Rozdział 10
— O czymś chciałeś ze mną porozmawiać. — Czarnowłosy przyszedł do klasy, gdzie nikogo nie było, z wyjątkiem jego i szatyna. Niebieskooki nie wyglądał, jakby miało to być coś dobrego, więc David trochę się stresował, jednak nie tracił nadziei, że może to być coś dobrego.
— Musimy zerwać — powiedział prosto z mostu Sanders. Nie chciał w tym momencie patrzeć na zielonookiego. Bał się, iż dostrzeże jego zaczerwienione od płaczu oczy.
— Co? Nie mówisz poważnie, prawda...? — Jones był zdziwiony jego słowami. Nie chciał, by to była prawda. On chciał z nim zerwać? — Jake, spójrz na mnie. — Zbliżył się do niego, po czym podniósł lekko jego głowę. — Co się stało?
— Nic. Po prostu doszedłem do wniosku, że to nie ma sensu. Nigdy nie powinienem był z tobą chodzić.
Czarnowłosy poczuł, jakby te słowa były ciosami wymierzonymi w niego. Nie wiedział, czemu jego chłopak go ranił. Czemu chciał to zakończyć? A może on nie chciał tego kończyć?
— Twój ojciec kazał ci ze mną zerwać, prawda? — Nadal patrzył w jego oczy. Zauważył łzy napływające do nich.
— Chciałem być z tobą, odkąd tylko cię spotkałem... Nie chcę tego psuć... — łkał. Jego usta drżały. — Muszę... Muszę, bo inaczej nigdy cię już nie zobaczę...
Nagle poczuł, jak chłopak go obejmuje. Poczuł jego łzy na swoim ramieniu. Też płakał. Też dał się ponieść emocjom.
— Też chciałem z tobą być... — jego głos również się łamał. — I nadal chcę... Proszę, nie kończmy tego...
Trwali tak, wtuleni w siebie, płacząc.
— Właśnie, nie pozwól swojemu ojcu sobą pomiatać! — Oboje popatrzyli się w stronę drzwi, gdzie stał Michał. — O, sory, nie wiedziałem, że macie ważną rozmowę, już mnie tu nie ma. — Powoli wycofał się, rozumiejąc powagę sytuacji.
— Czyli... Jaka jest ostateczna decyzja? — Zielonooki otarł ze swojej twarzy łzy. Patrzył z lekkim uśmiechem na szatyna.
— Nie wiem... — Sanders nie chciał mu odpowiedzieć, że nie powinni ze sobą chodzić, gdyż bał się, iż skrzywdzi chłopaka, a drugiej strony nie chciał mu odpowiedzieć, że będą ze sobą chodzić, ponieważ bał się, iż będzie musiał go zostawić.
— Dam ci czas — odparł David. Czuł, że dla Jake'a obie opcje mogą oznaczać cierpienie, więc nie naciskał. Pocałował go w policzek. — Kocham cię.
— Ja też... — odrzekł niebieskooki, gdy czarnowłosy już poszedł. — Nie wiesz, jak bardzo...
***
— Oooo paaanieee, to tyyyyy na mnie spoooojrzaaałeeeś! — Jasnowłosy śpiewał (czy może raczej wydzierał się) na cały korytarz. David sam nie wiedział czemu, ale lubił spędzać z nim czas. Zwłaszcza, że nikt poza nim nie próbował nawet porozmawiać z tym Polakiem.
— Jaki tytuł ma ta piosenka? — zapytał zielonooki, zainteresowany piosenką, którą prawie cały czas śpiewał jego nowy kolega.
— Barka. — Chłopak wyglądał, jakby się miał zaraz rozpłakać. Oczywiście udawał. — Brother, Jan Paweł II był złotym Polakiem.
— A znasz Michaela Jacksona?
Michał musiał chwilę się namyślić.
— Kojarzę z imienia i nazwiska — odpowiedział po dłuższym czasie. — Ale tak to nie.
— Posłuchaj sobie tego. — Włączył piosenkę They Don't Care About Us. Jasnowłosy szybko podchwycił rytm.
— Ej, pamiętam, jak kiedyś w Twoja Twarz Brzmi Znajomo Piotr Gawron-Jedlikowski ją śpiewał. — Przypomniał sobie ten występ. — Biedaczek, zrobił se krzywdę.
— Co mu się stało?
— Nieważne. Powiedz mi, co z wami? — zaczął delikatny temat, jednak David postanowił mu o tym powiedzieć.
— To skomplikowane — zaczął. — Ale... jeszcze dam mu czas do zastanowienia się. Nieważne, jaką decyzję podejmie, zrozumiem to i będę go wspierać.
— Ooo, jakie to słodkie. — Chłopak szczerze się wzruszył. — Smutno, smutno mi, Boże — zaśpiewał cicho. — Smutno mi, bo oni nie są razem — dopowiedział sobie.
Jones wbił swój wzrok w ścianę. Nie chciał zamęczać się myślą o tym, iż może nigdy nie będą razem, jednak wciąż o tym myślał.
***
Następnego dnia próbował dodzwonić się do szatyna. Ile razy próbował, zawsze włączała się poczta. Bał się, że mogło mu się coś stać. Kiedy już miał wychodzić, chłopak do niego zadzwonił.
— Myślę, że to nie najlepszy czas, abyś do mnie dzwonił — powiedział. W jego głosie słychać było przygnębienie. Zielonooki zaczął martwić się o niego jeszcze bardziej. — Jeszcze ojciec usłyszy.
— Ja martwiłem się o ciebie... — zaczął David. — Nie chciałem cię zdenerwować...
— Dave, proszę, nie potrzebuję więcej kłopotów.
— T-to cześć. — Czuł, że zaraz się rozpłacze. Starał się utrzymać poważny ton głosu.
— Pa.
Nie wiedział, co ma zrobić dalej. Chciał nadal z nim być. Nie chciał na niego naciskać, ale czuł, iż takie czekanie będzie bolało go bardziej, niż najgorsza odpowiedź.
***
— Tato, musimy porozmawiać — podjął temat Thomas. Mężczyzna popatrzył na niego.
— O co chodzi? — zapytał, nie interesując się jakimkolwiek tematem.
— Co powiedziałeś Jake'owi? — Powaga, jaką spoglądał na rodziciela była zdumiewająca. Pan Sanders zastanowił się, co ma mu odpowiedzieć.
— Powiedziałem mu to, co miałem mu powiedzieć.
Brązowowłosy zdenerwował się jeszcze bardziej.
— Masz w ogóle pojęcie, że przez ciebie wychodzi z pokoju tylko po to, żeby pójść do szkoły?! Ty wiesz, że on cierpi?! — Chciał powiedzieć mu gorsze rzeczy, ale się powstrzymał. — Coś ty mu powiedział? — wycedził przez zęby.
— Nie chcę, aby mój syn był gejem. To wszystko — odparł ojciec, nie okazując żadnej skruchy. — Kazałem mu zerwać z...
— Dość tego! Nie możesz mu rozkazywać, z kim ma być, a z kim nie! To jest jego życie, nie twoje!
Robert Sanders po raz pierwszy widział swojego syna, który nawet po dużej dawce alkoholu umiał zachować względny spokój, rozwścieczonego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro