ust, dając możliwość ucieczki. Gwałtownie wyszła spod prysznica, wykorzystując moment, aż drzwi trzasnęły z hukiem. Zostawiła mnie podnieconego jak żar. Całkiem samego. Wznieciła ogień, którego nie chciałem gasić. Mój penis drgnął. Chwyciłem go dłonią i zacząłem masować aż nie osiągnąłem pierdolonych gwiazd.

#medicine #seriahospital
IG : jula_wojcikczyta

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro