Rozdział 14
Nadszedł luty. Większość uczniów czekała z niecierpliwością na zbliżające się walentynki.
— Będę samotnie walił tynki w walentynki — stwierdził Michał. Czuł, że nie znajdzie sobie nikogo w przeciągu tygodnia. — Nie znajdę sobie pary.
— Oj, nie przesadzaj — odrzekł mu Jones. — Na pewno sobie kogoś znajdziesz.
— Tobie to łatwo mówić. Ty już kogoś masz — powiedział z wyrzutem jasnowłosy.
— Ale ty przynajmniej nie masz urodzin w walentynki...
— Ty masz urodziny w walentynki?! — przerwał mu Kania. — Stary, jaki niefart.
— Dzięki. — Ironia w głosie zielonookiego wcale nie wzruszyła Polaka.
Później zaczęli rozmawiać o innych sprawach. Kiedy prowadzili ze sobą dialog, przyszedł do nich Jake. Od razu spojrzał na Michała groźnym wzrokiem, jednak on niewzruszony udawał, że go nie widzi. Gdy jasnowłosy zaczął mówić głupoty, Sanders uderzył go w głowę.
— Moja nietykalność cielesna, chłopie! — krzyknął Polak. — Za co ty mnie bijesz?!
— Za te głupoty — odrzekł mu szatyn.
— Ja ci dam, dziodu! — Uderzył go lekko w brzuch.
— Co to miało być? — Niebieskooki uniósł brew.
— Zostaniesz wybiczowany dwadzieścia razy pędami róży! — wykrzyczał jasnowłosy. — Tak, jak mój kolega wymyślił w komiksie, gdzie Homogenizacja miała tak skończyć. Niestety uciekła.
— O co ci chodzi z tą Homogenizacją? — zapytał Sanders, nie bardzo rozumiejąc tego, o czym mówił Kania. Ten popatrzył na niego rozzłoszczony.
— Tak nazywaliśmy w podstawówce jedną taką koleżankę z naszej klasy — wypowiedział na jednym oddechu, strasznie przy tym gestykulując. — Nie lubiliśmy jej. Nieważne! Niedługo walentynki — zaczął nowy temat. — No i doszedłem do wniosku, że będę samotnie walił wtedy tynki. I jeszcze brother mówił, że ma wtedy urodziny — dodał.
— Masz urodziny w walentynki, Dave? — zapytał niebieskooki, ignorując Kanię.
— Mhm. Ale wiecie, nie róbcie z tego takiego wielkiego halo — powiedział Jones. Tak naprawdę nie lubił świętować swoich urodzin, gdyż uważał ten dzień za najgorszy na świecie. Prawdę mówiąc, w jego domu nie obchodzili jego urodzin. Sam sobie tego życzył.
— Nie martw się, brother, za tydzień znów będziesz rok starszy, bliżej śmierci. — Michał nie miał na celu go pocieszyć. Nawet nie próbował. Sanders uderzył go w głowę. — Ej, za co?
— Za to, co gadasz — odparł szatyn. — Nie przejmuj się nim, Dave — zwrócił się do swojego chłopaka. — On chyba jest naturalnie głupi.
— Słyszałem! Nie obraża się ludzi, kiedy oni są blisko ciebie!
Niebieskooki zignorował go.
— Nie ignoruj mnie! — krzyknął, wymachując rękami. — Jak zwykle, ludzie mnie nie słuchają, potem będzie na mnie, że jestem głupi. Chociaż w sumie, to prawda, więc przynajmniej dowiedzą się o mnie czegoś — mówił do siebie na głos, gestykulując. David i Jake popatrzyli na niego, trochę przestraszeni o stan psychiczny Polaka.
***
Zielonooki mógł wreszcie w spokoju odetchnąć. Do walentynek został tylko jeden dzień. Jeden dzień do jego urodzin. Obecnie chłopak słuchał piosenki Earth Song, podśpiewując cicho. Na szczęście Ruby była u Sue, więc nikt mu nie przeszkadzał. Zamyślił się przez chwilę, próbując odtworzyć w głowie pierwsze spotkanie z szatynem. Uśmiechnął się, przypomniawszy sobie o tym. Wspominał ciepły uśmiech niebieskookiego, to, jak odgarnął mu włosy z twarzy. Pomyślał, że może przyszłość będzie dla nich dobra, patrząc na to, co do tej pory się stało. Niestety, życie nie jest takie kolorowe i często pisze najgorsze scenariusze.
W pewnym momencie David usłyszał dźwięk powiadomienia.
Jake: Czy chciałbyś wybrać się ze mną na spacer?
Zastanowił się przez chwilę, co mu odpisać.
David: Pewnie, czemu nie
Wyszedł z domu około dziesięciu minut później. Przed budynkiem czekał już na niego Jake.
— Nie spieszyłeś się coś — zagadnął go szatyn. Podszedł do Jonesa i pocałował go w czoło.
— Aż tak za mną tęsknisz, że nie umiesz wytrzymać do następnego dnia? — zaśmiał się zielonooki.
— Nawet sekundy bez ciebie nie mogę znieść — odrzekł mu teatralnie, przykładając sobie opuszki palców do czoła, a drugą rękę prostując i wystawiając ją w tył.
— Ty głupku. — Uśmiechnął się, po czym oparł swoje czoło na ramieniu chłopaka. — Kocham cię, ty idioto — powiedział czule.
Niebieskooki zaczął delikatnie całować Davida po szyi, łaskocząc go przy tym.
— Też cię kocham — odpowiedział w końcu, przerywając ówczesne zajęcie. — Nawet nie wiesz, jak bardzo.
— Jak bardzo? — Utkwił swój wzrok w Sandersie.
— Hmm... — Szatyn zaczął się zastanawiać. — Tak bardzo, że nawet ja tego nie wiem.
Jones zaczął się śmiać.
***
— Proszę, czekolada dla mojego drugiego najlepsiejszego kumpla — powiedział Michał, dając Davidowi czekoladę.
— Nie musiałeś... — Na twarzy zielonookiego pojawił się blady uśmiech.
— Ja wiem, brother, że urodziny to najgorszy dzień w życiu, bo stajesz się starszy, musisz dorosnąć do dorosłego życia, i w ogóle jakoś tak bliżej śmierci. — O wywodach Polaka można było powiedzieć dużo, jednak nie to, że były pocieszające. — Ale masz czekoladę na poprawę humoru.
Bez słowa przyjął prezent. Podniósł się i poszedł w kierunku swojej szafki. Otworzył ją, a z niej wypadła karteczka. Że też ludzie jeszcze robią takie rzeczy — pomyślał, przypominając sobie swoją poprzednią szkołę. Jednak podniósł kawałek papieru, po czym rozłożył go. Jego oczy zrobiły się większe przez słowa napisane w liściku. Czy chciałbyś ze mną chodzić? W oczach stanęły mu łzy. Nagle poczuł, jak ktoś go obejmuje.
— Cieszysz się z pierwszej części prezentu? — Usłyszał głos Jake'a.
— Skąd ty to masz? — zapytał zielonooki drżącym głosem. Odwrócił się przodem do szatyna.
— Nie jesteś zadowolony? — W głosie niebieskookiego był mały zawód.
— Taką samą dostałem w podstawówce. Mów, skąd to masz? — Łzy spłynęły mu po policzkach.
— Ja to zrobiłem — odparł. — Kiedy byliśmy w podstawówce...
— My byliśmy razem w podstawówce? — Próbował odtworzyć sobie w głowie te wspomnienia. Niestety, nie pamiętał nic z tego czasu, oprócz tej karteczki.
— Tak, chodziliśmy do tej samej klasy — odrzekł. — Wtedy zacząłeś mi się podobać. — Uśmiechnął się lekko. — I cieszę się, że jestem z tobą. — Otarł dłonią łzy spływające po policzkach zielonookiego, po czym pocałował go w czoło. — To cieszysz się z pierwszej części prezentu?
— Z pierwszej? — zapytał, gdy już trochę ochłonął.
— Druga część to niespodzianka — odparł tajemniczo niebieskooki. — Zobaczysz, będzie fajnie.
— Mam taką nadzieję. — Teraz to David uśmiechnął się szeroko.
Sanders uwielbiał ten uśmiech. Cieszył się z tego, że może sprawiać swojemu chłopakowi radość, jednak bał się, iż przez niego będzie mógł też cierpieć. Bał się, że któregoś dnia zamiast uszczęśliwić Jonesa, zrani go i straci na zawsze.
***
Zielonooki odrabiał tego wieczoru zadania, czekając na wiadomość od Sandersa. Odkąd wrócił ze szkoły, szatyn nawet słowem się do niego nie odezwał. Z jednej strony go to smuciło i martwiło, z drugiej zaś mógł cieszyć się spokojem, chociaż chwilowym.
Na szczęście dostał już prezent od rodziców w postaci albumu HIStory: Past, Present and Future Book I i odrobił zadania, więc w sumie miał czas wolny.
Nagle usłyszał dźwięk swojego dzwonka. Spojrzał na telefon i zobaczył, że dzwoni do niego Jake. Odebrał, a po krótkiej chwili usłyszał:
— Najwspanialszy człowieku na świecie, czy uczynisz mnie tak szczęśliwym i raczysz wyjść na zewnątrz?
— No dobra, już idę. — Uśmiechnął się do słuchawki.
Poszedł do korytarza, następnie wyszedł oraz zobaczył szatyna, czekającego na niego.
— Czemu ty zawsze musisz się tak długo zbierać? — jęknął żartobliwie niebieskooki.
— Cicho bądź. — Jones przytulił się do Sandersa. — Chciałem dobrze dla ciebie wyglądać.
— Dla mnie zawsze będziesz wyglądał dobrze. — Pocałował go w czoło, po czym poprawił mu czapkę. — Chociaż pewnie byłeś w biegu, co? — Uśmiechnął się.
— Nie komentuj już, proszę. — Wtulił swoją twarz w jego klatkę piersiową. Poczuł przyjemne uczucie ciepła, chociaż była zima. — Przygotowałeś jakąś niespodziankę, prawda? — Spojrzał na niego, uśmiechając się. — Czy raczysz mi ją wreszcie pokazać?
— No to chodźmy. — Złapał go za rękę i zaczął prowadzić.
Przeszli długi dystans, jednak nie czuli zmęczenia. Przez całą drogę rozmawiali, czasem Jake całował swojego chłopaka w czoło. Gdy doszli do miejsca docelowego, zielonooki zapytał:
— Restauracja?
— Żebyś wiedział, jak trudno było zarezerwować stolik — mruknął do siebie szatyn. — Ruch mają ogromny.
Weszli do środka. Jake porozmawiał z recepcjonistką, po czym kobieta zaprowadziła ich do stolika. Znajdował się on w oddzielonej części restauracji. Pomieszczenie to było bardzo klimatyczne. Na jednej ścianie zawieszone były winylowe płyty oraz białe światełka. Z gramofonu leciały ciche, melodyczne nuty. Jeśli zaś chodzi o stolik, przykryty był on białym obrusem i znajdowały się na nim świeca oraz karta menu.
Zielonookiemu odebrało mowę. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, że było to prawdziwe.
— To... To jest... — Szukał odpowiednich słów. — ...piękne.
— Podoba ci się druga część prezentu? — zapytał Sanders z uśmiechem.
— Jesteś niemożliwy. — Zakrył swoje usta rękami. — Nie mów mi, że to sen, bo nie chcę się budzić.
— Uwierz wreszcie, że to jest prawdziwe. — Przytulił go od tyłu. Ponownie się uśmiechnął.
— Zaraz się popłaczę.
— Za dużo już łez wylałeś, kochany mój — odrzekł mu teatralnie. — Teraz możesz się tylko cieszyć, więc nie płacz.
— To ja powtórzę: Jesteś niemożliwy — powiedział mu, siadając przy stoliku.
— To jest bardzo możliwe — odpowiedział żartobliwie. — Ale mimo to, wszystkiego najlepszego, Dave.
Jones zaśmiał się cicho. Rozejrzał się po pomieszczeniu, dzięki czemu jego wzrok natrafił na gramofon, obok którego znajdowały się płyty winylowe.
— Można tu coś włączyć? — Spojrzał na Sandersa z dziecięcą radością.
— Raczej tak. Jeśli chcesz, wybierz coś.
Oboje podeszli do gramofonu. David przeglądał okładki, aż wreszcie trafił na Elvis' Golden Records. Gdy tylko zobaczył ten album, wzdrygnął się.
— O co chodzi? — Niebieskooki to zauważył. — Elvis Presley? Aż tak go nie lubisz?
— Nienawidzę — poprawił go. — Zdaje mi się, że już o tym mówiłem.
— Może włączymy? — Na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech. Zielonooki pokręcił głową. — Oj, no weź! Nigdy go nie słuchałem! Jeśli rzeczywiście jest taki zły, już nigdy nie każę ci tego powtórzyć.
— Niech już ci będzie — powiedział po chwili zastanowienia. — Ale ja za to nie odpowiadam.
Wyjął płytę, położył ją w odpowiednim miejscu, na końcu przesunął igłę. Od razu usłyszał znienawidzone dźwięki Jailhouse Rock.
— Nawet niezłe — przyznał Jake. — Takie zabawowe.
— Proszę, powiedz, że żartujesz — odrzekł z irytacją Jones.
— Niestety, skłamałbym wtedy.
— Jeny... Nie wierzę w to! Przecież to jest beznadziejne!
— Nie no, coś ty! Fajne, wpada w ucho, można by przy tym potańczyć.
David spojrzał na niego spod ukosa.
— Nienawidzę cię.
— A ja cię kocham. — Szatyn pocałował go w czoło, nie zwracając uwagi na złość chłopaka. — I zawsze będę.
— Nie dosładzaj mi tu — mruknął Jones. — I tak jestem na ciebie obrażony — dodał żartobliwie, udając, że się obraża.
Pomiędzy nimi nastała chwila ciszy.
— Pozwól, że ściągnę twoją kurtkę — powiedział niebieskooki jak dżentelmen.
— Nie jestem niepełnosprawny — zaśmiał się zielonooki. — No ale dobrze.
Pozwolił chłopakowi ściągnąć swoje ubranie wierzchnie. Szatyn zawiesił jego i swoją kurtkę na wieszaku.
Spojrzał na Davida. Teraz był ubrany w czarny golf, a na głowie wciąż miał czapkę tego samego koloru. Dla niego prezentował się cudownie. Gdyby tylko ściągnął czapkę... — pomyślał, rumieniąc się. Jedna myśl przemknęła mu przez głowę. Przez to poczuł, że robi się jeszcze bardziej czerwony, jak i również to, iż coś niedobrego dzieje się w jego spodniach. Chciał wybić to sobie z głowy, jednak nie potrafił. Kiedy jakaś natrętna myśl przyjdzie do głowy, nie w sposób się jej pozbyć.
— Coś się dzieje? — Głos Jonesa wyrwał go z rozmyślań. — Jesteś cały czerwony.
— N-nie... Nic się nie dzieje... — Schował swoją twarz w dłoniach, próbując się uspokoić.
— Gorąco ci? Co jest? — Przyłożył swoją dłoń do jego policzka. — Jesteś gorący...
— Nie wydaje mi się — odparł pewnie szatyn. — Nie musisz się przejmować, nic mi nie jest.
— No chyba, że pomyślałeś o czymś zboczonym. — Skrzyżował swoje ramiona.
— S-skąd...
— Czyli jednak, tylko zgadywałem — westchnął. Spojrzał na jego wciąż czerwoną twarz. — Ty zboczeńcu.
— T-to nie tak, że chcę o tym myśleć — obruszył się niebieskooki. — Po prostu... zamówmy coś, okej? — zmienił temat. Zielonooki pokiwał głową.
Kiedy już mieli jeść, Jones zaczął nowy temat:
— A... Jakich piosenkarzy lubisz?
— No... Różnych — odparł szatyn, mając usta wypełnione spaghetti, które starał się zjeść. — Ale wiesz, bardzo lubię Lanę Del Rey, Lady Gagę, Harry'ego Stylesa... No, różnych.
— A Justina Biebera? — Oparł swoją brodę na dłoni. — Kiedyś słyszałem, że chce być nowym Królem Popu.
— Wiesz, ja nie za bardzo go lubię, a jeśli chodzi o bycie nowym Królem Popu... Cóż, nie przebije Michaela Jacksona. Nikt go nie przebije.
— Nie ma szans. — Jones krótko się zaśmiał. — A jak zaczęliśmy o nim rozmawiać, to... Co o nim sądzisz?
— W sensie o Michaelu Jacksonie?
— Tak.
— Cóż — zaczął, następnie zastanowił się nad tym, co ma powiedzieć. — W sumie jego piosenki są super. Ale jest taka jedna... Słyszałem ją raz czy dwa. Tylko nie pamiętam tytułu... — Starał się przypomnieć tytuł, jednak nie potrafił.
— Mogę pomóc, jestem znawcą. — Zielonooki uśmiechnął się do niego. — Wiesz może, jak się zaczyna?
— Nie, pamiętam tylko, że sporo było w niej przekleństw.
— Chyba już wiem. — Wyciągnął telefon, by puścić wspomniany utwór. — I... Już. — Włączył piosenkę.
Niebieskooki podłapał rytm.
— Tak, to to. — Oparł się na krześle. — Rany... Nie cierpię tej piosenki.
— Czemu?
— Bo domyślam się, o czym w niej śpiewa.
— O uzależnieniu? — spytał Jones. Zobaczył, że Sanders pokiwał głową. — Według mnie ta piosenka jest mocna. Śpiewał o uzależnieniu od leku, z którym się zmagał, przez to, że jego włosy kiedyś spłonęły i miał uszkodzoną głowę, niby go uratowali, ale głowa go bolała do końca...
— Dla mnie — przerwał mu — był po prostu zbyt słaby, żeby walczyć z uzależnieniem. Poddał się mu. — Tak, jak zawsze ja się poddaję różnym rzeczom, dlatego tak tego nienawidzę. — Poza tym, wkurza mnie to, że tak źle mówił o swoim ojcu. Zawsze robił z siebie ofiarę, zawsze był tym najbardziej pokrzywdzonym, a sam był pierdolonym pedofilem.
— Ja nie uważam, że był pedofilem — zaprzeczył David. — Może... Może po prostu oni wszyscy chcieli od niego pieniędzy... I nadal chcą. Może tak naprawdę był dobrym człowiekiem, którego wykorzystali dla pieniędzy...
— A może mieli rację i faktycznie był pedofilem — dopowiedział Jake. — Nieważne, wszystko jedno. Po prostu... Zmieńmy już temat, dobrze? — Spojrzał na chłopaka. Uśmiechnął się lekko. — Kocham cię, Dave. — Złapał go za rękę.
— A ty zawsze mi to mówisz — stwierdził, po czym sam się uśmiechnął. — Ale też cię kocham, mój idioto.
— Pan Ściana mi bardziej pasował — zaśmiał się szatyn.
— Nie przypominaj mi. — Twarz Jonesa przybrała kolor dojrzałego pomidora. — To było takie żenujące...
— Dla mnie słodkie.
Resztę wieczoru spędzili na jedzeniu i rozmowie. Obydwaj byli szczęśliwi. David pomyślał, że były to najlepsze urodziny w jego życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro