Rozdział 7
— Ruby! Wychodź już! Przez ciebie się spóźnimy! — czarnowłosy krzyknął z korytarza. Jego siostra wiedziała, że muszą się spieszyć, a i tak — jak to dziewczyny mają w swojej naturze — długo się zbierała.
— Zamknij się! Już kończę! — powiedziała to samo, co pół godziny temu, więc chłopak przestał wierzyć w to, że w końcu uda im się wyjść. Czuł coraz większą irytację.
Kiedy blondynka wreszcie wyszła, bez słowa ubrała buty. Oboje wyszli, a przez całą drogę nie odezwali się do siebie ani słowem. Szli w milczeniu, nawet nie próbując rozpocząć rozmowy. Stanęli przed dużym domem. Był to biały budynek z dość dużymi oknami, drzwiami koloru hebanowego, przy którym rozpościerał się bajecznie wyglądający ogród.
Obydwoje weszli do środka, gdzie panowała już atmosfera imprezy. Czuć było zapach alkoholu, który drażnił nozdrza Davida. Miał ochotę po prostu wyjść, nie zważając na nic. Gdy zastanawiał się nad planem ucieczki, do korytarza wszedł brązowowłosy dwudziestolatek. Wyglądał prawie jak trup, chyba więcej nie trzeba mówić. Spojrzał na czarnowłosego z gitarą i powiedział:
— O, to pewnie ty, ten... co ma grać... prawda? — Ton jego wypowiedzi wskazywał na dużą ilość promili, która znalazła się w jego organizmie. Zielonookiemu coraz bardziej nie podobało się to miejsce. — Dobra, chodź ze mną. — Ciemnooki nie czekał na odpowiedź. Chwycił rękę Jonesa i pociągnął go za sobą. Zaprowadził czarnowłosego do pokoju na górze. Brązowowłosy powiedział mu, że może tu wszystko przechowywać. Kiedy wreszcie zostawił go samego, David odetchnął z ulgą. Przez jakiś czas mógł mieć spokój, więc chciał napawać się tą chwilą.
Położył gitarę na łóżku oraz rozglądnął się dookoła. Po jakimś czasie usłyszał dźwięk otwierania drzwi i w tym właśnie momencie do pomieszczenia wszedł nie kto inny jak Jake Sanders we własnej osobie. Zielonooki zaczął się stresować.
— C-co ty tu...
— To mój pokój — przerwał mu szatyn. Jones już chciał uciec, gdy niebieskooki chwycił jego rękę.
— Czego ode mnie chcesz?! — Czarnowłosy czuł, że zaraz może zacząć płakać. Nie chciał tego. Nie chciał, aby Sanders widział, że te łzy byłyby z jego powodu.
— Dave... Porozmawiajmy.
— Nie mamy o czym rozmawiać.
Brązowowłosy przyparł chłopaka do ściany.
— Zostaw mnie! — David próbował wyrwać się Jake'owi, jednak ten był od niego silniejszy. — Puszczaj mnie! Puszczaj mnie! Puszczaj...
— Przestań wreszcie. — Sanders zakrył mu usta swoją dłonią. — Ja... — urwał.
Zielonooki poczuł coś dziwnego. Jakby radość, ale jednak trochę smutek i strach. Nie potrafił określić tego uczucia. Patrzył szatynowi w oczy.
— Nie skrzywdzisz mnie, prawda? — powiedział ledwo powstrzymując łzy. Ciągle patrzył w oczy szatyna, nie mogąc oderwać od nich wzroku.
— Obiecuję ci — odrzekł ledwo słyszalnym głosem.
— Ale ty jesteś chłopakiem mojej siostry... — Mimowolnie łzy spłynęły mu po policzku. Niebieskooki widząc to, pod wpływem impulsu złączył ich usta w pocałunku. Kiedy trochę odsunął się od niego, zobaczył jego czerwoną twarz i zapłakane oczy. Zielonooki uciekł, chowając twarz w dłoniach.
— Dave, czekaj! Nie chciałem, żeby tak wyszło! — krzyknął jeszcze szatyn. Czuł się winny. Uważał, że zrobił coś, co mogło na zawsze zniszczyć jego relację z osobą, która była dla niego najważniejsza.
***
Następnego dnia David starał się omijać Jake'a, lecz było to o tyle trudne, że jednak chodzili do tej samej klasy i siedzieli obok siebie. Więc postanowił nie odzywać się do niego, nie przysiadać się do niego na obiedzie czy po prostu na przerwie.
Natomiast Sanders nawet nie miał zamiaru mu się narzucać. Czuł się winnym za wszystko, co się stało. Nie potrafił sobie wybaczyć czegoś takiego. Chociaż jakaś jego cząstka wiedziała, że to nie jego wina, jednak on nie uważał tego za wytłumaczenie. Przecież nie musiał tego robić. Nie musiał krzywdzić najważniejszej dla niego osoby. Nie musiałby patrzeć, jak on cierpiał. A przecież widział, jak bardzo on cierpiał. Nie mógł znieść myśli, że to wszystko przez niego. Mógł zniknąć z życia przyjaciela, jeśli to by mu pomogło.
Ten dzień zapowiadał się dość dobrze. Normalne lekcje, no, prawie. Wszyscy uczniowie cieszyli się ze zbliżających się wakacji, więc większość z nich po prostu nie uważała na lekcjach.
— Drodzy uczniowie, proszę się uspokoić — powiedziała groźnym tonem nauczycielka matematyki. — Wiem, że za dwa tygodnie wakacje, ale teraz jesteście na lekcji matematyki! Nie wybiegajcie tak naprzód! — Jej słowa nie poskutkowały, więc postanowiła zrobić coś innego. — W takim razie do odpowiedzi pójdzie... — Przesunęła palcem po dzienniku, szukając odpowiedniego nazwiska. — David Jones.
— Słucham? — zapytał zmieszany chłopak. Dopiero bujał w obłokach, a nauczycielka powiedziała jego imię i nazwisko, a on nie wiedział, o co chodzi.
— Do tablicy — odpowiedziała kobieta. Czarnowłosy popatrzył na nią zdenerwowany.
— Ale ja nic nie zrobiłem! To jest niesprawiedliwe...
— Życie jest niesprawiedliwe, chłopcze. A teraz do tablicy.
Podczas, gdy Jones odpowiadał, reszta klasy zaczęła rozmawiać o uczniu, który miał dojść do nich w nowym roku szkolnym.
— Słyszałem, że jest zza granicy — powiedział ktoś.
— Łał, obcokrajowiec? Tylko, żeby nie był z jakiegoś biednego kraju — odrzekła jedna dziewczyna.
— A co? Ma być z Japonii?
— Nie wiem, skąd.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro