Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Odcinany ból - XXVI

*Riley*

Siedziałam smutna rozmyślając nad swoim życiem, co teraz się stanie? Wpatrzona w lustro stojące na szafce nocnej spoglądałam na swoje usta. Dlaczego tak musiało się stać? Musiałam zachęcić go tym pocałunkiem w policzek? Nadal nie rozumiem za co to zrobiłam... Na myśli miałam zbyt dużo problemów, nie radzę sobie z nimi wszystkimi. Przypominając sobie przeszłość i nawet mało pamiętne dzieciństwo, cierpię. Jak zapomnieć o tym spotkaniu? O tym świecie zwanym Ninjago? Nie da się, zbyt wiele dla mnie znaczą, te zdarzenia burzące nudną rzeczywistość. Wszystko przyćmiło mi wspomnienie Cole'a, dlaczego znowu o nim myślę! Jestem wściekła, a ciągle przeżywam wszystko na nowo! Nikt jeszcze nie wie, może to lepiej? Ale z drugiej strony ból jest silniejszy, nie mogę udawać, że nic się nie stało. Żadne z nas, ani ja, ani Cole, nie przełamie się i powie... chociaż, dobrze by było gdybym się komuś wyżaliła. Nie ma tutaj Kiarry, ani Marcela. Kai'owi nie bardzo mogę powierzyć taką tajemnicę, zaraz powiedziałby reszcie, a Zane'owi nie będę truła procesora moimi problemami. Pozostaje Jay, jedyny z drużyny ma tak dobry kontakt z Cole'm. Tylko, jak mu to powiedzieć? Zasmuciłam się, delikatnie przecierałam kratkowane, ciemne rajstopy, nowy dodatek do stroju. Westchnęłam uwalniając samotną łzę, pozwoliłam aby spłynęła po moim policzku. Uświadomiłam sobie pewną rzecz, na samą myśl ożywiłam się podnosząc głowę. Przecież ja widziałam jak Cole całuje Marlis, a ona oddaje ten pocałunek... wyglądało to na intrygę przeciwko nam! Jak ja mogłam być zaślepiona niepotwierdzoną zdradą! Racja, jestem jeszcze zła, ale nie mogę tak myśleć! Nie wierzę, dopiero teraz zauważyłam to, co jest istotne. To nie jego powinnam obwiniać i przeklinać za wszystko, tylko ją... moje wcielenie zła! Teraz pewnie z mojej winy Cole robi sobie krzywdę! "Nie mogę tak myśleć, Riley uspokój się, on jest odpowiedzialny, nie zrobiłby sobie krzywdy!" - powtarzałam sobie w myślach, w kółko. Skąd mam taką pewność skoro nie widziałam go przez... kilka dni? Dokładnie z... pięć? Czuję jakby to był miesiąc, a nawet cały rok! Przygryzłam dolną wargę, jęknęłam z własnej głupoty. Szybko chwyciłam za chusteczkę leżącą na szafce obok łóżka, była lekko nasiąknięta krwią. Przyłożyłam ją do ust, muszę myśleć co robię. To jest trudne gdy nie ma go przy mnie! Za wszystkim stała Marlis, ona nas poróżniła... Chociaż nie potrafię wybaczyć nikomu kto za tym stał, będę musiała to zrobić... Cole zadręczył moje serce kolejny raz, powodując przyśpieszenie jego uderzeń... Ten pocałunek, delikatny, jak skrzydła motyla trzepoczące w locie, ciepły, niczym mały płomyczek ognia w prawdziwym palenisku... unoszący emocje, dający dziecięcą radość z otrzymanej zabawki... szczery, jak każde jego spojrzenie... Ja jednak nie pozwoliłam na to, na ten okazany dar miłości. Zostawiłam go samego z uczuciami, zraniłam moim strachem, brakiem odwagi. Już nigdy nie poczuję tego zadziwiającego chłodu bijącego od jego osoby, niesamowicie ciepłego dotyku, głębokich i szczerych oczu, które martwiły się każdego dnia, przypominających prawdziwą rzekę czekolady... kruczoczarnych, krótkich włosów, lekko zakręconych na końcówkach, ułożonych w artystycznym nieładzie. Nasze życie z każdym dniem traci na swej wartości, jesteśmy sobie potrzebni. Przygnębiłam się, jak nigdy dotąd, zalewając jednocześnie łzami. Opadłam ze szlochem na poduszkę, zakrywając twarz. Mogłabym zasmucać się całą wieczność gdyby nie fakt, że nie jestem sama... Ciche kroki dobiegające w pokoju zaniepokoiły mnie, ciągle stawały się co raz głośniejsze. Nie miałam zamiaru unosić głowy, wiedziałam, że czekają mnie tego konsekwencje. Wypłakiwałam się w białą poduszkę, nigdzie się stąd nie ruszę, nie ma mowy! Obok mnie delikatnie ugiął się materac, rzekoma osoba znalazła się bardzo blisko. Rozszarpane nerwy nie chciały zakończyć ciągłej rozpaczy. Muśnięcie dłonią na moim czubku głowy powoli pomagało mi odnaleźć siebie... Podniosłam się po paru minutach, aby zobaczyć kim jest pocieszający, to Jay. Zawsze był wsparciem dla wszystkich, nie miał zamiaru zdradzać sekretów, czy tajemnic. Wszystkie zachowywał w sobie, odbierając od nas tym samym cząstkę bólu. Spojrzałam mu w oczy, w których były iskierki, wstrzymywał łzy. Nie mogłam zapanować nad smutkiem, wtuliłam się w Jay'a ze szlochem. Objął mnie ramionami głaszcząc po plecach. Kilka chwil potem nucił mi coś do ucha, jakąś melodię, dotąd mi nieznaną...

- Gdy już uronisz łzy, przepraszam za wszystko, musisz żyć... Nie bój się, jestem tu, ochronię cię... silna bądź, ma gwiazdko, najjaśniejsza na nocnym niebie... - zaczął mną kołysać, po czym kontynuował - Jesteś dla mnie wszystkim, nie zostawię cię... pamiętaj, zawsze kocham cię... i gdy wzejdzie słońce, uśmiechniesz się, darując wszystkim nowy dzień... pamiętaj, jesteś wszystkim, dla mnie sobą, nie zapomnę o tobie, daję nam słowo... - zakończył puszczając mnie i spoglądając mi w oczy zapytał...

- Znasz tą piosenkę?

- Nie, pierwszy raz słyszę taką piękną... - ledwo co mówiłam, ocierając łzy co chwilę.

- Wiesz, że ona została niedawno napisana? Zaledwie wczoraj, nocą... - dopytał łapiąc mnie za dłoń.

- Naprawdę? - poczułam wskakujący uśmiech na moje usta. - Przez kogo?

- To piosenka specjalnie napisana dla ciebie, przez Cole'a... Znalazłem ją w jego pokoju, postanowiłem ci ją zaśpiewać... niestety nie jest jeszcze skończona, ale podoba ci się?

- Jest cudowna, ja... nie wiem co mam myśleć, Jay musisz mi pomóc, sama nie daję sobie rady... - zmieszałam się spoglądając na podłogę.

- W czym problem, Riley? Wiesz, że zawsze ci pomogę...

- Jestem zakochana w Cole'u, co na pewno zauważyłeś... ale jakoś ta miłość zgasła przez pewne zdarzenie... - przedłużałam jak najbardziej, natomiast moje serce chciało wyrwać się z piersi.

- Spokojnie, wszystko gra... - widział, że zaczęłam się denerwować.

Odetchnęłam kilka razy i znów wtuliłam się w przyjaciela. Trzymał mnie w mocnym uścisku, chciał tym samym pocieszyć moje zranione serce. Odczepiłam się od niego, serce najwyraźniej powoli wracało do siebie.

- Ja widziałam, jak Cole... całuje Marlis - powiedziałam pełna spokoju, nie mogłam znowu się rozryczeć.

Pomiędzy nami zapanowała głucha cisza, chłopak wpatrywał mi się z uwagą w oczy. Poprawił fryzurę wzdychając bezsilnie.

- Jak do tego doszło? - spytał głaszcząc mnie po ramieniu.

- Ja... sama nie wiem! - spuściłam głowę zamykając oczy.

- Nie możesz się winić za jego decyzję, co najwyżej zignoruj tą pomyłkę... Twierdzę iż to był podstęp, Cole by się tak nie zachował... - pierwszy raz z ust Jaya'a usłyszałam tak poważne słowa.

Nie odpowiadałam, nie chcę myśleć nawet o naszym zerwaniu przyjaźni. Porady Jay'a są jak miód, który sam w sobie ma lecznicze działanie, idealne na zranione serce. Nikt nie chciał zrozumieć miłości, no bo, po co, jedynie poza mną. A po co zrozumieć, skoro można ją odczuć? Spojrzałam na szatyna, delikatny uśmiech przysłaniał jego smutek.

- Nie mam już na nic siły, nie mogę mu przebaczyć... To boli mocniej niż cokolwiek innego! - z moich policzków spłynęły łzy.

- Riley, nie płacz... - objął mnie mocno ramionami, nie chciał puścić.

Nie mogłam zatrzymać potoku łez, to dla mnie zbyt trudne. Zakryłam dłoniami twarz, jak ja się pozbieram? Chłopak próbował pocieszyć głaskając moje włosy, niestety na nic. Cały obraz widniał w mojej głowie... potknięcie na schodach, krzyki i ucieczka. Ten ułamek sekundy, przeklęty pocałunek pozwolił mi go znów zobaczyć, jako człowieka. Zamiast zwykłego spotkania, w którym rzuciłabym się w jego umięśnione ramiona, zaznałam ból z najgorszego widoku... Nadal płakałam, odsłoniłam palce z powiek. Puścił mnie wyczuwając znaczną ciszę, brak szlochów.

- To całkiem podobna sytuacja... Ja też niegdyś walczyłem o dziewczynę moich marzeń, a teraz? - uniosłam zaciekawiona głowę, uśmiechnął się szerzej - Nawet nie wiem czy ona jeszcze coś do mnie czuje... - z jego policzków ciekły łzy.

Tym razem on wystawił ramiona w moją stronę, zbliżyłam się wtulając w jego objęcia. Każde z nas jest dla siebie ogromnym wsparciem, w tych trudnych chwilach. Wszystko potrafi zdołować człowieka, nawet zwykła osoba... Zakochujemy się w niej na zabój i faktycznie tak się dzieję... uśmiercamy się za jej czyny, za coś, czemu nie jest winna. Za to, że wybrała inną drogę, musimy odbierać sobie życie? Dlaczego próbujemy uciec przed zakończeniem wszystkich sporów z tą osobą? Znam odpowiedź, nie mamy na to odwagi... A mówili, nie boisz się niczego i nikogo, sam tworzysz swoją odwagę! Trzeba wziąć te słowa na poważnie, inaczej nie zrozumiemy sensu życia... Ściskałam niebieską bluzę przyjaciela, który rozpłakał się na dobre. Nie pamiętam swojego ojca, myślami czuję jakby przy mnie był... nasi bliscy giną z dnia na dzień, poświęcają się dla dobra innych. Taka odwaga nie ukazuje się zbyt często, oni nie boją się spojrzeć w oczy śmierci. Kto wie, może i mi kiedyś przyjdzie spojrzeć w ślepia czarnego anioła? I zyskać tym samym odwagę od samego króla zwierząt, lwa...

- Riley, jestem ci wdzięczny za wsparcie... jak ty to robisz, że zwykłym dotykiem i spojrzeniem potrafisz ukoić ból? - spytał ocierając dłonią policzki z łez.

- Mam wrażenie, że to nie moja zasługa, coś czuję, że wilcza moc zaczyna się powoli ujawniać... - uśmiechnęłam się pierwszy raz od niedawna.

Chłopak tylko skinął głową i zachichotał. Byłam zmęczona tym wszystkim co mnie spotkało.

- Riley, czemu tak po prostu przyznałaś się do zakochania? I to właśnie mi? - spytał zaciekawiony.

- Jesteś moim przyjacielem Jay, tobie zawsze mogę powierzyć szczerość... Więc, dlaczego się dziwisz? - uśmiechnęłam się, odwzajemnił radosny uśmieszek.

Zaczęłam ziewać z przemęczenia psychicznego.

- Ktoś tu chyba wcześniej pójdzie spać, co Riley? - zaśmiał się Jay i wstał z łóżka.

- Ja... - znów ziewnęłam - Tylko na chwilę... - opadłam głową na poduszkę.

Przyjaciel przykrył mnie szczelnie pościelą i pogłaskał moją dłoń na pożegnanie. Skierował swe kroki w stronę drzwi otwierając je, gdy znalazł się na korytarzu spojrzał na mnie.

- Dobranoc, Riley... - szepnął zamykając drzwi.

Moje powieki mimowolnie opadły na oczy. Po chwili odpłynęłam do krainy snów...

*Jay*

Stałem przed drzwiami, puściłem delikatnie klamkę. Nie spodziewałem się słów Riley, Cole na pewno by się ucieszył gdyby wiedział o tym! Ale tajemnica jest dla mnie święta, niech sam się domyśla. Westchnąłem głęboko, co by tu zrobić... Na pewno daleko się nie ruszę, muszę tutaj zostać. Ruszyłem korytarzem do łazienki, gdy znalazłem się w pomieszczeniu podszedłem do lustra nad umywalką. Oparłem dłonie na blacie spoglądając na swoje odbicie, lekko popuchnięte powieki nie wyglądały za dobrze. Odkręciłem kran, nabrałem w dłonie wody i obmyłem dokładnie twarz. Po zakręceniu wody wytarłem twarz niebieskim ręcznikiem, nie mam pewności, że to pomoże. Ponownie zacząłem wpatrywać w moje oczy odbijające się w lustrze. Z transu wyrwał mnie dość głośny huk poprzedzony cichym jękiem zza ściany, spojrzałem w stronę drzwi. Szybko wybiegłem z pomieszczenia, już wiedziałem, skąd dobiegł hałas. Szybko wyważyłem drzwi pomimo tego, że były otwarte. Zamarłem w paru chwilach, na dywanie leżał mój nieprzytomny przyjaciel, częściowo poruszając palcami... jak to możliwe? Podbiegłem do niego, od razu przystawiłem palce do jego tętnic, jest puls, odetchnąłem. Złapałem go za ramiona przyciągając do łóżka, co mam robić? Spanikowany nie wiedziałem co się z nim stało, przerzucałem oczami obserwując jego nogi i ręce, nie ma żadnych ran, ani cięć. Skoro nic sobie nie zrobił, to skąd to omdlenie? Dotarło do mnie rozwiązanie, na szyi nie miał wisiorka. Spojrzałem za siebie, rzucony dalej niż w miejscu gdzie był Cole. Podniosłem się podbiegając do klejnotu, szybko chwyciłem go i wróciłem do przyjaciela. Czarnowłosy otwierał oczy, uniósł dłoń spoglądając na nią nieobecnym wzrokiem. Proces przemiany zaczął powodować porost sierści na jego palcach, zamieniając je także w ostre pazury. Z oczu chłopaka płynęły łzy bólu, lekko jęczał. Zamarłem trzymając w dłoniach kryształ, spanikowany wybiegłem z pokoju zostawiając otwarte drzwi. Co tu zrobić, kiedy Cole cierpi! Pobiegłem niezdecydowany do pokoju bruneta, szarpnąłem silnie za klamkę. Wbiegłem do pokoju, Kai już dawno spał. Rzuciłem się w stronę łóżka wskakując na nie, zacząłem szarpać go za ramiona z ogromną siłą, co chwilę odwracając się w stronę wejścia. W końcu chłopak ocknął się z krzykiem.

- Jay! Czemu mnie budzisz? - wrzasnął wściekły.

- To kryzys życia i śmierci, Cole ściągnął wisior! - pokazałem mu biały medalion.

- Nie mogłeś tego załatwić sam! - podniósł się zrzucając mnie z łóżka. - Musimy jak najszybciej zareagować! Gdzie on jest? - zdenerwowany zaciskał dłonie w pięści.

- W swoim pokoju! - krzyknąłem, puścił mi zgodne spojrzenie i mrugnął oczkiem.

Wybiegł w samych bokserkach na korytarz, pobiegłem za nim. Nim się obejrzałem Kai był już przy Cole'u. Zaczął szarpać jego ramiona, zatrzymałem się w progu, czarnowłosy coś szeptał.

- Nie... to... Hades! Qsarius, wola... t-to, nie! - ruszał głową zaciskając powieki.

- Jay! Rzuć ten medalion, a nie się patrzysz! - Kai wrzasnął na mnie wystawiając ręce.

Pośpiesznie zwinąłem sznurek w dłoni i podrzuciłem go w stronę chłopaka, złapał klejnot i założył Cole'owi na szyję. Spoglądaliśmy na jego częściową przemianę, nogi wraz z dłońmi były już w czarnej sierści, powoli wyrastał mu ogon wraz z uszami. Nagle w pokoju rozbłysło białe światło bijące od klejnotu, stałem przerażony w progu patrząc na Kai'a. Brunet odsunął się od niego zasłaniając oczy, uczyniłem to samo. Po chwili zrobiło się nieco ciemniej, lecz światło w klejnocie powoli pulsowało. Momentalnie skierowałem wzrok na Cole'a, przemiana została cofnięta, podleciałem do niego z wielką ulgą. Na szczęście nic mu nie jest... Wspólnie z Kai'em usadowiliśmy go na łóżku, leżał spokojnie oddychając. Kai dla pewności podszedł i sprawdził mu tętno...

- Zamiast mu pomóc to wybiegłeś po mnie, wiesz, świetny plan! - spojrzał na mnie morderczym spojrzeniem zbliżając ucho do jego ust. - Ciesz się, że nic poważnego mu się nie stało!

- Ale ja... spanikowałem! Myślisz, że to tak łatwo się ogarnąć gdy widzisz nieprzytomną osobę? - spytałem z ironią.

- Ja bym od razu mu pomógł, nie to co ty! - podszedł do mnie szturchając lekko palcem w mostek. - Myślałem, że dobrze cię Sensei Wu wyszkolił...

- Kiedy to nie ma nic do tego! - warknąłem odpychając go od siebie. - Niczego nie rozumiesz? Ta sytuacja wymagała podjęcia dobrej decyzji, sam bym sobie nie poradził!

- Posłuchaj, albo zaczniesz się zachowywać jak Ninja, albo stąd odejdziesz... To proste! - machnął dłonią w stronę drzwi, nie miałem zamiaru opuszczać pokoju.

- Kai, uspokój się, nie widzisz co się z tobą dzieje? Wyolbrzymiasz wszystko sprowadzając na mnie całą winę! Skąd miałem wiedzieć, że Cole zdejmie wisior? No skąd? - warknąłem marszcząc brwi ze złości.

- Musisz być na wszystko przygotowany, nie ma co gdybać! - krzyknął szarpiąc mnie za ramie, skończył się już dobry Jay, nie wytrzymałem.

Nie zapanowałem nad gniewem, uderzyłem go w klatkę piersiową, szybko wygiął się w pół. Jęknął, spoglądałem na niego ze złością.

- Nie będziesz mi mówił jaki powinienem być, najpierw poważniejszy, bardziej uczuciowy, a teraz przewidujący przyszłość? Sam sobie przewiduj tą przyszłość! - krzyknąłem, po chwili dostałem w twarz z pięści.

Zachwiałem się na nogach, brunet podciął mi nogę, poleciałem na twarz. Kai przygniótł mnie nogami, uniemożliwił mi jakikolwiek ruch. Zaczął bombardować ciosami moje plecy, jęczałem próbując zrzucić z siebie napastnika. Walka przeniosła się na twarde podłoże. Długo to trwało, ale udało mi się go zrzucić. Chłopak dostał od razu kopniaka w brzuch, mam dosyć jego poniżania! Szybko zamachnąłem się dłonią, lecz zdążył ją w porę złapać. Zdziwiłem się, na widok przebiegłego uśmieszku, który zdobił jego twarz... Wolną ręką trafił w moje kolano, wrzasnąłem z bólu. Przegryzłem zęby z przeszywającego mrowienia, spojrzałem w piwne oczy chłopaka.

- Wybaczysz mi w końcu? Wiem, że nie jestem najlepszy, ale chociaż ty tak się nie zachowuj! - ryknąłem skacząc na zdezorientowanego Kai'a.

Tym razem leżał bezsilny, ja byłem teraz napastnikiem. Szybko uderzałem go pięściami po twarzy, trzeba to zakończyć raz na zawsze! Wściekłość wzięła górę, z nosa bruneta wypływała krew, wytworzyłem błyskawice wokół moich dłoni. Zacząłem razić chłopaka prądem, miałem ułatwienie, gdyż na jego ciele były jeszcze poparzenia. Elektryczne bicze raniły wysokiego chłopaka z co raz większą siłą. Niesamowicie wrzeszczał z bólu, ja zaś uśmiechałem się z grozą...

- Jay! Przestań, ja żartowałem! Nie chciałem! - krzyczał, przestałem go uderzać, zszedłem z niego.

Podniosłem go za zranione ramiona, ledwo stał na nogach. Spoglądałem na niego z łzami w oczach, tym razem nie ujdzie mu to płazem! Miałem go za brata, tymczasem on miał o mnie przeciwne zdanie! Skumulowałem w dłoniach całą swoją energię, wszystkie uczucia do tego zdrajcy... Zbieram się i zbieram, teraz pokażę mu ile dla mnie znaczy! Miałem wymierzyć naładowane wiązki elektryczne, gdy pomiędzy nami stanął Cole. Rozłożył ramiona patrząc na mnie ze złością...

- Co ty robisz! Sensei na pewno nie chciałby zobaczyć jak jego uczniowie wspólnie się zabijają! - wrzasnął. - Nie chcę tracić was obu, już straciłem bliską mi osobę! Nie dość bólu sobie sprawiłem? A wy chcecie jeszcze bardziej mnie zranić! Pomyśl o nas! Proszę...

Czarnowłosy wpatrywał się we mnie z nadzieją, odpuściłem. Momentalnie pioruny zamieniły się w zwykłe światło, po czym zniknęły. Stałem tam patrząc na kipiącego złością Cole'a, nie mogłem... się uspokoić. Cały czas stał przed Kai'em. Wyminąłem ich z płaczem, zacząłem głośno szlochać wybiegając na korytarz. Zatrzymałem się za drzwiami, płakałem głośno lekceważąc porę nocy. Nie mogłem przestać, co ja narobiłem! Pobiłem brata, nigdy mi tego nie wybaczy! Rozglądałem się po korytarzu po czym wyleciałem do głównego pomieszczenia. Nie wiedziałem co mam zrobić, przerażony skutkami tego zajścia popędziłem w stronę wyjścia. Księżyc wskazywał na pełnię, schowałem się za szkieletem, u zbocza góry. Usiadłem chowając głowę w kolanach, rozpłakałem się na dobre. Nie wiadomo, czy teraz nie straciłem obu braci! Po co mi to było! Nie panuję nad emocjami, dlaczego tak się dzieje? Moce wszystko rujnują! Odkąd nie ma Lloyd'a nasza drużyna skacze sobie do gardeł, a ja obiecałem mu, że będę zapobiegał wszelkim konfliktom! Jestem wielkim problemem, nie potrzebnie dołączyłem do braci! Zamknąłem oczy szlochając głośno, nie daję rady. Poczułem to samo, teraz wiem jak się czuje Riley... Ale to nie jest jednak ten sam ból...

*Kai*

Z moich oczu lały się łzy, upadając zmęczony na kolana poczułem intensywny ból. Cole złapał mnie pod ramionami, podrzucił z trudem na swoje ręce. Wyszedł ze mną przez otwarte drzwi i zaniósł do mojego pokoju. Delikatnie odłożył na łóżko spoglądając na moje lekko zaczerwienione miejsca na klatce piersiowej.

- On nie uderzał cię tak mocno... wszystko słyszałem - powiedział ze złością. - Dlaczego sprowokowałeś go wyzwiskami?

- Obudził mnie w środku nocy! - poderwałem dłonie z pościeli, od razu tego pożałowałem.

Zacisnąłem usta w cienką linkę, muszę zacząć myśleć, bo sam się kiedyś wykończę!

- I to był powód tych wyzwisk? Wypominania przeszłości? Kai, naprawdę? - spojrzał na mnie jak na totalne dziecko.

- Nie zdenerwowałbyś się, gdyby ktoś cię tak w nocy obudził? - spytałem unosząc ton.

- Nie, bo wiedziałbym, że chodzi o życie przyjaciela... - odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia.

- Dokąd idziesz? Nie pomożesz mi? - podenerwowany zaniepokoiłem się, on nie może mnie teraz zostawić z krwawiącym nosem!

- Radziłbym przemyśleć swoje zachowanie, bo czasami jesteś jak rozkapryszony gwiazdor! - puścił mi wrogie spojrzenie, zdenerwowany otworzył drzwi i trzasnął nimi za sobą.

No to super... Jest źle, czy bardo źle? Tego nie wiem, zaczynam mieć wyrzuty sumienia. Cole ma rację, jego słowa trafiły prosto w moje serce. Teraz wszyscy myślą o mnie źle, no cóż... wyrobiłem sobie taką opinię! Spoglądałem znudzony i obolały na sufit, jest już dawno po północy, tak przypuszczam. Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie, na przeciwko łóżka. Miałem rację, grubo po pierwszej w nocy. Westchnąłem myśląc nad tym wszystkim, dlaczego zawsze musimy prowadzić takie sprzeczki? Sytuacja się powtarza, jak nie chodzi o Nya'ę, to o coś innego! Zacząłem rozglądać się po meblach. Wyskoczyłem z łóżka sycząc cicho pod nosem, podszedłem do lustra. Wytworzyłem w dłoni drobny płomyczek, tak aby nie wywołać pożaru, co nie raz mi się udało... Spoglądałem z grymasem na moje posiniaczone ciało, on nie chciał mnie zabić? Nie zastanawiałem się nad tym długo, odsunąłem szafę wraz z jego lustrem w poszukiwaniu chusteczki. Znalazłem szybko i przyłożyłem ją do nosa wracając na łóżko. Położyłem się na boku spoglądając na ciemność pokoju, jedynie lampka dawała małe światło. Przykryłem się ognistoczerwoną pościelą zamykając oczy, omackiem szukałem jej przycisku. Ciągle trzymałem dłonią chustkę przy nosie. W pokoju zapanowała całkowita ciemność, ułożyłem się wygodnie na poduszce. Dlaczego... pytam się sam siebie... czym sobie zawiniłem? Odpłynąłem w głęboki sen...

***

Wczesną pobudką okazał się być ból, świetnie... zerwałem się już o poranku. Spojrzałem podnosząc głowę z ciepłej poduszki na zegar, dopiero szósta rano. No, pierwszy raz udało mi się tak wcześnie wstać. Odczepiłem materiał, który zdążył nasiąknąć wystarczająco krwią. Krwotok się zatrzymał, przynajmniej tyle szczęścia dla mnie... Nie zasnę znowu, wyskoczyłem z łóżka i ruszyłem do szafy. Przeglądałem uważnie ubrania tego samego koloru, z każdym dniem nudzą mnie coraz bardziej. Wyrzuciłem czerwoną koszulkę i ciemniejsze spodnie, tego samego koloru na łóżko. Westchnąłem zażenowany, ta codzienność mnie irytuje! Chciałem zaszaleć założyć coś innego, wyszedłem powoli z pokoju. Na korytarzu pustka... gdzie by tu, już wiem! Otworzyłem drzwi do pomieszczenia, wkradłem się po cichu do pokoju Cole'a. Na moje nie szczęście chłopak krzątał się już z rana...

- Dzień dobry... - jęknąłem zaskoczony, nadal stojąc w samych spodenkach, w progu.

- Hm? A... to ty, wejdź Kai - spojrzał na mnie - Jak się czujesz? No wiesz, najechałem na ciebie ze złości... - spuścił wzrok podchodząc do łóżka, był już przebrany.

- Całkiem, całkiem... masz może do pożyczenia jakieś spodnie? Moje mi się już znudziły... poza tym masz czarne ubrania, a one się nie brudzą - zażartowałem, pokiwał głową kierując się do ciemnej szafy.

Liczyłem cicho, że zapomniał o tej wczorajszej bójce, obym miał rację...

- Wiesz, zawsze chciałem być czarnym Ninja, ale jednak jesteś nim ty - próbowałem zabić nudę, podczas gdy Cole wykładał spodnie na łóżko.

- Naprawdę? Czarny to podobno zło, a moc akurat określają inaczej, jako bezuczuciową... - zerknął na mnie z uśmiechem, przecież ja tak sądziłem kilka lat temu! - Nie sądzę jednak, że nie dałbyś sobie rady z moim żywiołem, ale z zapanowaniem nad siłą...

- Wątpisz w moje możliwości? - zaśmiałem się - A ty? Widzisz siebie jako Mistrza Ognia? - spytałem z ciekawości.

- Jakoś nad tym nie myślałem... - zamknął szafę zbliżając się do ogromnej góry czarnych spodni. - Nie twierdzę jednak, że panowanie nad ogniem jest łatwe, bo... nie jest!

- Jedyny popierasz moją moc, jak ja ci dziękuję, kamieniarzu! - powstrzymywałem śmiech.

- Hej, płomyczku... opanuj się, rozmawiamy na poważnie, nie pamiętasz? - spytał unosząc brew w moją stronę.

- Dobrze, tylko bez... tych dziwnych przezwisk, zgoda? Czuję się wtedy dziwnie... - uśmiechnąłem się krzywo.

- O to się nie martw, Kai... - zaczął przeglądać ubrania, ja zaś ciągle stałem w progu, oparłem się o futrynę. - Posłuchaj, nie wiem czy coś dla ciebie znajdę...

- W czym problem?

- Jestem, jakby to... wysoki? Przeszło z dwie dychy centymetrów? I... będą na ciebie za długie! - podrapał się po głowie.

- Biorąc to pod uwagę, masz rację... - wyobraziłem siebie w ubraniach Cole'a, no nie wiem, czarny chyba nie dla mnie.

- Pomógłbym ci... jasna sprawa, ale wiesz jak jest - zaczął składać spodnie na jedną stertę.

- Cole... mógłbym zapytać, o coś całkiem innego, nie związane ze mną? - spytałem, ciągle ciążyła na mnie ta zagadka...

- Chodzi o mnie, prawda? Jeśli musisz, mów... - rzekł spokojnie, nie przerywając swojej pracy.

- Prosto z mostu, tak będzie najlepiej... Kochasz Riley? - zaniemówił patrząc na mnie momentalnie, poczułem jak pieką mnie policzki, ale ze mnie gamoń...

- S-skąd to pytanie?

- Ja, poczekaj chwilę... zaraz wrócę! - wybiegłem na korytarz puszczając mu ostatnie spojrzenie, szybko zamknąłem za sobą drzwi.

Czemu, Kai? Musiałeś od razu przygnieść człowieka! - skarciłem się w myślach. Nie zbyt to normalna sytuacja, że gadamy o tym, a ja jestem w samych bokserkach... Wszedłem do pokoju obok. Ubrałem swoje ubrania, trudno się mówi... wróciłem do pokoju Cole'a, nawet nie zapukałem, po prostu wszedłem, tak jak wyszedłem.

- A więc... już jestem! - zaśmiałem się ironicznie.

- Widzę, to... dlaczego o to pytasz? - zapytał podchodząc do mnie.

Zamyśliłem się, popełniłem głupstwo. Teraz będę musiał odpowiedzieć...

- Chciałem wiedzieć... jesteś taki, no... inny! - udawałem zdziwienie, gdy on spoglądał na mnie z uniesioną brwią i skrzyżowanymi ramionami - Odkąd poznaliśmy Riley i resztę, jesteś bardziej obecny! - od razu uderzyłem się w czoło kiwając głową na boki.

- Prawidłowo, mogę? - wystawił dłoń patrząc na mnie z uśmieszkiem, skinąłem powoli głową z przerażeniem.

Po chwili chłopak uderzył mnie w czoło do pewnego stopnia siły, że wylądowałem zdezorientowany na ziemi. Zacząłem potrząsać głową, podparłem się natychmiastowo na łokciach, wciąż leżąc na podłodze czarnowłosego.

- Przynajmniej nie musisz teraz usłyszeć odpowiedzi... - zaśmiał się podchodząc do łóżka.

Patrzyłem chwilę na niego, wziął ubrania i wrzucił szybko do szafy. Wrócił i uklęknął przy mnie.

- Kai, tak... - uśmiechnął się podając mi dłoń, chwyciłem ją.

W jednej chwili stałem już na nogach, naprawdę nie doceniałem jego siły. Spoglądałem w jego czekoladowe tęczówki pełne emocji, to radości, to powagi, a nawet iskry smutku...

- Że, co pana przepraszam, proszę, powiedziałeś? - po chwili podskoczyłem ze zdumienia.

- Powiedziałem... TAK! - zaakcentował ostatnie słowo z uśmiechem - Zdziwiony? Myślałem, że sam się domyślisz... - zaśmiał się wypychając mnie za próg.

- Ale... ty tak po prostu się do tego przyznajesz? - spytałem unosząc zaskoczony ton.

- Tak, i lepiej żebyś teraz mi jakoś to odpłacił... może zrobisz jakieś śniadanie, co? - uśmiechnął się szeroko łapiąc za obie klamki drzwi dwuskrzydłowych. - Pamiętaj, to nasza tajemnica... - mrugnął oczkiem zamykając mi drzwi przed nosem.

Westchnąłem zdumiony, może Zane mi pomorze, bo ja raczej... nie lubię gotować. Ruszyłem stanowczym krokiem do jego pokoju myśląc o Cole'u. Tamtego dnia chciał popełnić samobójstwo, co w sumie mu się udało... i jakimś cudem przeżył, na dodatek potwierdził moją tezę. Czyli nie tylko ja się zakochałem, to super! Cieszę się, że ktoś taki jak Cole, znalazł sobie miłość, ona do niego pasuje, bez dwóch zdań! Zapukałem do pokoju, otrzymałem zgodę na wejście, z radością na twarzy przekroczyłem próg...

*Jay*

Jak? No nie wierzę... to był sen, czy raczej rzeczywistość? Podniosłem głowę z chłodnej ziemi, poderwałem się szybko do pozycji pionowej spoglądając pod nogi. Spałem przy zboczu góry? Cóż, bywało gorzej! Miałem właśnie wracać do bazy gdy zatrzymałem się, no i po co ja tam wrócę? Obraziłem brata i uderzyłem, niestety nie raz i nie przez przypadek, celowo. No to mam przechlapane, mieliśmy być razem, ponad wszystko! Kłótnie, bójki, walki z wrogami, zdradę... Tymczasem gdy nie ma Lloyd'a jest jeszcze gorzej, jakbym chciał żeby ten mały blondasek był przy nas z powrotem!

- Lloyd, gdzie jesteś? Tęsknimy za tobą... - szepnąłem spoglądając w niebo.

- Jay, to ty? - zwróciłem wzrok na stojącego niedaleko Cole'a, przyszedł tu nie potrzebnie.

- A kto inny myśli o przeszłości? - spytałem przygnębiony, z twarzy chłopaka zgasła radość.

Podszedł do mnie i złapał mnie za ramiona. Spojrzałem w jego oczy przepełnione przeróżnymi uczuciami, złością, radością, przygnębieniem, a nawet pewnego rodzaju sumiennością.

- Mi też go brakuje, pamiętasz, co nam mówił? Nie ważne co by się działo, trzymajmy się razem, dla niego, dla Senseia, dla nas samych! - potargał chłodną dłonią moje kasztanowe włosy.

- Ciężko to mówić, ze złamanym sercem? - spytałem zdenerwowany, uniósł pytająco brew.

- Jay, co masz na myśli? - zrobił krok w tył puszczając mnie, wystawił ostrzegawczo dłonie w moją stronę.

- Bo widzisz... pocałowałeś Marlis, a Riley to widziała... - nie mogłem zatrzymać słów, które same wypływały z ust.

- Jay! Dlaczego... - w jego oczach nagromadziły się łzy - Znowu sprawiasz mi ból! Mało ci jeszcze? A ja chciałem pogodzić z tobą Kai'a! - krzyknął machając dłonią, a drugą zasłonił usta.

- Po co tu przyszedłeś, licząc, że tam wrócę? - spytałem ironicznie podpierając ramiona na biodrach.

- Tylko po to abyście się pogodzili! Z tego, co widzę... nie mam już brata! Tylko kolejnego wroga! - odbiegł krzycząc z płaczem.

Stałem tam chwilę uśmiechając się po czym jęknąłem z bólu. Co się ze mną dzieje! Jestem dla wszystkich opryskliwy! Nawtykać osobie, która ma problemy psychiczne? Jestem potworem w czystej postaci! Sumienie zaczęło mnie dręczyć, za co, za jakie grzechy znów nas skłóciłem! Pobiegłem czym prędzej do bazy, rozglądając się dookoła, musi być w swoim pokoju. Wbiegłem szybko przez korytarz do jego pokoju, chłopak od razu poderwał się z łóżka.

- Wyjdź stąd! Nie chcę cie widzieć! Idź! - krzyknął zakrywając twarz, szlochając cicho.

- Cole, jestem głupkiem! Ja nie chciałem! Wybacz, żałuję, że o tym wspomniałem! - wrzeszczałem aby go przekonać, sam zacząłem ronić łzy - Porozmawiajmy, uspokój się już! - rozryczałem się podchodząc do niego.

- Zostaw mnie w spokoju, to nie twoja sprawa! Ja powinienem czuć się winny, a nie ty! - krzyknął odpychając mnie, przewróciłem się na podłogę uderzając jednocześnie głową o rand łóżka.

Przed oczami widziałem plamki, które po chwili zniknęły. Wpadłem na pewien pomysł, tylko Cole jest w stanie martwić się o mnie najbardziej, czyli wtedy, kiedy dzieje mi się krzywda... Syknąłem z bólu, Cole upadł obok mnie przerażony, zmartwił się w paru sekundach.

- No nie! - włożył dłoń pod moją głowę i uniósł ją wyżej, nie czułem żadnego bólu, lecz milczałem zamykając powoli oczy - Jay! Nie wygłupiaj się, to nie tak miało być! - krzyknął podnosząc mnie z podłogi, trzymając w swoich ramionach.

- Uspokój się Cole, ja żartowałem! Chciałem żebyś przestał płakać! - szarpnąłem jego podbródek kierując na mnie zagubione tęczówki chłopaka.

Czarnowłosy odłożył mnie delikatnie na posłanie, nie spuszczając z oka.

- Czyli t-to wszystko, s-symulowałeś? - spytał drżącym głosem, ocierał policzki wraz z oczami.

- No pewnie, że tak, ty mój osiłku! Wszystko oprócz łez! - wtuliłem się w jego ramiona.

Jak mogłem go za to przeprosić inaczej? Tylko szczerość mi pomoże, przynajmniej taką miałem nadzieję... Po chwili odwzajemnił ten gest, ścisnął mnie mocno, lekko dusząc. Zignorowałem to, na krótszy czas, zaraz zaczęło brakować mi powietrza.

- C-Cole! Puść m-mnie! - zaśmiałem się, rozluźnił tylko uścisk, nie miał zamiaru odpuścić.

- Wiesz, że przez ciebie zejdę kiedyś na zawał? - spytał z nutką radości w głosie.

- Wiem, mój przyjacielu... - pogłaskałem go dłonią po plecach.

- Powiesz mi coś? - spytałem, chłopak puścił mnie patrząc mi w oczy z uwagą.

- Jeśli chodzi o Riley...

- Nie, do tego nie wracajmy! - przerwałem mu, chwyciłem jego dłonie w przeczeniu - Czy będziesz mi w stanie zaufać? No, bo kolejny raz... - zamilkłem, nie chciałem kończyć.

- Ciężko powiedzieć, nie jestem pewien... Chyba, tak? - wzruszył ramionami z powagą. - Ciężko, ale jakoś damy radę, co nie?

Spuściłem głowę, usłyszałem cichy chichot, ożywiłem się, on tylko żartował...

- Nie żartuj ze mnie, strasznie się tym przejąłem, a ty co? Żartujesz! - pogniewałem się z uśmiechem, chociaż to nie możliwe.

- Dobrze, jest już w porządku! - zszedł z łóżka, uczyniłem to samo - Chodźmy, mam dla nas niespodziankę w kuchni... - wycofywał się w stronę drzwi z uśmiechem.

Westchnąłem przewracając oczami rozbawiony, ruszyłem za nim, jestem ciekaw, czym jest ta niespodzianka...

~~~~~~
Przypływ pozytywnej energii! Dziękuję ci za pocieszenie Futercia <3! Napisałam nawet kilka dodatkowych emocji, słów itp. :D! W sumie wyszło mi nawet 5107 słów! Dziękuję wam wszystkim za pozytywne komentarze pod rozdziałami oraz za waszą anielską cierpliwość :3

Co o nim sądzicie? Piszcie w komentarzach! <3

DZIĘKI!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro