Ciała dwa - XXVIII
*Cole*
Zostałem całkowicie sam, lecz nie do końca... Cały czas czuję jej obecność, czuję jakby stała tuż za ścianą. Wszystkie myśli ciągle sprowadzają mnie do Riley, nie mogę o niej zapomnieć. Każde słowo, którym mnie oczarowała, stale je sobie przypominam... "Bałam się o ciebie, o was...", "Cole, ty mnie nie zraniłeś, tylko uratowałeś! Dziękuję..." - wszystkie uczucia, emocje, przeżycia w jej otoczeniu, przyprawiały mnie o uśmiech na twarzy. Wtedy na plaży, za szybko zareagowałem, nie powinienem tego uczynić, a jednak... Zrobiłem to, licząc, że odda pocałunek. Tylko mnie zraniła, chciałem inaczej, jak zwykle wyszło nie po mojej myśli! Być samotnym, źle, być zakochanym nie dobrze, co mam zrobić? Nie raz myślałem, że to wspaniałe uczucie i nigdy go nie zaznam. Przechodziłem w dzieciństwie po parkach i miastach, patrząc na tych wszystkich zakochanych ludzi, z myślą, że mnie to nie spotka... Myśląc o przyszłości martwiłem się o siebie z tego powodu, zostałbym... sam. Bez nikogo, samotny, niekochany i niechciany. Lekko przymknąłem oczy siadając na łóżku, nie zacznę od nowa, dziewczyna mi nie wybaczy. Zbyt boleśnie ją zraniłem, jaki ja byłem głupi! Czasu nie cofnę i blizn wraz z nim także! Z oczu wypłynęła pierwsza łza, czekałem na kolejne wspomnienie... "Cole, co prawda nie znałam cię prawie w ogóle, ale bardzo się do ciebie przywiązałam... Gdy patrzyłeś na mnie czekoladowymi oczami ze smutkiem, czułam to co ty... Zawsze byłam samotna, opuszczona, nielubiana i niekochana... Odkąd wujek przygarnął mnie do siebie, moje życie się zmieniło... Wtedy pojawiłeś się ty i twoi zwariowani przyjaciele... Nigdy nie zapomnę co dla mnie zrobiłeś i ile dla mnie znaczysz... W moim sercu pozostanie dla ciebie miejsce, pamiętaj..." - wszystko słyszałem, jej pożegnanie ze mną... Po drugiej stronie świata, czułem tą więź, nie mogłem tam zostać, po prostu wróciłem do nich, do niej. Kolejne krople słonej wody spływały po policzkach, nie mogłem się uspokoić. Chwyciłem za rand koszulki i uniosłem ją szybko, bandaż nadal zdobiła mocno czerwona krew. Nie bałem się obrażeń fizycznych, ze spokojem dotykałem opatrunku lepiącego się do rany. Każdy dotyk, najmniejsze muśnięcie, powodowało pieczenie, silny ból. Zakryłem brzuch materiałem i spojrzałem na drzwi, są otwarte... nie mogę pozwolić sobie na jakikolwiek kontakt z jej osobą. Wstałem zbyt szybko z łóżka, zacisnąłem wargę z bólu. Podszedłem wolniejszym tempem do wyjścia, skoro nie mogę tak żyć... lepiej by było gdybym ją za wszystko przeprosił... Inaczej nie okażę jej poczucia winy, za późno na jakiekolwiek uczucia, muszę powiedzieć jej to prosto w oczy! Wyszedłem za próg mojego pokoju, rozejrzałem się dookoła... pusto, nikogo nie ma. Wszystko wydaje mi się jak sen, a całe życie przeleciało mi przez palce. Nie wiedziałem jak mam ją przeprosić, przecież na pewno nie obędzie się bez rękoczynów z jej strony, a ja nie śmiem nawet uderzyć kobiety! Schyliłem się z bólu, znowu ta rana daje o sobie znać. Syknąłem w miarę cicho, nie chcę aby tu przyszła z ciekawości... Na dodatek obawiam się, że odpłaci mi się za ten pocałunek czymś innym, bardziej zdradliwym. Wyprostowałem się i powędrowałem w stronę wyjścia, zatrzymując się nagle. Z obawą spoglądałem w określony punkt, boję się tego spotkania. Ale wiecznie nie mogę jej unikać, muszę zapłacić za swoje grzechy. Ze strachem trzeba się zmierzyć! Nawet jeśli jest on silniejszy ode mnie, dam mu radę! Napalony odwagą wyskoczyłem zza progu. Spoglądałem dookoła, łagodny szloch dziewczyny uwiódł moją uwagę. Siedziała tam, zapłakana, cała we łzach. Nie widziała mojego spojrzenia, zakrywała twarz dłoniami. Poczucie winy dobijało mnie coraz bardziej, a serce łamało się na ten widok. Miałem ogromną ochotę podejść do niej i ją... pocałować. Wstrzymałem się, nie zrobię jej tego! "Cole! Mało ją zraniłeś? Pomyśl zanim coś zrobisz!" - głos w mojej głowie skierował mnie na dobrą drogę. Otrząsnąłem się z transu, lecz nadal nie wiedziałem co zrobić. Przeprosić ją i liczyć na wybaczenie, czy nadal patrzeć jak cierpi? Przez ten natłok myśli nie kontaktuję! Trzepnąłem się w głowę pięścią, zacisnąłem wargi w cienką linkę. Sumienie miało racje, muszę myśleć... Jednak spróbuję odezwać się do Riley, nie mogę stać jak kołek! Cichymi krokami zbliżałem się do niej, siedziała na narożniku kanapy. Nie mogłem patrzeć na jej cierpienie, ten widok bolał mnie bardziej niż cokolwiek innego. Przystanąłem przed ukochaną, powoli zaczynałem się rozklejać. Starałem się powstrzymywać łzy, dałem sobie z tym radę. Chciałem nie okazywać tylu emocji, ale... jak to zrobić skoro one są tak silne? Patrzyłem na nią z góry, na jej krótkie włosy... zaraz, zaraz... przecież miała dłuższe! Nagle poczułem jakby ktoś mnie spoliczkował w myślach. "Nie zajmuj się jej wyglądem, Cole!" - postanowiłem sobie. Przykucnąłem przy dziewczynie ukrywając każdy ból, ten fizyczny jak i psychiczny. Moja dłoń spoczęła na jej kolanie, uniosła pośpiesznie głowę wlepiając we mnie szaroniebieskie tęczówki. Miała zapłakane oczy, były wręcz czerwone, a policzki zalane łzami. Czułem jak coś we mnie pękło, całe moje... serce, rozkruszyło się na kawałki. Patrzyła nieobecnym wzrokiem, nie poznała mnie. Nagle podniosła się odtrącając moją dłoń, wbiegła z głośnym płaczem na schody. W ciągu kilku straconych chwil ogarnąłem się i ruszyłem za nią. Zatrzymało mnie strasznie rażące słońce, zakryłem twarz dłonią. Oczy nie przyzwyczaiły się do takiego światła, gdyż dawno nie byłem na powietrzu. Znikąd zawiał silny wiatr, poczułem chłodne powietrze. Rozejrzałem się ignorując wszystko, nic mnie teraz nie obchodzi oprócz Riley! Zerwałem bieg za nią, pędziła w stronę urwiska. Byłem szybszy, chwyciłem mocno nadgarstek brunetki, tym razem była sprytniejsza ode mnie... wyrwała się prędko. Nim skierowałem spojrzenie na dziewczynę, stała już przy zboczu. Przerażony błagałem wzrokiem aby nie skoczyła, wiedziała, że nie ma już drogi ucieczki. Zrezygnowanie, widziałem w jej oczach bezsilność, spojrzała obracając się na dno urwiska. Serce podskoczyło mi do gardła, muszę przezwyciężyć strach! Zaczęła przechylać się do przodu, nie wytrzymałem i podleciałem do niej oplatając ją ramionami. Prowadziliśmy szarpaninę, nie pozwolę jej na samobójstwo! Odciągnąłem ją od krawędzi, zaczęła piorunować mnie spojrzeniem. Nadal trzymałem jej talię, na krótko... wyślizgnęła mi się z uścisku. Podleciała pewna siebie do urwiska odrywając jedną z nóg, strach wziął nad nią górę.
- Nie rób tego, Riley! - krzyknąłem nie panując nad emocjami, wybuchnąłem płaczem.
Spojrzała na mnie z rozczarowaniem, jak wtedy przy pocałunku. Była tak samo przerażona jak ja sam.
- A jaki mam wybór? Gdybyś... gdybyś, to... Cole! To twoja wina! - odkrzyknęła machając dłońmi za siebie.
- Proszę cię! Wiem, że to moja wina! - wykrzyczałem z nieopanowaną złością.
- A wiesz jak to jest być zdradzonym przez kogoś? Wiesz? Nie wiesz, nigdy nikt cię nie pokochał! - wrzasnęła stawiając krok w moją stronę.
Dostałem "lodową strzałą" prosto w serce, zamknąłem oczy wrzeszcząc głośno...
- Riley! Proszę! - uniosłem głowę do nieba.
- Odczep się ode mnie! A ja miałam w tobie przyjaciela, a nawet kogoś więcej, a ty to zaprzepaściłeś! - podeszła do mnie i wykrzyczała mi to prosto w twarz.
- Nie rozumiesz niczego! To nie tak... ja myślałem...
- Nie obchodzi mnie co myślałeś! - przerwała mi - Mam cię... dość! Nie możesz stąd najzwyczajniej odejść? - uderzyła mnie z liścia w policzek, momentalnie doświadczyłem pieczenia.
Pod skórą poczułem silny ból, z moich oczu nie ciekły już łzy. Spuściłem natychmiastowo wzrok, nie mogłem patrzeć jej w oczy. Próbowałem zamaskować strach i ból, z trudem opanowywałem upokorzenie. Dostać od dziewczyny w twarz to wielki wstyd dla chłopaka, pierwszy raz czułem się tak głupio. Po dłuższej chwili uspokoiłem wszystkie myśli, lecz nadal spoglądałem na podłoże pod naszymi stopami. Można by rzec, że wiem jak to jest czuć się "zranionym", wezbrała we mnie panika, nie mogłem zapanować nad wypowiadaniem słów...
- Jeśli tego chcesz! Mogę odejść! Chciałem przez ciebie popełnić samobójstwo... a ty o niczym nie wiedziałaś! Ja... chciałbym... - miałem dłużej ciągnąć tą rozmowę, wybuchnąłem po raz kolejny - Przepraszam! - wydarłem się obracając do dziewczyny, zacisnąłem pięści i zawróciłem do bazy.
Wściekłość przejęła nade mną władzę, nie panowałem nad ciałem. Tysiące maluteńkich toksyn mroku zawładnęło mną ponownie. Wzdychałem, krok za krokiem. Przystanąłem, nie wiem co we mnie wstąpiło żeby na nią nakrzyczeć. Przygryzłem dolną wargę aż do samej krwi, poczułem niekomfortową ciecz na ustach. Ból sprawiał mi chwilową ulgę, chciałem pokazać dziewczynie tą ranę, to wszystko... sam sobie zrobiłem. Poczułem pustkę w sercu, ta sytuacja mnie przerosła. Wlepiłem wzrok w jasne podłoże, mój cień padał na gdzieniegdzie zielonkawą trawkę. Zacisnąłem mocno powieki, energia zaczęła we mnie wzbierać całą złość i ból. Żywioł zaczął ujawniać się na własną rękę, wszystko, całe podłoże pękało pode mną. Zapadająca gleba zmusiła mnie do otwarcia oczu, przeraziłem się w sekundzie. Wokół mnie latał fioletowy dym, długie smugi otaczały dosłownie wszystko, cały szkielet i każdą jego kość. Odwróciłem się do Riley, zakrywała dłońmi twarz, to ona była odpowiedzialna za mrok. Krzyczałem kilka razy jej imię, ignorowała mnie, płakała. Podbiegłem do niej odrywając delikatne ręce z twarzy, przystawiłem je do swojej klatki piersiowej, jednocześnie przyciągając ją do siebie i obejmując silnie ramionami. Huk skał kruszących się pod nami był głośniejszy niż strumień wodospadu. Zacząłem uspokajać dziewczynę, nic nie skutkowało, tym bardziej denerwowałem się ze względu na nią jak i otoczenie.
- Już, nie płacz, Riley! Proszę cię, musisz na mnie spojrzeć! - wrzeszczałem przekrzykując hałas otoczenia, lekko poruszałem jej ramionami.
- N-nie, Cole! Puść mnie! - odpowiedziała cicho przez szloch, ledwo usłyszałem słowa. - Zostaw, mam cię dość!
Szarpała się, nie wytrzymałem psychicznie, podłoże zapadło się centralnie pod dziewczyną, pisnęła wtulając swoje ciało w mój tors. Przycisnąłem ją do siebie mocniej, jednocześnie przestawiając na ocalały skrawek ziemi pode mną. Mrok ze skałami zaczął współpracować, a właściwie ze sobą walczyć. Oba żywioły są silne, lecz każdy chciał zdobyć dominację. Byłem sfrustrowany na widok otoczenia, poczułem delikatną wilgoć na mojej koszuli. Dziewczyna zakryła się mną przed nagłym wiatrem, zerknąłem za siebie. Płakała coraz bardziej, znów przez głowę przeszła mi myśl pocałunku, krótkiego, lecz... namiętnego. Odrzuciłem od siebie szybko ten pomysł, znowu oberwę od ukochanej. Nagle znikąd zawiał jeszcze silniejszy wiatr o intensywnym zapachu popalonych drzew, wiał prosto ze zgliszcz lasu. Nasze moce dominowały, przejęły nad nim władzę zupełnie jakby się pogodziły dla dobra świata, czy one... nie przypominają mnie i Riley? Oba żywioły łączyły się chroniąc nas przed podmuchami huraganu, zdumiony patrzyłem na ich działanie. Skały wirowały w powietrzu neutralizując silny wiatr, który powoli uciszał mrok. Fioletowe smugi wystrzeliły w chmury odganiając powietrzny żywioł. Zestresowałem się spoglądając na wszystkie zniszczenia z mojej strony, ziemia, piasek i wszytko nad czym panuję, to one były winne. Riley oderwała się ode mnie czując delikatniejszy powiew powietrza, gdy nagle nastało kolejne niebezpieczeństwo. Całe niebo pokryły gwiazdy, lekko ciemnawe otoczenie nabierało prawdziwego granatu. Słońce przeciwnie zaczęło świecić na biało, by po chwili zmieniać nienaturalnie barwy, z ognistej na śnieżną. Co się tu u licha dzieje? To są chyba jakieś żarty! Gwiazdy świeciły wręcz oślepiająco, zdesperowany przypatrywałem się każdej z nich, coś mi przychodziło do głowy, a raczej ktoś...
- I co się tutaj dzieje! - wyrwała mnie z odkrycia prawdy, Riley wskazała na chmury, które pojawiły się tuż nad nami.
- Ja... nie wiem, coś tu nie gra... chyba żywioły się łączą! Musimy stąd uciekać! - krzyknąłem łapiąc ją za nadgarstek, skierowałem bieg w stronę spalonego lasu.
To jest nasza jedyna droga ucieczki. Mam nadzieję, że wyjdziemy z tego cało, nie chcę żebyśmy zginęli na tej wyspie! Dziewczyna biegła tuż za mną, silnie szarpiąc swą uwięzioną dłoń. Wyminąłem szybko ostre ciernie otaczające nasz teren bazy od lasu, nadal czułem na sobie przerażone spojrzenie nastolatki. Szybko i silnie tupałem stopami o podłoże, dobrze sobie radzę, przecież władam nad jednym z najważniejszych żywiołów. Nie chciałem się zatrzymać na kilka oddechów, nie mogłem przepaść w niebezpieczeństwie. Biegłem z największą powagą, co chwilę spoglądając za siebie, niedaleko znajdują się te całe chmury... Poczułem kolejne szarpnięcia na ramieniu, w końcu wyprowadziła mnie z równowagi. Przystanąłem przy suchym drzewie, odwracając się do dziewczyny twarzą.
- Chcesz stąd uciec, to nie opieraj mi się! - wrzasnąłem przypatrując się granatowemu niebu, przyciągnąłem ją do siebie i wściekle wziąłem na ramiona.
Nie opierała się tym razem, wymijałem co chwilę zniszczone podłoże i popalone korzenie roślin. Wznowiłem bieg, niebo nabierało coraz bardziej mocniejszych odcieni, a chmury zaczęły rozprzestrzeniać się na całej powierzchni gwiazd. Poddenerwowany wyskakiwałem ze zniszczonej ziemi mocno trzymając Riley, jednocześnie przeskakując z brzegu na runo leśne. Powalone drzewa nie wyglądały zachęcająco, lecz nie mogłem ustać w biegu. Nie wiedziałem dokąd mamy uciec, pędziłem w pewną pułapkę umysłu. Ciągle potykałem się o własne nogi, lecz wychodziłem z tego cało. Minąłem drugi raz to drzewo, z ogromną determinacją i zaciekłością przebiegałem przez drzewa powodujące gęsią skórkę. Łamane gałęzie pod moimi nogami pogarszały sprawę, obróciłem głowę nie ustając w ucieczce, chmur było coraz więcej, zbierało się na jakiś... toksyczny deszcz. Przed oczami pojawiła mi się ciemność, walnąłem twarzą w wystającą gałąź, momentalnie warknąłem ze złości przystając na chwilę. "Niech tylko się dowiem kto za tym stoi, to rozerwę go na strzępy!" - krzyknąłem w myślach. Poddenerwowany wybiegłem przez las trafiając pośpiesznie na suchą polanę. Długie trawy prowadziły aż na sam dół pagórka. Obróciłem się przystając w miejscu...
- Stąd nie ma ucieczki, gdzie byśmy nie uciekali one będą tuż za nami! - krzyknąłem na widok ciągnących się za nami chmur.
- Może nie trzeba przed nimi uciekać.. - zamyśliła się Riley, zacząłem powoli cofać kroki na dół górki.
- Ale zdajesz sobie sprawę, że jeśli nie uciekniemy to... oboje zginiemy? Gdy żywioły się łączą, tym bardziej są zdolne do zniszczenia wymiaru, tutaj... zdarza się to pierwszy raz! - wrzasnąłem patrząc na oczy dziewczyny, nie była przerażona, lecz poddenerwowana.
- Trzeba, uciekać? - spytała - A gdyby tak... połączyć nasze żywioły, z tego co wiem to nasze nie są połączone, mam rację Cole? - wpadła na genialny pomysł, lecz bezużyteczny.
- Riley... obawiam się, że stanie ci się krzywda! Sam ledwo panuję nad ziemią, a co dopiero nad twoimi mocami! Nic z tego nie będzie, jesteś jeszcze niedouczona, nie kontrolujesz ich! - krzyknąłem zdenerwowany puszczając ją z objęć, stanęła obok łapiąc mnie za dłoń.
Niebo zmieniło się w ognistą maź, gdzieniegdzie przeplatały się z nią czarne odmęty mroku. Wszystko co wisiało w powietrzu, drzewa, skały, spalone rośliny... zaczęły spadać na glebę. Zacisnąłem jej ciepłą dłoń i pociągnąłem za sobą skacząc z pagórka na polanę. Długa trawa sięgała mi do ud, dziewczyna miała gorzej. Biegłem wymijając szybko wszystkie przeszkody. Natura zwariowała! Riley ledwo biegła o własnych siłach, błagałem ją w myślach żeby dała radę przebiec długi dystans. Zatrzymałem się na ugiętych nogach, przed nami stało ogromne, mierzące kilkanaście metrów wilczysko. Warczał donosem z podziemi, dziewczyna spoglądała na niego zdziwiona i jednocześnie przerażona. Zwierz był stworzony z czarnej materii, nie miałem wątpliwości, że to mrok. Nie zbliżałem się do bestii, odsunąłem dziewczynę za siebie, nie możemy wykonać żadnego ruchu. Rozstawiłem powoli ramiona i oplotłem nimi Riley, ciągle stojąc ze zwierzęciem twarzą w twarz. Wystawił kły, które były o dziwo białe, wyglądały jak prawdziwe. Zmarszczyłem zdenerwowany brwi, wszystkie zła świata, zawsze się z nimi mierzę. Nie ważne czy wzrokiem, orężem, czy nawet gołymi pięściami, nigdy nie ustaję w walce! Postawiłem jedną nogę bliżej zwierzęcia, warknął szybko. Wystawił przednią łapę w moim kierunku, spojrzałem na niego z grozą, nikt nie ma prawa zbliżyć się do Riley! Puściłem dziewczynę odwracając się do niej, przechyliłem głowę do jej ucha...
- Teraz się nie ruszaj... on widzi tylko to, co się porusza, rozumiesz? - spytałem dziewczynę stojąc w totalnym bezruchu.
Skinęła głową i wpatrywała mi się głęboko w oczy. Milczała, nie mogła powiedzieć żadnego słowa, każde było zagłuszane przez strach.
- Cii... Uważaj na siebie, musimy wykorzystać sytuację - zerknąłem zza swojego ramienia na zwierza.
Stał i szczerzył ogromne kły, zastanawiałem się co z nim zrobić. Nagle do głowy wpadł mi genialny pomysł, a gdyby tak...
- Damy radę się go pozbyć? Tak na dobre? - zapytała zmartwiona, pogłaskałem ją po policzku.
- Jeśli mój plan się powiedzie, to tak - rzekłem zdecydowany.
Obróciłem się z powrotem do niematerialnego wilczyska, jego ślepia przewiercały mnie na wylot. Koniecznie chce nas powstrzymać, nie do końca wiem przed czym. Chwyciłem mocno towarzyszkę za dłoń, dając jej jednoznaczne ostrzeżenie powagi sytuacji. Zerwałem się z miejsca biegnąc jak najdalej od wilka, nie patrząc w jego stronę domyśliłem się, że był tym zaskoczony. Po chwili głośne warknięcie dotarło do moich uszu, silny podmuch wiatru zdołał pchnąć na mnie Riley. Dziewczyna wleciała na moje plecy przewalając mnie jednocześnie na podłoże. W ustach miałem piasek, zacząłem go wypluwać i kasłać nim. Wszystko idzie nie tak, nic nie jest po mojej myśli! Nadal na mnie leżała, całym ciałem, obróciłem głowę i zarumieniłem się patrząc jej w oczy. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie z różowymi rumieńcami na policzkach, w końcu dziewczyna zdała sobie sprawę z wpadki.
- Cole przepraszam, nic ci nie jest? - zeskoczyła ze mnie i wstała na równe nogi zakrywając usta dłonią.
- Wszystko w porządku... - podniosłem się szybko, na jej twarzy nadal były widoczne rumieńce.
Zwróciłem wzrok w kierunku, z którego powinna wyjść zabójcza zmora. Cisza, jak makiem zasiał, niczego nie dostrzegałem. Z chmur wystrzelił kilka metrów przed nami czarny promień mroku, fioletowe smugi tworzyły nieznaną mi postać... Wykrakałem! Określona postać była mężczyzną, dobrze zbudowanym, domyśliłem się po sylwetce. Jego ciało było częściowo spowite mrokiem, otoczenie także. Wszystko się zmieniło gdy ujrzałem jego zbroję i zdjęty hełm, całe oręże i te rękawice, ten bezczelny, arogancki...
- Qsarius! - wrzasnęła Riley chowając się za mną.
*Riley*
Zakryłam się Cole'm, byłam przerażona. Dlaczego znowu musi mi się naprzykrzać? Czarnowłosy zerknął na mnie z powagą, uśmiechnęłam się głupio w jego stronę. Zza czarnej poświaty wyłoniły się jeszcze dwie postacie, zacisnęłam palce na ramionach przyjaciela. Marlis i Ace mieli identyczne zbroje co mój wuj, zdenerwowałam się jak nigdy, dlaczego? Znowu chce mnie skrzywdzić... nas! Wyszłam przed Cole'a, który był zaskoczony moją reakcją. Trójka mrocznych rycerzy przyglądała nam się z uśmiechem, lewitowali w powietrzu, na czele stał oczywiście Qsarius... Rzuciłam krótkie spojrzenie Ace'owi, mrugnął do mnie oczkiem posyłając też całusa, odwróciłam od niego wzrok z obrzydzeniem...
- Znowu się spotykamy, tak jak obiecałem! Jak minęły ostatnie dni, hm? - spytał rozbawiony Ace, ich dowódca milczał, przypatrywał mi się w spokoju.
- Doskonale! - warknęłam groźnie, patrząc na nich - A ty? Czego tutaj chcesz! - spojrzałam na Marlis.
- Skoro ten kretyn tutaj przyleciał, to nie mogłam przegapić takiej okazji! - zaśmiała się zerkając na Ace'a.
- To nie znaczy, że jestem mądrzejszy od ciebie, to możesz mnie obrażać, tak? - powiedział krzyżując ramiona, w samoobronie.
Byłam mocno zdziwiona tymi słowami i gestami naszych przeciwników, nie wyglądają czasem jak jakaś iluzja?
- Cole... co zamierzamy zrobić, przecież oni nie są... prawdziwi, co? - szepnęłam do niego, wzruszył ramionami.
- Myślę, że jeśli użyjesz mocy to wtedy okaże się, że to jeden wielki teatrzyk... Wygląda to na iluzję, bo nie ruszają się tak jak powinni, nawet nie są uzbrojeni! - zniżył ton tak, aby nie usłyszeli.
Zrobiłam tak jak rzekł, zbliżyłam się do Qsariusa stojącego najbliżej. Wlepiłam w niego wzrok, uśmiechał się kierując swoje tęczówki na mnie, przełknęłam ślinę. Nie ruszał się, lekko zmrużył powieki,to z całą pewnością jest przekręt! Spojrzałam ostatni raz na Cole'a, skinął głową, wzięłam się do działania. Wystawiłam przed siebie dłoń, uważnie skupiając się na wyzwoleniu mocy. Zaciskając jednocześnie powieki, "Riley, skup się wreszcie!" - tłumaczyłam sobie w myślach. Nagle poczułam nietypową wilgoć wokół lewej dłoni, otworzyłam pośpiesznie oczy i spojrzałam na rękę. Udało mi się, dookoła palców wirowały smugi fioletowego dymu, pośpiesznie zaczęłam najzwyczajniej w świecie zbliżać moją dłoń do jego tułowia. Prawie stykałam się z lewitującym ciałem, nagle przeszkodził mi Cole łapiąc mnie za rękę. Odwróciłam się do niego zaskoczona reakcją chłopaka...
- A co panna zamierza zrobić? Nie łatwiej jest dać sobie z tym spokój? - spytał patrząc mi uważnie w oczy, z uśmiechem.
- Cole? Co ty wygadujesz, przecież to ty mi kazałeś... - w jego oczach rozbłysł ciemny, intensywny fiolet. - Ace! Gdzie jest Cole, mów i to już! Co z nim zrobiłeś?
- Spokojnie skarbie, dla wyjaśnienia powiem, że to był żart... - pstryknął palcami obu dłoni puszczając mnie z uścisku, wszystkie postacie zniknęły rozpływając się w ciemnym dymie.
Zdezorientowana spojrzałam na jego ubrania, były identyczne co Cole'a. Skopiował nawet jego strój! Zdenerwowana rozglądałam się, gdy chłopak zaczął latać w powietrzu.
- Nie ma go tutaj, Marlis już się nim zajęła, nie dopuścimy do waszego powrotu, o dwójkę mniej... Kochana! - zaśmiał się szyderczo łapiąc mnie za nadgarstek.
- Puszczaj mnie, mało ci uderzeń w twarz zadałam? - krzyczałam w niebo głosy, licząc, że ktoś mnie usłyszy.
- Moja królewno, nie krzycz... lepiej będzie jeśli teraz... zaśniesz! - sięgnął dłonią do kieszeni spodni, po chwili przyłożył mi do twarzy gazę nasiąkniętą dziwną substancją.
Wstrzymywałam oddech jak najdłużej mogłam, nie dam mu się uśpić! Nagle chłopak mocniej przycisnął mi materiał do ust i nosa, niechcący zaciągnęłam zatrutą woń. Poczułam natychmiastowe rozluźnienie i senność... Ace zaczął się uśmiechać jak głupi, rechotał głośno. Nogi zaczęły uginać się pod moim ciężarem, ciągle trzymał mój nadgarstek. Nie ustąpił, chciał jeszcze bardziej mnie obezwładnić, nie oddam się w jego wolę! Nagle poczułam, że upadam i tracę przytomność, nie kontaktowałam ze światem... Ostatnie co słyszałam to śmiech Ace'a i silne podrzucenie na jego ramiona...
***
*Cole*
Poczułem zimny chłód bijący z ciemności. Od kręgosłupa aż po sam pas przeszedł mnie dreszcz, nawet od ud po same stopy czułem zimno. Co jest grane? Z zamkniętymi oczami nasłuchiwałem ciszy, liczyłem na pewną podpowiedź mojego miejsca pobytu. Byłem jedynie pewny tego, że leżę na czymś twardym, nie bardzo korzystnym dla skóry. Przetarłem plecami o nierówną powierzchnię, szybko otworzyłem powieki, zdumienie przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Leżałem w obcisłym garniturze, oczywiście czarnym, na dodatek z elegancką, białą koszulą. Stąd to zimno, za ciepło tu nie jest... Próbowałem wstać z drewnianego stołu, zatrzymały mnie jednak zimne, twarde łańcuchy z kajdankami. Nogi miałem przykute do jednej z bali drewna, nadgarstki z najgrubszymi kajdanami były uwięzione na wysokości mojej głowy. Patrząc w dół dostrzegłem na swojej szyi czarną muszkę, co to ma wszystko znaczyć? Westchnąłem szarpiąc się mocno, metal blokuje również moce... Zaraz, jak ja się tutaj znalazłem? Zacząłem penetrować spojrzenie wzrokiem, to co ujrzałem wywołało u mnie ogromne rumieńce na twarzy. Na przeciwko mnie, przy ścianie była uwięziona Riley. W identyczny sposób, dłonie natomiast były złączone razem nadgarstkami nad jej głową. Także w kajdanach, lecz nie to wywołało u mnie skrępowanie, lecz jej wygląd. Dziewczyna ubrana była w sukienkę z wieloma falbanami, dekoltem i na dodatek na włosach dziewczyny spoczywał wianek z kwiatów. Jego wstążki opadały na śpiącą twarz nastolatki. Jej uda były w połowie odkryte, częściowo przysłaniane przez morski odcień jednej z falban. Na nogach miała wysokie, morskie szpilki, z tyłu sukni opadała granatowa kokarda i dwa długie końce wstążki. Wyglądała... pięknie, oczywiście nie licząc tego dekoltu sukienki. Strój w górnej części był najbardziej odkryty, w szczególności wycięcie na biust dziewczyny. Dookoła wycięcia była biała falbana łącząca ramiączka ze strojem, które również były w falbankach. Zacząłem robić się jeszcze bardziej czerwony niż wcześniej, szybko oderwałem od niej wzrok, zaczerwieniłem się niesamowicie. Nie mogłem patrzeć na śpiącą Riley, wystarczyłaby chwila, a zahipnotyzowałbym się nieodwracalnie! Zacząłem cicho wołać dziewczynę, lepiej by było gdyby już nie spała. Kolejny raz powtarzałem jej imię, nie reagowała, aż do ostatniej próby. Otworzyła delikatnie umalowane oczy, musiałem na nią spojrzeć, to było ode mnie silniejsze! Zerknęła na mnie od razu, jej twarz nabrała wiśniowego odcieniu, wlepiała we mnie swoje spojrzenie coraz bardziej. W końcu na co dzień nie widuje się takich widoków jak ten, otrząsnąłem się patrząc na kamienną podłogę.
- To... Riley, co się stało? Jak się tutaj znalazłaś? - spytałem dziewczynę.
*Riley*
Moje myśli zagłuszały jakiekolwiek słowa ze strony chłopaka, przypatrywałam się jego ubiorowi. Był ubrany w obcisły garnitur. Policzki zaczęły mnie piec jak małe węgielki, nie mogłam oderwać wzroku od jego mięśni, nie mogłam się powstrzymać. Ignorowałam kolejne słowa mówione przez przyjaciela, po dłuższym czasie do mnie dotarło... "Dziewczyno? Co ty wyrabiasz! Zachłannie pożerasz wzrokiem Cole'a!" - odezwał się mój głos rozsądku. Potrząsnęłam głową spuszczając wzrok z chłopaka, nie mogłam nawet spojrzeć na jego oczy...
- Przepraszam... możesz powtórzyć? - spytałam unikając jego spojrzenia.
- Pytam, skąd się tutaj wzięłaś... To sprawka Ace'a? - zadał mi jasne pytanie, jak dla mnie... mogę odpowiedzieć.
- Po prostu on mnie... uśpił, nie wiem jak to powiedzieć inaczej - oznajmiłam zerkając na swój strój, był... gustowny.
W tym momencie straciłam panowanie nad spojrzeniem, jego oczy skierowały mnie mimowolnie. Patrzyłam z przerażeniem na czarnowłosego...
- Cole, dlaczego masz czarne białka oczu? - spytałam wystraszona.
- Sam nie wiem... - zasmucił się bardziej, niepotrzebnie pytałam - Odkąd się zbudziłem... - wstrzymał się szybko.
- Ze snu? To ty spałeś spokojnie cały czas gdy ja... uciekłam? - zapytałam roniąc łzę, tu jest potwornie zimno!
- Nie! To nie tak jak myślisz! - uspokajał mnie - Ja... to była próba samobójcza... - spuścił głowę jęcząc.
- Nie chcesz o tym teraz rozmawiać, prawda? - skierowałam spojrzenie ku chłopakowi, przybrałam lekki uśmiech.
- Tak... - jęknął, podniósł głowę i wlepił we mnie czekoladowe tęczówki.
Nastała krótka cisza, po chwili zapytał...
- Wiesz, może w końcu... przebaczymy sobie? - powiedział pośpiesznie znikając spojrzeniem z mojej twarzy.
Milczałam, nie chciałam odpowiedzieć, nie miałam jak mu wybaczyć, bo siedzimy w jakimś więzieniu! Myślałam, że chociaż on jest inny, potrafi przeprosić, niestety się myliłam. Chrząknęłam i pokiwałam przecząco głową patrząc prosto w jego oczy, dałam mu jednoznaczny gest sprzeciwu. Smutek wstąpił na twarz czarnowłosego, od kilku chwil nie czułam mojego sumienia. Zaczęłam wywracać oczami szarpiąc się za łańcuchy, a gdyby tak sprowokować chłopaka... To się może udać! Jeśli Cole mnie nie zabije, to będzie cud! Raz kozie w śmierć!
- Wybacz, ale ja chcę kiedyś się stąd wydostać, więc może użyjesz swojej nadludzkiej siły, co? - spytałam oschle kierując spojrzenie na niego.
Nie odezwał się ani słowem, ciągle patrzył na podłogę pod sobą, zaczęłam ponownie pytać...
- Słyszysz mnie? Odezwiesz się czy aż tak cię uraziłam, że będziesz milczał? - poirytowana szarpnęłam mocniej za kajdany, po moich nadgarstkach spłynęła strużka czarnej mazi.
Zaczęłam przyglądać się jej z uwagą, ciekła z moich rąk spływając w wolnym tempie na mnie. Wpadłam na kolejny pomysł tej intrygi...
- C-cole? - spytałam lekko wystraszona, nadal wpatrywał się w kostkę brukową. - Odezwij się, proszę cię, Cole!
Echo ciągle odbijało się od kamiennych ścian, potrząsałam zawieszonymi rękami. Łańcuch nie miał zamiaru obluzować uścisku, dziwna ciecz wpłynęła na moje ramiona. Znieruchomiałam, nie wiedziałam co mam począć.
- Uspokój się wreszcie, trzeba to zrobić inaczej! - wrzasnął Cole, myśląc ponownie, złapał haczyk!
- A co ty taki jesteś dzisiaj naburmuszony? - spytałam denerwująco.
- Riley, ja cię próbowałem przeprosić za wszystko, ale wyszło jak wyszło! A ty na mnie jeszcze teraz naskakujesz, coś czuję, że... dobrze, że pocałowałem Marlis, a nie ciebie! - krzyknął zdenerwowany szarpiąc ramionami.
- Przyznaję ci rację... - zawahałam się, te słowa zabolały mnie mocno.
Zamilkłam, to miał być plan! A ja pogorszyłam tą sytuację dwukrotnie! Zerknęłam na niego, przyglądał mi się z roztarganymi uczuciami w tęczówkach. Przygryzłam dolną wargę patrząc na jego ubiór, chłopak naprawdę jest przystojny...
- Ślicznie... wyglądasz - powiedział nadal wlepiając spojrzenie w moją twarz.
- Nie mów tak nawet! Cole... przepraszam ja nie chciałam, pomyślałam, że...
- Riley! - przerwał mi szybko - Nie ważne, nie chcesz, nie musisz mówić ani wybaczać, jakoś sobie z tym poradzę... - dopowiedział uwzględniając swój niepokój.
Moje serce było rozłamane po raz kolejny, przez moją lekkomyślność zatracam w sobie Cole'a! Ponownie myślę o nas, ale oddzielnie, a jeśli... nie wydostaniemy się stąd i będziemy zmuszeni na ciągłe milczenie?
- Przepraszam... - jęknęłam, poczułam napływające łzy do moich oczu.
- Mówiłem ci, daj sobie spokój, nie zakochasz się drugi raz! - powiedział błagająco, jego krzaczaste brwi zadrgały lekko.
- Ale zawsze może spróbować! - usłyszeliśmy oboje cichy szept, przepełniony grozą.
Nie byliśmy sami, rzuciłam głowę w prawą stronę wejścia... W drzwiach stał... Askar! Ten sam wilk, sługa Qsariusa! Miał na sobie identyczną zbroję co wtedy, a jego arsenał ciągle dopełniała długa katana na plecach. Nawet miał na głowię tą samą, pozłacaną tiarę! Nie miałam wątpliwości do jego zamiarów, na pewno nie jest pokojowo do nas nastawiony. Cole uniósł jedną brew patrząc na niego zdumiony, nie wiedział jak zareaguje. Wilkołak spojrzał na mnie szczerząc wszystkie kły, o nie, wiem co się stanie! Przeraziłam się widząc błysk w ślepiach zwierzęcia, które zbliżyło się do mnie na tylnych łapach. Głośne drapanie pazurami o podłogę było poprzedzane szarpaniną Cole'a, ciągle patrzyłam na wilka. Jego krwiste spojrzenie hipnotyzowało mnie z sekundy na sekundę, dłuższa obserwacja zakuła mnie w klatce piersiowej pod postacią bólu. Zacisnęłam mocno powieki, spuszczając głowę, szybki podmuch powietrza rozwiał moje włosy z twarzy. Rumieńce wstąpiły na moją twarz, był tak blisko, czułam jego oddech na sobie... Otworzyłam jedną z powiek zerkając na jego czarny, wilgotny nos stykający się z moim. Próbowałam odwrócić od niego wzrok, lecz nic nie wychodziło. Zaczął mnie obwąchiwać na szyi, typowe zachowanie jak dla wilczyska. Momentalnie ugięły mi się kolana, kilka razy po plecach przeszły mnie dreszcze. Zamknęłam oczy, w końcu skończył parskając mi w szyję resztkami wilgotnego powietrza, otworzyłam zdumiona powieki. Machnął ogonem obracając się w stronę Cole'a, wpatrywał się intensywnie w wściekłego chłopaka. Podszedł do niego nie spuszczając wzroku z tęczówek przepełnionych czekoladą, przeraziłam się na samą myśl co mu może zrobić. Wykonał tą samą czynność, obwąchał go dookoła torsu, stojąc zaledwie w jednym miejscu. Zaintrygowany uniósł długie, wilcze uszy i zerknął na mnie ostrzegawczo. Wyczułam jaki ma zamiar, szarpnęłam mocno kajdanami, na próżno. Zwrócił się do czarnowłosego i rozdziawił pysk warcząc na niego, wstrzymałam oddech przerażona. Cole spoglądał na niego wyczekująco, wilkołak zbliżał się napierając na chłopaka. Przed twarzą miał pysk zwierzęcia, nie zdawał sobie z tego sprawy. Z jego kłów ciekła ślina, strach, że muszę na to wszystko patrzeć! Nie czekając dłużej na reakcję czarnowłosego zamknął pysk. Uniósł łapę z ostrymi pazurami i dotknął delikatnie jego lewej piersi, serce zastukotało mi po rozum do głowy. Nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa aby odwrócić uwagę wilka, byłam zbyt przestraszona. Po chwili zwierz wbił pazury w ciało Cole'a, nie jęknął, ciągle patrzył w ślepia bestii. Sprawnie zerwał materiał garnituru z danego miejsca, po czym wywalił długi jęzor na wierzch. Odrzucił szczątki koszuli i marynarki na podłoże, drugą łapą potarł miejsce, w którym znajdowało się serce. Zamerdał przyjaźnie ogonem, zdziwiłam się gdy Cole uśmiechnął się do wilczyska. O co tutaj chodzi? Chłopak zaśmiał się gdy wilk skoczył na cztery łapy... Niczego nie rozumiem! Przecież Askar ma na sobie zbroję i katanę, a zachowuje się jak zwykły wilk! I na dodatek jest pod władzą Qsariusa! Zwierze zaczęło skakać dookoła czarnowłosego jak szalone, nie byłam w stanie zrozumieć jego zamiarów. Krwistoczerwona peleryna bestii powiewała za nim robiąc różne manewry powietrzne. Nie zaprzeczę faktowi że, zabawnie wygląda! Uśmiechnęłam się pod nosem nadal nie rozumiejąc całej sytuacji. W końcu Askar skoczył na tylne łapy zatrzymując się pod Cole'm, chłopak mrugnął oczkiem do wilkołaka. Ten zaczął rozpinać mu kajdany i uwolnił jego dłonie, od razu zerknął na mnie. Zwrócił się ku Cole'owi, który skinął głową i sprawnie rozerwał swoje obręcze na nogach. Bestia podeszła do mnie ostrożnie i zerknęła mi w oczy, pośpiesznie uzyskując moją zgodę w postaci milczenia. Chwycił silnie za kajdany na moich nadgarstkach i roztrzaskał je powodując dość głośny trzask. Przecierałam obolałe dłonie, zachwiałam się momentalnie lecąc do przodu, na szczęście Askar zdołał mnie złapać. Od zwierzęcia biło ogromne ciepło, a jego sierść była gładka i miękka. Uśmiechnął się wystawiając w zabawny sposób kły...
- Mam cię kochana... - szczeknął radośnie, a echo zahuczało w pomieszczeniu.
- Dziękuję ci za pomoc, lecz niczego nie rozumiem... - rzekłam zdezorientowana, ciągle trzymał mnie w ramionach.
- Lepiej będzie jak Cole ci wszystko opowie - powiedział spokojnie kierując się ze mną w stronę chłopaka.
- Mam jeszcze do ciebie pytanie Askar... Jakim cudem nie rozpoznałeś mnie wtedy w komnacie? Przecież nie jesteśmy z Marlis identyczne, prawda? - spytałam patrząc na wilka.
- Po prostu wiedziałem, że nie możesz nią być... Twoja dobroć cię zdradziła... A jako dowódca armii nie chciałem cię wydać, wiedziałem jednak, że prędzej czy później uciekniesz - zamrugał powiekami.
Zdumienie przerosło mnie w jego słowach, spojrzałam zaciekawiona na Cole'a.
- A jak wyjaśnisz mi to, że cię nie zaatakował? - Cole zaśmiał się na moje pytanie.
- Jak zostałem przemieniony w wilkołaka uciekłem do lasu na wyspie... poszukując pożywienia niechcący natknąłem się na Askara, zaraz po spotkaniu zaczęliśmy ze sobą walczyć...
- I to ty wygrałeś... - zaszczekał nad moją głową wilk.
- Tak, pamiętam... - zaśmiał się Cole, kontynuował - W końcu doszło do mojego zwycięstwa i również przypadkowo odkryłem pod swoją postacią, że mogę porozumiewać się z innymi wilkami, stąd znam Askara. A jako, że jest od tamtego dnia moim przyjacielem, nie skrzywdził nas! - dodał radośnie podchodząc do niego, pogłaskał go pod pyskiem.
- Czyli stąd się znacie? - spytałam lekko zaskoczona historią.
Skinęli wspólnie głowami, zaśmiałam się na głos.
- Cole, co teraz zamierzasz? Liczę, że zostaniesz tutaj ze mną, co ty na to? - propozycja wilczyska zaintrygowała mnie, chyba on się nie zgodzi, co?
- Zaraz, moment! - zdążyłam powstrzymać Cole'a przed jego wypowiedzią. - Pamiętam wszystko, co się wydarzyło i o ile się nie mylę, to była intryga żeby nas porwać, prawda?
- Riley, z początku tak było, ale gdy wyczułem, że w lochach mojego zamku jest Czarny Wilk... postanowiłem się tutaj rozejrzeć... - przerwał patrząc porozumiewawczo na chłopaka.
- Czarnym Wilkiem nazywają zwycięzce pojedynku pomiędzy dwoma osobnikami, sam ciężko przyjąłem to do wiadomości - czarnowłosy uśmiechnął się szeroko.
- Wilczek, cicho sza! - warknął zabawnie Askar - Powinniście jednak wiedzieć, że to nie z mojego rozkazu zostaliście porwani, tylko z rąk waszych wcieleń, sami uknuli ten plan! - zawarczał wściekle, uspokajałam go głaszcząc pod szyją, tak jak wcześniej Cole.
- A ty miałeś tylko nas przetrzymać, mam rację? - dołączył Cole, Askar zgodnie skinął łbem.
- Ale nie mogłem więzić swojego przyjaciela i... jego...
- Przyjaciółki, tylko przyjaciółki - rzekłam stanowczo przerywając zwierzowi.
- A z jakiej to racji? Przecież Czarny Wilk w lesie mówił mi zupełnie coś innego... - zdezorientowanemu wilkowi przeszkadzał Cole.
Ruszał dłońmi, przeklinając go wszelkimi gestami żeby nie powiedział mu prawdy... Podcinał palcem swoją szyję patrząc wrogo na wilkołaka, spojrzałam podejrzliwie na zarumienionego Cole'a.
- Askar... powiesz mi prawdę? W końcu jesteś jego przyjacielem, tak? - zaśmiałam się, gdy Cole skoczył na kolana błagająco. - Cole nie zachowuj się jak Jay, przecież nie chcę nawet o tym wiedzieć! - zarechotałam na głos, chłopak odetchnął zbliżając się do nas.
- Na szczęście Askar mówi tylko prawdę i na dodatek nie wyznaje wszystkich sekretów... - pogłaskał wilkołaka po łbie.
- To co moi... przyjaciele, wyprowadzić was stąd? - wilk poprawił mnie na swoich ramionach.
- Z miłą chęcią wydostałabym się z tego zamku... a tak myśląc nad twoją wcześniejszą wypowiedzią... gdzie są Ace i Marlis? - spytałam.
- Zostali wysłani przeze mnie do królestwa Qsariusa, lepiej żeby się nie dowiedzieli, że was wypuściłem - wyszedł ze mną przez drzwi.
- Riley... - usłyszałam za sobą cichy głos, Askar odwrócił się do Cole'a - Możemy porozmawiać? Askar dasz nam chwilę? - zerknął na zwierza.
- Wszystko dla mojego przyjaciela! - odstawił mnie zbyt blisko Cole'a, stykaliśmy się nosami, zarumieniona osłupiałam - To do zobaczenia! - szczeknął i pobiegł na dwóch łapach w stronę długiego korytarza.
Zostawił nas samych, uśmiechaliśmy się do siebie jak głupi chichocząc co chwilę z zakłopotania...
~~~~~~
Hello! It's me! xD Nie bijcie mnie proszę, ja przepraszam za wszystko! SZKOŁA, RODZINA, GRILLE I INNE WYPADY! Nie mam po prostu weny przez te... przestałam już nawet liczyć zaległe dni, bo tak ich dużo :c! Kilka dni temu miałam grilla, wyparował mi mózg, a chciałam rozdział napisać... Ale się udało, zwyciężyłam i napisałam go! Nie wiem jak, ale jest! >_< Myślę, że się choć trochę spisałam... bo w końcu napisałam 5905 słów!
Jak wam się podoba :3? Czekam na odpowiedzi!
Pozdrawiam i dziękuję za waszą anielską cierpliwość! ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro