Rozdział 2
- Droga klaso, dziś mam zaszczyt przedstawić wam nowego kolegę. - Jones stał przy tablicy i czuł, że bardziej stresować się po prostu nie da. Pierwszy dzień w nowej szkole, pierwszy dzień w nowej klasie. Jeszcze musiał się przedstawić. Autoprezentacja przede wszystkim (chyba...). - To jest David Jones, będzie z wami chodził do tej klasy. Mam nadzieję, że będzie wam się miło pracować. A teraz przedstaw się.
- Ale co ja mam mówić? - Wszyscy w klasie zaczęli się śmiać. Czarnowłosy wiedział, że teraz nie sprawia jakiegoś dobrego pierwszego wrażenia. Bardziej się wygłupił.
- Wiesz... Twoje zainteresowania, pasje, marzenia i tym podobne - odparł nauczyciel.
-Bardzo lubię piosenki z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Nie lubię piosenek Elvisa Presleya, ale bardzo lubię utwory George'a Michaela, Madonny oraz Michaela Jacksona. - Wszystkich dziwiła jego płynna wymowa; spodziewali się raczej jąkania, przerywania, a on tak płynnie mówił. Jakby w ogóle się nie stresował. Ale on się stresował. I to bardzo. - Muzyka to moja pasja. Gram na gitarze. I nawet dobrze mi to wychodzi. Mam młodszą siostrę.
- No dobrze, możesz już usiąść.
Zrobił to, o co nauczyciel go poprosił. Dość mało było już wolnych miejsc siedzących. Chłopak stał przez chwilę na środku sali, aż wreszcie wypatrzył idealne miejsce - miejsce obok okna. Kiedy usiadł, drzwi do klasy się otwarły i oto przyszedł pierwszy spóźniony - chłopak, którego spotkał wcześniej.
- Panie Sanders, dlaczego się znowu spóźniłeś? - spytał zirytowany mężczyzna. Musiało się często to zdarzać, ponieważ nauczyciel wywarł duży nacisk na słowo znowu.
- Wie pan, tak wyszło. - Szatyn podrapał się po głowie, a na jego twarzy gościł przepraszający uśmiech.
- Proszę usiąść na miejsce.
Chłopak wykonał jego polecenie. Okazało się, że siedział tuż obok Davida, który musiał wypatrzeć coś ciekawego za oknem.
- Na co tam patrzysz? - zapytał niebieskooki. Zobaczył, że zielonooki się spiął, ale odwrócił się w jego stronę.
- Na nic, Panie Ściana. - Od razu pożałował, że powiedział takie coś. Jego twarz zrobiła się cała czerwona, więc ukrył ją w dłoniach. Bał się spojrzeć szatynowi w oczy. Bał się, że będzie musiał znosić zniesmaczony wyraz twarzy. Jednak ten tylko cicho się zaśmiał.
- Będziesz mnie tak nazywał? - spytał, nie mogąc powstrzymać śmiechu. - To jest... śmieszne.
- Proszę, zabij mnie - wyszeptał, zażenowany całą tą sytuacją. Poczuł jak niebieskooki odgarnia mu włosy z twarzy. Zdziwiło go, że wcale nie czuł się wtedy gorzej. Wręcz przeciwnie, poczuł się trochę lepiej.
Lepiej nie zbliżaj się do Jake'a, dobrze Ci radzę, David - rozbrzmiał mu w głowie głos jego siostry. Przez to do końca tej lekcji nie odzywał się już do Sandersa.
***
Przerwa na obiad. Tak, to mogła być cudowna przerwa, gdyby nie to, że zielonooki był zmuszony jeść sam. Widział, iż Sue chciała do niego podejść, jednak powstrzymała ją Ruby. Nie był typem ekstrawertyka, jednak smutno było mu przez to, że siedział kompletnie sam.
- Czy to miejsce jest wolne? - Usłyszał znajomy głos. Był to Jake we własnej osobie. Pokiwał głową, więc szatyn dosiadł się do niego.
- C-co to ma znaczyć...? - zapytał Jones, czując na sobie zabójczy wzrok swojej siostry.
- Jestem Jake. Jake Sanders. - Wystawił przed siebie swoją rękę. Czarnowłosy po chwili podał mu swoją dłoń, po czym powiedział:
- David Jones. - Odsunął się trochę od szatyna, mając nadzieję, że Ruby tego nie widzi. Inaczej by go zabiła. Kiedy wyobraził sobie siostrę ciskającą płomieniami, zaczął się śmiać.
- Ładnie się śmiejesz.
David nie wierzył w to, że usłyszał takie coś. Popatrzył na Jake'a, którego twarz była zarumieniona. Nie, nie nie! To nie może się dziać! - pomyślał sfrustrowany. - Nie, czyżby on...? Nie, niemożliwe, to nie może być prawda.
- Dz-dzięki... - odpowiedział niepewnie. Jego twarz ponownie przyjęła szkarłatny kolor.
Chciał zacząć jakiś temat rozmowy, jednak nie mógł niczego wymyślić. Miał totalną pustkę w głowie. Usilnie próbował wpaść, nawet na jakiś beznadziejny pomysł. I nadal nic. Chciał coś powiedzieć, ale się nie odważył.
- Lubisz psy? - zapytał w końcu. Wiedział, że może nie było to najmądrzejsze pytanie, jednak to było jedyne, co zdołał wymyślić (i powiedzieć).
- Mam psa. - Uśmiechnął się do niego. Czarnowłosy nie wierzył, że mu się udało. - Nazywa się Michael.
- Dlaczego tak? - Zielonooki przypomniał sobie, że zawsze chciał mieć pieska, którego nazwałby właśnie Michael. Ale Ruby nie chciała żadnego, cytuję pchlarza, którego i tak by nikt nie wychowywał, nie tresował i który robiłby wszędzie tylko bałagan. Poza tym, jeśli już mieliby mieć zwierzę, to - według niej - musiałby to być kot. Po trzecie na pewno nie nazywałby się Michael, ponieważ nie chce mieć zwierzaka nazwanego na część tego odrażającego mężczyzny, którego jej brat miał za idola.
- Bardzo mi się to imię podoba. Nosił je mój idol.
- Michael Jackson?
- Tak.
Nie no, ten gościu też go lubi! Co jest?! Jak to możliwe?!
- Właściwie to mój tata go uwielbiał, więc wychowywałem się słuchając jego utworów - dokończył swoją odpowiedź niebieskooki. - Wszystkie są takie...
- ... magiczne - dokończył za niego zielonooki.
- To prawda. - Ponownie się do niego uśmiechnął. Czarnowłosy czuł, że ten uśmiech naprawdę poprawił mu humor.
Przez rozmowę, którą później toczyli, zapomniał całkowicie o swojej siostrze. A ona, patrząc na tamtą dwójkę złowrogim spojrzeniem, miała nadzieję, że to, co się tam dzieje, to tylko jakieś nieporozumienie. Była wściekła na swojego brata za to, że jej nie posłuchał. Nigdy mu nie wybaczę - pomyślała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro