67. Ostatnie pożegnanie.
Mingjue ruszył za nim tylko po to by zabrać Yao w bezpieczne miejsce. Położył młodszego na trawie i sam oderwał kawałek swoich szat, by zasłonić nim usta i nos.
- Pilnuj go. Ja muszę znaleźć A-Songa. - wzbił się na mieczu i zaraz wrócił pod Fangzi, do którego natychmiast wpadł. Przeszukiwał je kawałek po kawałku, lecz chłopca w nim nie było. Ruszył więc by sprawdzić kilka miejsc w których maluch miał się chować w razie zagrożenia.
Niezbyt przejmował się tym, że sam może paść nieprzytomny, nawoływał malca najgłośniej jak umiał. Budzenie i ewakuację innych zostawił członkom GusuLan, on i trójka żołnierzy z Qinghe przeszukiwali każdy zakamarek.
Xichen teraz miał dwa kłopoty. Odszedł od tej dwójki na moment aby pójść po wodę ze źródła, a kiedy wrócił oblał lodowatą wodą najpierw jednego, a później drugiego.
Generał Tang podniósł się jak oparzony do góry i sięgnął do szabli. Widząc jednak samego Zewu-Jun rozluźnił się nieco. Sam Yao otworzył oczy szeroko i podniósł się równie energicznie. Choć jemu zakręciło się w głowie.
- Song... Mój mały Song... Porwali go. - szepnął i zaraz warknął pod nosem - Niech ją go dorwę... - sarknął pod nosem i stracił równowagę wpadając w ramiona Xichena
Mingjue nie mogąc znaleźć chłopca, pognał w kierunku Lan Huana i dwójki nieprzytomnych mężczyzn.
- A-Yao! Co tu się działo? Nigdzie nie mogę znaleźć A-Songa. Tang. - zwrócił się do swojego generała - Gdzie do cholery jest mój syn. - Mingjue był jak wcielenie czystej furii. Nie było go w sekcie kilka godzin, a jego mąż i zastępca leżeli nieprzytomni, a chłopiec zniknął.
Tang zacisnął szczęki i pięści bo ten jeden raz zawiódł. Dlatego też uklęknął przed Mingjue.
- Nie mam pojęcia Liderze. Dałem się zaskoczyć. - wyszeptał, a Yao od razu podniósł się i podbiegł do Mingjue wpadając w jego ramiona.
- Nie wiem co się stało, ale wiem, że ktoś porwał naszego syna. Nawet wiem kto. Te oczy... Pomimo maski... Poznałabym je wszędzie. - szepnął i przełknął ślinę - Mingjue, to Sang porwał naszego syna. Nie wiem co z nim zrobił, nie wiem dlaczego, ale go zabrał, rozumiesz?Wyrwał mi go z rąk... - zaczął łamiącym się głosem. Chyba już dawno nie czuł się, aż tak bezradny - Całe moje ciało zdrętwiało, nie mogłem się nawet ruszyć, a on go zabrał... Mojego malucha, moje maleństwo... - rozpłakał się z tej bezradności i szarpnął Tanga za rękaw.
- Tang, błagam cię wstawaj, zrób coś... Proszę cię... Mingjue... Mingjue błagam musisz uratować naszego syna...
Mingjue spojrzał zaskoczony na męża. Nie miał powodu żeby mu nie wierzyć, jednak w ciągu kilku godzin ta dwójka wzajemnie się o coś oskarżała. A sam dobrze widział w jakim stanie znajduje się jego brat, nie było mowy by Sang mógł dokonać czegoś takiego... Chyba.
- A-Yao, zastanów się czy na pewno widziałeś tu Huaisanga? Osobiście widziałem się z nim kilka godzin temu w Przystani Lotosów i nie wyglądał na kogoś kto byłby wstanie chociażby samodzielnie wstać z łóżka, a co dopiero porwać dziecko. - pogładził go uspokajająco po plecach - Nie zrozum mnie źle, jeśli twierdzisz, że mój brat brał w tym udział to udam się ponownie do Yunmeng by to sprawdzić. Zapewniam cię, że jeśli nasz syn tam jest, to sprowadzę go do domu.
W oczach Yao pojawił się dziwny, być może niepokojący błysk. Jak mógł nie być tego pewien? Był o tym święcie przekonany, o tym kogo widział. A widział dobrze, przecież nie był ślepy, a te oczy... Ten wzrok. Jak mówił wcześniej, był przekonany, że poznałby je wszędzie.
- A nad czym tu myśleć? Ja wiem kogo widziałem, z nikim bym go nie pomylił. - powiedział stanowczo, jednak brzmiał na dość zdesperowanego by odnaleźć dziecko -Tang, musiałeś coś widzieć... Byłeś tuż za mną. Przypomnij sobie, musiałeś coś widzieć... - mężczyzna w całej swojej bezradności, liczył na jakąkolwiek pomoc. Tang jednak niewiele mógł zrobić, nie widział nic, a przynajmniej nie pamiętał aby coś widział. Kręcił jedynie powoli głową, wciąż mając zwieszoną głowę. Yao desperacko potrzebował potwierdzenia swoich słów, nie rozumiał dlaczego Jue mu nie wierzył.
- Błagam cię Jue... Zrób cokolwiek.. Nawet jeśli mi nie wierzysz.. - wyszeptał załamany i padł na kolana, zakrywając dłońmi swoją twarz.
- A-Yao, spokojnie. Nawet jeśli uważam to za nieprawdopodobne lub dziwne to nie mam powodu dla którego miałbym ci nie wierzyć i tego nie sprawdzić. - pomógł mu wstać z ziemi i zastanowił się przez chwilę nad tym - Będziemy musieli poczekać, aż chociaż część wojska dojdzie do siebie. - spojrzał na przyjaciela - Chyba, że możemy liczyć na twoją i twoich ludzi eskortę, Bracie?
Xichen zbliżył się do niego i położył mu dłoń na ramieniu.
- Moi ludzie są do twojej dyspozycji, a i ja ruszę z wami do Przystani Lotosów, nie mógłbym zostawić przyjaciół w takim momencie.
Yao milczał obserwując to wszystko. Spojrzał na Tanga i szarpnął go do góry. Czuł się wyjątkowo zdesperowany w całej tej sytuacji.
- Nawet jeśli będę musiał lecieć tam sam i udowodnić, że się nie mylę... Zrobię to. - szepnął i pociągnął za sobą generała - Sądzę, że powinniśmy się pospieszyć. Mam nadzieję, że mojemu dziecku nic nie jest.
- Nie będziesz musiał lecieć sam. Osobiście cię tam zabiorę i pomogę znaleźć A-Songa, a tego kto ośmielił się go porwać skrócę o głowę. - przytulił młodszego do siebie i dobył Baxii - Bracie weź ze sobą tyle osób ile będziesz mógł, zostaw jednak tych którzy będą pomagać mieszkańcom Qinghe. I....- spojrzał na Tanga, nie wyglądał na kogoś kto zostanie tu, ale nie nadawał się też do samodzielnego lotu - Jeśli mógłbyś zabrać generała Tanga? - Lan Huan skinął głową, prośba Mingjue nie była czymś niewykonalnym.
Tang nie był w najlepszym stanie. Chociaż osobiście nie był pewien ,czy czuł się gorzej fizycznie, czy psychicznie z tym wszystkim. Wciąż w głowie miał myśl, że tak cholernie mocno zawiódł. Na słowa Lidera jedynie skinął posłusznie głową. Sam Yao wtulił się w ciało męża, mając w głowie jedynie myśl o tym, że gdy tylko znajdzie swoje dziecko w Yunmeng osobiście ukatrupi samego Sanga. A wiedział, że tak będzie na pewno. Schował się bardziej w ramionach partnera, tylko tam czując się naprawdę bezpiecznie.
Mingjue zaczekał, aż Lan Huan zbierze swoich ludzi. Otoczył Meng Yao swoimi ramionami i wzbił się na Baxii w górę. Po raz trzeci musiał pokonać drogę pomiędzy Yunmeng, a Qinghe, dobrze wiedział, że przed powrotem będzie musiał choć trochę zregenerować swoje siły.
- Proszę byś na siebie uważał. - mruknął do ucha partnera w trakcie lotu - Nie chce by coś ci się stało. Nie zniosłabym tego. - wzmocnił swój uścisk, chcąc zapewnić młodszemu poczucie bezpieczeństwa.
Yao skinął mu głową posłusznie.
- Sam powinieneś na siebie uważać. Najlepszym pomysłem będzie jeśli się rozdzielimy. Pójdę poszukać innych śladów, a ty skonfrontuj się z Sangiem. Jeśli mnie zobaczy, może nie chcieć rozmawiać. - wyszeptał przy jego uchu i wtulił się bardziej w jego ramionach. W obecnej sytuacji nawet lot na szabli nie był taki najgorszy. Wciąż determinowała go myśl o tym, że jak tylko go dorwie to sam ukręci mu łeb.
- Nie martw się, nic mi nie będzie. Może lepiej by cię nie widział, nie wiadomo co mógłby co zrobić. Jeśli A-Song jest z nim to odzysk go za wszelką cenę. - mimo, że chłopiec nie był jego biologicznym dzieckiem to Mingjue zdążył się już z nim mocno zżyć i pokochać. Nie mógł pozwolić na to by cokolwiek stało się jego mężowi lub dziecku, a jako jedyny miał szansę by zbliżyć się do brata.
Młodszy wydał z siebie jedynie ciężkie westchnienie i ukrył twarz pomiędzy materiałami jego szat.
- Mam nadzieję, że uda się to jak najszybciej. - wyszeptał bardziej do siebie niż starszego i po chwili uniósł głowę by spojrzeć jak dużo drogi jeszcze im zostało. Ufał swojemu partnerowi, o ile na początku nie chciał nawet z nim latać tak teraz jego ramiona były najbardziej bezpiecznym miejscem na świecie. Nawet w takiej sytuacji. Pokręcił lekko głową i zamknął oczy - Czuje się winny. Gdybym wtedy zdążył ukryć się z nim w Fangzi... - zaczął i zdołowany oparł czoło o jego tors.
- A-Yao, ukrycie się w Fangzi opóźniłoby jedynie to wszystko. Jeśli to Sang, to nie byłoby dla niego problemem dostanie się tam, a podejrzewam, że ta dziwna mgła też by sobie jakoś poradziła. Nikt z was nie jest winny. Jedyną winę ponoszę ja. Gdybym nie opuścił Qinghe... Wybacz mi proszę. - tak naprawdę sam się czuł winny, gdyby się posłuchał i został może udałoby mu się temu zapobiec. Może wtedy porywacz nie miałby tyle odwagi by to zrobić.
Obaj mieli w sobie dość spore poczucie winy, każdy jednak z różnych powodów. Jedyne co Yao był w stanie zrobić w tej sytuacji to zwiesić głowę i odetchnąć ciężko.
- Oboje nie popisaliśmy się w całej tej sytuacji... - odparł cicho i jego wzrok poszybował w kierunku Tanga który zdawał się być podłamany najbardziej z całej ich trójki -Tang wygląda, jakby miał ochotę umrzeć. - stwierdził młodszy patrząc na niego z wyraźnym smutkiem w oczach. Cała ta sytuacja odbiła się na nich dość mocno, każdy mógł winić siebie samego, ale żaden nie miał na tyle tupetu aby winić siebie nawzajem. Każdy z nich chciał dobrze i zrobił co mógł, zostali obezwładnieni w najgłupszy i najbardziej podstępny sposób, czego żaden z nich się nie spodziewał, pozostając w tej naiwnej myśli, że po co ktoś miałby ich atakować. I cóż, wiele się nie pomylili, bo do ataku nie doszło, było to jednak zamach i porwanie - Sam czuję się tak, jakbym miał zaraz umrzeć z rozpaczy. -wyszeptał i znów ukrył twarz w jego torsie, zupełnie załamany.
- Żaden z was tu nie zawinił. - powiedział Jue na tyle głośno, by i Tang go słyszał w trakcie lotu - Wykonaliście moje zalecenia i zrobiliście to co należy. Jedyną winę ponoszę ja. To były moje zalecenia i to ja opuściłem Qinghe, mimo że obaj mi to odradzaliście. - westchnął ciężko i lekko spiął swoje mięśnie widząc w oddali granicę z Yunmeng - Jeśli tam jest to go znajdę. Nawet jeśli będę musiał zabić własnego brata. - mruknął do ucha młodszego i wzmocnił uścisk na jego ciele. Miał nadzieję, że to się nie stanie, ale jeśli Huaisang znów wystąpił przeciwko niemu i jego rodzinie nie będzie miał wyboru.
Wierzył Mingjue w jego słowa i intencje. Mimo ,że miał swoje własne odczucia na ten temat ,jeśli chodziło o winę to nie chciał już tego ciągnąć. Nie było sensu nad tym dłużej dywagować, musieli skupić się na jak najszybszym znalezieniu dziecka. Kiedy tylko znaleźli się wewnątrz sekty, od pierwszych chwil coś było nie tak. Pod ich stopami, na poziomie kostek unosiła się mgła.
- Wszyscy zakryjcie usta - poprosił Guangyao i sam również tak uczynił - Więc zróbmy tak, ja wraz z Tangiem pójdę tam. - wskazał na odległą część sekty - Ty i Xichen idźcie sprawdzić Huaisanga. Ale lepiej aby Xichen się nie wychylał... - mruknął Yao i czuł dość spory niepokój związany z tym miejscem. Nigdzie nie widział straży, nikt również nie wyszedł im naprzeciw ze służby. Medyk? Jego również nie widział nigdzie. Po tym pocałował męża w wargi i skinął głową do Tanga udając się w swoim kierunku.
- Uważajcie na siebie obaj. - rzucił do nich nim ci odeszli, a Lan Huan wysłał z nimi kilku zaufanych ludzi - Nie podoba mi się to wszystko. - powiedział cicho Mingjue i skierował się w kierunku pokoju, który zajmował jego brat.
- Uważasz, że to Huaisang? - Xichen rozesłał swoich ludzi do przeczesania Przystani Lotosów, która była wręcz przerażająco pusta.
- Wcześniej uważałem, że to niemożliwe. Widziałem go niedawno i był ledwo żywy, teraz jednak obawiam się, że zostałem przez niego oszukany.
- Powinieneś zaczekać z osądem nim... - Huan chciał jakoś uspokoić przyjaciela jednak zamilkł, gdy weszli do jednego z pomieszczeń.
Mingjue natychmiast wyrwał się do przodu sprawdzając puls medyka którego tu przywiózł. Kątem oka widział, że Xichen sprawdza jednego z jego żołnierzy. Trzeci z pozostawionych tu mężczyzn zdecydowanie był już martwy, najlepiej świadczyła o tym jego niemal odcięta głową. Starszy spojrzał wyczekująco przyjaciela, jednak w odpowiedzi dostał jedynie pokręcenie głową.
Nie Mingjue przymknął oczy, wściekły na siebie samego.
- Dałem się oszukać i skazałem ich na śmierć. - powiedział i ciężko podniósł się z miejsca, by skierować się do wyjścia z pokoju. Musiał znaleźć Huaisanga.
Guangyao miał swoje obawy, ale i był pewien co do kilku rzeczy. Nie był głupi, a jego intuicja podpowiadała mu wiele. Może aż za dużo. Pewnym siebie krokiem sprawdzał kolejne pomieszczenia. Straż, juniorzy, służba. Wszyscy zamknięci w osobnych pokojach, wszyscy nieprzytomni, ale bezapelacyjnie, byli żywi. To był równie zmasowany atak jak ten na sektę Nie, nikt się tego nie spodziewał i nie mógł nawet ochronić przed tym wszystkim. Ciało młodszego było napięte, a nerwy ledwie trzymał na wodzy. Dwóch ludzi którzy zostali mu przydzieleni przez Lan Xichena wysłał do cucenia tych którzy pozostawali nieprzytomni, resztę zabrał ze sobą, kolejno przydzielając ich do pomocy tym, którzy nie mieli nawet świadomości co zaszło. Stanął przed komnatą samego Jiang Wanyina i uniósł dłoń aby zapukać do drzwi. Zaraz jednak ją wycofał i zwyczajnie zamaszyście otworzył drzwi. Z wnętrza zaczęła wytaczać się gęsta mgła. Mężczyźni gwałtownie wycofali się aby uniknąć bliskiego spotkania z oparami, które już wcześniej i to dosłownie zwaliły ich z nóg. Zacisnął szczęki, widząc w jakim stanie jest sam Cheng. Wbijał w niego swój wzrok z oddali. Miał wobec niego dług. On uratował mu życie, więc teraz przyszła jego kolej. Odczekał kilka chwil nim reszta mgły uciekła z pomieszczenia i wtargnął do wewnątrz, otwierając wszystkie okna, jednocześnie wstrzymując oddech. Samego lidera sekty Jiang wyniósł z pomocą dwóch mężczyzn na zewnątrz.
- Zabierzcie go na pomost. - poprosił, a sam zaczął szukać wzrokiem choćby śladu po swoim dziecku. Czuł się zrezygnowany, aż do momentu gdy nie usłyszał jego pisku.
Huaisang pojawił się nagle, równie nagle co mgła, która przytłoczyła obie sekty w tak krótkim czasie. Nie wydawał się być chory, wyglądał całkiem zwyczajnie.
- Witaj bracie. Czy podoba ci się to, co dla ciebie przygotowałem? - zapytał by za moment wykonać dwa kroki w przód i wyłonić się spośród oparów. Jego usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu - Nawet nie liczyłem, że znów tak szybko się spotkamy. A to ci niespodzianka, prawda?- Zapytał, a z jego ust uciekł głośny, może nieco histeryczny śmiech. Rozwinął wachlarz ,poruszając nim powoli.
Mingjue zamarł słysząc głos brata. Spojrzał na młodszego który pojawił się kawałek przed nim. Jedno spojrzenie na Huaisanga boleśnie mu uświadomiło, że dał się oszukać. Po wraku człowieka, którego widział nie tak dawno nie było śladu.
Lan Huan sprawdzał jeden z pokoi, a słysząc głos młodszego z braci Nie, postanowił zostać w ukryciu jeszcze chwilę. I tak był zbyt daleko od przyjaciela by móc mu szybko pomóc, musieli znaleźć chłopca i istniała szansa, że Jue szybciej dotrze do młodszego brata niż gdyby mieli publiczność.
- Huaisang, gdzie jest A-Song? - zapytał starszy, chciał za wszelką cenę go odzyskać - Po co ci on? On nawet nie jest mojej krwi. Oddaj chłopca i porozmawiaj ze mną na spokojnie. - poprosił, w głowie obmyślał w jaki sposób najlepiej podejść brata.
Młodszy wydawał się być zupełnie niewzruszony. Może bardziej rozbawiony? Jego twarz promieniała z zachwytu, gdy tylko starszy brat zwrócił na niego uwagę
- A-Song? Po co mi on? Jak to po co? Czy gdybym go sobie nie pożyczył, czy przyszedłbyś znów tutaj? Nie wydaje mi się. - stwierdził i udając smutek zaczął się rozglądać wokoło - Gdzie ja posiałem tego małego gówniaka? - zapytał wyraźnie się zastanawiając - Gdzieś jest. A tobie on po co? Sam jak mówisz nie jest czystej krwi. Nie należy do klanu. Bezużyteczny, chyba niechcący kazałem utopić go w zatoce. - stwierdził wskazując na pomost. Widząc wyraz twarzy starszego brata zaczął się znów śmiać, głośno i histerycznie - Naprawdę , bardziej obchodzi cię życie tego bezużytecznego szczeniaka niż własnego brata? Tym się właśnie stałeś po tym jak przywróciłem cię do życia?! - wrzasnął i znów parsknął śmiechem, wachlując się energiczniej - Żałosne, nie spodziewałem się, że w trakcie tego rytuału przywołam do życia również to ścierwo, które nazywasz swoim mężem. Był to efekt uboczny, mojej ciężkiej i długoletniej pracy. A ty? Tak mi się odwdzięczasz? Pozbywasz się mnie jak robactwa. Ale to już koniec braciszku. To już jest koniec. - stwierdził i wyjął z rękawa fiolkę z ciemną substancją.
Otworzył ją i wziął w usta aby wypić jej zawartość.
- Zobacz, zobacz do czego mnie doprowadziłeś! Sam siebie musiałem otruć, żebyś przyszedł się ze mną zobaczyć. A te wszystkie listy?! Gdzie są listy które wysyłałem z prośbą o spotkanie i audiencje?! Spalone?! - wykrzyczał by zaraz zakaszleć, wypluwając krew - Wiesz, czemu ja żyje tak długo, a ty dałeś się zabić?- zapytał sięgając do kieszonki aby wyjąć z niej kulkę w kolorze srebra - Może i jesteś silny, może i masz władzę, ale brakuje ci sprytu. Dałeś się zrobić jak dziecko, nawet teraz korzysz się przed tym który zamordował cię własnymi rękami. - roześmiał się i wsunął w usta przedmiot by zaraz unieść ręce - Odtrutka. Potrzebujesz jej, prawda? - zapytał i pstryknął palcami z rozbawieniem na twarzy - Powodzenia z jej szukaniem, jedyny medyk który znał jej skład, leży trupem. - Parsknął śmiechem i jakby znudzony spojrzał przez ramię.
- Przynieście mi tego szczeniaka, sam się go pozbędę. - stwierdził i sięgnął po szablę, by zaraz wyciągnąć ją przed siebie i oblać ciemną cieczą, trucizna która miała dać mu pewność, że każdy kto zostanie nią choćby nacięty, nie przeżyje tego spotkania.
Mingjue wstrzymał na chwilę powietrze w płucach słysząc, że jego brat chce pozbyć się chłopca.
- Może nie być mojej krwi, ale dalej jest członkiem naszej sekty. Dobrze wiesz, że go lubisz i chcesz mu zrobić krzywdę tylko po to by zrobić mi na złość. - zmrużył oczy widząc jak jeden z mężczyzn niesie szarpiącego się malca. Zdjął z pleców Baxie i wbił ją w ziemię przed sobą, by pokazać bratu, że nie będzie jej mieć przy sobie - Zróbmy tak, ja zamiast chłopca. Co? - zaczął iść powoli w kierunku Huaisanga, wiedział, że dużo ryzykuje, ale obiecał mężowi odzyskanie malucha.
Xichen wyszedł ze swojego ukrycia, domyślał się, że Mingjue będzie chciał by zabrał chłopca w bezpieczne miejsce.
- Po prostu mi go daj, Xichen go zabierze do sekty, a ja tu zostanę. Z tobą. Moim małym braciszkiem. - dobrze wiedział, że gdyby ruszył na Sanga ten bez wahania zabiłby jego syna.
Miał to dokładnie rozplanowane. Ale nie sądził, że Mingjue może mieć go za takiego idiotę aby w to uwierzył. Wycofał się o krok, a chłopca wziął niejako za zakładnika. Trzymał go za kark, pod jego szyją znalazła się jego szabla która została oblana wcześniej lepką trucizną. Musiałby być bezdennie głupi i zdesperowany, aby uwierzyć w tę gierkę.
- Naprawdę? - zapytał naiwnie i powoli opuścił szable. Rozluźnił również uścisk na karku dziecka. W zasadzie, dzieciak był mu obojętny, ale jeśli za jego pomocą mógł doprowadzić do załamania psychicznego tej dwójki... - Niech będzie. - stwierdził od niechcenia i pchnął dzieciaka w stronę Xichena. Sam swoje kroki skierował w stronę starszego brata - DaGe ja wiem, że ja źle zrobiłem... - zaczął cichym głosem, a jego dłonie zaczęły drżeć.
A-Song zatrzymał się przy Mingjue, a ten tylko wskazał mu dłonią kierunek.
- Zobacz tam jest wujek Xichen, biegnij się z nim przywitać. - chłopiec spojrzał niepewnie na rodzica, ale pobiegł w kierunku mężczyzny w bieli.
Mingjue przez cały czas nie spuszczał wzroku z brata, mógł rzucić się do ucieczki z A-Songiem, jednak zdawał sobie sprawę z tego, że Huaisang zapewne ruszy za nimi, a to oznaczałoby narażenie malucha. Na to pozwolić nie mógł.
- Huaisang, już spokojnie. Jestem tutaj. Cały czas podejrzewałem, że to ty przywróciłeś mnie do życia. Nie myliłem się. Musiałeś tęsknić. - Jue chciał kupić im jak najwięcej czasu by Lan Huan zdążył zabrać dziecko w bezpieczne miejsce - Też nie zachowałem się najlepiej. Myślę, że musimy sporo przedyskutować, co ty na to? Dasz swojemu bratu jeszcze jedną szansę i spędzimy trochę czasu razem?
Słysząc pisk chłopca obrócił głowę spodziewając się zagrożenia dla niego i popełniając tym samym wielki błąd. Mgnienie oka wystarczyło, by widział jak jego przyjaciel wzbija się w górę z dzieckiem na rękach.
W tej samej chwili twarz Mingjue przeszył grymas bólu, w jednej chwili zdał sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie nabrać powietrza do płuc. Spojrzał w dół na swoją klatkę piersiową, gdzie wbita była szabla trzymaną przez jego brata.
Jue odkaszlnął krwią, brudząc szaty stojącego przed nim młodszego mężczyzny. Podniósł na niego wzrok, jego spojrzenie było pełne żalu.
- Huaisang... - wycharczał po chwili Mingjue obalając się na ziemię. Jego oddech był płytki, czuł jak trucizna pokrywająca szable miesza się z jego krwią i pali go żywym ogniem.
Przynajmniej A-Song jest bezpieczny. - uśmiechnął się do siebie na tę myśl.
Sang przez chwilę mógł się cieszyć z tego, jaki jest sprytny i jak dobrze wykorzystał sytuację. Przynajmniej do pewnego momentu.
- Więc jak braciszku, zgoda? - zapytał, a nim zdążył skończyć swoją myśl, szabla wypadła mu z dłoni, odbijając się o ziemię. Zaraz z jego ust puściła się krew, a zza jego pleców, odezwał się spokojny głos Yao.
- Zdychaj... - szepnął i obrócił Hensheng który przebił go na wylot. Jeden raz, potem drugi, kolejne kilka razy przebijał Huaisanga, który jakimś cudem, zdołał jeszcze ustać.
- Zobaczymy się po śmieci - parsknął śmiechem Sang, nim martwy padł na ziemię. Guangyao wbił wzrok w zwłoki młodszego i nie mógł ukryć pogardy jaka pojawiła się na jego twarzy
- Nie pozwolę ci umrzeć... - wyszeptał w końcu i dopadł do Mingjue, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jego mąż właśnie został zraniony.
Mingjue nie czuł nawet smutku, gdy widział jak jego brat umiera. Nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że Huaisang sobie na to zasłużył. Przeniósł zamglony wzrok na męża, który klęczał przy nim i znów się uśmiechnął lekko, starając się brać bardzo płytkie oddechy.
- Spokojnie... A-Song... Xichen go ma... Nie martw się... Obiecałem go uratować. - mówił szeptem, a wypowiadanie kolejnych słów szło mu z oporem. Wyciągnął swoją dłoń i dotknął nią policzka młodszego gładząc go przez chwilę. Znów jego twarz wykrzywił grymas bólu - Trucizna... - mruknął i spojrzał w oczy partnera - Dasz sobie radę... Kocham cię. - dłoń Mingjue opadła w dół.
Z każdą kolejną sekundą Yao wpadał w panikę. Jego dłonie się trzęsły a sam jedyne co zdołał zrobić do złapać go w swoje ramiona i docisnąć do swojego torsie. Ostatnie o czym myślał teraz, to dziecko. Widział go przecież w ramionach Xichena, więc nie przejmował się nim. Widział jednak teraz swojego męża, bladego, krwawiącego, bliskiego śmieci.
- Mingjue... Proszę cię, nie mów tak... Błagam nie mów tego, nie umrzesz, nie pozwolę ci umrzeć... Mingjue, nie rób mi tego... - jego głos drżał, a dłonie trzęsły się i to niesamowicie mocno. W życiu nie bał się niczego, niczego oprócz takiej chwili jak ta. Złapał go za policzek, a później za dłoń, próbując jakoś utrzymać przy świadomości. Kiedy jego dłoń, opadła bezwładnie z jego ust uciekł krzyk, pełen bólu i bezradności. Płakał i krzyczał ,błagając go by otworzył oczy, żeby się obudzi. Na tyle na ile miał sił, próbował oddać mu jak najwięcej swojej życiowej energii. Tang próbował go odsunąć, uspokoić, aby dał sobie spokój, ale ten nie odpuszczał, potrząsał mężem, płakał i błagał jak nakręcony o to by nie opuszczał go i został z nim.
Xichen zdążył się kawałek oddalić z dzieckiem, gdy powietrze przeszył przeraźliwy krzyk.
Jedno słowo "Mingjue!" wykrzyczane przez A-Yao sprawiło, że Lan Huan zatrzymał się w miejscu, a do jego oczu natychmiast napłynęły łzy. Krzyk najmłodszego z ich trójki był tak pełen bólu i rozpaczy, że nie musiał widzieć z by wiedzieć wszystko.
Natychmiast zawrócił i pognał do miejsca, gdzie chwilę temu zostawił swojego przyjaciela. Wcisnął Tangowi dziecko w ręce i sam dopadł do Mingjue. Natychmiast sprawdził jego siły życiowe. Stwierdzenie "było źle" nie oddawało nawet w części tego, co teraz działo się z jego zaprzysiężonym bratem.
- A-Yao! Uspokój się! - huknął na młodszego, by wyrwać go z transu - Zabierzcie go! - tym razem skierował słowa do członków swojego klanu, którzy zbiegli się zaalarmowani krzykiem Meng Yao.
Dwóch mężczyzn w białych szatach złapało Guangyao pod pachami i siłą odciągnęło na bok. Xichen natychmiast zacząć przesyłać starszemu swoją duchową energię, rozglądając się jednocześnie po otoczeniu. Dostrzegając szable pokrytą krwią i dziwną mazią po raz pierwszy w życiu zaklął.
- Zbierzcie truciznę i oddajcie medykom by znaleźli antidotum, przeszukajcie Huaisanga, może ma przy sobie odtrutkę. - wydawał kolejne rozkazy, każąc im przygotować się do wzmacniania ciała Mingjue. Bał się o niego, to oczywiste, starał się jednak zachować zimną krew i myśleć logicznie.
- Nie umrzesz mi tu. Nie pozwolę ci na to. - powiedział do nieprzytomnego.
Jeśli chodziło o spokój, to Yao nie był w stanie go zachować. Jego ciało i duszę wypełniał strach, ból i jedyne co potrafił to krzyczeć i zawodzić z rozpaczy. Wył z boku, niczym zranione zwierzę bo inaczej tego krzyku nazwać nie można było. Utrata kogokolwiek z najbliższych mu osób, byłaby nie do przyjęcia, równie mocno by rozpaczał gdyby ten los spotkał samego Xichena czy Tanga, nie mówiąc już o Songu nad którym wręcz trząsł się gdy tylko pojawił się u niego katar. Zaciskał dłonie w pięści i szarpał się, nie chcąc pozwolić na oddzielenie go od męża. Nie mógł go zostawić w takiej chwili, nie chciał go zostawiać... Nie mógł. Opadł jednak z sił, padł na kolana, wciąż rozpaczając nad losem męża.
- Nie możesz mnie tak zostawić... Nie możesz... - powtarzał pod nosem i w panice, z trudem łapał oddech - Xichen, błagam uratuj go... Błagam zrób coś! - wykrzyczał w kolejnej fali rozpaczy. Na raz zrobiło mu się ciemno przed oczami, a jego ciało osłabło. Sam stracił przytomność, będąc w tak głębokim szoku jak nigdy dotąd. Gdy Yao opadł z sił, trzymający go mężczyźni natychmiast upewnili się, że to jedynie omdlenie, a nie coś poważniejszego. W obecnej sytuacji konieczność ratowania kolejnej osoby nie byłaby korzystna.
Jeden z mężczyzn przeszukał ciało Huaisanga, niestety nie znalazł nic oprócz podartej notki.
- Znalazłem tylko to. - powiedział zupełnie bezradny, z kartki nie dało się jednak za wiele rozczytać.
- Zabierzcie go do któregoś z pokoi. Generale Tang, proszę byś udał się za swoim liderem i zabrał panicza Nie. - rzucił rzeczowo, nie czując się ani trochę źle z tym, że rządzi się w cudzej sekcie. Doszedł do wniosku, że najwyżej oficjalnie przeprosi za to jej lidera. Wytłumaczył również jak dotrzeć do pokoju w którym zostało ciało medyka i je również kazał przeszukać, licząc na to, że może znajdą przepis na odtrutkę w jego notatkach - Zawiadomić medyków z Qinghe, by przeszukali wszystkie zapiski tego medyka. Przekażcie im również próbkę trucizny. - dobrze wiedział, że nawet jeśli teraz uda im się utrzymać Mingjue przy życiu to w krótkim czasie zabije go trucizna Sanga.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro