Rozdział 8
Czarnowłosy spojrzał na kalendarz. Jeszcze tydzień do wakacji. Zaczął się cieszyć, bo wiedział, iż już czeka na niego wolność. Zaczął zastanawiać się, co będzie robił przez ten czas wolny. Wiedział, że rodzice na pewno coś wymyślą, jednak nie bardzo uśmiechał mu się jakikolwiek wyjazd.
Na chwilę wyszedł z pokoju, by zaraz po tym usłyszeć:
— Czy państwa syn jest domu?
Rozpoznał głos Sandersa, więc wrócił z powrotem do pomieszczenia. Miał ochotę po prostu się tam zamknąć. Nie mógł uwierzyć, że Jake posunął się już do czegoś takiego. Kto w ogóle pozwolił mu przyjść do jego domu? Chociaż mógł wytłumaczyć się tym, że przyszedł do Ruby.
Zielonooki usłyszał pukanie do drzwi. Wiedział, że musi go wpuścić, bo inaczej szatyn nie da mu spokoju. Powiedział niechętnie Proszę, po czym usiadł na swoim łóżku. Do pokoju wszedł niebieskooki. Oboje milczeli dłuższą chwilę, patrząc na siebie. Żaden z nich nie wiedział, co powiedzieć.
— Chciałbym ci coś powiedzieć. — Jake przerwał ciszę. Nie miał ochoty owijać przyjaciela w bawełnę. Chciał powiedzieć mu o wszystkim, o czym myślał. — Nie chciałem cię skrzywdzić, przysięgam. — Chłopak usiadł obok Jonesa. Ten odsunął się trochę od niego. — Chodzi o to... Ja...
— Już wystarczy — przerwał mu zielonooki. Zimny ton jego wypowiedzi tak skrzywdził szatyna, że czuł, jakby ktoś go właśnie uderzył w twarz. — Możesz już iść.
— Daj mi dokończyć. Chodzi o to... — Przez chwilę zastanawiał się, jak ma ubrać w słowa to, co chce powiedzieć. — Kocham cię. — Bał się podnieść wzroku na czarnowłosego. Patrzył więc w podłogę. — Ale... ojciec zakazał mi z tobą chodzić. Zagroził, że będę musiał przeprowadzić się do Wielkiej Brytanii i mieszkać tam z mamą i jej drugim mężem. Może to nie byłoby nic złego, kiedyś chciałem stąd uciec, ale... nie chciałem żyć bez ciebie u boku. — Spojrzał na chłopaka. Na jego twarzy wymalowane było zdziwienie. — Wiem, że jestem głupi. Zrobiłem coś gorszego.
— Nie miałem pojęcia, że o to chodziło — odrzekł David. Nie wiedział, co innego ma powiedzieć. Nie umiał znaleźć odpowiednich słów. — Ale dlaczego nie powiedziałeś mi o tym, że chodzisz z Ruby?
— Nie wiem... Po prostu się bałem.
Oboje popatrzyli na siebie. Jednak szybko odwrócili wzrok.
— Chciałbym z tobą chodzić. — Szatyn poczuł, że musi mu to powiedzieć, bo inaczej wybuchnie. — Chcę z tobą być, cieszyć się z tobą, smucić.
— Ale mówiłeś, że twój ojciec...
— Nie obchodzi mnie to, co powie — przerwał czarnowłosemu. Położył dłonie na jego barkach i spojrzał mu w oczy. — Nie chcę cię więcej krzywdzić i nie chcę bez ciebie żyć. Chcę z tobą być. Bo kocham cię.
Zielonooki poczuł napływające do oczu łzy. Objął chłopaka, po czym zaczął płakać.
— Ja też cię kocham... — powiedział przez łzy. Nie miał już ochoty dusić wszystkiego w sobie. — Też chcę z tobą być... — Po tych słowach niebieskooki pocałował go. Jednak tym razem Jones nie protestował. Zamiast tego odwzajemnił gest. Nie obchodziło go nic innego. Teraz był tylko on i Sanders.
Do pokoju nieoczekiwanie weszła Ruby. Zobaczyła całujących się chłopaków. Gdy ją zobaczyli, odsunęli się od siebie jak poparzeni.
— Ruby, to nie tak, jak myślisz! — Twarz Davida zrobiła się cała czerwona. Nie chciał, aby jego siostra to zobaczyła. — Chodzi o to...
— Zamknij się! — Blondynka była zdenerwowana na swojego brata. Zastanawiała się, jak on mógł zrobić jej coś takiego. — Miałeś się nie wtrącać!
— Ej, spokojnie, przecież nic się nie stało. — Jake próbował uspokoić dziewczynę. Ta jednak spojrzała na niego zabójczym wzrokiem.
— A ty się nie odzywaj, ty zdrajco! — syknęła. Nie miała ochoty rozstrzygać, kto zrobił to pierwszy. — Z nami koniec! — Trzasnęła drzwiami.
Chłopacy spojrzeli na siebie zdziwieni.
— Myślę, że nie masz już powodu, aby się martwić. — Szatyn próbował ukryć swoje rozbawienie.
— Nie mów tak. — Czarnowłosy ukrył swoją twarz, która przybrała już kolor pomidora, w dłoniach.
Gdy niebieskooki miał wracać już do domu, oboje pocałowali się jeszcze w korytarzu.
— Synku, nie chcesz nam o czymś powiedzieć? — powiedziała żartobliwie matka zielonookiego, gdy ich zobaczyła.
— Mamo! — Jones znów zaczął się stresować.
— Oj przepraszam, przepraszam.
***
Wakacje minęły bardzo szybko. Uczniowie niechętnie wrócili do szkoły. Każdy z nich marudził, że musiał tak wcześnie wstać, że będzie trzeba wytrzymać tyle godzin w tym znienawidzonym przez wszystkich budynku. Jednak dla niektórych oznaczało to spotkanie się ze znajomymi, z którymi podczas wakacji spotkać się nie mogli. Dla klasy trzeciej oznaczało to dojście nowego ucznia.
Jasnowłosy chłopak czekał pod salą i nie wiedział, co ma zrobić. Jedyne, co robił, to bawił się palcami. W końcu wszedł do pomieszczenia, gdzie usłyszał już gwar rozmów. W pewnym momencie wszyscy wlepili w niego swój wzrok. Nauczyciel prowadzący lekcję kazał mu się przedstawić.
— Oke, kutasie — powiedział w niezrozumiałym dla wszystkich języku. — To znaczyło: oczywiście, proszę pana — zaczął po angielsku. Popatrzył na wszystkich, po czym wziął głęboki oddech. — Jestem Michał. Możecie mi mówić Michael, tak bardziej amerykańsko. No i żebyście się nie musieli namyślać, jak to powiedzieć. Jestem z Polski. Wiecie, taki kraj w środkowej Polsce. — Pomyłka wywołała wybuch śmiechu w klasie. — Boże, Europie — poprawił. — I ten, lubię pierogi.
— Pierogi? — zapytał ktoś z klasy. Jasnowłosy popatrzył na niego jak na durnia.
— No tak, pierogi, kołodupcu — ostatni wyraz powiedział w języku polskim. — Mogę usiąść?
— Oczywiście — odparł nauczyciel.
Okej, klapniemy se tu — pomyślał, siadając na miejscu obok Sandersa. Ten popatrzył na niego dziwnie, więc Polak powiedział:
— Co? Masz do mnie jakiś problem?
— Nie — odpowiedział zmieszany szatyn. Nie wiedział o co chodziło temu chłopakowi.
— No... yyy... Tak myślałem.
***
Na przerwie na obiad wszyscy jedli w spokoju. Jedynie Michał nie wiedział gdzie usiąść. W końcu postanowił dosiąść się do Davida i Jake'a.
— Katar mam potworny — zaczął, gdyż nie miał innych pomysłów na rozpoczęcie rozmowy.
— To idź do łazienki — odparł Sanders. Wiedział, iż raczej nie polubi nowego ucznia w jego klasie.
— To wy macie papier w toalecie? — Zrobił duże oczy. — My to w Polsce bidę mamy.
— Oj, to Polska musi być naprawdę biednym krajem. — Do rozmowy dołączył się Jones. Jasnowłosy popatrzył na niego rozzłoszczony.
— Co żeś powiedział, wypierdku?! — wykrzyczał, wstając przy tym. Nie zwracał uwagi na innych, patrzących się na niego. — Kurwa mać, tego pieruna ruskiego! — krzyknął po polsku. — A żeby cię cholera trzasła! Giń jak Balladyna, gnoju jeden. Zabiję!
— Sory, nie chciałem... — odezwał się w końcu czarnowłosy. — Masz jedzenie... w ramach przeprosin.
— Jedzonko. — Ze zdenerwowanego człowieka po chwili stał się istnym dzieckiem. Przyjął podarunek od zielonookiego. — Ale to nie znaczy, że ci wybaczę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro