Rozdział 18
Po szkole szatyn czekał na chłopaka. Miał zamiar z nim pójść albo chociaż go odprowadzić.
Gdy ujrzał zielonookiego, od razu do niego podszedł.
— To co, idziemy? — zapytał niebieskooki. Jones tylko pokiwał głową.
Szli w ciszy. W bardzo długiej i niezręcznej ciszy. Jake próbował coś powiedzieć, lecz za każdym razem się powstrzymywał. Nie umiał wymyślić jakiegoś dobrego tematu rozmowy. W końcu doszli do budynku. Weszli do środka, a tam przywitała ich blondwłosa kobieta:
— David, kochanie, tak się cieszę, że przyszedłeś! O, widzę, że przyprowadziłeś kogoś z sobą. — Spojrzała na Sandersa.
— Tak... Tak wyszło — odparł zielonooki, nie patrząc blondynce w oczy. — Czy mógłby ze mną pójść?
— Oczywiście, jeżeli tego właśnie chcesz. — Kobieta uśmiechnęła się szeroko. — Proszę za mną — zwróciła się do chłopaków.
Udali się do pokoju z białymi ścianami, gdzie znajdowało się biurko, po dwóch jego stronach znajdowały się dwa krzesła. Blondwłosa dołożyła jeszcze jedno, powiedziała, że mogą usiąść, po czym sama usiadła naprzeciwko nich.
— No dobrze, powiedz mi, David, co dobrego wydarzyło się w ostatnim czasie — zaczęła po krótkim czasie.
Jones zaczął jedynie bawić się palcami swoich dłoni. Milczał przez dłuższą chwilę.
— Wie pani... Znów schudłem — odezwał się wreszcie, uśmiechając się lekko. — Poza tym, wreszcie mogłem spróbować czegoś nowego.
— Czego takiego? — zapytała go, zachęcając do rozmowy.
— Zacząłem się ciąć. — Pokazał swoje zabandażowane nadgarstki.
— Co? — Niebieskooki nie mógł w to uwierzyć. Spojrzał na chłopaka, dzięki czemu zauważył radość wymalowaną na jego twarzy. Czy to dzieje się naprawdę? — pomyślał, coraz bardziej martwiąc się o zdrowie psychiczne Davida.
— Widzisz, co dla ciebie robię, kochanie? — zwrócił się do Jake'a. — Jednak wiem, że i tak mnie zostawisz — spuścił wzrok — bo jestem brzydki.
— Kiedy wreszcie zrozumiesz, że dla mnie nie jesteś brzydki i że cię nie zostawię?! — krzyknął szatyn. Przez słowa chłopaka czuł, jak wzbiera w nim złość.
— Nie musisz kłamać, powiedz prawdę.
— Tego właśnie chcesz?! — Patrzył na niego ze złością. — No dobra. — Wziął głęboki wdech. — Masz rację, nie chcę być z kimś takim jak ty. Już nic dla mnie nie znaczysz. — Po tych słowach wyszedł.
Zielonooki czuł napływające łzy. Nie chciał tego usłyszeć. Wcale nie chciał tego usłyszeć.
— David, czy wszystko... — zaczęła kobieta, jednak momentalnie skończyła, gdy zobaczyła w jakim stanie był Jones.
Chłopak trzymał się za głowę i oddychał ciężko. Łzy spływały strumieniami po jego policzkach. W jego myślach panował chaos, przez co nie potrafił zarejestrować tego, co działo się wokół niego. Nie pamiętał, kiedy w pomieszczeniu znaleźli się inni lekarze. Nie pamiętał, kiedy znalazł się w aucie wraz z niebieskookim i jego bratem. Nie był w stanie zrozumieć, o czym rozmawiali Thomas i Jake. Pamiętał tylko ciepły dotyk dłoni Sandersa.
***
— Brother, ostatnio przypomniała mi się taka niefajna pioseneczka — zaczął Michał, kiedy znalazł Davida. Zielonooki zachowywał się normalnie, więc Polak niczego nie podejrzewał. — Muszę ci puścić, bo chyba umrę. — Wyciągnął telefon, po czym wyszukał utworu. Puścił piosenkę, po czym zaczął się śmiać. — Patrz na ten ryjek!
— Michael, nie puszczaj mi Baby, nie lubię tej piosenki — odpowiedział Jones, w którego tonie brzmiała irytacja. — W ogóle nie lubię Justina Biebera.
— Ale popatrz na to, patrz teraz. — Przybliżył ekran do twarzy przyjaciela. — Ten typo poświęca się, żeby nas rozśmieszyć. Oglądasz właśnie Justin Bieber be like. Gościu super, co nie? Śmieszy cię?
Westchnął. Zastanowił się przez chwilę nad słowami, po czym powiedział z lekkim uśmiechem:
— To chyba nie jest to, co mnie śmieszy.
— Ty dziodzie pierniczony, jak możesz, ten typo się poświęca! — odpowiedział jasnowłosy. — A tak w ogóle, gdzie mój oprawca? — Rozejrzał się wokół siebie, lecz nie zobaczył Sandersa. — Pokłóciliście się?
— Trochę to... skomplikowane — odparł zielonooki, następnie wbił swój wzrok w podłogę. — Ale myślę, że wszystko jest dobrze.
— Wiesz, możesz mi powiedzieć, jeśli będzie coś nie tak, to wtedy powiem mojej starszej siostrze, żeby go skopała. — Lekko uderzył Davida pięścią. — Możesz na mnie liczyć, brother. — Uśmiechnął się do niego. — No chyba, że zmienię brother na aibo, wtedy będę bardziej jak Chifuyu. Ale chyba zostawię brother.
— Okej.
***
— Ja... Nienawidzę WF-u! — powiedział Michał, dysząc ciężko, po tym, jak musiał biegać. — Brother, co ty jakiś taki niemrawy jesteś? — spytał, patrząc na przyjaciela. — Brother? — Przyłożył swój palec do ramienia zielonookiego.
Nagle poczuł, jak Jones się na niego przewraca. Nie wiedząc, co ma zrobić, oparł go o ścianę, podtrzymując.
— Pomocy... — jęknął.
— Michael! Co ty robisz?! — krzyknął na niego nauczyciel.
— Proszę pana, ja tak dłużej nie wytrzymam... — odpowiedział. — Przez niego się przewrócę...
Wszyscy uczniowie klasy trzeciej podeszli bliżej. Chwilę później dało się słyszeć szmery. Nauczyciel wezwał karetkę, po czym okrzyczał jasnowłosego, że nie pomógł koledze w odpowiedni sposób. Ten jedynie odpowiedział, iż nie wiedział, co miał zrobić, bo on w takiej sytuacji był dopiero drugi raz.
Jake patrzył na to wszystko z przerażeniem. Nie wierzył, że coś takiego miało w ogóle miejsce. Zastanawiał się, dlaczego to się stało. Czy to naprawdę musiało się zdarzyć? A jeśli tak, to czemu akurat jego Davidowi?
***
Obudził się dopiero w szpitalu. Gdy chciał się podnieść do pozycji siedzącej, usłyszał głos Jake'a:
— Nie wstawaj, powinieneś odpocząć.
Między nimi zapadła cisza. Bardzo długa i krępująca cisza. Żaden z nich nie wiedział, co powiedzieć.
— Wystraszyłeś mnie — odezwał się w końcu Sanders. — Czemu wciąż się głodzisz? — zapytał, a w jego oczach pojawiły się łzy.
— Chcę być dla ciebie tak chudy, jak to tylko możliwe — odpowiedział. — Przestanę wtedy, kiedy będę mieć całkowitą pewność, że mnie nie zostawisz.
— Czy moje zapewnienia to za mało? — Ujął jego twarz w dłonie i zaczął mu się przyglądać. — Co jeszcze muszę zrobić, żebyś w końcu przestał się głodzić?
David spuścił wzrok. Nie umiał znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Próbował, jednak nie potrafił.
— Nie będę się z tobą umawiał, jeśli dalej będziesz to ciągnął.
Słowa niebieskookiego zszokowały zielonookiego. Nie będzie się z nim umawiał? Ale dlaczego? Tylko dlatego, że chciał być dla niego piękny?
Jestem okropny — pomyślał Jake. — Wiem, że to tylko go skrzywdzi, ale... Co innego mam zrobić, jeśli mnie w ogóle nie słucha?
Westchnął ciężko. Zobaczył łzy w oczach rudowłosego. Wiedział, że nie postępuje dobrze, raniąc chłopaka, ale chciał, żeby wreszcie przestał się głodzić.
— I tak będę to robił — powiedział cicho Jones, spuszczając wzrok — żebyś wciąż mnie kochał.
— Czy ty właśnie tak chcesz robić?! — wybuchnął wreszcie szatyn. — Wiesz, że to mogło skończyć się źle?! Możesz umrzeć, bo twój organizm jest wycieńczony, do cholery! Nie rozumiesz?! Możesz umrzeć przez własną głupotę!
— Czy to, co dla ciebie robię, uważasz za głupotę?! — krzyknął David, czując wzbierającą wściekłość.
— Tak, właśnie tak! — odpowiedział Sanders. — To nie jest normalne, bo to niebezpieczne dla twojego zdrowia, nawet życia, rozumiesz?!
— Nie obchodzi mnie to! — wykrzyczał ze łzami w oczach Jones. — Ważne jest dla mnie to, że dzięki temu nigdy mnie nie zostawisz!
— Nawet bez tego nigdy cię nie zostawię, bo cię, kurwa, kocham!
Znów cisza. David chciał coś powiedzieć, jednak nie wiedział, co. Nie miał więcej argumentów. Zaczął płakać, nie wiedząc, czemu. Łzy spływały strużkami po jego policzkach. Nagle poczuł, jak szatyn ociera je swoją dłonią.
— Przepraszam za ten wybuch. Dave, proszę, nie płacz — powiedział cicho, następnie pocałował chłopaka w czoło. Przytulił go do siebie i głaskał po głowie.
Zielonooki, wciąż płacząc, wtulił swoją twarz w klatkę piersiową Jake'a.
— Przepraszam... — odezwał się po chwili rudowłosy. — Przepraszam...
— Już, już. Nic się nie dzieje, jestem z tobą. — Głos niebieskookiego wywołał jedynie jeszcze głośniejszy płacz Jonesa. — Jestem tutaj, zawsze przy tobie będę, nieważne, co się stanie. Obiecuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro