Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Stał przed drzwiami nie wiedząc co powienien w tej sytuacji zrobić. Rozglądał się na boki wypatrując swojej towarzyszki niedoli, która w przeciwieństwie do niego ubolewała, że nie może w tym miejscu zamieszkać, a nie tak jak on chciała się z niego jak najszybciej wydostać. Powiedziała mu, że za chwilę przyniesie mu strój do przymiarki, który powinien być w jego rozmiarze jednak tak jak jej nie było tak jej nie ma. Na zegarku u góry pokazywała się godzina siedemnasta trzydzieści osiem. Od jej zniknięcia minęły w takim razie dziesięć minut jeśli urządzenie działało dobrze. Za nie całe pół godziny sklep miał zostać zamknięty, a on nadal nie znał żadnego garnituru który spodobałby się jemu, ale i też jego ciotce. Przyszli tutaj dość wcześnie i Chuuya uważał, że już dawno by stąd wyszli gdyby różowowłosa nie kręciła na wszystko nosem. Raz jej nie odpowiadały guziki, raz materiał był za szorstki, a jeszcze innym razem niby buty, które kupili wcześniej gryzły się odcieniem z spodniami. Te buty były czarne tak samo jak dolna część garderoby.

Westchnął pocierając skroń i opierając się o drzwi przebieralni. Wyczuł na sobie wrogi wzrok kasjerki na co miał ochotę tylko zwinąć się w kłębek i już nigdy nie wychodzić z Kouyou na zakupy związane z ciuchami. Jego brat ponownie był w pracy i nawet po naleganiu kobiety za nic nie chciał się zgodzić na to by poszedł z nim do sklepu i w końcu kupił mu ten garnitur. On jednak najwyraźniej nie chciał nawet słyszeć o wychodzeniu z nim sam na sam gdziekolwiek. Na początku postanowił nawet dać mu po prostu pieniądze z powiedzeniem żeby sobie takowy kupił jednak wtedy na scenę weszła Ozaki, jedyna osoba w jego rodzinie uważająca się odpowiedzialną za niemal wszystkich. Doceniał to, że postanowiła z nim iść jednak to go męczyło. Zdecydowanie wolałby zostać w domu i nigdzie się nie ruszać bez takiej potrzeby chociaż taka właśnie była. Przykucnął czochrając swoje rdzawe włosy i biorąc głęboki wdech przez nos i wydech przez usta. Ułożył swoje dłonie na karku ciesząc się, że jest tu wraz z Ane-san jedynymi na razie klientami. Czułby się nad wyraz głupio gdyby ktoś chciał skorzystać z przebieralni, a on by powiedział, że z niej korzysta nawet do niej nie wchodząc i nie mając w dłoniach ani jednego ciucha.

Chciał już ruszyć na poszukiwania starszej kiedy poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Uniósł nieco wzrok zastanawiając się czy postanowili ich już wyrzucić jednak ku jego szczerej uldze była to jasnowłosa. Przez chwilę przypatrywał się jej dopóki nie pociągnęła go do góry żeby się wyprostował i wcisnęła mu w dłonie nowe ubranie. Przez chwilę wpatrywał się w nie błagalnie prosząc niemo o to żeby w końcu chociaż ten zestaw był "idealny". Tak na prawdę w ogóle nie wierzył w to, że istnieje coś idealnego. Wszystko jest inne w oczach innych ludzi, każdemu co innego może wydawać się doskonałe. I na przykład mógł nawet podać to, że według niego najlepszym dodatkiem do udonu było mięso indyka za to dla Dazaia kraba.

Wszedł do przebieralni nawet nie nic nie mówiąc uważając, że to nie był czas ani miejsce na głoszenie swoich poglądów w tej kwestii. Rozebrał się ponownie do samej bielizny po czym powoli zaczął zakładać to co mu dano zaczynając od spodni i kończąc na marynarce. Przejrzał się w lustrze przeskakując z nogi na nogę co wywołało kilka stuknięć przez twarde podeszwy jego butów. Usłyszał ponaglające, głośne chrząknięcie na co wywrócił oczami po czym powoli otworzył drzwi przeciągając pokazanie się w pełnej okazałości jakby zapominając, że przecież sam chciał jak najszybciej stąd wyjść. Kobieta prychnęła zniecierpliwiona i rozbawiona jednocześnie. Mogłaby mówić co chciała, ale cieszyło ją, że mimo tego co się stało młodszy wynajmował w sobie jeszcze jakąś energię do żartów.

Obrócił się dookoła rozkładając szeroko ramiona by sprawdzić czy materiał nie będzie się podczas tego za mocno napinać. Kobieta studiowała wzrokiem każdą zmarszczkę na ubraniu, każdy najmniejszy odcień oraz to jak układało się one na talii nastolatka. W pewnym momencie zmarszczyła brwi po czym podeszła do niego by wyprostować kołnierzyk, który zawinął się do środka. Dopiero potem odsunęła się na około dwa metry i uśmiechnęła się z satysfakcją najwyraźniej znajdując to czego szukała. Nakahara ucieszył się, że był to już koniec. Może normalnie zdołałaby wyciągnąć z tego jakieś pozytywne odczucia jednak nadal nie zapominał, że przecież było to ubranie specjalnie na pożegnanie członka jego rodziny. Co prawda nie oficjalnego, ale on już taki tytuł nadawał zbyt wielu ludziom żeby się tym przejmować. Schował się z powrotem do małego pomieszczenia leniwie na nowo zmieniając wszelakie dodatki rzeczy, które nie były na nim dłużej niż kilka minut.

Kiedy skończył usiadł całym sobą na małej ławce przez co jego stopy odziane w skarpetki nie dotykały już chłodnej płyty. Oparł się czołem o lustro po czym uśmiechnął szeroko by sprawdzić jak sztucznie to wyglądało w jego wydaniu. Skrzywił się dochodząc do wniosku, że lepiej by było gdyby nie udawał radosnego. Ten wyraz twarzy był na tyle kwaśny, że zwróciłby chyba uwagę każdego. Sięgnął po obuwie zakładając je po czym wyszedł do siostry by podać jej papierową torbę dużych rozmiarów. Przyjęła ją zadowolona po czym w milczeniu skierowali się do kasy. Miał wrażenie, że w oczach kobiety zabłyszczały iskierki szczęścia kiedy mówiła im cenę. I to wcale nie dlatego, że ich zakupy były jakieś okropnie drogie tylko dlatego, że wreszcie sobie szli. Uśmiechnął się czując zawstydzenie i skrępowanie po czym niemalże od razu praktycznie wybiegł na świeże powietrze. Przymknął oczy chłonąć całym sobą ziemną, ale jednocześnie orzeźwiającą pogodę dookoła. Szybko się jednak opanował słysząc cichy śmiech za sobą. Obrócił głowę w bok by jednym okiem spojrzeć na malarkę.

— Aż tak bardzo nienawidzisz zakupów? — Zapytała nie zmieniając w żaden sposób swojego miłego dla oka uśmiechu. — Czy może raczej nie lubisz ich ze mną?

— Doskonale wiesz, że to nie tak — zaprzeczył mrużąc na nią oczy. — Lubię kupować nowe rzeczy, można powiedzieć, że jestem czasami zakupoholikiem co doskonale sama wiesz, ale... Okazja z której to robimy po prostu mnie dobija.

Mina kobiety z rozbawionej zmieniła się na zmartwioną. Podeszła do młodszego obejmując go swoimi ramionami odzianymi w za duże rękawy kimono po czym przyciągnęła go do swojej klatki piersiowej w uścisku. Przełknął ślinę przytulając się do niej jednak dość szybko się odsunął czując jak coś w kieszeni różowowłosej wbija mu się w brzuch. Nie rozumiał dlaczego ta postanowiła farbować włosy oraz nosić soczewki w tym samym kolorze. Z tego powodu bardzo wielu ludzi nigdy nie brało jej na poważnie, raz nawet padła ofiarom wyśmiania jednak uparcie stała przy swoim i nie zamierzała nic w sobie zmieniać żeby dopasować się do oczekiwań innych. Wystarczało jej, że sama sobie się podobała i swoim najbliższym. 

— Wszystko się ułoży, zobaczysz — zapewniła również się odsuwając by nie naprzykrzać się swoją obecnością. — Gdybyś chciał mogłabym też wziąć cię do siebie na czas aż wszystko się nie uspokoi. Myślę, że z Paulem nie jest aktualnie najlepiej, nie nadaje się teraz do opieki nad dzieckiem — zmarszczyła groźnie brwi nawet nie wiedząc jak bardzo blisko prawdy była.

— Nawet jeśli to dam sobie doskonale radę — niemalże obiecał przykładając dłoń do serca. — Z resztą on sam też potrzebuje pomocy. Rimbaud był jego chłopakiem odkąd pamiętam, to jasne, że dość mocno to przeżywa. Nie wiadomo jak to się skończy gdy zostawi się go samego — wzruszył ramionami ruszając w kierunku najbliższej budki z naleśnikami, a wyższa poszła za nim. Zdawał sobie sprawę z tego, że najpewniej będzie nieczynna jednak chciał żyć nadzieją.

— No to może wprowadzę się na chwilę do was? — Nie dawała za wygraną. — Słuchaj Chuuya, ja wiem, że mogę brzmieć dość nachalnie, ale ja się po prostu martwię. Jesteście jedyną rodziną, która mi pozostała i nie chcę żeby skończyło się to w zły sposób.

— Skąd w ogóle u ciebie ten pesymizm, co Ane-san? — Użył zwrotu którego używał kiedy miał ją na myśli. Już miała go skarcić i przypomnieć, że wolałby żeby tak na nią nie mówił, ale machnął na to tylko ręką. — Nie musisz się bać, tak jak mówię poradzimy sobie. Tamten gość był idiotą skoro ciebie porzucił, my nie jesteśmy aż tacy tępi.

— Chuuya doskonale zdajesz sobie sprawę z okoliczności jego śmierci, nie wypada tak mówić o zmarłych — zganiła go jednak już z lekko rezygnującym tonem.

— To nie moja wina, że cię zostawił dla jakiejś landryny, a ona go zabiła po narkotykach. Ja tylko stwierdzam jaki był — włożył dłonie do kieszeni słysząc jak kobieta głośno wciąga powietrze.

— Chuuya proszę cię — najwyraźniej zrezygnowała z wybuchu. Była znana jako pokojowa kobieta. Na dodatek nie chciała na niego krzyczeć, na pewno nie w takiej sytuacji w jakiej się znaleźli. — Kochanie, rozumiem, że potrzebujesz się na kimś wylądować jednak taki sposób nigdy nie będzie dobry. Pamiętasz co mówił Albatros? Jak musisz to nawet coś rozwal, ale nie rób tego w taki sposób w jaki robisz to teraz.

— Ale ja się przecież na nikim nie wyładuje — prychnął wyciągnąć z kieszeni monetę i przerzucając ją przez swoje palce. — Sama z resztą zeszłaś na ten temat więc nie była to moja wina.

— Nic nie jest twoją winą.

Nakahara wzruszył jednak na tylko ramionami, a jego twarz nie wyrażała tego co odczuwał w środku. Tak jak na jego twarzy wymalowana była obojętność na te konkretne słowa to w środku czuł się jednocześnie tak jakby ktoś powiedział mu, że przez najbliższy czas będzie jadł na deser swoje ulubione ciasto, ale również jakby ktoś uderzył go prosto w twarz, a potem zapytał dlaczego leży, a nie się podniesie. Ku jego szczęściu budka okazała się jeszcze czynna, zdążyli akurat przed jej zamknięciem. Ziewnął przeciągle składając zamówienie, Ozaki przeprosiła mówiąc, że trzyma dietę, a po za tym i tak nie była głodna. Kiedy dostał swoje zamówienie zapłacił oraz ruszył w dalszą drogę idąc u boku wyższej jednak więcej uwagi poświęcając słodkości, którą trzymał. Szli na około rozmawiając o niezobowiązujących tematach. Chociaż rudowłosy tego nie powiedział to był wdzięczny za to, że ta próbowała odciągnąć jego myśli od spraw zajmujących mu głowę.

Rozstali się przy jej budynku pracy wiedząc, że właśnie tam są zmuszeni się rozstać. Objął kobietę na pożegnanie idąc w całkowicie przeciwną stronę niż ona i bębniąc palcami o swój nadgarstek. Jednocześnie wstrzymywał też oddech w policzkach chcąc zobaczyć ile zdołała tak wytrzymać. W pewnym momencie potknął się o nie równą płytę chodnikową, a przez to, że powoli przed oczami zaczynały mu tańczyć czarne plamki o mało się nie wywrócił. Potrząsnął swoją głową chcąc przywrócić swoje pole widzenia do pierworodnego stanu po czym podniósł podbródek do góry obserwując otoczenie. Znajdywał się niedaleko jakiejś rzeki niedaleko swojego mieszkania. Na niebie powoli zaczynały pojawiać się świetliste punkty choć i tak niebieskooki podejrzewał, że nie będzie ich już więcej. Światła miasta skutecznie już je przykrywały swoim sztucznym blaskiem.

Wyprostował się chcąc ruszyć dalej jednak po chwili i tak stanął jak wryty. Zamrugał szybciej zaskoczony i zdezorientowany obracając się w swoje prawo by upewnić się, że na pewno mu się to nie przewidziało. Jego twarz pobladła, a laurowe oczy rozszerzyły się w szoku. Obserwował uważnie wchodzącą na barierkę osoba nie potrafiąc się ruszyć. Kiedy jednak postać z nałożony szarym kapturem na głowę rozłożyła szeroko ręce jego ciało zareagowało instynktownie. Wraz z poruszeniem się lewej stopy samobójcy zaczął biec nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Natomiast wraz z przechyleniem się sylwetki do przodu w niebezpiecznym czynie załapał ją za rękaw ciągnąc z całej siły do tyłu. Osoba najwyraźniej zaskoczona takim obrotem spraw straciła równowagę wpadając całą sobą na niższego licealistę.

Ryży instynktownie objął postać w pasie unieruchamiając również jej ręce. Mógł nie wyglądać jednak był dość silny. Jak się okazało, mężczyzna zaczął wierzgać się na boki ukazując brązowe, bujne włosy. Kopał go, szarpał za jego dłonie jednak nie zamierzał poczynić nic w kierunku puszczenia go dopóki ten się nie uspokoi.

— Puść mnie! Puść mnie, puść mnie, puść-!

— Dazai?

Paradoksalnie ten jeden szept przerwał wszelakie wrzaski wydobywające się z krtani drugiego. Znieruchomiał, a Nakahara miał wrażenie jakby każdy mięsień w ciele drugiego stwardniał, każdy nerw się napiął. Jemu samemu natomiast zatrzęsły się przez chwilę niekontrolowanie ręce choć szybko to powstrzymał zaciskając dłonie w pięści. I mimo swoje cichego postanowienia o nie wpadaniu w panikę zaraz po tym, kiedy po raz pierwszy od kilku dni jego tęczówki natrafiły na te w odcieniu czekolady, miał wrażenie, że cały świat w który wierzył zaczynał się walić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro