Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Chłopak leżał na swoim łóżku i myślał. Myślał o tym, co się do tej pory zdarzyło. Przez to czuł smutek, ale też radość. Przecież mógł poznać Jake'a, prawda? To była jedna z najważniejszych dla niego zalet zmiany szkoły. Poza tym już nie czuł się gnębiony. Mógł z każdym porozmawiać o czymkolwiek, a nikt go nie wyśmiewał. Tak naprawdę to śmiali się z nim. Za najgorsze uważał jednak to, iż wciąż musiał czekać na odpowiedź Sandersa. Dwa tygodnie. 

Bolało go, gdy przechodzili obok siebie, albo wchodzili razem do sali, a szatyn w ogóle się do niego nie odzywał. A przez ostatnie cztery dni w ogóle nie było go w szkole. W sumie, jego strata, bo nie zobaczył zmiany Jonesa — zielonooki postanowił wreszcie pokazać prawdziwego siebie — ogolił sobie głowę, przez co wolał chodzić w czapce, jednak wiedział, że włosy mu odrosną. I wtedy z powrotem będzie tym rudym Davidem, którego tak nikt nie lubił. Ale czuł, że to się zmieniło. 

W końcu jednak postanowił, że napisze do chłopaka. 

David: Hej, co z tobą? 

David: Wszystko ok? 

Czekał długi czas i nie otrzymał wiadomości. Znów zaczął się o niego martwić. Bał się, że może targnął na swoje życie, lecz nie chciał dopuścić do siebie tej myśli. Nie chciał myśleć, że on mógłby popełnić samobójstwo. 

***

Niebieskooki znów siedział na podłodze. Wciąż był zły na swojego ojca i na siebie. Nadal nie był w stanie odpowiedzieć czarnowłosemu, więc postanowił nie przychodzić do szkoły, by go nie spotkać. 

— Dlaczego nie poszedłeś do szkoły? — Usłyszał swojego starszego brata. 

— Nie czuję się najlepiej — odpowiedział z obojętnością. Wolał nie wchodzić w żadne szczegóły. 

— Chory czy może chodzi o sprawy sercowe? — zapytał, siadając obok niego. Szatyn trochę się odsunął.

— I tak nie zrozumiesz — burknął. 

— Też kiedyś się zakochałem. — Ciemnooki uśmiechnął się przez wspomnienia. Jake spojrzał na niego pytająco. — Była cudowna. Jedyna w swoim rodzaju. Ale ja... Ja byłem dla niej okropny. Nie doceniałem tego, że była ze mną. Dopiero, kiedy ze mną zerwała i znalazła sobie kogoś lepszego, zrozumiałem, jak wiele dla mnie znaczy. 

— I co dalej?

— Już nigdy jej nie spotkałem. I tu jest sedno sprawy — przeszedł do swoich wniosków. — Jeśli będziesz unikać kogoś, źle go traktować bądź też zwlekać z czymś, możesz skrzywdzić tą osobę. A wtedy też ją stracisz. 

— Nie myślałem o tym w ten sposób... — Niebieskooki zaczął żałować swojego niezdecydowania. Pomyślał o tym, że David może cierpieć z powodu tego, co mu zrobił. Szybko zerwał się z miejsca i pobiegł do Jonesa, tym samym zostawiając Thomasa samego. 

Gdy był już w jego domu, przywitał się z matką swojego chłopaka i poszedł do jego pokoju. Nie myślał o pukaniu do drzwi, tylko wpadł do pomieszczenia. 

— Jake? Co ty tu robisz? — Zielonooki wstał z łóżka i od razu został zamknięty w uścisku szatyna.

— Przepraszam cię... — wyszeptał Sanders. Nie miał ochoty więcej owijać go w bawełnę. — Zdecydowałem, że nie skończymy naszego związku. Nie chcę tego.

— Naprawdę? Nie kłamiesz?

— A czy to ci wystarczy? 

Przyłożył swoje usta do jego ust. Po chwili oboje zmienili tą zwykłą styczność warg na głęboki pocałunek. Przerwali dopiero po dłuższej chwili, która wydawała się im wiecznością. Jednak po jakimś czasie znów złączyli swe usta i tym razem niebieskooki położył chłopaka na łóżku. Czuł żądzę jego ciała. Ściągnął jego szary podkoszulek i spojrzał na jego czerwoną twarz. Zaczął składać pocałunki na jego szyi, lekko go gryząc. Robił to najdelikatniej, jak tylko potrafił. Nie chciał kłopotów, związanych z malinkami, które mógł zostawić na jego ciele. Później włożył rękę do bokserek zielonookiego i dotknął jego penisa. 

— Nie... nie tam! — wyjęczał Jones. Szatyn wyciągnął swoją rękę i rozpiął rozporek chłopakowi. Następnie zaczął ściągać jego spodnie. David jęczał, jednak nie protestował. 

Do pokoju weszła Ruby. Zobaczyła chłopaków w dość dziwnej pozycji. Otóż niebieskooki nachylał się nad leżącym na łóżku zielonookim i ściągał mu spodnie. 

— Ruby! To nie tak, jak myślisz! — krzyknął jej brat. Wstał i szybko naciągnął na siebie jeansy. Wiedział, iż cała jego twarz jest już czerwona. — Chodzi o to, że... 

— Było mu gorąco — podjął Sanders. — Nam. Było nam gorąco. — poprawił się, kiedy uświadomił sobie, że też nie miał na sobie koszulki. — I poprosił mnie, żebym pomógł mu ściągnąć spodnie, bo... 

— Są na mnie za ciasne — dokończył David. Wiedział, iż może nie była to najlepsza wymówka, jaką wymyślił, ale tylko to wpadło mu do głowy. — I dlatego próbował je ściągnąć. 

Dziewczyna wyszła, nic nie mówiąc. Jones i Sanders zastanawiali się, czy im uwierzyła. Mieli nadzieję, że tak, bo inaczej byłoby po nich. 

***

Kolacja u Jonesów wyglądała tak, jak zawsze. Każdy z członków rodziny (może oprócz Ruby, która ma ważniejsze sprawy na głowie) nakrywał do stołu. Czasem David pomagał w kuchni, jednak nie aż tak często, aby móc nazwać siebie dobrym kucharzem. Tak naprawdę miał dwie lewe ręce, jeśli o to chodzi. 

Kiedy wszystko było gotowe, rodzice i ich dzieci zasiedli razem do stołu. Zaczęli jeść, gdy Ruby niespodziewanie podjęła:

— Słyszałam dziwne dźwięki w twoim pokoju, David. — Już patrzyła na niego z jadem.

— J-jakie? — Chłopak zaczynał bać się, że ona powie wszystko, co na ten temat wie. Nie mylił się. 

— No wiesz, dźwięki typu och, ach — bardzo dobrze odwzorowała jego jęki. Zielonooki zaczął się stresować. — Ale jeszcze coś, typu Nie... nie tam! Poza tym, nie mieliście na sobie koszulek i widziałam, jak Jake ściągał ci spodnie. Powiesz nam, co tam się działo? 

David spuścił wzrok. Nie miał ochoty o tym mówić. Nie chciał, by wszyscy dowiedzieli się — o ile już nie wiedzieli — o co chodzi. 

— Czyżbyś zrobił to? — Wywarła duży nacisk na słowo to. Ich ojciec zaczął rozumieć, o co może chodzić. 

— Czyś ty uprawiał z kimś seks?! — wybuchnął. Nigdy nie popierał tego, aby ludzie, którzy nie byli po ślubie, robili takie rzeczy. Ba! Nawet nie tolerował takiego zachowania. — Czy ty zwariowałeś?! 

— Ojć, mój braciszek już nie jest prawiczkiem. 

— N-nie, to nie tak... — zielonooki próbował się wytłumaczyć. Szukał odpowiednich słów, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Nie chciał znosić gniewu rodziciela, gdyż wiedział, jak może się to skończyć. W sytuacji wielkiego przegięcia mężczyzna bił go pasem. I to tak, że potem przez tydzień chłopak nie mógł siedzieć. — Do niczego nie doszło... — odezwał się po dłuższej chwili, czując napływające łzy. 

— Czyli próbowałeś, tak? — Blondynka nie miała ochotę dawać za wygraną. Jej brata musiała spotkać kara za to, że wtrącił się do jej życia miłosnego. Nie chciała ot tak się poddać. 

— J-ja nie próbowałem niczego... — Zaczął płakać. Domyślał się już, że się mu oberwie. 

— Synu, na kanapę — powiedział pan Jones. W jego oczach widać było istną furię. 

— Kochanie, nie rób mu tego — próbowała załagodzić go żona. Jej starania poszły na marne. Chłopak zobaczył, jak ojciec już tam siada. Niechętnie wykonał polecenie. Usłyszał świst paska i poczuł ogromny ból pośladków. 

— Mamo, może pójdziemy? — Ruby udawała przejęcie tą sytuacją. Oczywiście wyszły. Matka nie chciała patrzeć na cierpienie syna. Nie znosiła tego. 

— Co zrobiłeś?! — Rodziciel wymierzał mu karę. Na chwilę przerwał, by zadać mu to pytanie. 

— Nic... — wyjęczał w bólu zielonooki. Dostał pasem. 

— Co zrobiłeś?! 

— Nic! — wykrzyczał, płacząc i czując ogromny ból. 

— Co zrobiłeś?! — Ojciec nie poddawał się. Chciał usłyszeć od syna, co zrobił źle. 

— Nie posłuchałem rad ojca! — Wiedział, iż dłuższa walka nie miała sensu. Jeśli chciał szybko to zakończyć, musiał być posłuszny. 

— W czym okazałeś nieposłuszeństwo?! — Znów mu wymierzył. 

— Prawie zrobiłem coś, czego nie można zrobić przed ślubem! 

— Co takiego?! — Pan Jones nie przestawał. Od razu uderzył go dwukrotnie. 

— Seks! — Chłopak nie lubił wymawiać tego słowa. — Prawie uprawiłem seks!

Rodziciel wymierzył mu jeszcze kilka ciosów, po czym przestał. 

— Wstawaj — powiedział. — Mam nadzieję, że to cię czegoś nauczy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro