Przeszła amnezja - XXV
Nie odwzajemniałem uścisku, nie miałem takiego zamiaru. Nie znam go do końca, ale czuję się przy nim... inaczej? Bardziej... bezpieczniej? Ściskał mocno mój tors, jedyne co próbowałem okazywać to niepewność. Wszystkie emocje chowałem w sobie, a co jeśli on tylko się za takiego podaje? W końcu nie wytrzymałem narastającego bólu odrywając się od niego. Spoglądał na mnie zmartwionymi oczami, nie mogłem zrozumieć żadnego przekazu. Spuścił głowę ze szlochem, zamrugałem parę razy przechylając głowę, niczego przecież nie pamiętam! Te rudawe włosy, piegi na nosie i policzkach, lazurowe tęczówki... nie możliwe, że go nie znam! Kojarzy mi się z moim... ale on... nie, Jay? Chwyciłem szybko za jego podbródek unosząc go szybko. Spoglądałem na jego twarz z uwagą, musi być pewien szczegół, który pamiętam! Wpatrywałem się intensywnie w oczy chłopaka, coś do mnie docierało... jego prawa brew była przecięta. Coś mi świta, zaczynam sobie przypominać... znowu nic! A jeśli jest moim wrogiem? Nie wykluczam tego przypuszczenia...
- Cole! Przecież jesteśmy przyjaciółmi! - ryknął przez płacz, zdezorientowany patrzyłem mu w oczy.
- Potwierdziłbym gdyby tak naprawdę było, ale nie... - krzyknąłem, nagle wszystko do mnie dotarło.
To moje... życie? Ja, jestem... lubiany? Troszczą się o mnie? Ten chłopak... szatyn z lazurowymi oczami. Brunet z... piwnymi tęczówkami... był też android! Moment... oni są moją... rodziną? Przypomniałem sobie! Były też dziewczyny! Skylor, Pixal, Nya, Seliel... przeszłość wróciła, spojrzałem na płaczącego rudzielca, coś mi mówi ten kolor...
- Jay! - rzuciłem mu się w ramiona szlochając z lekkim uśmiechem na twarzy.
Chciałem niedawno popełnić samobójstwo, a teraz? Nie wiem sam, dlaczego akurat śmierć? Już pamiętam... jestem Ninja, mam wspaniałych przyjaciół i... zakochałem się... zraniłem tą dziewczynę! Z moich ust zniknęła radość, na jej miejsce wzniósł się smutek. Szybko odepchnąłem od siebie Jay'a chowając się w kolanach. Delikatny dotyk spoczął na mej głowie. Żałuję, że sobie o wszystkim przypomniałem! Chwilowa radość, nagle przygnębienie i potrzeba cierpienia! Teraz nie zapanuję nad emocjami, to koniec. Teraz co zrobię, tylko przyśpieszy mój zgon... Podniosłem się gwałtownie podbiegając do obalonej szafki, grzebałem w niej chwile, szybko wyrzucałem kolejne rzeczy stojące na przeszkodzie. Znalazłem, chwyciłem narzędzie i prędko podwinąłem czarną koszulkę na wysokości klatki piersiowej. Obróciłem się na pięcie w stronę Jay'a wzdychając nerwowo, muszę coś sobie zrobić! Zbliżyłem narzędzie do miejsca, w którym było mnóstwo cięć. Przerażony chłopak zaczął ponownie szlochać, podbiegł łapiąc mnie za dłoń. Spoglądał mi w oczy ze strachem, jakiego nigdy nie widziałem. Cały zaczął się trząść, rozpłakał się ściskając mój nadgarstek. Jego oczy przepełnione były łzami, nie reagowałem na żadne gesty chłopaka.
- Cole... od-dłóż t-to... - szepnął - Nie rób nic głupiego! - krzyknął.
Po chwili do moich uszu dotarł dźwięk wyważonych drzwi. Spojrzałem w tamtą stronę obracając tylko głowę. W drzwiach stała reszta mojej rodziny, zdziwiłem się na ich widok.
- Cole! - wrzasnął Zane podbiegając - Co ty chcesz zrobić? - przerażony chwycił mnie za drugi nadgarstek blokując go.
Kolejny podbiegł do mnie Kai, zwinnym ruchem wyrwał mi nóż z ręki. Stałem zdenerwowany spoglądając na nich.
- Wy nic nie rozumiecie, ja muszę to zrobić! - zacząłem się szarpać.
- Na pewno da się coś z tym zrobić, zaufaj nam! Żaden z nas nie chce stracić brata, uspokój się Cole! - krzyknął Kai trzymając naostrzony sztylet w drżącej dłoni.
Próbowałem wyrwać się z ich uścisku. Wiem, że mam moce i nadludzką siłę, ale obiecałem sobie od pewnego czasu, że nigdy nie użyje żywiołu przeciwko moim braciom. Szarpałem ramionami, lecz oni zaciskali dłonie mocniej. Wzdychałem zmordowany, ich jest trzech, a ja... jestem sam! Przez chwilę odpuściłem, mogę przecież załatwić to inaczej...
- A weźcie sobie ten sztylet... - mimowolnie na moją twarz wpłynął uśmiech.
- Co masz na myśli? - zaniepokojony Kai schował narzędzie za plecy.
- On chce użyć czegoś innego! - wrzasnął Jay, spojrzałem na przerażonego.
- W rzeczy samej... - zaśmiałem się i wyrwałem sprawnie ręce pod ich nieuwagę.
Wybiegłem z pokoju słysząc głośne wołanie, niech się nie łudzą, i tak tam nie wrócę! Pędem pognałem w stronę jedynej drogi ucieczki, wyjścia na powierzchnię. Za mną rozchodził się głośny bieg reszty, zatrzymałem się niedaleko bazy. Spojrzałem szybko w niebo, na którym malowały się białe chmury, już nigdy ich nie zobaczę. Wznowiłem bieg pędząc przez spalony las. W powietrzu unosiła się woń odymionych roślin, nie byłem tym zainteresowany. Wyleciałem na otwarty teren nadal słysząc głośne wrzaski, nagle znikąd przeszkodził mi Kai pozwalając mnie na ziemię. Przyparł mnie nogami do podłoża ściskając mocno moje nadgarstki. Szarpnąłem ramieniem jak opętany przez co poczułem silny ból rany brzusznej. Zagryzłem dolną wargę ust w milczeniu.
- Cole, daj sobie pomóc! - strzelił mi mocno w twarz, spojrzałem na niego z powagą.
Po chwili jego wyraz twarzy drastycznie się zmienił, tak samo jak mój. Byłem przerażony, nigdy mnie nie uderzył... jego reakcja była podobna.
- J-ja... Cole... nie chciałem! - krzyknął z wyrzutem.
- Złaź ze mnie! - wrzasnąłem wściekły ignorując jego usprawiedliwienie.
Zdenerwowałem się jak nigdy, w moich oczach pojawił się gniew. Posłusznie wykonał polecenie po czym wstałem otrzepując ubrania z ziemi. Spojrzałem kątem oka na resztę rodziny zbiegającą się przy nas. Niespodziewanie Kai obrócił się do reszty szepcząc coś, w jednej chwili rozweseliłem się na dobre. Brunet miał mój sztylet, przymocowany do pasa stroju. Podszedłem bezszelestnie do niego wyciągając ostrożnie narzędzie po czym zrobiłem kilka kroków w tył. Chrząknąłem zwracając natychmiastowo ich uwagę...
- Jako, że jestem teraz bez jakiegokolwiek wyjścia... - zacisnąłem mocniej rączkę sztyletu za plecami - Chciałbym was za wszystko przeprosić... Nie liczyłem, że sprawię wam tyle bólu - wychyliłem ostrze przed siebie.
Zamarli w bezruchu, moja twarz przybrała wyraz niepewności, czy na pewno to jedyna droga? Muszę targnąć się na własne życie? Opuściłem nieco niżej broń, spuszczając przy tym głowę. Poczułem mocny nacisk na nadgarstek, w którym trzymałem ostrze. Uniosłem głowę... nabrałem w sobie odwagi... Choć nadal nie jestem pewny, czy to zrobić. Prawda, prawdą... ale co mi pozostało? Zagłębiłem się w lazurowych oczach przyjaciela, już czas... pora się pożegnać...
- Chłopaki, ja... przemyślałem wszystko, chciałbym was przeprosić... - przerwałem uwalniając samotną łzę. - Za wszystkie błędy popełnione w moim życiu, to przeze mnie jest, jak jest... Liczę, że nie będziecie mieć mi tego za złe...
Popatrzyłem na każdego ten ostatni raz, nigdy ich już nie zobaczę. Ostatecznie skierowałem wzrok na mojego najlepszego przyjaciela... Szybko podwinąłem czarną koszulkę, uśmiechnąłem się smutno ostatni raz po czym wyszeptałem ostatnie szczere słowo, które nie miałem odwagi im powiedzieć wcześniej...
- Przepraszam...
Wbiłem celnie w jedną z ran na moim brzuchu, ciągle patrząc mu w oczy... trafiłem w tą największą, najbardziej zadającą ból... Po chwili dotarło do mnie, co zrobiłem... momentalnie poczułem ból. Wrzasnąłem głośno upadając na kolana, uśmiechnąłem się przez łzy. To cierpienie się już skończy! Koniec z życiem, porażkami i odrzuceniem! Szatyn rzucił się w moją stronę wyrywając z rany narzędzie. Spoglądałem nieobecnym wzrokiem na moich przyjaciół, powieki zaczęły robić się ciężkie. Wystarczyło kilka chwil aby moja krew pokryła większość ziemi wraz z jej roślinnością. Brunatnoczerwona ciecz spływała po moich spodniach, sprawiając mi ogromną ulgę. Dłonie chłopaka były całe we krwi, poddenerwowany szarpał moje ramiona. Oczy zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, opadłem bezsilny na skalne podłoże. Kurz docierał do ran powodując zakażenia, a co mi tam! Skoro teraz umieram, to dla mnie bez różnicy! Przymknąłem powieki z kamienną twarzą, dookoła mnie słyszałem krzyki i silne szarpnięcia rękami. Byłem bezwładny, nie mam siły na nic... nareszcie nadszedł mój czas... Odbieram sobie życie kolejny raz, tym razem udało mi się to wykonać! Żegnaj świecie, zapomnij o Czarnym Ninja...
***
Już umarłem? Jestem po drugiej stronie świata? Nic nie czułem... podniosłem się z zamkniętymi oczami do pozycji siedzącej. Domyśliłem się, że leżałem na podłodze, gdyż tak popełniłem samobójstwo. Otworzyłem szeroko oczy widząc ogromną nicość, oślepłem po śmierci? Podniosłem się nie czując żadnego bólu, lekko przerażony dotknąłem omackiem mojej podkoszulki. Uniosłem rand ubrania kierując dłoń w miejsca poszczególnych ran, nie było ich tam... Zaciekawiony przesunąłem palcem wzdłuż głębokiej blizny. Nic, zupełnie niczego nie czuję! Usłyszałem cichy szept... Obracałem się nie widząc niczego, czarna nicość! Zaniepokojony zacząłem nasłuchiwać głuchej ciszy...
- Sam... tego pragnąłeś? - odezwał się niski, męski głos. - Zmuszono cię... do tego?
Milczałem, gdyż nie mogłem ujrzeć tajemniczej postaci. Znikąd poczułem silne szarpnięcie za prawą nogę, po chwili leżałem twarzą w jakiejś cieczy. Nie była to zbyt komfortowa chwila... Uniosłem wysoko głowę ocierając twarz, nie ukrywałem wściekłości. Dookoła mnie czułem wilgoć, wszędzie była rozlana tajemnicza ciecz. Dość gęsta i raczej przypominająca krew... Cichy śmiech spowodował u mnie dreszcze, niczego nie rozumiem. Mocne zderzenie pewnego oręża przykuło moją uwagę... zawsze rozpoznam ten dźwięk! To z całą pewnością jest kosa! Zamrugałem kilka razy powiekami, wciąż jestem ślepy. No cóż... muszę sobie jakoś poradzić. Wyciągnąłem przed siebie lekko dłonie szukając czegoś, czegokolwiek. Nic, pusto, ciemno, mrocznie...
- Wiem, że jest ci trudno... nic nie widzisz, chciałeś tego? - tym razem odezwał się delikatny, kobiecy głos - Nie mogłeś zostać tam... gdzie twoje miejsce? - szepnęła.
- Kim wy w ogóle jesteście? - wrzasnąłem zdenerwowany - Nie macie prawa pytać mnie o takie rzeczy! - warknąłem.
Nastała cisza, moje oczy zaczęły mocno piec. Zamknąłem powieki z jękiem, przykucnąłem z bólu. Nie mogłem powstrzymać łez, które same zaczęły płynąć z oczu. Z całej siły uderzyłem pięścią w podłoże, jedynie usłyszałem głośny roztrzaskujący huk. Ból nadal narastał, usłyszałem kilka cichych szeptów... Momentalnie poczułem ulgę, otworzyłem oczy widząc nadal mocną czerń, po chwili wszystko się zmieniło. Dookoła mnie wirował biały dym, natychmiastowo wystrzelił zza moich pleców. Skierował swój lot w samo serce ciemności, tworząc nagle dwie, odmienne sylwetki. Zniknął zostawiając mnie samego z czarną przestrzenią, w której stały dwie postacie ze skrzydłami. Obie osoby różniły się wyglądem... Kobieta miała krótkie, ledwo dosięgające ramion, ciemnobrązowe włosy. Jej interesującą cechą wyglądu były oczy, a głównie szaroniebieskie tęczówki. Odziana w biel pokoju i zgodności. Anielica nosiła strój przypominający kombinezon jednoczęściowy, zrobiony z białego materiału. Na jego górnej części tułowia widniało czerwone serce, dokładnie w miejscu lewej piersi kobiety. Miała na sobie pod spodem koszulkę z krótkim rękawem. Dodatkiem ubrania były bielutkie jak śnieg trampki. Anioł zaś czarnowłosy, o ciemnych, czekoladowych oczach. Włosy ułożone w artystyczny nieład, krótkie, dosięgające szyi. Ubrany w czarne odmęty mroku, to samo ubranie, lecz zmienione. Kombinezon wysokiego mężczyzny zdobiły liczne pasy z kolcami. Na klatce piersiowej widniało pęknięte serce, tym razem oblane ciemniejszą krwią. Jego stopy zdobiły ciemne trampki. Zacząłem się przyglądać z daleka obu aniołom, do pewnego czasu...
- To... jest twoja przyszłość... - rzekł czarnowłosy poprawiając czarne skrzydła, nie zrozumiałem jego słów.
- Co masz na myśli? - spytałem zaciekawiony.
Przymknął oczy rozstawiając ręce, machał dłońmi równo w pewien takt. Spoglądałem na niego w zdumieniu, skupiony tworzył fragmenty skał. Po chwili w dłoniach trzymał kamienne serce, dosłownie zrobione z twardego surowca. Podszedłem do postaci bliżej, jednak on wystawił przed siebie dłoń zakazując mi poruszania się w jego stronę. Ciągle miał zamknięte oczy... spojrzałem ukradkiem na piękna Anielicę, czy ona kogoś mi nie przypomina? Jej oczy, te szaroniebieskie tęczówki, ktoś musi takie mieć!
- Głowisz się nad rzeczą jasną, pamiętasz kim jesteś? - spytał łagodnie czarny anioł.
- Nie do końca, wiem jednak, że bez powodu tutaj nie trafiłem... - odpowiedziałem głośniej aby usłyszał.
Skinął głową w przyznaniu racji. Postawił krok i wzbił się na skrzydłach nad białą Anielicę. Wciąż trzymał w dłoniach kamienne serce, biały z aniołów zakrył się skrzydłami. Nie rozumiałem niczego, te postacie przypominały mi pewne osoby, zacząłem mocno rozmyślać.
- Pomyśl Cole, znasz odpowiedź... - dodał spoglądając na mnie.
Spojrzałem na zakrytą kobietę, jedyne co mogłem zauważyć to jej nogi i głowę. Kurczowo trzymała pierzaste skrzydła naciągając je tym samym na swe ciało. Mimo, że ubrania ich były odmienne, sądziłem inaczej... Są do siebie podobni, pasują jak dwie krople wody. Coś mi zaświtało, przecież ten anioł wygląda tak samo jak ja!
- Jesteś mną z przyszłości! - krzyknąłem. - Anielskim wcieleniem!
- Zrozumiesz, jeśli powiesz kim jest biały anioł... - podleciał wyżej zbliżając się do mnie.
Po chwili upuścił serce, które roztrzaskało się na małe kawałeczki. Spojrzał na mnie kierując moją uwagę w stronę kobiety. Odsłoniła się prostując jednocześnie szerokie skrzydła, wyglądały przepięknie. Wystawiła dłonie, z których wyfrunął fioletowy dym. Szybko dotarł w miejsce zniszczonego serca i uniósł jego szczątki nad podłoże. Zdumiony obserwowałem smugę dymu otaczającą kamienie. W jednej chwili fioletowa materia zacisnęła elementy tworząc na nowo serce. Biały anioł wzbił się podlatując blisko mnie, ledwo machając skrzydłami. Chwyciła serce i podeszła starając się nie upaść, gdyż z jej skrzydeł zaczęła się sączyć krew. Oczy pięknej kobiety przewiercały mnie na wylot...
- Znasz miłość? Nie skrywaj swych uczuć, bądź otwarty... - odezwała się płynnym głosem. - Rozpoznaj swój szlak...
Tajemnicza anielica przypominała mi kogoś, zacząłem przyglądać się uważnie... To na pewno jest dziewczyna, którą znam! Zacząłem natarczywie spoglądać w jej oczy, rozpoznałem ją...
- Jesteś Riley, jej wcieleniem anioła? - chciałem być pewny swojej wypowiedzi.
Czarny anioł zbliżył się lądując obok mnie. Podszedł stykając się ze mną czołem, zdumiony wpatrywałem się w niego.
- Jesteśmy waszą przyszłością, pamiętaj jednak... że ucierpisz najbardziej - rzekł łapiąc mnie za podbródek - Nie zapominaj o niej, musisz tam wrócić... - dopowiedział dopuszczając białego anioła do głosu.
- Te skrzydła... - uniosła jedną dłonią skalny przedmiot, natomiast drugą szarpnęła swoje skrzydło pokazując rozcięcie. - ... ucierpią nie raz i nie dwa, ciągle zadawać będziesz ból, rozcinać je bez sumiennie...
- Ty, mój pośredniku, pamiętaj... - złapał za jedno z czarnych pierzastych skrzydeł, kierując je bliżej mnie. - ... musisz sam ponieść karę za swe czyny..
Z czarnych piór spływały białe krople krwi, niszczyły tym samym kolejne upierzenie. Ich słowa były mi zrozumiałe, lecz obce... Doskonale wiem o czym mówią... Jednak nie w tym problem, dlaczego oboje cierpią skoro to ja zawiniłem? Moja wina, że pocałowałem Marlis, ale za co on cierpi? Nagle zdałem sobie sprawę ze wszystkiego, chodzi o moją próbę samobójstwa...
- Jak mam to uczynić? Zaledwie przed chwilą uśmierciłem swoją duszę! - rzekłem zrezygnowany.
Mroczny anioł schował skrzydło wskazując nim na drugą osobę. Kierowała dłonie z sercem w moim kierunku. Domyśliłem się co zamierza, wystawiłem przed siebie ręce aby odebrać surowiec. Po chwili gdy znalazła się blisko, zsunęła kamienne serce na moje dłonie. Momentalnie poczułem silny ból w klatce piersiowej. Syknąłem z intensywnego bólu opuszczając głowę.
- Serce twe reaguje na otrzymany surowiec... - wyjął z moich rąk przedmiot zadający ból - Lepiej teraz?
Momentalnie poczułem znaczną ulgę. Westchnąłem wyrównując oddech, musiałem uregulować wydechy. Dlaczego dopiero teraz poczułem ból, a nie wcześniej? Uniosłem głowę w stronę obu aniołów, nie było ich tam... Rozglądałem się widząc jasne światło na przeciwko mnie z oddali. Wiem do czego ono prowadzi, nie mam zamiaru wracać. Niepewnie spoglądałem w tamtą stronę, obróciłem się idąc w przeciwnym kierunku. W myślach huczały mi słowa wypowiedziane przez anioły. Dlaczego jeszcze nie mogę odejść? Wlecze za sobą ból z przeszłości... Przymknąłem powieki przyspieszając tempo, muszę oprzeć się pokusie powrotu! Po dłuższej chwili wdepnąłem w gęstą ciecz, zapewne krew. Tym razem była bardziej widoczna, przykucnąłem przyglądając się jej barwie. Dwa odcienie, biel i intensywna czerwień. To są ślady obu aniołów, zamyśliłem się drapiąc dłonią kark.
- Niczego nie rozumiem... - powiedziałem do siebie.
- Nie potrzebujesz tego aby wrócić... - usłyszałem głos jednego z aniołów.
Poderwałem głowę w poszukiwaniu właściciela znajomego głosu. Kilka kroków ode mnie stało moje anielskie wcielenie. Postawił pierwszy krok, poczułem ukłucie w żebrach.
- Zadaję rany... - wysunął nogę robiąc drugi krok, moje kolana ugięły się w tym samym momencie.
- Proszę, ja nie daję rady... - westchnąłem - Podeślijcie mnie do któregoś ze światów wiecznego spoczynku lub cierpienia... Nie dam sobie rady z przeszłością... - dodałem opadając na kolana.
Anioł wzbił się w powietrze, po chwili trzepotał nade mną skrzydłami ze spuszczonym wzrokiem. Spoglądał na mnie z wyczuciem, nie rozumiałem go.
- Cole... - mruknął - Czemu nie chcesz dostać drugiej szansy? - warknął, milczałem.
Wpatrywał się nieustannie, czułem jakby chciał przewiercić mnie wzrokiem.
- Z własnej winy trafiłem tutaj i nagle mam wrócić? - krzyknąłem wstając na nogi.
- Nie z własnej winy to zrobiłeś, pomyśl teraz co czuje ta dziewczyna, którą zraniłeś! - odpowiedział zdenerwowany.
Zamilkłem, ma rację... to znaczy, ja mam, tylko, że chodzi o mnie z przyszłości! Nawet on wytyka mi błąd z przeszłości, w całym wszechświecie nie ma spokoju i sprawiedliwości. Ciepły dotyk na nadgarstku rozwiał moje rozmyślania...
- Wracasz, czy jednak dostajesz wyrok decydujący o twojej śmierci? - spytał ze spokojem wpatrzony w moje oczy, podciągnął mnie na równe nogi.
Musiałem podjąć decyzję, to jest zbyt trudne! Nie mogę tutaj zostać, zamęczyłbym się nieodwracalnie! A umrzeć drugi raz nie mogę. Bez podjęcia roztropnego rozwiązania westchnąłem tylko.
- Bezsilność, zdecydowanie nie należysz do bezsilnych... - rzekł puszczając moją dłoń. - Nie podjąłeś decyzji, los zrobił to za ciebie... żegnaj Cole, niedługo się spotkamy...
Poczułem, że tracę równowagę wraz z podłożem pod stopami. Głośne trzaski skał huczały w moich uszach powodując lekki mętlik. Nagle usłyszałem silne pęknięcie nade mną, obsunięta skała w każdej chwili mogła trafić we mnie. Nie mogłem się ruszyć, nogi zaczęły obrastać gęstymi cierniami. Ich mocne kolce powodowały liczne krwawienia ran, krzyczałem z rwącego bólu. Ze łzami w oczach czekałem na swój koniec... moment, przecież to się dzieje naprawdę! Ostatecznie wykończyła mnie spadająca skała, przyciskając mocno do podłoża. Krzyczałem przez łzy, ból narastał ze względu na gniotące gruzy. Nagle znikąd ujrzałem jasne, białe światło...
- Musisz, wytrzymać! COLE, dasz sobie radę! - jedyne co usłyszałem to zmartwione słowa anielicy.
Na moją głowę spadła ostra skała, powodując od razu zamroczenie... Przeszywający ból czaszki zatrzymał wszystko wprawiając moje ciało w bezruch, zginąłem...
***
Poderwałem się z przeraźliwym krzykiem w głosie, otwierając przy tym oczy. Wszystkie twarze skierowane były na mnie, co ja tutaj...
- C-cole? - wyjąkał Jay.
Zorientowałem się, że nie jestem martwy, wróciłem do życia? Leżałem w swoim pokoju, wysprzątanym na błysk! Poczułem narastające ciepło, szybko zsunąłem z siebie ciemną pościel, którą byłem przykryty. Zdumiony patrzyłem na swoje ubrania, dlaczego jestem ubrany odświętnie? Miałem na sobie czarną koszulę z guzikami i tego samego koloru spodnie. Czy oni myśleli, że ja...
- Cole! - podbiegł do mnie Zane z czerwonymi różami, prędko schował je za plecami.
- Po co te kwiaty? - warknąłem zdając sobie sprawę z tego, co powiedziałem.
Cole, przecież oni myśleli, że nie żyjesz! - pomyślałem. Obok mojego łóżka zbiegła się reszta...
- Jak to? Ty żyjesz! - uradowany Jay wskoczył na połowę łóżka.
- Niczego już nie rozumiem! - wrzasnąłem spoglądając na nich.
- Nie, to się nie dzieje naprawdę! - wykrzyczał Kai unosząc dłonie ponad głowę.
Wszyscy byli uradowani, po chwili rzucili mi się w objęcia. Co tu się w ogóle dzieje? Umarłem i nagle ożyłem? Przecież to niszczy wszystkie teorie odnośnie śmierci człowieka! Poczułem silny ból w miejscu skroni... przyjaciele ciągle ściskali mnie z wzruszeniem w oczach. Oderwałem się patrząc na nich... dotknąłem mojej głowy, była owinięta bandażem. Jak to się stało, przecież nie wbiłem noża w czaszkę!
- Chłopaki, wiecie, że ja nadal czuję ból? - spytałem ich pocierając czoło.
Spojrzeli po sobie z niedowierzaniem, dlaczego są zaskoczeni? Ból narastał z każdą chwilą ciszy...
- My... próbowaliśmy cię odratować, ale Zane... stwierdził, że... - chrząknął Kai nie kończąc zdania.
Spojrzałem na nich z lekkim uśmiechem, jak ja za nimi tęskniłem! Co z tego, że minęło zaledwie kilka chwil mojego cierpienia w odległym świecie...
- Naprawdę? Drugi raz? Może kiedyś darujecie sobie moją śmierć i tyle, co? - zażartowałem z uśmiechem ukrywając tym samym ból.
- Nigdy! - krzyknęli równocześnie.
- Nawet tak nie mów, poświęciłem nawet... - Jay przerwał Zane'owi podrywając się z miejsca i zakrywając mu usta.
- Cicho, nie może o tym wiedzieć! - Jay przeszywał go morderczym wzrokiem.
Uniosłem brew w zdumieniu, coś jest nie w porządku. Coś ukrywają...
- Kai? Rozumiem, że ty też nie zamierzasz powiedzieć? - spytałem lekko poddenerwowany.
- N-nie, to znaczy... lepiej żebyś teraz nie wiedział o tym! - podrapał się po karku, brunet spuścił spojrzenie.
Oni coś ukrywają, bez dwóch zdań! Muszę dowiedzieć się co!
- A mogę się chociaż ogarnąć, bo wiecie... już żyję? - zaśmiałem się z siebie samego.
- Nie! - krzyknęli razem.
- Dlaczego nie? Tego to mi chyba nie możecie zabronić! - warknąłem.
Zamilkli, w pokoju nastała cisza. Nie mogę się nawet przebrać, o co im chodzi? Do czego zmierzają? Wysunąłem się spod pościeli spuszczając obie nogi, czyli o dolne kończyny nie mam się co martwić. Spojrzałem na swoje dłonie, również są w porządku. Ciągle przyglądali mi się w zaniepokojeniu, Kai nawet przygryzał paznokcie zębami. Wstałem z łóżka lekko się chwiejąc, na szczęście znalazł się pomocny Jay. Westchnąłem i ruszyłem w stronę jednych z szafek, w której trzymałem lustro. Zazwyczaj leżało w pierwszej szufladce, więc ją odsunąłem. Na samej górze, nie myliłem się, wyciągnąłem przedmiot obracając się do przyjaciół. Uniosłem je na wysokości swojej twarzy, przerażony wpatrywałem się w swoje oczy... Tęczówki były jak dawniej, lecz białka oczu spowiła czarna powłoka. Dotknąłem prawej powieki, no nic ciekawego... Moje oczy wyglądały jak u ducha, ale dlaczego jak jestem człowiekiem zmieniły kolor? Zamrugałem kilka razy spoglądając na nie, przecież to niemożliwe!
- To przez Qsariusa... - dodał szeptem Jay, spuściłem lustro spoglądając na przyjaciela.
- A co on ma do tego? Przecież nie mamy żadnych wieści na jego temat, rozpłynął się w powietrzu! - warknąłem krzyżując ramiona na piersi.
- Właśnie... jakby ci tu powiedzieć... mamy - Jay uśmiechnął się z zakłopotaniem.
Stałem tam jak wryty, wiedziałem, że nie jest dobrze... ale żeby usłyszeć takie słowa od przyjaciela? Nie spodziewałem się niczego!
- Niech zgadnę działo się to w tedy kiedy nie wychodziłem przez te cztery dni, tak?
Skinęli wspólnie głowami... ale co mają do tego moje oczy?
- Planuje zemścić się na Lloydzie za wygnanie, zbierał przez ten czas swoich wspólników... - wyjaśnił Zane, świetnie...
Lepiej być już nie może! Dobrą taktykę obrał, jest mądrzejszy niż myślałem...
- Poczekajcie... nie bardzo rozumiem... będzie się mścił na naszym wymiarze, czy na wszystkich? - spytałem przecierając dłonią skroń, oparłem się o szafkę.
- Jest bezwzględny, na wszystkich istniejących wymiarach i krainach... - dodał Jay.
Poczułem silne ukłucie w okolicach lewego biodra, czyli tam gdzie miałem cięcia. Chwyciłem się jęcząc głośno, pierwszy podbiegł do mnie Zane.
- Uważaj na siebie, ten sztylet naprawdę mocno się wbił! - ostrzegł mnie prowadząc do łóżka - Nie rozumiem jednak jak udało ci się przeżyć, przecież takie zamachy w dziewięćdziesięciu procentach kończą się śmiercią!
- Jednak Cole należy do tych dziesięciu pozostałych procentów! - zażartował Jay.
Zaśmialiśmy się ze śmieszka, momentalnie z poważniałem. Powoli usiadłem z pomocą przyjaciela, super, jestem uziemiony! I na dodatek będzie wojna pomiędzy wymiarami! Na szczęście mam przy sobie przyjaciół, znów. Wcześniej podjąłem decyzję nie do odwrócenia, i co mnie spotkało? Przeżyłem, dostałem drugą szansę.
- Jeśli możecie... chciałbym pobyć trochę sam, muszę odpocząć... - spojrzałem podpierając się rękami na łóżku.
- Nie ma sprawy, śpij dobrze! Jak tylko wstaniesz przyniesiemy ci coś do jedzenia! - Jay wstał z łóżka kierując się w stronę drzwi, otworzył je na oścież czekając na resztę.
- Pamiętaj Cole, tylko bez wybryków, na pewno znajdę rozwiązanie na twoje oczy! - pomachał Zane wychodząc z pokoju.
- I nie próbuj stąd uciekać, znajdziemy cię prędzej czy później! - radosny Kai złożył dłonie w dwa "pistolety", kierując zabawnie palce wskazujące na mnie po czym wyszedł z pomieszczenia.
- Miłych snów, i nie martw się niczym, później porozmawiamy! - radośnie oznajmił Jay stojąc przy drzwiach - Zajrzę jeszcze do ciebie, dobranoc! - dodał z ukłonem cofając się za próg, zamknął drzwi.
Zostałem sam, uśmiechnąłem się do siebie. Mam cudownych przyjaciół, nie mogę ich tak zostawić... Wspomnienie Riley znowu wróciło, lecz... oparłem się pokusie zadania kolejnej rany na swoim ciele. Położyłem się okrywając czarną pościelą po pas, coś czuję, że dzisiaj mogę odespać te wszystkie dni bezsenności... Przekręciłem się na bok rozstawiając ramiona i prostując kręgosłup, już zapomniałem jakie mam wygodne łóżko. Spoglądałem na sufit z myślą o Riley, nie może być aż tak źle, muszę jej wszystko wytłumaczyć. Promyk nadziei rozkwitał we mnie na nowo, może mi wybaczy. Jednak teraz czeka mnie długa droga, w końcu nie jadłem nic przez kilka dni... Nie wiem jak się do tego znów przyzwyczaję. Jestem jednak dobrej myśli, bo mam przy sobie przyjaciół, moją rodzinę... Przymknąłem powieki z łagodnym uśmiechem odpływając do krainy Morfeusza...
***
Przez zamknięte oczy raziło mnie jasne, białe światło. Uchyliłem powieki widząc blask księżyca wpadający do pomieszczenia. Ocknąłem się przecierając zaspane oczy, ziewnąłem przeciągając ramiona. Podniosłem się do pozycji siedzącej, zacząłem uważnie patrolować pokój. Przez tą dziurę w ścianie całe to zamieszanie... Niechętnie wysunąłem się spod ciepłej, ciemnej jak noc kołdry i ruszyłem w stronę okna. Szurałem wolno nogami po dywanie, gdy dotarłem do miejsca nie miałem już ochoty na powrót... Muszę coś z tym zrobić, i nawet mam pomysł! Wystawiłem dłonie przed siebie, spod podłogi wysunął się skalny podest przypominający balkon. Tupnąłem mocno nogą przez co dookoła drzwi "balkonowych"obrosły gładkie kamienie, zakrywające nierówności. Odsapnąłem trochę i wyszedłem na platformę prostokątnych rozmiarów. Dla bezpieczeństwa dodałem kilka stropów, tak na wszelki wypadek. Podszedłem do krawędzi i usiadłem spokojnie machając nogami. Spoglądałem przez chwilę na dół, nie są to zbyt korzystne warunki, kilkanaście metrów niżej znajdowało się głębokie jezioro. Wiem, jest do dziwne miejsce na naszą bazę, głównie mieści się na górze, potem w podziemiach, a w końcu skały tworzą cienkie ściany przez co można tworzyć różne pomieszczenia na otwartym terenie. Zdumiewające szczęście, że znaleźliśmy to miejsce! Oczywiście i tak połowę wykonałem i ozdobiłem ja. Z uśmiechem spojrzałem na księżyc podpierając się dłoniami. Nie przejmuję się wyglądem moich oczy, są mało ważne... ale mam w sobie nadzieję, że coś da się z nimi zrobić. Zagłębiłem się w świetle jasnej kuli oświecającej ciemne zakamarki wyspy. Ciekawe jak taki zwykły księżyc może być aż tak zadziwiający... A gwiazdy migoczą najjaśniej niż jakakolwiek drogocenna błyskotka, przypominają mi nieustannie tą jedyną, Riley. Uciekła nie wiadomo dokąd, a ja nie nadaję się na poszukiwania, jestem na siebie zły! Poczułem nagły przypływ smutku, poprawiłem się na miejscu spuszczając nogi niżej. Rany ciała się zagoją, na mojej szyi i plecach prawie ich już nie widać. Psychiczne rany są nieuleczalne, wiem coś o tym... Dopiero spoglądając ponownie na księżyc zdałem sobie sprawę jak bardzo mi na niej zależy, ale czy... wzajemnie? Pomyślałem chwilę nad wszystkimi rozmowami i rzeczami, które robiłem w jej obecności. To kuszące spojrzenie... zabrakło jej odwagi, mój delikatny pocałunek, zabrakło jej odwagi... Jak ja mogłem tego nie zauważyć? Przecież od samego początku widziałem co się ze mną dzieje! Ona nie była na nic gotowa, nie wiedziała, że odwzajemniam to uczucie! Zakochaliśmy się w sobie po uszy, wniosek jest jedyny... ktoś musi przełamać tą długą ciszę... chociaż spróbuję, choć to dla mnie nie lada wyzwanie...
~~~~~~
Hejka, kolejny rozdział dodany ;*! Cieszyliście się? No ba xD! Tym razem powiązałam wątki z przyszłością i takie tam, mam nadzieję, że w ogóle się połapaliście :D Dodałam także troszkę radości do rozdziału, bo ostatnio za dużo było smutku ;3 Ja tak szybko... pozdrawiam was wszystkich i dziękuję za cudowne komentarze, strasznie mnie mobilizują do pracy!
Podobało wam się?
Odpowiadajcie, to dla mnie MEGA ważne! <3
DZIĘKI <3!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro