Rozdział 1
Rudowłosy nastolatek leżał właśnie na swoim łóżku kiedy budzik brutalnie zadzwonił tuż koło jego ucha. Na jego bladą twarz wypłynął grymas niezadowolenia, a z jego ust wypadło głośne westchnienie przepełnione irytacją. Rzucił swoją rękę w bok szczęśliwie trafiając w przyczynę jego pobudki, a urządzenie spadło z lekkim chukiem na puchowy, niebieski dywan zaraz koło łóżka. Nie przestał on jednak wydawać irytujących dźwięków drażniących jego bębenki uszne jednak postanowił to przeczekać. Wykorzystując skrawki swojej energii, tak nielicznej po przebudzeniu, chwycił drugą poduszkę, która przyciskana była przez jego ciało do ściany i zakrył nią sobie na głowę nie zważając, że nieprzyjemnie jego twarz jest przyciskana do miękkiego materiału i ograniczono mu zasób tlenu. Kiedy już myślał, że będzie mógł spróbować z powrotem zasnąć drzwi do jego pokoju otworzyły się z niemałym krokiem. Lekkie jednak i jednocześnie donośne kroki oraz dźwięk uderzanego metalu o ścianę dał mu znać kto właśnie stoi koło jego posłania i najpewniej spogląda na nie z irytacją. Uniósł rąbek poszewki kątem oka spoglądając na swojego brata żeby zaraz znów zacząć ignorować cały świat i poprawiać pozycję swojego ciała na materacu by było mu jak najwygodniej.
Paul był wysokim mężczyzną o dobrze wytrenowanej sylwetce oraz nietypowych dla Japończyków rysach twarzy przez to, że ich matka była francuską. Jego blond włosy zazwyczaj związane w kucyk i idealnie uczesane obecnie były puszczone luźno, a nawet poczochrane co jasno świadczyło o tym, że pewnie i jeszcze przed chwilą wylegiwał się w łóżku i wtulał w ciepłą pościel tak jak Chuuya obecnie. Pod jego szarymi oraz głębokimi oczami znajdywały się lekkie sińce od braku snu, a na sobie miał tylko czarne bokserki oraz biała, przydługą bluzkę. Żeby dać upust swojej frustracji uderzał jedną nogą o powierzchnię pod nią, a za luźny kapeć na jego stopie, który z opóźnieniem wybijał rym zaraz za kończyną wydawał stłumiony, wręcz niesłyszalny plask. Kiedy młody Nakahara planował już całkowicie zignorować starszego poczuł gwałtowne pociągnięcie za włosy oraz ściąganie z niego kołdry. Syknął zaciskając zęby i spoglądając z mordem w niebieskich tęczówkach na zrezygnowane już blondyna.
- Zamierzasz tak leżeć? - Zadał pytanie ciągnąc go w swoją stronę tym razem za rękę jednocześnie powodując, że ten jest coraz bliżej krawędzi.
- Pauuuul - jęknął - są wakacje!
- Skończyły się wczoraj - westchnął tylko w odpowiedzi rozmasowując swoje skronie. - Aktualnie dzisiaj zaczynasz kolejny nowy rok.
Na tą wiadomość młodszy otworzył gwałtownie oczy i jak za dotknięciem magicznej różdżki gwałtowni się wyprostował puszczać poduszkę, którą naciskał na głowę. Skrzypięcie materaca rozniosło się niemalże po całym pokoju kiedy chłopak praktycznie z niego wyskoczył by dopaść do szafy. Nie rozumiał jak to było możliwe, specjalnie zaznaczył sobie to w telefonie, praktycznie cały wczorajszy dzień powtarzał sobie, że musi pójść wcześniej spać by się wyspać, a nawet ustawił ten głupi budzik chociaż go nienawidził z całego serca. Był nawet prawie pewny, że zrobił sobie kanapki na śniadanie i wstawił je sobie do lodówki żeby później
się z nimi nie męczyć. Przeklinając pod nosem przegrzebywał swoje ubrania szukając czegoś w miarę wyjściowego na rozpoczęcie roku szkolnego, w końcu trzeba było zrobić dobre pierwsze wrażenie po tych kilku miesiącach nieobecności. Na jego nieszczęście nie pomyślał wcześniej o tym by coś przygotować, był wściekły na siebie z przeszłości. Wtedy też poczuł lekkie uderzenie w ramię na co podskoczył. Zdążył już zapomnieć o obecności swojego opiekuna w jego pokoju. Obrócił się w jego stronę nie wiedząc o co mu chodzi jednak kiedy zobaczył wyprasowaną koszulę oraz dobrane do tego czarne spodnie uśmiechnął się szeroko nawet nie zwracając uwagi na rozbawienie widniejące na twarzy drugiego. Sięgnął po ubranie jednak wtedy szarooki wycofał się nieco najwyraźniej czegoś oczekując. Zagryzł zęby żeby nie palnąć czegoś niemiłego. Verlaine doskonale wiedział jak nie lubił tego mówić i dlatego też tego wymagał.
- Dziękuję - syknął niczym wąż, a wraz z tym jednym słowem poczuł skręcanie w żołądku. Szybko jednak nakazał sobie spokój, w końcu nie musiał tego robić, a jednak o tym pomyślał.
- Nie ma za co jednak pamiętaj żeby to powtórzyć Rimbaudowi. To on siedział wieczorem i męczył mnie o to by paradować od jednego otwartego jeszcze sklepu do drugiego żebyś miał coś w miarę przyzwoitego - pokręcił głową w widocznym geście kapitulacji jednak też z czymś na kształt rozczulenia.
Prychnął tylko pod nosem po czym niemalże wyrwał bratu ciuchy i biorąc jeszcze bieliznę z szafki wybiegł z pokoju do łazienki krzycząc tylko żeby drugi się ubrał bo nie chce stracić apetytu i później chodzić głodnym. Otworzył drewniane drzwi prowadzące do pożądanego przez niego w tej chwili pomieszczenia, odłożył ostrożnie jeszcze w miarę nie pogniecioną koszulę po czym rozebrał się z piżamy za którą robiły mu spodenki wraz z podkoszulkiem. Szybko skorzystał z toalety choć nie za bardzo odczuwał potrzebę po czym umył ręce i chwytając za szczoteczkę nałożył na nią pastę by umyć zęby. W tamtej też chwili usłyszał z góry lekki huk i krzyk. Może i powinien się zaniepokoić jednak przez te ponad dwa lata odkąd jego przyszywany brat został jego opiekunem zdołał się przyzwyczaić do różnych gwałtownych wydarzeń czy też głośnych odgłosów. Już widział w wyobraźni jak wcześniej wspomniany Rimbaud - chłopak jego brata z którym mieszkają - jest obłożony wszelkich rodzajów kocami, a jeden z nich zahaczył akurat o coś w korytarzu kiedy próbował przejść. Szybko włożył szczoteczkę do ust szorując mocno zęby oraz język nie przejmując się czerwonym zabarwieniem pasty kiedy wypluwał ją do zlewu.
Szybko przemył twarz mydłem z wodą by następnie wytrzeć się swoim ręcznikiem w planety. Fakt, może i był nieco dziecinny, ale bardzo go lubił i chyba nic nie będzie w stanie go zmusić do tego by go wyrzucił. Obrócił się na pięcie w stronę pralki na, którą odłożył dzisiejszy strój oraz westchnął. W nocy było w miarę ciepło więc miał przez chwilę dylemat czy wziąć prysznic by przez przypadek nie cuchnąć, ale nie czuł się nieświeży i raczej nie czuć było od niego źle choć mogło mu się tylko wydawać. Szybko ubrał się w to co dostał od starszych po czym przejrzał się w lustrze. Przeczesał dłońmi swoje rude włosy zauważając, że powoli zaczynają sięgać mu za kark, a niesforne kosmyki rdzawych pukli wpadają mu czasami do oczu. Odsunął się trochę w tył obserwując uważnie każde wgniecenie na białym materiale oraz czy na pewno nie ma nic na twarzy. Może jego charakter za tym nie przemawiał jednak naprawdę przejmował się tym jak ludzie brali go z wyglądu. Z osobowością to jest już ciężej jednak i tak się tym nie przejmował. Mieszkał w Japonii od urodzenia jednak przez to, że jest bardzo blisko spokrewniony z obcokrajowcami było to widać czy to w kolorze włosów czy z twarzy. Często właśnie mylono go z osobami innej narodowości więc czasami się wahał co do swojego wyglądu jednak nie przykładał do tego jakiejś dużej wagi, w końcu to nie była jego wina.
Wyszedł na korytarz rozglądając się do okoła wypatrując czegoś na podłodze co mogłoby spowodować jego wywrotkę po czym wyszedł zza drzwi z pewnością, że nic się nie stanie. Niemalże przebiegł przez całą długość przejścia by znaleźć się przy schodach i zeskakiwać z nich co dwa stopnie za co od zawsze początku był karcony. Pamiętał, że jak jeszcze jego tata żył to łapał go zanim zdążył spać. Czasami potrafił pojawić się nawet z nikąd co tylko bardziej ekscytowało małego chłopca. Uśmiechnął się smutno pod nosem po czym wylądował zgrabnie na panelach. Już na spokojnie skierował się w stronę ściany w której zamiast drzwi pozostawał całkiem spory otwór w kształcie prostokąta po czym odruchowo obejrzał do okoła kuchnię. Pomieszczenie było dość przestronne. Podłoga była wyłożona czarnymi kafelkami, a ściany były pomalowane na biało. Po prawej stronie były zawieszone u góry szafki za to na dole był szeroki i długi blat z marmuru na którym nie było praktycznie nic oprócz pojedynczych przedmiotów (Paul wolał jak wszystko znajdowało się w przeznaczonych do tego szufladkach dzięki czemu nic mu nie przeszkadzało w trakcie różnych czynności) oraz pod którym również znajdowały się różne szafki, które ledwo co potrafił otworzyć.
Elektryczna kuchenka znajdowała się również pomiędzy nimi. Lodówka stała wraz z zamrażarką po lewej stronie na której zaś królował duży okrągły stół z krzesłami do okoła. Kiedy tylko tu się wprowadził usłyszał zasadę, że każde śniadania oraz niedzielne kolację będą jeść wspólnie bez wyjątków. Czy to tutaj czy gdziekolwiek indziej. Na początku tego nie rozumiał jednak z czasem naprawdę zaczął to doceniać. Było tam też duże okno z widokiem na park przez, które chłopak lubił spoglądać podczas posiłków.
Przy blacie popijając kawę siedzieli już oboje jego opiekunów dyskutując o czymś cicho tak, że nie był w stanie usłyszeć tematu ich rozmowy. Kiedy jednak go dostrzegli zaprzestali wymiany zdań zachęcając go do zajęcia swojego miejsca. Ryży tak też zrobił zasiadając na przeciwko nich, dziękując za posiłek i wyciągając dłonie w stronę będących już wyłożonych kanapek.
— Chuuya podwieźć cię dzisiaj? — Zadał pytanie Verlaine, a kiedy ten pokręcił głową ten tylko westchnął. — Dobrze tylko nie zapomnij założyć góry od mundurka dobrze? Wybiegłeś wtedy tak szybko, że nie zdążyłem ci powiedzieć, że czeka na ciebie powieszony przy drzwiach wejściowych.
Przytaknął niemalże na siłę wypychając w siebie jedzenie po czym żegnając się tylko z starszymi wybiegł chcąc jak najszybciej znaleźć się już w miejscu docelowym. Zakładając marynarkę był już na podwórku wdychając świeże powietrze z zadowoleniem kiedy poczuł gwałtowny uścisk na ramionach, który przerodził się w uścisk. Podskoczył chcąc się jak najszybciej uwolnić i zaatakować kiedy przed jego oczami przeleciały brązowe kosmyki tak dobrze znanej mu czupryny. Prychnął zirytowany i uderzył wyższego łokciem w brzuch. Ten tylko wydawał z siebie jęk świadczący o tym, że najwyraźniej trochę za mocno obił mu żebra i puścił się sylwetki rudego.
— Bez czułości — powiedział tylko beznamiętnie, a brązowooki tupnął nogą w jakże dziecinnym geście.
— Jakiś ty wredny! Już na pierwszy rzut oka widać, że przebywasz za dużo czasu z Elise — mruczał pod nosem robiąc nadąsana minę, a niebieskooki poczuł jak wbrew jego woli lekkie zawstydzenie pojawia się mu na skraju świadomości, szybki jej jednak odpędził.
— To było tylko raz! — Krzyknął kierując się chodnikiem, a młodszy podążył za nim.
Doskonale wiedział, że nastolatek nawiązuje do sytuacji gdzie wrobiono go w opiekę nad jego młodszą siostrą. Miał takie nieszczęście, że akurat wpadł wtedy na pewną blond dziewczynkę w centrum handlowym, która wyraźnie się zgubiła. Miała nie więcej niż osiem lat i po prostu nie chciał jej zostawiać samej widząc jej dezorientację. Zaprowadził ją w odpowiednie miejsce i zaczekał z nią aż przyjdą osoby z którymi tu przyszła. Jego zdziwienie kiedy do pomieszczenia wszedł lekarz którego poleciła mu ciotka Kouyou i do którego naprawdę chodził oraz właśnie Dazai Osamu było ogromne. To były początki ich znajomości i naprawdę darzył wtedy chłopaka tylko niechęcią spowodowaną tym jak się do wszystkich kleił i jak uczepił się właśnie jego. Dlatego więc widzieć go tak spokojnego w towarzystwie swojej, adoptowanej jak się później okazało, rodziny było dla Chuuyi niezwykle dziwnym zjawiskiem. Jednak za każdym razem ta sytuacja była wykorzystywana przeciwko niemu tak jak właśnie w tej chwili.
— No już, już. Nie denerwuj się tak — machnął ręką lekko go wyprzedzając. — Pośpiesz się bo się spóźnimy ślimaku! — I zaczął biec z szerokim uśmiechem przed siebie. Chuuya stał przez chwilę w miejscu zdenerwowany dopóki nie ogarnęła go złość na to jak został nazwany.
— Wracaj tutaj! — Pobiegł za przyjacielem dość szybko go doganiając jednak nie zrobił mu niczego jak na początku planował. Miał całkiem dobry nastrój oraz czuł, że te kilka miesięcy będą naprawdę dobre.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro