Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.

Lauren

- Jasna cholera! Lauren! Wstawaj bo spóźnisz się już pierwszego dnia! - El pociągnęła za kołdrę jednocześnie i mnie, w skutek czego spadłam na podłogę.

- Boże! El! Co z tobą?! - krzyknęłam łapiąc się za głowę, którą przywaliłam o panele.

- Za godzinę masz być w szpitalu na praktykach, zapomniałaś? - znów wydarła się na mnie.

Spojrzałam na zegarek stojący tuż przy oknie, na blacie biurka. Wskazówki zegara pokazywały kilka minut po ósmej.

- Cholera. -  mruknęłam i zerwałam się jakby kopnął mnie prąd. - Czemu mnie nie budziłaś?!

- A co ja jestem? Twoja niania? - rzekła idąc moim śladem do łazienki. W zawrotnym tempie umyłam buzię i zęby. O śniadaniu nie było nawet mowy. Dzięki Bogu, że spakowałam się wczoraj, przed imprezą zanim nasza paczka poszła oblewać, zdany kolejny rok studiów. Sięgnęłam do szafy po dżinsy i białą bluzkę. Wpadłam jeszcze do kuchni, a El podała mi kubek świeżej kawy gdy byłam już gotowa do wyjścia. Napar był ciepły, nie parzył w język, więc wypiłam ją jednym duszkiem.

- Powoli bo jeszcze się zakrztusisz. - przeczesała swoje długie za tyłek, czarne jak kruk włosy. Stała w krótkich szortach i bluzce na ramiączkach w kolorze różu i z motywem Sailor Moon. Uwielbiała to anime.

- Dzięki. Lecę! - wyszłam z kuchni połączonej z salonem. Chwyciłam w locie za czarny plecak z podłogi i już mnie nie było.

W zawrotnym tempie udałam się do metra aby przejechać z Upper West Side do szpitala Presbyterian NY na Manhattanie. Przepychałam się wśród tłumu, łapiąc oddech. Wszystko po to aby tylko złapać ten jeden pociąg. Inny nie wchodził w grę. Byłabym już totalnie spóźniona.

Na szczęście los chyba mi sprzyjał. Gdyby tak nie było, bluzgałabym na cały wszechświat. I tak już nerwy miałam rozszarpane. W ostatniej chwili wpadłam do środka wagonu, usiadłam sobie na czerwonym krześle i wyrównałam prace płuc. Jakieś pół godziny później byłam już na miejscu. Wparowałam do środka jak poparzona. Patrzyłam na lewo i prawo, ale tutaj życie toczyło się dość spokojnym tempem. Nie tak jak moja krew w żyłach. Odetchnęłam czując ulgę, ale nie na długo. Znów moje ciało stężało. Spojrzałam na zegar ścienny, który wskazywał kilka minut po dziewiątej. Spóźniłam się. Moje oczy omal nie wyskoczyły z orbit. Ze zrezygnowaniem podeszłam do wysepki, gdzie za jej ladą stała jedna z pielęgniarek. Udałam spokój ducha, by chociaż tak nie robić z siebie idiotki.

- Dzień dobry. - sapnęłam. - Nazywam się Lauren Green. Mam odbyć staż na oddziale neurologii. - uśmiechnęłam się słabo. Kobieta o ciemnych włosach, popatrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami. Jej jasny ubiór kontrastował z opalenizną skóry.

- Jasne. Usiądź, a ja wykonam telefon. - sięgnęła po słuchawkę. Wydusiłam ciężkie, dziękuję.

Padłam na jedno z wielu plastikowych krzesełek w poczekalni. Kobiety jak i mężczyźni uwijali się niczym mrówki. SOR był dwupiętrowy i w większej części przeszklony. Nad recepcją wisiały trzy podłużne lampy, które łączyły ze sobą piętra. Przypominały białożółte kwiaty powieszone łodygami w dół. Automatyczne drzwi rozsunęły się i weszli ratownicy z kimś nieprzytomnym. Nie mogłam oderwać od nich wzroku. Ich mundury, rękawiczki koloru nieba. Jeden z nich trzymał kroplówkę ku górze. Pełni determinacji do działania dla osoby, która leżała na szynach. Chwilę potem zniknęli za kolejnymi drzwiami. Liczni mieszkańcy czekali na swoją kolej aby ktoś ich przyjął i zbadał. Jakieś dziecko bawiło się dinozaurem na kolanach swojej mamy, mając drugą rękę w gipsie. Działo się. Cały czas coś się działo w tym miejscu. W końcu to szpital.

Zadziwiająca była różnorodność nas. Ludzi. Każdy tu przyszedł z problemem, aby sobie pomóc. Aby to jemu udzielono pomocy. Niebywałe było to, że ból łączy nas wszystkich. W tej jednej kwestii gdy ból i strach, który budzi wewnętrzny głos. Głos, który mówi, chcę żyć.

- Zapraszam. - rozległ się łagodny glos, który wyrwał mnie ze szpon myśli.

Pani dyrektor ubrana była w beżowy, schludny komplet garniturowy, a blond włosy miała ciasno upięte w kok. Natomiast najbardziej moją uwagę przykuły jej sportowe buty. Zauważyła, że przyglądam się im z zaciekawieniem.

- Uwierz mi, to zdrowsze dla stóp niż szpilki. Wściekłabym się biegając po całym obiekcie, mając zakrwawione pięty. Lauren Green, tak? - wyciągnęła do mnie dłoń z krótkimi, aczkolwiek świeżo pomalowanymi paznokciami na kremowy odcień. Jej entuzjazm wprowadził mnie w zmieszanie. Nie sądziłam, że poznam tak pozytywną osobę. Wyobrażałam sobie kobietę z piekła rodem.

- Tak. - odwzajemniłam gest niepewnie.

- Doktor Linda Marson. Cieszę się, że złożyłaś do nas podanie. Przyda się kolejna para rąk. - machnęła teczką, dając znak bym poszła za nią. - Chodźmy.

Kobieta zaprowadziła mnie do jednej z wielu wind, które stały w rzędzie. Weszłyśmy do środka i nacisnęła odpowiedni guzik.

- Wybacz mi, ale nie mam czasu. Wszystko wyjaśni ci twój opiekun. Na ogół wyjście najbliższe masz przez SOR. Tak jak przyszłaś. Lunch mamy między 12, a 14. Obowiązuje fartuch na terenie całego obiektu. - mówiła z zawrotną prędkością przekładając kartki.

Kurwa. Fartuch medyczny. Wiedziałam, że czegoś zapomnę. Wiedziałam, że coś spierdolę, chociaż ten dzień i tak nie zaczął się najlepiej.

- I naprawdę radzę wyposażyć się w wygodne obuwie. - mrugnęła do mnie z lekkim uśmiechem. Winda podskoczyła, a wraz z nią zawartość mojego brzucha.

Ledwo przekroczyłyśmy próg, a mnie znów ściskało z nerwów. Oddział neurologiczny, nie różnił się zbytnio wyglądem, od tego sprzed kilku lat. Był taki sam jakim go zapamiętałam. Sale z łóżkami, duże okna, szklane ściany jak i drzwi z żaluzjami z szarego materiału. Minęło trochę lat od kiedy tu byłam, a mam wrażenie jakby to było wczoraj. Mimo to, cieszę się, że nigdy więcej nie musiałam tu wracać. W pewnym stopniu.

- Tutaj. - Pani Linda oderwała mnie od myśli, wskazując dłonią na wejście. Popchnęła przezroczyste drzwi nieświadomie, otwierając je do mojego kolejnego koszmaru. Obok nich wisiała tabliczka z napisem Doktor Alexander Wood. Ordynator.

Alex

- Lindo, prosiłem cię abyś pukała.

Jak zawsze wchodziła kiedy tylko chciała. Czasami zastanawiałem się czy aby jej władza w tym szpitalu, nie przewyższyła jej ego. Aktualnie podpisywałem dokumenty gdy moją uwagę przykuła młoda dziewczyna. Miała długie za piersi włosy koloru miedzi, pomieszanego z brązem i blondu. Musiała dość często je farbować. Czoło zasłaniała francuska grzywka. Za cieniutką warstewką makijażu można było dostrzec piegi. Mnóstwo piegów. Ale najbardziej to zahipnotyzowały mnie jej oczy. Intensywnie zielone oczy, które były jak trawa o poranku. Ubrana w białą bluzkę i ciemne dżinsy, wyglądała zwyczajnie. Nie dla mnie. Dla mnie wyglądała magicznie. Jak nowy narkotyk, który będę musiał spróbować.

Coś pięknego. Idealna. Idealna do mojego Gabinetu.

- Alex. Poznaj Lauren. - wstałem z krzesła. Podałem jej dłoń przez szerokość biurka, a ona uścisnęła ją. Była taka delikatna, chłodna, że aż przeszły mnie ciarki. Jej drobne, długie palce, paznokcie pomalowane bezbarwnym lakierem. Była urocza. Wręcz nieskazitelna. Nieświadoma zła jakie występuje w tym świecie. Nieświadoma, że mógłbym ją zainfekować bólem.

Dziewczyna uśmiechnęła się lekko ku mnie, a w jej oczach zatańczyły iskierki.

- Twoją stażystkę. - dodała dyrektorka.

Zdębiałem. Tymi dwoma słowami zostałem sprowadzony na ziemię z taką prędkością, że niech Zygzak McQueen się schowa.

- Słucham? - zabrałem dłoń o wiele za szybko. Przestraszyłem tym dziewczynę, po czym cofnęła się o krok w tył. Wyszedłem zza biurka, a mój wzrok spotkał się z oczami Lindy. - Jaka stażystka?

- Ach! Nie powiedziałam ci? Mój błąd. - dyrektorka zrobiła maślane oczy i przygryzła dolną wargę. - Ale teraz już wiesz, więc możecie śmiało zaczynać! - zaklaskała trzymając teczkę pod pachą. Chciała wyjść, ale zatrzymałem ją na korytarzu, łapiąc za łokieć. Jej entuzjazm nie udzielał się mnie, a na pewno nie tej nowicjuszce.

- Ej! Linda! Nie było mowy o żadnych studentkach na zebraniu.

- No wiem. - jęknęła. - Zapomniałam, że przyjęłam jedną na te wakacje. - obydwoje spojrzeliśmy przez szybę. Dziewczyna udawała, że rozgląda się po pomieszczeniu. Dotknęła sztucznej czaszki, która leżała na szafce. Ja pierdole, będę miał przesrane.

- Ech. - westchnąłem łapiąc się za skronie. - Nie możesz zlecić ją Jamesowi?

- James? - wzruszyła ramionami. - James wiesz jaki jest. Nie nadaje się do tego. Tak samo jak i do tego zawodu, pomimo wysokich wyników egzaminacyjnych. - zniżyła głos aby nikt przechodni nie usłyszał.

Miała rację. Facet był bystry z teorii, ale nie z praktyki. Opieka nad pacjentami beznadziejnie mu szła, ale miał dobry mózg. To się liczyło. Złapałem się za biodra.

- Uznaj to za nowe doświadczenie. Jakąś lekcję życia. Za przygodę! - jej pozytywne podejście, powoli mnie irytowało. Przecież to żywa istota, nie zabawka. - Nigdy nie byłeś opiekunem praktykantki. - uśmiechnęła się szeroko. Jak zawsze Linda potrafiła odstawić dobry kabaret, a jednocześnie umiała być przekonywująca. Chyba dzięki dobremu gadaniu i mowy ciała zdobyła tą posadę. - Muszę spadać. Nie bądź dla niej zbyt surowy bo inaczej zrobię ci krzywdę. - wskazała na mnie palcem, którym stuknęła w stetoskop na mojej szyi. Jej ton gwałtownie zmienił się na lodowaty, a jednocześnie pociągający. Ta kobieta miała dwie twarze. Jak każdy z nas, ale tylko ona potrafiła być aniołem, a zaraz zamieniała się w demona.

- Niby jaką? - zapytałem zaciekawiony, jednocześnie wiedziałem, że nie powinienem był nic mówić.

- Obetnę ci jaja, chociaż mam ochotę też zrobić ci przyjemną krzywdę. - jej klatka piersiowa unosiła się inaczej niż przy normalnym oddychaniu. Na twarzy pojawił się rumieniec. Znów zaczepiała to co powinno być dawno zakopane. Przez nią trybiki w mojej głowie zwolniły swoją pracę. Parsknąłem.

- Jak za dawnych czasów? - spojrzałem na nią spod rzęs, gładząc kark. To jest tylko gra.

- Coś w tym stylu. - uniosła głowę dumnie. Wygładziła spódnicę i marynarkę otrząsając się ze wspomnień. - Dobra. Zostawiam ci ją. Wiesz gdzie mnie szukać. - wyrwała się ze szpon naszej słownej gierki.

Linda machnęła ręką na pożegnanie i obróciła się na pięcie. Długi korytarz pochłonął ją na dobre. Westchnąłem głęboko zrezygnowany.

I co ja mam niby teraz zrobić?

Dziewczyna siedziała na kanapie pod ścianą. Na jej twarzy malował się zawód oraz rozczarowanie. Nic dziwnego. Mnie też byłoby wstyd gdyby ktoś nie wiedział o moich praktykach. Uznałbym to za dalece niestosowne i niepoważne ze strony personelu.

Bawiła się paznokciami, patrząc w podłogę. Słodki Boże. Czemu mnie to spotyka? Wszedłem do środka, na co gwałtownie wstała.

- Siadaj. - rozkazałem.

Posłuchała mnie, padając znów na poduszki, ze smutną miną. Materiał skóry zagiął się pod nią. Również usiadłem w czarnym, ruchomym fotelu. Nie wiedziałem co mam zrobić dalej. Na blacie biurka miałem dokumenty, które zapewne ona położyła w międzyczasie. Uczyła się na NYU. Dodatkowo miałem kilka kartek z tabelkami. W jednej kolumnie trzeba było napisać czego dokonała danego dnia, w drugiej złożyć podpis. Jak miałem dać jej do zrozumienia, że nie palę się do tej roboty? Nie mam zamiaru uczyć smarkuli wszystkiego od podstaw. Nauka tego zawodu, oprócz teorii, bardziej polegała na praktyce. Latach doświadczenia przy ludziach i nic innego nie mogło być lepszą edukacją. Ale nie mogłem dopuścić jej do ciężko chorych pacjentów. Nie zmienia to faktu, że od pierwszej sekundy myślałem fiutem, a nie mózgiem. Moje impulsy nerwowe od razu na jej widok udały się tam gdzie nie powinny. Wywołały reakcję chemiczną, którą ciężko było opanować. Jak ja mam wytrzymać z nią całe lato?

Wpadłem na pomysł. Musiałem trzymać się od niej z daleka, jeśli chce utrzymać czysty umysł. Dzięki Bogu, że dziś widzę się z moimi widzami. Będę musiał podkręcić temperaturę i dać niezłe show.

- Zrobimy tak. - na mój głos podniosła głowę. Jej tęczówki rozszerzyły się, a brwi uniosły się do góry. Kurwa. Uległem na te drobne gesty. - Dzisiejszy dzień spędzisz na SORze. Powiesz mi czego się nauczyłaś, a ja to podpiszę. - pomachałem jej kartką, próbując wrócić do rzeczywistości. - I będę miał cię z głowy. - ostatnie zdanie wypowiedziałem szeptem, bardziej do siebie niż do niej. Wpisałem w tabelkę jedno słowo. SOR.

Najlepszym sposobem będzie jej unikanie. Jakbym nigdy jej nie spotkał. Chodź będzie ciężko udawać, że los postawił mi tak wyjątkową kobietę na mojej drodze. Będzie to graniczyło z cudem. Muszę zrobić wszystko aby mój kutas nie stawał na baczność gdy tylko na nią spojrzę. Tak jak w tej chwili. Kurwa. Chcę ją pocałować. Wstałem zza biurka by zaprowadzić ją na SOR, ale studentka nie ruszyła za mną. Widząc jej dziwne zachowanie stanąłem w progu drzwi, pytając.

- Co się stało?

- Zapomniałam dziś... fartucha, a pani dyrektor... - nie dokończyła. Wyginała palce dłoni ze wstydu. Rumieniec pojawił się jej na policzkach. W ogóle nie wiedziała, że trafiła do zakaźnego raju. Dziękowałem stwórcom, że nie czytaliśmy sobie w myślach, bo miałbym przejebane. Pragnąłem jej ciała. Niczego innego.

- Żaden problem. Pożyczę ci. Ale na jutro musisz już mieć swój. - próbowałem grać wyluzowanego, ale nie szło mi to za dobrze.

Energicznie kiwała głową. Od razu jej spojrzenie jak i nastawienie, zmieniło się. Z szafki obok kanapy, wyjąłem kilka nowych, białych ubrań.

- Przymierz. Zobacz, który będzie na ciebie dobry.

Dziewczyna wzięła jeden. Za duży. Rękawy były długie, a całość wysiała na niej jak worek. Przymierzyła drugi. Taki sam. Wzięła trzeci. Rezultat identyczny.

- Nie mam mniejszych. - rzekłem sprawdzając metki tych, które odłożyła na bok.

- To nic. To tylko na jeden dzień. Dam sobie radę. - jej słodki głos przenikał stanowczością. Wyglądała nawet uroczo w tym fartuchu medycznym, który był na niej jak tunika. Podwinęła rękawy z jednej i drugiej strony.

- Idziemy. - studentka ruszyła za mną do windy gdy była już gotowa. Wystarczyło już tych gierek. Desperacko złapała się barierki wewnątrz kabiny. Znów wbiła wzrok w podłogę, ale nie stresowała się już jak na początku. Wystawały jej kości wzdłuż gardła jak i obojczyki. Na dłoniach i nad piersiami, prześwitywały błękitne żyły. Idealne by wbić w nie igłę. Materiał dżinsów opinał jej szczupłe biodra. Kurwa. Musiałem się opanować. Ciszę przerwało burczenie w jej brzuchu.

- Nie jadłaś nic? - to było bardziej jak stwierdzenie, aniżeli pytanie.

Owinęła się rękami wokół talii ze wstydu. Materiał zaszeleścił. Dobry Boże. Czułem jak opuszcza mnie samokontrola. Szliśmy korytarzami, skręcając w prawo, lewo, mijając mnóstwo zabieganych ludzi. Młoda musi nauczyć się rozmieszczenia budynku, a nie był on łatwy. Otworzyłem dla niej szklane drzwi, a ona pełna podejrzeń weszła do stołówki.

- Siadaj. - wskazałem palcem wolne krzesło ze stolikiem.

Lauren wykonała polecenie. Kurwa. Była posłuszna. Zbyt posłuszna. Zacisnąłem ręce w pięści. Dziś wracam do domu wcześniej. Jakim cudem tak łatwo budziła we mnie takie emocje? Była tutaj zaledwie kwadrans. Nie mogłem kłamać. Spodobała mi się. Mam słabość do kobiet, ale nie wszystkich. Zawsze wybieram ostrożnie, dokonuję selekcji. Te, które zostają wpuszczone do Gabinetu, obowiązuje bezpodstawne posłuszeństwo. Istnieją zasady, których nie wolno łamać. Jestem ciekaw jakie ona ma podejście do reguł. Trzyma się ich, czy wręcz przeciwnie?

- Dziś za wiele nie ma, ale powinno wystarczyć. - postawiłem przed nią niebieską tackę pełnego jedzenia. Dziewczyna rzuciła się na jabłko, kanapkę oraz sok pomarańczowy w kartoniku. Od razu uśmiechnęła się, oczy zabłyszczały, a twarz nabrała kolorów.

- Lara tak? - spytałem.

- Bez zdrobnień. - rzekła stanowczo. Ugryzłem batonika z płatków owsianych. - Wybacz, człowiek głodny, to człowiek zły.

- W pełni się tym zgadzam. - podniosłem dłonie w geście uznania. - Na ile tu jesteś? - zapytałem, chociaż doskonale wiedziałem.

- Całe wakacje. Ściśle mówiąc do połowy września. Takie wymogi. - nie patrzyła mi w oczy tylko pochłaniała jedzenie jakby nigdy nie jadła. Miała apetyt, ale coś w jej tonie było niepokojącego.

- To zdążyłem zauważyć, ale muszę jedno przyznać. Nie wyglądasz mi na kogoś kto chce być lekarzem. - kąciki ust poszły mi do góry.

Moje słowa ją poraziły. Zmarszczyła brwi, trzymając słomkę w ustach.

- Przepraszam..., że co? - nachyliła się nad stołem. Jej oczy nabrały intensywnej zieleni. Chyba trafiłem w jakiś czuły punkt, ponieważ miałem wrażenie, że podpaliłem rakietę. Najwidoczniej, źle dobrałem słowa.

- Nie miej mi za złe, ale osobiście bym uznał, że jesteś modelką czy coś w tym stylu. - złączyłem dłonie na blacie. Inni lekarze, pielęgniarki, wolontariusze mijali nas, nie zwracając uwagi. Zajęci swoimi posiłkami i rozmowami.

- Czyli pomyślałeś, że wyglądam na lalkę? Na laskę, która ubiera skąpy strój pielęgniarki do porno? - oskarżyła mnie, nie zwracając na poziom głośności swojego głosu. Zmarszczyła ze złości swój drobny nos.

Tak, dokładnie to pomyślałem. A w szczególności w moim gabinecie.

- Nie, nie to miałem na myśli. - zacząłem się bronić. - Nigdy nie widziałem kogoś... - wybadanie gruntu w kwestii jakie miała podejście do spraw seksualnych najwidoczniej miałem już z głowy. Chciałem ją podejść w sposób dwuznaczny, ale najwidoczniej dziewczyna brała wszystko na poważnie.

- Kogoś takiego jak ja? Co to ma znaczyć? - była oburzona. Przerywała ludziom, wychodziła pierwsza przed szereg. To był już minus. Jej miła strona na początku to była tylko tarcza.

- Nie! - omal nie krzyknąłem. - Kurwa.

- Wiem, że nie ma pan na myśli o dyskryminacji kobiet, ale to jest cios poniżej pasa jak na dzień dobry. Nie dałam doktorowi powodu... Myślisz, że jak jesteś po tylu latach pracy, to jesteś lepszy ode mnie? Dopiero się uczę na litość boską!

- Posłuchaj mnie. - nie dała mi dokończyć, ponieważ zaczęła specjalnie szeleścić papierem po kanapce. Robiła to specjalnie. Jej wzrok stał się ponury. Żyłka na czole skakała mi z nerwów, a dłonie oblał pot. Ta dyskusja prowadziła donikąd.

- Panie doktorze, kiedyś może zabiorę panu fotel i wtedy zobaczymy kto będzie się z kogo śmiał. Kto tutaj będzie grał rolę pielęgniarki. - wstała, zabrała sok z tacy. Rzuciła mi papierową kulką w czoło. Kątem oka widziałem jak jej cień ciała znika z sali. O ty, gówniaro jedna. Impulsywna kobieta.

Siedziałem nieruchomo. Z całych moich sił próbowałem nie zerwać się z miejsca, złapać ją za krtań i zlać mocno w tyłek. Zdecydowanie była tym typem, który naginał zasady, ukrywając się przy tym za maską. Pierdolca dostanę przez nią przez te lato, a jest tu dopiero pierwszy dzień. Tylko teraz zastanawiałem się, czy to zachowanie mnie pociąga, czy nie? Czy to była chęć zemsty, czy chęć by sprawić jej przyjemny ból? Mój członek poruszył się. Pytanie numer dwa było odpowiedzią.

Lauren

- Dobra. - westchnęła. - Jak ci na imię?

- Lauren, ale mówią mi Lara.
Jej pozwolę tak mówić, ale temu chamskiemu typkowi? Nawet mowy nie ma. Niech doktorek się wypcha. Mało mnie interesuje co miał, a czego nie miał na myśli. Jeśli ma mnie za ładną lalunię, która przyszła tu za ładne oczy to się grubo myli! Może i byłam z początku cicha, ale ja zawsze tak miałam. Wyczuwam grunt, a potem patrzę czy jest wspólna nić porozumienia. Z nim na pewno jej nie będę miała.

- Lara. - powtórzyła dla pewności. - Pierwszy dzień?

Ruszyłam głową.

- Nie mam pojęcia co mogłabym ci dać.

- Powinnam być na oddziale neurologii bo w tym zakresie się uczę. - nie śmiałam komentować dalej, że czuję się jakby przerzucano mnie z kąta w kąt. Wiem, że ci ludzie mają ręce pełne roboty, ale do cholery jasnej też niedługo będę na ich miejscu! Słyszałam jak doktor mówił, że nie chce mnie wziąć pod swoje skrzydła, a najlepiej żeby zrobił to ktoś inny. Na jego twarzy malował się plan jakby tu się mnie pozbyć. Spławić aniżeli czegoś korzystnego nauczyć. Od samego początku nie chciał tego, ale też to była wina dyrektorki, która zapomniała o moich praktykach. Co za brak powagi!

- A to gnojek. - Kate złapała się za gładkie czoło. Na pewno domyśliła się tego, co ja wiedziałam.

- Ale Alex taki jest. Nie ma innego życia niż praca. Potrafi siedzieć tu dniami, nie godzinami. W swoim świecie, bez niczyjej pomocy. Nie umie współpracować.

Alexander. Takie imię widniało na tabliczce przy jego gabinecie. Jakoś ono mi nie specjalnie pasowało. Nawet zdrobniale mówiąc. Jego ciemne, bujne włosy, błękitne jak niebo oczy, ostre rysy twarzy i tatuaże. Nie byłam pewna czy je ma, ale gdzieś kątem oka widziałam rysunki tuż przy mankiecie fartucha. Wyglądał poważnie, męsko i czysto, więc jego imię było jak dla nastolatka, a nie ordynatora oddziału neurologicznego.

Kobieta sięgnęła po dwie pary lateksowych rękawiczek. Jedną podała mi bym ją założyła.

- Chodź. Nauczymy cię kilku podstawowych rzeczy. Jak na ogół wygląda plan działania, gdzie jest szatnia, jak zakłada się wenflon i takie tam. - ciemny kucyk dziewczyny zakołysał się za nią.

Po kilku godzinach pracy, uderzyło mnie ciepłe powietrze miasta. Na niebie pojawiły się kolory zachodzącego słońca. Do moich uszu docierał szum ulic. Obejrzałam się za siebie, patrząc na szklane okna szpitala. Nie widziałam się z doktorkiem już dziś ani razu.

***

- I jak było? - zapytała El gdy ledwo przekroczyłam próg naszej kawalerki w kamienicy. Rzuciłam błękitne trampki przy drzwiach wejściowych.

- Nie najgorzej, aczkolwiek doktorek pozbył się mnie łatwo, oddając mnie na SOR. Czaisz, że nie chciał mnie uczyć?

- A to gnojek. - rzekła brązowooka. To samo rzekła Kate. To chyba powszednia opinia na jego temat.

- Za to Kate była miła. Pokazała mi całkiem sporo, ale coś czuję, że to będą przejebane praktyki. - podeszłam do umywalki aby umyć dłonie.

- Dlaczego? Ze względu na niego? - El nastawiła wodę na herbatę, włączając czajnik elektryczny, za pomocą czerwonego guzika. - Powiedz, który to a telefon do taty i ...

- El! Dyrektorka zapomniała, że w ogóle mam u nich praktyki! Odesłała mnie do Alexa. - jęknęłam wymachując mokrymi rękami. Kilka kropli spadło na jej policzki, w skutek czego przymknęła oczy. Miała świeże, doklejane rzęsy.

- Do kogo? - przerwała mi zdziwiona, wycierając opuszkiem palca swoją skórę. Sięgnęła do górnej szafki po cukiernicę. Chwileczkę zajęło mi by połapać się w słowach, które wypowiedziałam. Pokręciłam głową.

- Doktora Alexandra. A ten typek pozbył się mnie jak śmiecia. Na SOR. Jeden z najgorszych miejsc. Tam masz dosłownie wszystko. Jak w sklepie. - moje ciało opuściło zrezygnowanie. Byłam wyczerpana. Nie wiedziałam jakim cudem mam przetrwać tam resztę swoich dni. Spędziłam z nim niewiele czasu, ale według psychologi wystarczy dwadzieścia sekund, aby zrobić dobre lub złe pierwsze wrażenie. Niestety mówiąc, że mnie tu nie chce, przeganiając na SOR, biorąc na podtekst seksualny...Na pewno nie zrobił na mnie dobrego pierwszego wrażenia. Pracy poszukam w innym szpitalu. Wściekłabym się gdybym miała oglądać go codziennie. Jeszcze ta jego pewność siebie...Nie polubił mnie i to wzajemnością.

- Może powinnaś to zgłosić? - zapytała przyjaciółka.

- Nie. - jęknęłam. - Jutro może będzie lepiej. W końcu to tylko trzy miesiące. Przeżyję.

Weszłam do swojego pokoju i rzuciłam plecak na krzesło przy biurku. Z jednej strony stresowałam się pierwszym dniem, który w połowie okazał się nie być taki straszny. Pomijając fakt, że dyrektorka zapomniała o mnie, a facet, który stał się moim opiekunem praktyk, w ciągu jednej chwili, nie był zachwycony. Każdemu mogło to się przytrafić. Szczególnie gdy ma się takie obowiązki. Linda była fajna więc jej przebaczam, ale nie temu dupkowi. Myśli, że co? Że jak ma dyplom i lata doświadczenia to jest lepszy ode mnie? Uważa, że może każdym dyrygować? Jeszcze mu pokażę. Dał jasno do zrozumienia: nie chcę cię tu. Jeszcze ten jego komentarz. Nie wyglądam na osobę, która chce być lekarzem. Co to w ogóle miało znaczyć? Na pewno, nie miał na myśli dyskryminacji płciowej, ale nie ukrywam, że mnie tym wkurzył podczas śniadania. Za posiłek będę musiała mu podziękować, ale nie mam zamiaru przepraszać, że rzuciłam w niego kulką z papieru. Zasłużył sobie. Liczę na to, że jutro będzie lepiej. Sięgnęłam po wieszak do szafy, na którym wisiał mój biały, uprasowany fartuch medyczny.

IG jula_wojcikczyta
#seriahospital #medicine

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro