Rozdział 21
Zielonooki szedł do szatyna. Niebieskookiego nie było w szkole, więc chciał go odwiedzić.
— Brother, czemu do niego idziemy? — jęknął Michał, przez co Jones zauważył jego obecność.
— Co ty tu robisz? — zapytał. — A zresztą, jak nie chcesz iść, to nie idź.
— Muszę, mam sprawę do obgadania. — Uniósł pięść.
David westchnął. Obaj szli w kierunku budynku bez słowa. Jednak kiedy doszli do drzwi, jasnowłosy zapytał:
— Ej, a ten żul to tam będzie czy nie? Bo się go trochę boję.
— Raczej będzie — odparł chłopak. Polak zmrużył oczy.
— No dobra, no to raz, dwa, trzy, ty pukasz pierwszy. — Przysunął kolegę do drzwi.
— Fajnie — mruknął zielonooki. Zapukał do drzwi, jednak nikt nie przyszedł.
— Sprawa załatwiona — powiedział Michał — nikogo nie ma w domu. Idziemy. — Już miał iść, kiedy w drzwiach pojawił się młody Sanders. — Kuźwa mać. Siemasz, oprawco.
— Jesteś ostatnią osobą, jaką chciałem spotkać. — Chłód w wypowiedzi Jake'a wcale nie zraził jasnowłosego. — Co wy tu robicie?
— Nie no, przychodzimy do ciebie, by cię odwiedzić, sprawdzić, czy żyjesz jeszcze, ale nie, miło słyszeć pytanie Co wy tu robicie? Ała! Jezus Maria! — krzyknął, gdy poczuł, iż coś gryzie go w nogę. — Łaaa! Uciekaj psie! — Próbował uciec przed zwierzęciem, jednak ono go goniło.
— Michael, do nogi — powiedział spokojnie Sanders, a pies do niego przyszedł.
— W pierwszej chwili pomyślałem, że ty to do mnie mówisz. — Kania próbował się uspokoić. — To twój pieseł, tak?
— Tak.
— Normalnie jak jego właściciel: agresywny, silny i mnie nie lubi.
— No dobra, ale co wy tu robicie? — Szatyn głaskał swojego pupila. Spojrzał na rozwścieczonego Polaka.
— Karałoke. Idziemy na karałoke — odparł jasnowłosy. — Nieważne, co powiesz, idziesz z nami. Zaciągniemy cię siłą.
— Nie dalibyście rady — rzekł z drwiną niebieskooki.
— Pierdol się! — Wystawił mu przed nos palec serdeczny.
— O co ci chodzi? —Jake uniósł brew. — Jesteś porąbany.
— Brother, tera ty z nim gadasz, bo ja się nie dogadam — zwrócił się do Jonesa. — To twój chłop, porozmawiaj z nim.
David westchnął. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Tak naprawdę chciał porozmawiać w pojedynkę z szatynem.
— To ten... Może faktycznie pójdziemy na to karaoke? — zapytał, nie wiedząc, co innego mógłby powiedzieć.
— Wiecie, nie jestem dziś w stanie nigdzie iść — odpowiedział Jake. Popatrzył na twarz swojego chłopaka i zobaczył malującą się na niej troskę. — No dobra, niech już wam będzie.
— Jej! Karałoke! — wykrzyknął jasnowłosy. — Nigdy nie byłem na karałoke!
***
Kiedy znaleźli się już w pomieszczeniu, Kania zaczął wszystko oglądać.
— Przestań się tak jarać — zganił go szatyn.
— Ja tu pierwszy raz jestem — odparł Polak, nie kończąc swojej czynności. — I można tu wybrać jakąkolwiek piosenkę?
— Tak. — Sanders przewrócił oczami. — Jakąkolwiek chcesz.
— Co wy na to, koledzy drodzy — powiedział do chłopaków Michał, gdy skończył na wszystko patrzeć — aby zrobić konkurs? Kto najlepiej zaśpiewa, wygra... Eee... Buziaka od przegranego.
— To jest twoim zdaniem normalne, tak? — Jake uniósł brew. — Nie zgadzam się na to.
— Bo się boisz, hehe. — Jasnowłosy szturchnął go w ramię, próbując go sprowokować. — Taki macho, a się cyka, a niech to! Cykor. — Pokazał mu język. — Tchórzysz.
— Ty kur... — Przerwał, gdy zorientował się, że z nimi jest też Jones. Miał ochotę oczywiście zwyzywać Kanię od najgorszych, nie szczędząc przekleństw. — No dobra, zgadzam się!
Polak przejrzał ofertę piosenek. Na liście znajdowali się wielcy artyści, od Elvisa Presleya, Beatlesów, poprzez Michaela Jacksona, Whitney Houston, aż do Billie Eilish, Justina Biebera i innych współczesnych wykonawców.
— Łe, ani śladu polskich imion i nazwisk. — Michał zasmucił się przez to, iż nie było żadnych wykonawców z jego kraju. — No nic, wybiorę coś. No to kto pierwszy? — spojrzał na chłopaków. — To może... brother, ty idziesz. — Przyciągnął do siebie wspomnianego chłopaka.
— A-ale j-ja... — Nie chciał występować. Denerwował się, gdy ktoś patrzył na niego podczas śpiewania. — J-ja nie umiem...
— Dasz se radę, brother — dopingował go jasnowłosy. — Nie przejmuj się.
Zielonooki wziął głęboki wdech. Czuł, jak bicie jego serca przyspiesza. Wybrał piosenkę, po czym spojrzał na siadających chłopaków. Coraz bardziej się stresował.
— Don't walk away — zaczął drżącym głosem. — See I just can't find the right thing to say. I tried but all my pain gets in the way. — Popatrzył na Sandersa. Na jego twarzy malowała się jedynie powaga. — Can't we find some love to take this away. — Chociaż znał tekst piosenki na pamięć, gdyż była to jego ulubiona, pomylił się. Odwrócił swój wzrok od szatyna, następnie przeszedł do drugiej zwrotki: — I close my eyes. Just to try and see your smile one more time.
Niebieskooki chciał wyjść do łazienki. Jones widząc, jak wstaje, ze łzami w oczach zaśpiewał głośniej:
— See, now why all my dreams been broken. — Zauważył, że niebieskooki się zatrzymuje. — I don't know where we're going. Everything we said and all we done now. Don't let go, I don't wanna walk away.
— Brother, ty to masz talent — pochwalił zielonookiego Polak, gdy ten skończył śpiewać. — Teraz na coś wpadłem. — Zrobił teatralną pauzę. — Skoro zostaliśmy tylko ty i ja, to wiesz, może mała konkurencja? — Popatrzył znacząco na niebieskookiego.
— Czego znowu chcesz? — Sanders znów się zirytował.
— Ja ci wybiorę piosenkę i ją zaśpiewasz, ty mi wybierzesz piosenkę i ją zaśpiewam. — Potarł swoje dłonie. — I tak najpewniej brother wygra, więc nie ma co się oszukiwać. Jeden z nas przegra. I chyba będę to ja. — Ostatnie zdanie wypowiedział w myślach.
— Niech ci będzie. — Niechętnie podał mu dłoń. — Ale ja wybieram pierwszy.
— Oczywiście.
Po jakimś czasie zestresowany Michał szykował się do występu. Miał zaśpiewać piosenkę Happier Than Ever. Chociaż kiedyś uczył się tekstu, bał się, że nie podoła.
— When I'm away from you I'm happier than ever — zaczął drżącym głosem. Serce waliło mu jak młot. — Wish I could explain it better. I wish it wasn't true. — Z każdą kolejną sekundą wczuwał się coraz bardziej.
Gdy przeszedł do drugiej zwrotki jego głos nie drżał już tak bardzo. Dalej się stresował, jednak dawał radę.
— You call me again, drunk in your Benz. Driving home under the influence. — Śpiewał pewnie. Nie przejmował się już, czy przegra, czy też nie. Po prostu chciał się dobrze bawić. — You made me hate this city.
Gdy skończył, David zaczął klaskać. Jake patrzył na niego oszołomiony, choć było widać w jego oczach też cień złości.
— Kiedyś psalm w kaplicy śpiewałem, siostra powiedziała, że dobrze mi poszło — powiedział z dumą. — Idziesz, oprawco — zwrócił się do szatyna.
Chłopak z nim poszedł. Jasnowłosy wybrał piosenkę i od razu usiadł. Z przebiegłym uśmieszkiem wpatrywał się w Sandersa.
— You know you love me. I know you care.
Michał i David patrzyli na niego w osłupieniu. Polak wyciągnął telefon i zaczął nagrywać, śmiejąc się. Z ust niebieskookiego wydobywał się ostry fałsz.
— Moje uszy krwawią... — szepnął Jones.
— Co nie? Będzie hicior — odparł szeptem jasnowłosy. — Jezus, jakie to jest brzydkie. I że to piosenka Biebera. — Płakał ze śmiechu.
— And I'm like baby, baby, baby, oh. Like baby, baby, baby, no.
— Ja nie mogę... — Polak musiał powstrzymać śmiech, żeby to powiedzieć. — Ja myślałem, że to ja śpiewam jak nie wiedzieć co, a tu proszę, przychodzi sobie Jake Sanders i rozwala system.
— Zamknij się! — syknął Jake, kiedy usiadł. Jego twarz była czerwona. — Nie każdy musi śpiewać jak anioł.
— No nie, ale wiesz, to było okropne — włączył się zielonooki. Również powstrzymywał swoje rozbawienie.
Po chwili Jones i Kania zaczęli się śmiać. Nie mogli tego powstrzymać. Nawet nie próbowali.
— Dzięki za wsparcie — syknął niebieskooki, po czym wyszedł do łazienki.
— Jake, nie wkurzaj się — powiedział jego chłopak, ale zaraz potem znów zaczął się śmiać.
— Ja pierniczki, on śpiewa gorzej niż ja, Elvis Presley, Justin Bieber i inni tacy razem wzięci — zaśmiał się Michał.
— Też nie lubisz Elvisa Presleya? — zagadnął go David.
— Okropność. — Wdrygnął się. — I co z tego, że słuchałem tylko dwóch piosenek? Nienawidzę go. Wolę mojego dawnego idola. W sumie też obecnego idola...
— A kim jest twój idol? — zainteresował się tematem.
— A taki piosenkarz sławny, ale na pewno nie Jake. — Na powrót zaczął się śmiać. Aż rozbolała go twarz, a oprócz tego brzuch. — Ja się uduszę... — wysapał. — Nagrałem to...
— Weź daj już mu spokój. — Jones szturchnął go w ramię.
— No dobra, idę włączyć polskość — powiedział Kania, podłączając swój telefon za pomocą bluetooth do głośnika. — Zara śpiewać będę, więc się szykuj, brother — zwrócił się do zielonookiego. Ten w odpowiedzi skinął głową. — Okej, to dajemy. — Przygotował się do śpiewu. — Nie płacz, Ewka, bo tu miejsca brak na twe babskie łzy — śpiewał po polsku. — Patrz, poeci śliczni prawdy sens roztrwonili w grach. — Przelotnie spojrzał na przyjaciela. — Żegnam was, już wiem, nie załatwię wszystkich pilnych spraw. Idę sam właśnie tam, gdzie czekają mnie. Tam przyjaciół kilku mam od lat. Dla nich zawsze śpiewam, dla nich gram. Jeszcze raz żegnam was, nie spotkamy się.
Chociaż Jones nie znał polskiego, wiedział, że była to smutna piosenka. Bardzo spodobał mu się utwór.
— Jaki jest tytuł tej piosenki? — zapytał Polaka. Ten spojrzał na niego rozradowany.
— Nie płacz, Ewka. Gdyby nie mój tata-homofob, nigdy bym nie poznał zespołu Perfect. I w sumie dzięki niemu, w sensie dzięki mojemu tacie, poznałem lepiej swojego idola. — Uśmiechnął się, przypominając sobie czasy, kiedy chodził do podstawówki. — Kurde, ja chcę znów zobaczyć Pablo.
— A kim jest Pablo?
— Moim przyjacielem z podstawówki. Moja siostra za nim szalała. — Zaśmiał się serdecznie. — Aż mi się komiksy jego przypomniały. W dwóch byłem w zakonie! Wyobrażasz se? — Ponownie się zaśmiał. — Głupawka mnie wzięła.
— No proszę, proszę, kogo my tu mamy? — Obaj usłyszeli nieprzyjemny głos. — Koleżanka Sandersa.
— Marcin Gie? To ty? — Jasnowłosy obrócił się do źródła głosu. Zobaczył tam blondyna. — Nie, ten bydlak jest bardziej przerośnięty. — Patrzył na niego z przerażeniem. — Dz-dzień dobry...
— A co to za gnojek? — Swoje pytanie Peterson skierował do kolegów, którzy z nim byli. — Mały jakiś.
— O matko... — Polak przeżegnał się, gotów do modlitwy. — Panie Boże, proszę, przebacz mi moje winy i nie pozwól, by ten tutaj mnie skrzywdził. Albo chociaż dodaj mi daru męstwa, dobrze? Boję się. — Znów się przeżegnał. — Panie, co łaska... Proszę, ja nie chcę skończyć z rozkwaszoną twarzą. Proszę... Marcin Gie nawet taki straszny nie był... Pomocy... Panie Grzesiu...
— Co ty tam mamroczesz? Nie słyszę cię! — naśmiewał się.
W oczach Michała pojawiły się łzy.
— J-ja nie chcę umierać... — wybełkotał. — Pro... proszę... j-ja nie... Panie Boże... ratuj mnie... proszę... — Poczuł szybsze bicie swojego serca. Znów mógł poczuć, jak wielki może być strach przed starszymi osobami. Zapomniał o tym, gdy chodził do ósmej klasy i był on jednym z najstarszych.
— Co tu się dzieje? — Do jego uszu dobiegł głos Jake'a.
— O, Sanders, przyszedłeś się pochwalić swoimi umiejętnościami?
— J-już się po... pochwalił... T-to było bekowe... — powiedział niepewnie jasnowłosy.
— Czy ktoś kazał ci się odzywać? — Brązowooki zaczął dusić Kanię.
— Zostaw go, Nathan — powiedział niebieskooki. — Po co ci ten cały cyrk? — Skrzyżował swoje ramiona.
Peterson zaczął się zastanawiać, czy na pewno musiał zostawić Polaka. Po chwili go puścił, a chłopak upadł na ziemię, biorąc głębokie wdechy.
— Skoro już tu jesteśmy, to co powiesz na zakład? — Blondyn uśmiechnął się złowieszczo.
— Mam gdzieś twoje zakłady — odpowiedział szatyn, patrząc poważnie na Nathana.
— Więc załóżmy się o to, czy umiesz śpiewać lepiej ode mnie.
— Nie słyszałeś, co powiedziałem?
— Jeśli wygrasz — ciągnął dalej, nie zwracając uwagi na słowa szatyna — możesz wziąć ze sobą tego przydupasa. — Wskazał na Michała. — Jednak jeśli ja wygram, twoja koleżanka idzie ze mną.
Zszokowany zielonooki spojrzał na Sandersa. Wiedział, że chłopak nie chciał się na to zgodzić, jednak bał się, że by chronić Kanię zgodzi się na coś takiego.
— Mam nadzieję, że znasz się na tych sprawach — rzekł brązowooki, patrząc na Jonesa, po czym poruszył brwiami w znaczący sposób. — Moi koledzy czasami potrzebują.
David poczuł, jak Jake przytula go od tyłu.
— Będzie dobrze — szepnął, głaszcząc swojego chłopaka po ramieniu. — Nie martw się, wszystko będzie dobrze. — Przeniósł swój wzrok na blondyna. — Nie zrobię czegoś takiego.
— To znaczy, że wygrywam walkowerem — odparł, udając przejęcie, następnie chwycił Jonesa za nadgarstek. — A więc twoja koleżanka idzie ze mną.
— Nawet o tym nie myśl — powstrzymał go niebieskooki. Przytulił mocniej Davida i patrzył zabójczym wzrokiem na Petersona. — Zgadzam się.
Te słowa jeszcze bardziej zszokowały zielonookiego. Nie musiał się zgadzać, mógł negocjować. Czy skończyły mu się pomysły?
Szatyn i blondyn przygotowywali się do występu. Ostatecznie zdecydowali się zaśpiewać w duecie Perfect. Przez ten cały czas oczekiwania Jones stresował się z każdą sekundą coraz bardziej. Jego stres był w szczytowej formie, gdy chłopcy zaczęli śpiewać.
— Boże słodki... Nigdy nie słyszałem czegoś gorszego — jęknął Michał. — A słyszałem kilka razy Wanna Be Startin' Somethin' z live'ów... — powiedział do siebie. — To się, kurde, nie dzieje, oni obaj przegrają.
— Nieprawda, Nathan wygra — zaprzeczył jeden z kolegów blondyna.
— Ta, jasne, wygra — mruknął do siebie jasnowłosy. — Wygrałby, gdyby śpiewał w duecie z Michaelem Jacksonem Wanna Be Startin' Somethin'. — Zaczął się śmiać, gdy tylko przypomniał sobie te wszystkie występy.
Gdy obaj skończyli, Polak ze łzami w oczach, popatrzył na chłopaków.
— Ja się zabiję, myślałem, że mi nie wolno śpiewać, jednak wy to co innego — powiedział im. — Ja płaczę przez ten cringe.
— Kto był lepszy? — zapytał Peterson, nie zważając na słowa Kani.
— Ty — odpowiedzieli wspólnie jego koledzy.
— Ej, to nie fair! — krzyknął Michał. Zacisnął pięści. — Jedynym, który tu powinien wygrać, jest bezkonkurencyjnie Miguel Dżemgzon, nie żaden z was! To było beznadziejne!
— Uważaj na słowa, gnojku — zagroził mu brązowooki.
— Pierniczę to! Możesz mnie nawet zabić, ale to było fatalne! Toż to nawet MJ śpiewał lepiej na koncertach pewną piosenkę niż wy dwaj! Jesteście do bani!
Nathan niebezpiecznie zbliżył się do Polaka, jednak ten nic sobie z tego nie zrobił. Był tak zły, że już nie odczuwał strachu.
— Ja pierdzielę! — Uderzył blondyna w krocze z całej siły, jaką posiadał. — Obyś nie mógł mieć dzieci, jak Wade Robson, ty gejko! — krzyknął, po czym uderzył go jeszcze raz.
— Co to za gnojek... — jęknął Peterson, łapiąc się za bolące miejsce.
— Ja pierniczę was! Wkurzyliście mnie! Wkurzyłem się! A masz za to piwo, co na moją rękę Pablo wylał! — Kopnął go w nogę. — I za tą mangę, co mi katecheta wziął! — Uderzył go pięścią w brzuch. — I za to, że mnie ludzie przez mojego idola nie lubią! — Stanął na dłoni blondyna. — I za to, że Wade Robson oskarża Michaela Jacksona o pedofilię! I że mnie ludzie nie lubią za to, jaki, do cholery, jestem! — Uderzał go pieściami w twarz. — I za to, że Song Juhan tak naprawdę jest taki wstrętny, że go nienawidzę! I za to, że ludzie myślą, że Michael Jackson to pedofil, że się wybielił, że jest w ogóle zły i brzydki! A masz, ty gejko!
Po jakimś czasie podniósł się, oddychając ciężko. Widać po nim było, że bardzo się zmęczył.
Zielonooki i szatyn patrzyli na niego ze zdziwieniem.
— Jeść mi się chce — powiedział po chwili Michał. — Idziemy do jakiegoś Maczka? Albo gdzieś? — Podszedł do chłopaków, stając na dłoni pobitego Petersona. — No co? Co się tak patrzycie? — Zauważył wzrok chłopaków. — Coś nie tak? Mam coś na twarzy?
— J-jak ty go tak skopałeś?! — zapytał wreszcie niebieskooki. — Skąd ty taki silny jesteś?!
— Ja? Ja nie jestem silny, to tylko moja złość. — Uśmiechnął się jasnowłosy. — Wiecie, urodziłem się w agresywnej rodzinie, trochę się biłem z siostrą, no i trochu Pablo biłem, a tak to nic nie robiłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro