Rozdział 26
Sanders wciąż próbował dodzwonić się do Jonesa. Chłopak nie odbierał od niego telefonów. Szatyn pomyślał, że może go zablokował. Albo zrobił coś gorszego. Szybko odrzucił drugą myśl. Ciągle dzwonił do niego, jednak wciąż włączała się poczta. Pomyślał, że mógłby do niego przyjść. Nawet gdyby go wyprosił, mógł przynajmniej się wytłumaczyć. Bez chwili namysłu poszedł do korytarza, ubrał buty i wyszedł z budynku.
Drogą myślał nad tym, co mu powie. Chciał przeprosić go za wszystko, co się stało. Chciał powiedzieć mu, jak się teraz czuł, jak bardzo żałował tego, co zrobił, jak bardzo chciał go znów przytulić, pocałować i powiedzieć, że będzie dobrze.
Gdy wszedł do domu chłopaka i przywitał się z jego rodzicami, udał się do jego pokoju. Zapukał do drzwi. Nic. Zapukał drugi raz. Cisza. Trzeci raz nie powtórzył swojej czynności, tylko wszedł do pomieszczenia.
Spojrzał na skulonego w kącie zielonookiego. Na jego twarzy nie malowała się żadna emocja. Niebieskooki podszedł do niego. Chciał go objąć, lecz Jones nie pozwolił mu na to. Zamiast tego uderzył go z liścia w policzek.
— Należało mi się — przyznał Jake, uśmiechając się smutno. Dotknął pieczącego policzka. — Przepraszam cię.
— Idź stąd. — Chłód w głosie Davida zadał Sandersowi większy ból, niż gdy go uderzył. — Nie chcę cię już widzieć.
— Dave, proszę, wybacz mi. Nie chciałem cię skrzywdzić. — Usiadł naprzeciwko niego. Ujął w dłoń rękę zielonookiego. Ten jednak szybko ją odsunął. — Uwierz mi. Ja... ja nic nie czuję do Nathana. Między mną a nim wszystko skończone. — Zewnętrzną częścią dłoni dotknął jego mokrego policzka. — Płakałeś...
— Zostaw mnie i idź sobie już — powiedział niewzruszony Jones. — Mówiłem ci, że nie chcę cię już widzieć.
— Daj mi wytłumaczyć. — Spojrzał w jego oczy. Teraz wydawały się takie puste. — Wiem, to moja wina, że prawie cię zgwałciłem, że zdradziłem cię, całując Nathana, a potem musiałeś patrzeć, jak uprawiam z nim seks. — Zrobił przerwę na oddech. — Nienawidzę siebie za to, też możesz mnie nienawidzić. Ale jeśli chodzi o ten seks, zgodziłem się tylko dlatego, żeby mnie już zostawił. Tak naprawdę nie chciałem z nim być, chciałem o tobie zapomnieć...
— Chciałeś o mnie zapomnieć? Ale po co? — Ból w jego głosie świadczył o złamanym sercu. — Chciałeś pozbyć się mnie ze swojego życia, bo masz mnie gdzieś?
— Nie, nie! — odparł szybko. — Nie o to chodzi. Chciałem o tobie zapomnieć, żeby więcej cię nie skrzywdzić. Ale skrzywdziłem cię i nawet nie wiesz, jak mi teraz głupio.
— Zostaw mnie już.
Między nimi nastała cisza.
— Nigdy cię nie opuszczę, wiedz o tym — Jake odezwał się dopiero po dłuższej chwili. — Nawet jeśli ty nie będziesz chciał mojej obecności. Nawet, jeśli przyjdzie nam się rozstać i będziemy daleko od siebie. Zawsze będę cię kochać, Davidzie Jonesie. — Ostatnie zdanie wyszeptał. — Zawsze. Nieważne, co się stanie, zawsze będziesz najważniejszą osobą w moim życiu. — Pocałował go w czoło, następnie wstał. — Pewnie i tak chcesz, żebym już poszedł, więc pójdę. I tak wyjadę, więc nie będziesz musiał już więcej mnie spotykać.
Sam nie wiedział, czemu, ale David chciał mu powiedzieć, by nie odchodził, by nie wyjeżdżał. Nie zrobił tego. Czuł, że cokolwiek zrobi, to i tak nie zadziała. Poza tym, nie byli już razem. Co go powstrzymywało przed życiem na jego własny sposób?
Za to Sanders chciał usłyszeć od niego te pięć słów: nie odchodź, wciąż cię kocham. Podszedł do drzwi. Spojrzał na chłopaka, jednak ten nie ruszył się z miejsca. Jedynie jeszcze bardziej skulił się w sobie. Wyszedł bez słowa. Zamknął drzwi, oparł się o nie i zsunął się w dół. Teraz siedział na podłodze. Chciał powstrzymać płacz. Po chwili wstał i udał się do swojego domu.
***
— Brother, pomóż mi, ty masz doświadczenie w związkach! — jęknął Michał, potrząsając przyjacielem.
— Michael, nie pomogę ci, jeśli będziesz mną tak trząść — odparł spokojnie rudowłosy. — Dziękuję — powiedział po tym, jak przyjaciel go puścił. — Więc o co chodzi?
— N-no bo tak jakby mam randkę... — odrzekł zawstydzony Polak.
— Hej, gratuluję ci! — Cieszył się ze szczęścia Kani. Jednak ten spojrzał na niego jakby z irytacją.
— To fajnie, bo nie wiem, co ja mam zrobić — mruknął. — Pomóż mi, proszę! Zrobię wszystko, brother!
— Po pierwsze, uspokój się trochę. — Zielonooki zaczął się zastanawiać, co ma powiedzieć dalej. — Powiedz mi, z kim masz tę randkę.
— N-no bo tak jakby... Chyba ten... z przyjaciółką twojej siostry — powiedział wreszcie. — A ta Justyna Blondyna mnie nie lubi, pomóż! — Ponownie zaczął nim trząść. — Boję się, że jak zrobię coś źle, to mnie zabiją! Proszę cię, pomóż mi! Nigdy nie byłem na randce! Nigdy nie miałem dziewczyny! Ty już w związku byłeś, doradź mi!
David westchnął. Zastanawiał się, co ma zrobić. Jasnowłosy wpadł w histerię, to było pewne. Ale sam nie wiedział, co zrobić, by się uspokoił.
— Jeśli chcesz, mogę pójść z tobą.
Michał od razu się ucieszył. Zaczął dziękować przyjacielowi. Uradowany wyszedł z jego pokoju.
Jones odetchnął. Niełatwo było uspokoić Polaka. Zaczął śmiać się z dziwnego zachowania przyjaciela. Wtedy coś sobie uświadomił. Sam przejmował się tym, czy podoła w związku z Jake'iem. W końcu okazało się, że jednak obaj nie podołali. Nie potrafili utrzymać związku, który opierał się na wzajemnym krzywdzeniu się.
Wyciągnął telefon. Spojrzał na ekran. Pięć nieodebranych telefonów od Sandersa. Wyciszył urządzenie, by nie myśleć o chłopaku. Westchnął ciężko, po czym padł na łóżko. Odkąd zerwał z szatynem, każdego dnia cierpiał coraz bardziej. Wiedział, iż powinien się wyrwać choć na chwilę, dlatego zaproponował jasnowłosemu takie rozwiązanie. Myślał, że nie będzie musiał myśleć o chłopaku, którego kochał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro