Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Odsłona - X

W końcu wyszliśmy z tego lasu, od razu ujrzałam naszych przyjaciół. Po chwili z daleka podbiegł do mnie Kai.

- Gdzie wy byliście i... - spojrzałam w jego brązowe oczy pełne strachu.

Zauważył Jay'a po czym zawołał do nas Zane'a.

- Przyprowadziłeś... Cole'a! - uradowany spojrzał na chłopaka.

- On mnie trochę... przygniata, pomożecie? - szatyn powoli opadał na kolana pod ciężarem Cole'a.

Chłopcy wzięli przyjaciela i przenieśli go bliżej ogniska. Razem z Riley ruszyłam za nimi.

- Riley, to ty go znalazłaś? - zerknęłam na Kai'a, który odkładał wilkołaka na piasek.

Wściekły Marcel przyglądając się całej sytuacji przybiegł do nas rozwścieczony.

- Czy wy żeście powariowali? Przyprowadzać go tutaj! - Marcel wydarł się na Riley, Jay ponownie stanął w jej obronie, nie była to za przyjemna rozmowa...

- Tak, znalazła go razem z Kiarrą, a tobie nic do tego, młody! - szturchnął czarnowłosego.

- Uwierz, że mam wiele powodów, aby pozbyć się was wszystkich i zabić go raz, na zawsze! - Jay z nienawiścią rzucił się na chłopaka.

Zaczęli okładać się pięściami po twarzach, przyglądaliśmy się bezradni bójce. Co chwilę Marcel wykonywał ciosy w Jay'a, nie unikał ich, przyjmował wszystkie nadal trzymając się na nogach. Ostatecznie Marcel uderzył Jay'a poniżej pasa, ryknął z bólu. Zacisnął wargę i złapał za nogi Marcela przewalając go. Kai za wszelką cenę próbował uspokoić chłopaków, niestety oberwał dodatkowo od czarnowłosego. Jay trzymał nogi Marcela przy swoich biodrach, zaczął nim kręcić po czym miotnął chłopakiem o piach. Marcel jęknął z bólu, Jay stał wściekły i wzdychał z nerwów.

- Jeszcze ci mało! - uniósł ręce tworząc pioruny, pogoda ducha Jay'a zmieniła oblicze...

Nigdy nie widziałam złej strony Jay'a, na prawdę wściekł się na niego...

Marcel nadal leżał podpierając się, zaczął się z niego śmiać... Z czego on się śmieje?

- Tak, zapraszam do dalszej części walki! - zaśmiał się, jego oczy nabrały fioletu...

Wokół niego pojawił się czarny dym, wszyscy przyglądaliśmy się temu z przerażeniem.

*Riley*

To sprawka Qsariusa! Marcel zaczął krzyczeć o pomoc, chwilę później zamilkł, jego oczy zmieniały co chwilę barwy... z czekoladowego brązu na ciemny fiolet. Dym zniknął, nad leżącym Marcelem wisiała w powietrzu dziewczyna... Identyczna jak ja! Uśmiechała się do nas szyderczo. Gdy dym opadł całkowicie, zaczęłam przyglądać się jej uważnie...

Dziewczyna miała czarny, połyskujący się kombinezon na ramiączka zdobiony szerokim, metalowym pasem z kolcami. Jej ramiona były ochraniane przez spore ochraniacze także zrobione z metalu. Nosiła czarne, długie rękawice kończące się na środkowych palcach rąk, pozostałe palce były odkryte. Nogi brunetki przysłaniały ciężkie, czarne glany również z kolcami. Dosięgały kolan dziewczyny. Ostatnim elementem przebrania była czarna, długa peleryna z kapturem, wyszarpana na końcu materiału.

Nie ukrywam, zachwycałam się jej strojem, był śliczny! Spuściłam wzrok ze stroju dziewczyny i spojrzałam na jej twarz... na szczęście tęczówki miałyśmy inne.

Oczy dziewczyny były karmazynowe, wręcz purpurowe. Kątem oka zauważyłam paznokcie tego samego koloru.

Każdy z nas stał i obserwował ją, spoglądała na nas z uśmiechem. Zdumieni chłopcy patrzyli raz na mnie, raz na nią, podobieństwo uderzające, prawda? Miałyśmy takie same włosy, sylwetkę i wygląd, nawet miała te kilka piegów na nosie co ja!

- Witam zebranych! - ukłoniła się w powietrzu wymachując przy tym dłonią.

- Co zamierzasz? I kim jesteś! - wrzasnęła Kiarra... ręce opadają, gdy słyszę co mówi moja przyjaciółka.

To służąca Qsariusa i na pewno ma złe zamiary!

- Dość szybko sobie poradzę... - powstała i przyciągnęła mnie mocą do siebie.

W jednej chwili na szyi miałam metalową obrożę z niebieskimi kolcami, natomiast na skutych rękach za moimi plecami kajdanki z tymi samymi ozdobami. Przez chwilę zastanawiałam się jak ona to zrobiła. Przywarła mnie do swojej piersi, wisiałam w powietrzu, śmiała się z nas.

- Zostaw ją i to już! - Zane odezwał się wściekły na nią.

Dziewczyna zwróciła się do mnie, zbliżyła moją twarz do swoich karmazynowych oczu.

- Twoi przyjaciele? Może przedstawisz mi ich? - szepnęła spoglądając głębiej w moje tęczówki.

Uśmiechnęła się, chyba nie wyczytała mi tego z oczu? Zaczęłam się szarpać, miała mocny uścisk mimo tego, że trzymała mnie za jedno ramie.

- Jak mniemam... Zane, Kai, Jay, Kiarra i ten... Marcel oraz Cole? - zaśmiała się głośniej, wszyscy zamarli.

Czyli jednak wyczytała mi to z oczu, świetnie...

- Skoro znasz nasze imiona to może się przedstawisz? - roześmiał się sarkastycznie Jay.

- Jeśli poprawię wam tym humory... Nazywam się Marlis. - na szczęście nie mamy takich samych imion.

Przez chwilę spoglądałam na jej potworne spojrzenie, bacznie patrzyła reszcie w oczy.

- Marlis, musimy cię uprzedzić, masz kogoś kto należy do nas, więc... Nie obejdzie się bez walki! - Kai rozłożył ręce, w których żarzyły się płomienie ognia.

Reszta użyła mocy i zbliżyła się do dziewczyny, na co ona znowu zaśmiała się, tym razem krótko.

- Na prawdę chcecie mi ją odebrać? Zdajecie sobie sprawę, co ona może wam zrobić... - zerknęłam na wściekłego Zane'a, Marlis westchnęła.

- Dziwicie się dlaczego jesteśmy takie podobne do siebie, prawda? Jestem jej wcieleniem, tym złym, pozbawionym współczucia i jakiejkolwiek miłości... Ja panuje nad moimi mocami, ona zaś nie. - zdziwiona zaczęłam ponownie szarpać łańcuchy łączące obroże z kajdankami.

- Nawet nie próbuj ich ściągnąć! - z całej siły uderzyła mnie z liścia w policzek, pod skórą poczułam narastające ciepło i ból.

- Nie waż się jej dotykać! - usłyszałam głos Jay'a, z trudem powstrzymywałam łzy spuszczając głowę.

- Jak byś nie zauważył właśnie to robię! - zaczęła ściskać i ciągnąć moje włosy, wrzasnęłam.

- Puszczaj mnie! - krzyczałam wierzgając nogami, na nic.

- Póki ona jest bezbronna zostawię was tutaj samych... Do zobaczenia i życzę wam niepowodzenia! - zaśmiała się, wokół niej pojawił się mroczny, ciemny dym.

Otoczona mrokiem słyszałam krzyki chłopców, ja również krzyczałam o pomoc. Zerknęłam spod włosów na jej purpurowe oczy, złowieszczy uśmiech ciągle widniał na jej twarzy. Nagle poczułam mocny uścisk na mojej szyi i nadgarstkach. Szarpałam rękami aby zmniejszyć odczucie bólu, szyję również wprawiłam w ruch. Zaczęłam się dusić, roześmiana Marlis spoglądała na mnie z wyższością. Traciłam powoli przytomność z braku tlenu, starałam się nie okazywać słabości, szczególnie przed nią. Przed oczami pojawiły się kolorowe plamki, zrezygnowana poczułam mocniejszy uścisk na szyi. Dziewczyna z dumą patrzyła na moje cierpienie, nieprzytomna opadłam na Marlis....

*Zane*

Ciemny dym zniknął, lecz nie tylko on... Marlis i Riley również, co teraz zrobimy? Przeszukałem moją bazę danych i nic, nie znałem żadnej Marlis. Chyba, że... Qsarius użył mocy aby stworzyć jej drugie oblicze! Zaraz chwila, przecież mówiła nam wcześniej Marlis, muszę wymienić kartę pamięci.

- Chłopaki i ty Kiarro... - zerknąłem na zmartwioną dziewczynę.

- Oni, znaczy ona... porwała ją? - Kiarra dusiła przez łzy, ze smutkiem podeszła bliżej mnie.

Wtuliła się w mój tytanowy tors, nie chciałem rujnować tej chwili, dlatego, że jestem androidem... Niepewnie objąłem ją ramionami, zacząłem głaskać jej włosy.

- Kiarra, znajdziemy sposób żeby ją odnaleźć... - Jay dodał wszystkim otuchy, lecz sam wyglądał dość ponuro.

Kiarra odkleiła się ode mnie i patrzyła na chłopaka.

- Przy okazji... Kto to ta cała "Marlis"? - Kai zrobił w powietrzu cudzysłów i spojrzał na mnie - Wiem, że ona tłumaczyła nam wszystko, ale nadal niczego nie rozumiem... - dodał.

- Riley jak wiemy odziedziczyła moce po ojcu i wujku... Qsarius posiada moc tworzenia wcielenia każdej osoby, której spojrzy głęboko w oczy... Tą ofiarą została Riley podczas ataku na ich wymiar. Takie wcielenie można łatwo rozróżnić z daną osobą, złe wcielenie kobiety ma karmazynowe oczy a wcielenie mężczyzny ciemne, fioletowe tęczówki, nie inne, zawsze takie same - zerknąłem na Marcela wstającego z piasku, zastanawia mnie fakt czy znowu będzie taki jak przedtem.

- Chłopaki, ja... - drapał się po karku, zakłopotany.

- Wiemy, przepraszasz... - lekko zdenerwowany Kai skrzyżował ręce na piersi.

- Okej, skoro ta sprawa wyjaśniona... - Jay obejrzał się za siebie, jego wzrok był skierowany na Cole'a.

- Zabierzmy go stąd... - odpowiedziałem pewny siebie.

Zdumiona Kiarra z Marcelem spoglądali po sobie.

- Jak, przecież stąd nie ma drogi ani magicznego przejścia? - rozłożyła ręce odsuwając się ode mnie, uśmiechnąłem się do niej.

- Ale mamy magiczne smoki... i miejsce gdzie możemy zatrzymać się na dłużej! - zamilkła, widziałem zabawne miny Kai'a i Jay'a.

Zerknąłem na Jay'a, kiwnął zgodnie głową, zrozumiał co miał zrobić.

- Ja wezmę ze sobą Kiarrę, Marcel poleci z Kai'em, a Jay z... - chrząknąłem spoglądając na Cole'a.

Dziewczyna nadal stała zakłopotana, nie wierzyła nam... to zaraz uwierzy.

Podszedłem do chłopców i chwyciłem ich za dłonie, użyliśmy naszych żywiołów. Żaden z nas nie został zraniony przez moce, gdyż częściowo panowaliśmy nad nimi. Chwilę później każdy z naszej trójki siedział na swoim smoku.

- Ss-smoki istnieją? - uradowana Kiarra podeszła do mojego zwierzęcia i pogłaskała go po długiej szyi.

Łagodnie zareagował, nie to co Smok Ziemi, który nie należał do ufnych...

- Tak, istnieją! W Ninjago jest ich pełno! Mają nawet swój własny Smoczy Wymiar! - Jay radośnie krzyknął.

- Jay, ty geniuszu! Jak weźmiesz teraz Cole'a? - Kai skarcił szatyna, momentalnie zmarkotniał.

- Ja mu pomogę! - Marcel ruszył w stronę wilkołaka, wziął z łatwością czarnowłosego przyjaciela i przerzucił go przez lewe ramie.

Radosnym krokiem podszedł do Smoka Błyskawic, zwierz uklęknął po czym Marcel podał Jay'owi Cole'a. Przy okazji wrócił się żeby zgasić ognisko. Żwawym krokiem wskoczył na Smoka Ognia siadając tuż za Kai'em.

- Lecimy, więc? - wyciągnąłem dłoń ku dziewczynie, spojrzała na mnie z uśmiechem i odwzajemniła gest.

Usiadła wygodnie w siodle zaraz za mną, chłopcy siedzieli tak jak ustaliłem. Jay pilnował Cole'a żeby nie spadł mu z nóg. Jak się ocknie nie będzie za dobrze, lepiej o tym nie myślę, bo jak sobie zacznę wyobrażać... Ze spokojem szarpnąłem za wodze, lodowo-tytanowy smok poderwał się ze złocistego piasku. Podlecieliśmy wysoko chmur porzucając wyspę, może jeszcze tu wrócimy. Kiarra zachwycona widokami objęła mnie w pasie dla bezpieczeństwa, nie dziwiło mnie to w ogóle. Szybowaliśmy z rozwagą po niebie dysponując naszymi zdolnościami jeździeckimi. Lecieliśmy dość długi czas, pomijając postoje na zebranie kilku owoców z innych wysp. Robiłem w powietrzu ostatnią beczkę za życzeniem Kiarry gdy dotarliśmy na miejsce. Do naszej bazy, nowej bazy.

*Kiarra*

Wylądowaliśmy na ogromnej wyspie niedaleko potężnego szkieletu jakiejś bestii. W górach o tej porze było dość chłodno. Zastanawiało mnie, co ten szkielet tutaj robi, nie powinien być na pustyni? Dalej rozmyślałam podziwiając cały cudny wodospad niedaleko mocnych kości zwierzęcia...

- Jesteśmy! - Kai zeskoczył z Marcelem ze smoka.

Uczyniłam to samo co reszta, po chwili smoki zamieniły się w kolorowe pyły. Zdziwiona spoglądałam na miejsce, w których stały bestie.

- Kiarra, idziesz? - z tłumu odezwał się Kai.

Zagapiłam się, po chwili dobiegłam do reszty idącej w kierunku szkieletu.

- Wybaczcie, zapatrzyłam się! - wyszczerzyłam wszystkie zęby.

Doszliśmy do "bazy", z bliska kości były ogromne, przypominały mi wieżowce z naszego miasta...

~~~~~~
Hejka, napisałam dla was rozdział ;3 Powiem, że siedziałam cały czas i pisałam go bez żadnej przerwy na jedzenie czy picie :| Kiedyś mnie zabijecie ;*! Od razu po odpowiedziach na wasze komentarze w poprzednich rozdziale wzięłam się za pisanie ;D Brawo, Ja! [ Brawo, Ty! ] Także jak obiecałam... rozdziały będą pojawiały się wcześniej ;D Następny dodam jutro, jeśli nie to wiecie co mi zrobić ;3 ZA SPAMIĆ PRIV! Kara idealna, a teraz pozdrowienia ;*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro