Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Bezsumienny potwór - XV

*Kiarra*

Cieszę się, że sprawa z Riley jest już opanowana. Jednak coś czuję, że jest z nią nie tak... Inaczej się zachowuje, bardziej... sarkastycznie. Cały czas używa sarkazmu, teraz stoi i rozmawia o czymś z chłopakami, ja siedzę na kanapie i patrzę w podłogę. Rozmyślam co teraz będzie z Cole'm. Pixal wyjaśniła mi cały plan polegający na tym aby przywrócić mu ciało. Trudny orzech do zgryzienia, niestety nikt inny mu nie pomoże... tylko my. Potrzebujemy kilku rzeczy aby się udało. Zane polecił mi poszukanie odpowiedniej dla mnie osoby, z którą mogę wyruszyć by zdobyć pierwszy surowiec. Zadecydowałam, że Riley na pewno się zgodzi. Reszta już wie co zamierzamy, też pomogą. Wstałam i podeszłam do dziewczyny.

- Em... Riley, mogę na słówko? - zapytałam szeptem dziewczynę.

- No pewnie... - odeszłyśmy od rozmawiających chłopców. - Pytaj o co zechcesz!

- Musimy o czymś porozmawiać... - zerknęłam w jej szaroniebieskie oczy.

- Mów zatem, jeśli to ważne...

- Zamierzamy przywrócić stare ciało Cole'owi, potrzebuję twojej pomocy żeby zdobyć pierwszy składnik... To jak, mogę liczyć na twoją pomoc? - pośpiesznie zapytałam.

Lekko zdziwiona spojrzała na mnie, nie rozumiałam jej reakcji, myślałam, że się ucieszy.

- Potrzebujemy Wilczej Rossy, magicznej rośliny, która rośnie tutaj w pobliżu...

- Z... Chęcią pomogę ci ją znaleźć! - wykrzyknęła uradowana.

Spojrzała na siebie i uśmiechnęła się do mnie szeroko.

- Lecz w takim stanie nie przydam ci się na nic...

- Spokojnie, załatwię to! - chwyciłam dziewczynę za skute dłonie.

Skierowałyśmy się do pokoju chłopaków, pomknęłyśmy do łazienki.

- Riley, ty tutaj doprowadź się do normalnego stanu a ja zaraz przyjdę... - nie zdążyłam przekroczyć progu, przyjaciółka zawołała mnie pośpiesznie.

- Jak? Mam na rękach i szyi metalowe bransolety, które trochę są ciężkie... - nie pomyślałam o tym, chwyciłam ją za łańcuch łączący zabezpieczenia i pobiegłyśmy do pokoju Zane'a.

Grzebałam w szufladkach warsztatu androida, musiałam znaleźć jakieś obcęgi lub coś innego co otworzy kajdany. Tymczasem Riley oglądała pokój Zane'a, szukała czegoś... Przez moją głowę przeszła dziwna myśl... a jeśli to nie Riley? Jej zachowanie wszystko potwierdza, lecz nie jestem do końca tego pewna. Muszę zamienić z kimś kilka słów odnośnie naszej tajemniczej osoby. Nie będę tego trzymała sama dla siebie, ktoś musi o tym wiedzieć... Wcześniej była taka bardziej przygnębiona, a teraz nie martwi się o nikogo ani nie tęskniła za nami. Teraz zapomniała o całym świecie i nawet o najważniejszej osobie w jej życiu, o... znalazłam! Metalowe, solidne obcęgi powinny załatwić sprawę.

- Zaraz będziesz wolna, proszę nie ruszaj teraz rękami ani szyją... - podeszłam do Riley.

Zbliżyłam obcęgi do stalowej obroży na jej szyi, tutaj trzeba niesamowitego skupienia. Umiejscowiłam narzędzie w odpowiednim miejscu i z całej siły przygniatałam gumowe rączki narzędzia. Po chwili obroża strzeliła rozdzielając się na dwie części, zdjęłam ją delikatnie i odłożyłam na stół. Wzięłam się za kajdany, z nimi szybko mi poszło. Odłożyłam wszystko na stół warsztatu Zane'a, na pewno je do czegoś wykorzysta. Spojrzałam na Riley, nawet nie drgnęła gdy otwierałam wszystkie zabezpieczenia. Ziewała tylko z nudów spoglądając po ścianach pokoju. Coś z nią jest nie tak, nie mogę ukrywać prawdy, inni muszą wiedzieć...

*Riley*

Byłam już dwa dni w tym więzieniu, co prawda dostojnym ale wciąż czułam się jak jego więzień. Straże labiryntu dręczyli mnie ciągłymi pytaniami... "Widziała Pani Qsariusa?", "Nie spotkała Pani Askar'a?". Ciągła odpowiedź brzmiała "Nie". Każdy rycerz uzbrojony był po same zęby, nie śmiałam nawet uciekać z tego miejsca czy atakować. Chociaż kilka razy miałam ochotę z nimi powalczyć. Przemierzałam nudne ściany długich korytarzy przecierając dłonią o ich chropowatą powierzchnię. Zastanawiałam się jak tam z moimi przyjaciółmi, to znaczy, czy się martwią. Gdyby byliby sobą szukaliby mnie nieustannie, chyba, że... Już wiem gdzie jest Marlis! Ona poleciała do nich! Muszę coś szybko zrobić, inaczej ona ich skrzywdzi! Poczułam mocny uścisk na moim prawym ramieniu, odwróciłam się, przerażona przełknęłam ślinę. Ta sama rękawica, ten sam strój i ten sam szyderczy uśmiech... Przecież to Qsarius! Miałam nogi jak z waty, mój wzrok zatrzymał się na spalonych skrzydłach mężczyzny, z bliska były jeszcze większe. Schowane zakrywały plecy nieprzyjaciela stercząc spory fragment dalej. Jego twarz nie była ochraniana przez hełm, dzięki temu mogłam przyjrzeć mu się dokładniej. Mężczyzna wyglądał bardzo młodo, jego blada cera podkreślała ciemne, fioletowe oczy. Miał krótkie, białe włosy. Grzywka natomiast była nieco dłuższa, nastawiona na lewą stronę. Kilka małych włosów wystawało z niej. Usta pozbawione malinowego koloru, kremowe. Był uderzająco podobny do mojego wujka, Falena. Różnił się jednak kolorem oczu i włosów, rysy twarzy były identyczne. Może byli bliźniakami? Historia nic o tym nie mówiła...

- Marlis, jak dobrze cię znowu widzieć! - rozwinął radośnie skrzydła.

Machnął pierzastymi skrzydłami i po chwili stał przede mną, ciągle spoglądał mi w oczy. Dlaczego jeszcze nie wie, że nie jestem Marlis... a no tak, przemiana. Oby nie zorientował się kim jestem, wtedy byłoby już po mnie.

- Mi również Qsariusie.. - lekko ukłoniłam się ukrywając przy tym mój strach.

Szybko chwycił za mój podbródek i uniósł go patrząc na mnie. Nie zrozumiałam co miał na celu, opuścił dłoń.

- Nie kłaniaj się, nie przywitasz swojego wujka normalnie? - zaśmiał się pokazując ostre zęby, rozłożył szeroko ramiona i rozprostował skrzydła.

Nie czekał długo, przerażona ruszyłam aby go przytulić. Nie było to jednak łatwe, gdyż miał na sobie tą samą zbroję co wtedy w mieście. Objął mnie ramionami, przyznam, że był bardzo wysoki. W jego uścisku czułam się... bezpieczna? Wiedziałam o nim tylko, że jest moim wujkiem. Nagle zakrył nas skrzydłami odcinając od źródła światła. Rozłożył skrzydła, przerażona szybko zamknęłam oczy. A co jeśli zorientował się kim jestem? I ma zamiar zemścić się na mnie? Mimowolnie otwarłam jedną z powiek, byliśmy w jakiejś komnacie, fioletowej. Pełna strachu odpuściłam uścisk po czym mężczyzna odszedł ode mnie. Zaczęłam przyglądać się całemu pomieszczeniu, jedyne co mnie zainteresowało to balkon z dużymi oknami. W rogu ściany wisiała na stojaku zbroja. Identyczna jak Qsariusa, miał zapasowy strój. W jego towarzystwie były dwa miecze i duże kosy, widziałam je wcześniej, to te same co w mieście. Na ich ostrzach widniała zaschnięta krew, lekko się wzdrygnęłam na widok czarnych śladów. Na sobie miał zbroję wraz z rękawicami z walki, reszta oręża zajmowała swoje miejsce w sali. Ta krew należała do mojego przyjaciela... Pojedyncza łza skapnęła na mój policzek, szybko starłam kroplę wody. Qsarius stał do mnie tyłem, mimo tego widziałam co robił. Zmieniał rękawice, zauważyłam na jego dłoniach mocno fioletowe żyły wystające ze skóry białej jak śnieg. Zainteresowały mnie jego dłonie, rozmyślałam dłużej. Teraz przypomniałam sobie pierwsze spotkanie, nie zauważyłam kiedy do sali wbiegł zdyszany Askar.

- Panie, wszędzie cię szukaliśmy... Riley, ona... uciekła nam. - co chwilę łapał powietrze krzycząc do niego.

Wściekły Qsarius odwrócił się w jego stronę, znów poczułam dreszcze na jego spojrzenie z nienawiścią.

- Jak to uciekła? - podleciał do Askara. - Mieliście dopilnować aby tutaj została! - wrzasnął.

Askar spuścił głowę ze strachem, nie wiedziałam co zrobić, bałam się go tak samo jak on.

- Wybacz, wynagrodzimy ci to! - uniósł głowę z obawą zadanego ciosu.

- Macie mi ją znaleźć! Ale na razie niech wszyscy zostaną w tym wymiarze, bo jak nie...! - długie ostrze rękawicy przylgnęło do szyi wilka.

- Zrozumiałem! - Qsarius odpuścił po czym Askar wybiegł z sali.

Nadal był zdenerwowany tą wiadomością, spojrzał na mnie.

- Marlis, wiesz coś o tym? - uspokoił się i zapytał.

- Ja? Nic mi o tym nie wiadomo... - ostatnie słowa podkreśliłam z udawaną złością.

Musiałam upodobnić się do Marlis skoro chcę tutaj przeżyć.

- Twoim zadaniem było ją zamknąć w celi aby zwabić jej przyjaciół tutaj... - ze spokojem wyjaśnił, a więc to był jego plan.

Chciał wszystkich złapać w pułapkę, gdybym została dłużej w tych lochach jego plan zakończyłby się powodzeniem. Nadal nie mogłam zrozumieć dlaczego Marlis uwolniła mnie... Nie byłam pewna co do wcześniejszych przemyśleń, ale wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.

Rozmawiałam dłuższy czas z Qsariusem i dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy. Wszystko miałam już ustalone, mój powrót do Ninjago jest bardzo ryzykowny. Inne wyjścia zostały odrzucone z planu, musiałam postąpić tak jak zadecydowałam... Oby moi przyjaciele nie dali się nabrać Marlis i jej sztuczkom...

~~~~~~
Jest i rozdział ;D Szybko mykam niestety... Lekcje wzywają ;*! Niedługo dodam kolejny ;D A, i pamiętajcie, napiszcie co o nim sądzicie... Wiem, jest luźny ;3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro