Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

58. Ostatnie życzenie p.2


Ostatnią część trasy do Qinghe, Yao pokonywał na koniu u boku Jiang Chenga. Znudziło go siedzenie w powozie, a skoro byli już w pobliżu Qinghe nie czuł potrzeby aby tam siedzieć. Wciąż miał na sobie te fioletowe kobiece szaty co coraz bardziej go drażniło i sprawiało, że miał mniej swobody w swoich ruchach. Jeśli jeszcze kiedyś znów będzie narzekać na szaty Qinghe to przypomni sobie zapewne o tych które miał właśnie na sobie. Westchnął ciężko, nie rozmawiali przez dłuższy czas z Wanyinem bo oboje byli już zmęczeni, a czas naglił.

Duże zaniepokojenie wywołało w Yao to co zobaczył po wejściu do miasta. Było szaro, ciemno i ponuro. Oczywiście, zawsze tak było, ale tym razem było o wiele bardziej, a czarne sztandary i wszechobecne materiały sprawiły, że coś we wnętrzu Yao zawyło.

- Lepiej się pospiesz... - powiedział szeptem do Jiang Chenga i na tyle na ile mógł pośpieszał konia między wąskimi uliczkami. Ludzi było od groma, a większość z nich kierowała się właśnie do Nieczystej Domeny.

Dostrzegł chwilową konsternację na twarzy młodszego, ale liczył, że ten zrozumie.

- Nie mamy za dużo czasu. - nad jego głową zagrzmiało, a niebo dawało dosadnie znać jaki dzisiaj jest dzień i jak to się skończy.

Jiang Cheng nie bardzo wiedział z początku co tu się wyprawia. Nieczysta Domena od zawsze wydawała mu się ponurym miejscem, jednak teraz... Było tu coś niepokojącego, co sprawiało, że instynktownie zadrżał.

- Co tu się wyprawia? - spytał patrząc na Yao i pospieszył za nim swojego konia, co wcale nie było takie łatwe. Dopiero po chwili dotarło do niego znaczenie słów starszego. - O nie. - rzucił niemało przerażony - Huaisang. - rozejrzał się po blokujących ich ludziach i zaraz ryknął rozwijając Zidian, gotów utorować sobie drogę - Precz! - spiął konia i szybciej ruszył za Meng Yao, który zdawał się wiedzieć, gdzie się udać. W końcu mężczyzna spędził tu sporo czasu i zapewne widział już takie rzeczy.

Im szybciej ludzie się rozstępowali tym szybciej Yao mógł poruszać się na koniu przez miasto i rynek. W drodze zdjął z siebie materiał wierzchni który utrudniał mu poruszanie się, porzucił go gdzieś za sobą. Materiał z twarzy także zdarł pozbywając się go.

- Z drogi!- zakrzyknął przebijając się przez miasto. Stukot rozpędzonych kopyt konia niósł się echem przez uliczki torując im coraz szybciej drogę. Ostatecznie nie każdy miał ochotę na zostanie stratowanym przez rozpędzone konie.

Gdy udało mu się dotrzeć bliżej bramy wiedział, że się przez nią nie przebije, korzystając z rozpędu konia wspiął się na jego grzbiet. Gdy w końcu straż zauważyła co się dzieje, napięli się gotowi odeprzeć ten nagły zryw. Yao odczekał chwilę aby w końcu zatrzymać konia, a samemu odbić się od jego grzbietu i przeskoczyć nad wojskiem.

Opadł ciężko na ziemię i wydobywając miecz zza pasa, popędził w stronę środka placu. Coraz głośniej grzmiało, a wiatr zrywał się i szarpał czarne sztandary by zaraz w tej ciszy, rozległ się głośny brzdęk ostrzy.

Gdy Mingjue wziął mocny zamach Yao zdążył przebiec ten dystans na jednym tchu i ślizgiem pokonać resztę placu aby zablokować ostrze które padało na kark Huaisanga. Musiał przyznać, że ból jaki poczuł w tym momencie był niesamowity, miał wrażenie, że siła Mingjue połamie mu obie ręcę, którymi Yao mocno trzymał rękojeść Henshenga.

W całym tym nagłym poruszeniu przepchnął Huaisanga samemu stając w centrum zainteresowania Baxii. Ugięty pod ciężarem, z wyciągniętymi rękami bronił tego, który choć na to nie zasłużył, miał dziś wygrać los na loterii.

- Litości... - poprosił szeptem czując jak pod naporem uginają mu się ręce. Jedyne czego się bał to to,że zaraz jego ręce będą połamane bo co jak co, ale Mingjue miał dość dużo sił. Aż za dużo można by rzec. A w połączeniu z tak potężną bronią czyniło go to niemal niepokonanym.

Wykonując zamach w stronę karku brata, Mingjue zamknął oczy. Dobrze wiedział, że trafi, nawet jeśli nie będzie patrzeć, a nie mógł. Nie był wstanie, obawiał się, że widząc to co robi, ból w jego sercu dosłownie go zabije. Choć z drugiej strony, może tak byłoby dla niego lepiej.

Jednak nigdy nie usłyszał Baxii przecinającej kark brata. Do jego uszu dotarł za to metaliczny dźwięk, gdy ostrze jego szabli zderzyło się z ostrzem miecza. Doskonale znał ten dźwięk. Towarzyszył mu przez wiele lat i nigdy nie pomylił go z innym. Żadne dwa inne ostrza nie brzmiały w ten sposób. Nie musiał otwierać oczu, by doskonale wiedzieć do kogo należy broń, która stanęła na drodze do wykonania wyroku, choć przez ułamek chwili miał wrażenie, że się przesłyszał. Gdy do jego uszu dotarło ciche "Litości" otworzył oczy, a pierwszym co zobaczył był miecz należący do Meng Yao.

- Hensheng... - szepnął i zaraz podniósł wzrok na osobę która, go trzymała.

Nim Baxia upadła z brzękiem niezadowolenia na ziemię, on już trzymał w swoich ramionach młodszego mężczyznę. Nie przejmował się niczym, przez tą krótką chwilę świat mógł dla niego przestać istnieć.

- A-Yao. - westchnął wypuszczając powietrze z płuc, które nie wiedział kiedy wstrzymał. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że młodszy mógł się go bać. Odsunął go lekko od siebie.

Meng Yao odetchnął z ulgą kiedy Baxia zniknęła z jego pola widzenia, a on sam mógł opuścić ręce. Złapał się mężczyzny który tak nagle poderwał go do góry. Sam musiał przyznać, że poczuł ulgę kiedy znalazł się w jego objęciach. Tak niesamowicie mocno brakowało mu jego ramion. Zaraz jednak zstąpiło na niego rozczarowanie kiedy starszy go odsunął mając jednak zamiar ściąć młodszego.

- Wybacz mi. - Mingjue przywołał do siebie Baxie i spojrzał na Sanga, którego właśnie podnoszono do poprzedniej pozycji - Nie chce byś to oglądał. Znasz prawo. - powiedział ciężko i skinął na straż

Yao nie mógł pozostać obojętnym w tej sytuacji.

- Znam prawo. - powiedział i stanął mu na przeciw unosząc ku niemu ostrze. Jednocześnie zasłaniając swoim ciałem Huaisanga. Sięgnął dłonią do niego aby złapać za poły szaty, na wypadek gdyby tamci postanowili go odciągnąć, najwyżej sam szarpnie go z powrotem - Mówi się ,że jest wet za wet. Prawda? A myślę, że gdyby nie Huaisang, nie udałoby mi się nawet przekroczyć lasów Gusu. - zaintonował patrząc mu prosto w oczy. Nie bał się go, gdyby się bał, najpewniej już dawno uciekłby w popłochu. A przynajmniej był zdania, że okazywanie strachu w tej sytuacji jest nieodpowiednie - Huaisang wysłał po mnie Jiang Chenga abym mógł tu bezpiecznie wrócić i wyjaśnić to wszystko bo miał wyrzuty sumienia. Chciał to naprawić, ale nim mu się udało nad jego głową już wisiały czarne sztandary. Dlatego, za uratowanie mi życia powinieneś darować mu karę śmierci i wygnać go z Qinghe. - sarknął odsuwając ostrze Baxii bez chwili strachu z dość energicznym i mocnym zamachem wytrącając mu szable z dłoni.

Mingjue niezbyt wiedział co zrobić w tej sytuacji. Zaskoczony dał sobie nie wytrącić Baxie z dłoni, zwyczajnie nie spodziewał się po młodszym takiej siły władowanej w to uderzenie.

- Masz rację. Znam prawo. Znam prawo na pamięć. - poruszył się i przycisnął mu lekko ostrze do torsu. W jego oczach buzowały iskierki złości i frustracji. Zaś na placu panowała grobowa cisza którą przerwał znów głos Yao - Jeśli masz odwagę, najpierw zetnij mnie. Nie pozwolę go ściąć nawet własnym kosztem. - warknął do niego i pchnął go dłońmi w tors sprawiając, że ten odsunął się o kilka kroków, a płazem miecza uderzył go w bok.

Gdy poczuł ostrze Henshenga na swoim torsie, Jue dał jedynie znak dłonią, by nikt nie próbował go bronić. Młodszy zdecydowanie się go nie bał, a jego bojowa postawa, gdy bronił swojego oprawcy była godna podziwu.

- Znasz prawo, a jednak wciąż oczekujesz ode mnie i jej decyzji. Wiesz, że sam nie mogę zmienić już wyroku jaki wydałem, jako osoba która ma wykonać egzekucję. A ty... - spojrzał na jego puste palce, samemu nie wiedząc czego szuka, skoro osobiście wgniótł prawo głosu młodszego w podłogę Hanshi.

Meng Yao nie wyglądał na szczególnie przejętego, ani wystraszonego. Na odreagowanie stresu tej sytuacją będzie miał czas kiedy już zostanie sam. Widząc jego wzrok sięgnął między poły fioletowej szary aby zerwać rzemyk na którym wisiał pierścień. Wsunął pierścionek na palec chociaż ten miał, aż nadto miejsca, więc aby się nie zsunął musiał zacisnąć dłoń w pięść.

- Mam takie samo prawo do decyzji - rzucił sucho i zmarszczył brwi.

Jue niemało się zdziwił widząc jak partner wyciąga, a zaraz zakłada pierścień na palec, chociaż ten był teraz widocznie za duży. Zachowanie młodszego i jego słowa, sprawiły, że z ust Mingjue wyrwało się ciche westchnienie. Po pierwsze oznaczało to, że Yao może zmienić wyrok Huaisanga, a wygnanie było znacznie lepsze niż śmierć, jednak co najważniejsze dla starszego w tym momencie Yao najwyraźniej dalej chciał trwać u jego boku. A przynajmniej taką miał nadzieję.

- Jesteś przyszłym liderem. - powiedział spokojnie i skinął mu głową, wciąż będąc bacznie obserwowanym przez tłum - Jako wykonujący wyrok, nie mogę się sprzeciwić jeśli postanowisz zmienić wydany na Nie Huaisanga wyrok. - mówił spokojnie, jednak w środku szalał od emocji, a najbardziej przebijającą się była ta, która cieszyła się z powrotu młodszego.

Yao zacisnął lekko szczęki i spojrzał w kierunku Huaisanga, chociaż wiedział, że ten nie zasłużył na to aby żyć po tym co zrobił, to z jakiegoś powodu postanowił to wszystko zatrzymać. Już czuł w kościach jak bardzo będzie żałował tej decyzji. Jego spojrzenie spotkało się z tym należącym do Jiang Chenga który wyraźnie cały się spiął wciąż przeciskając się przez tłum.

Skrzywił się nieznacznie i zacisnął palce na Henshengu dość mocno, na tyle mocno, że jego dłoń zadrżała lekko. Odwrócił się w kierunku skazanego i spojrzał na niego z góry w milczeniu. Dłuższą chwilę zastanawiał się nad tym czy aby jego decyzja będzie trafna. W końcu westchnął i z jego ust wydobył się dźwięk.

- Zatem, skazuje Nie Huaisanga na wygnanie! - wrzasnął, wskazują na młodszego końcem miecza.

Zarówno z ust Mingjue jak i Jiang Chenga wydobyło się ciche westchnienie ulgi.

Jue otoczył Meng Yao ramieniem i spojrzał na żołnierzy.

- Pozwolić zabrać swoje rzeczy i odprowadzić poza granice Qinghe. - spojrzał na brata - Znasz prawo i wiesz co ci grozi za powrót bez zgody. - przyzwał znów do siebie Baxię i założył ją na plecy, po czym bez słowa wyciągnął Meng Yao z placu. Chciał go jak najszybciej zaprowadzić do dziecka, zdając sobie sprawę z tego, że młodszy zapewne za nim tęsknił. Nie uszedł jednak zbyt daleko.

Przyciągnął mężczyznę do siebie, by zamknąć go w swoim uścisku, a chwilę później złożyć na jego ustach namiętny pocałunek. Nie był w stanie dłużej powstrzymywać swojej tęsknoty do niego.

Yao sądził, że będzie miał jeszcze coś do powiedzenia, ale tak nagle został zabrany z placu, że nawet nie wiedział kiedy to się stało.

Złapał się jego ramion mocno kiedy ten przyciągnął go tak nagle i mocno. Zdecydowanie w ostatnim czasie brakowało mu jego bliskości. Choć przez chwilę myślał o dziecku aby to z nim zobaczyć się niemal od razu, to w tej chwili na raz uleciało z jego myśli.

Objął go wokół szyi na tyle mocno na ile potrafił i odwzajemnił pocałunek równie namiętnie co jego partner. Zacisnął palce na jego włosach i odetchnął ciężko kiedy ich wargi rozłączyły się.

Jue spojrzał w oczy młodszego i pogładził delikatnie jego policzek.

- Nawet nie wiesz jak cholernie za tobą tęskniłem. - wymruczał i nie dając mu nawet czasu na odpowiedź znów zaatakował jego usta. Dłonie starszego przesunęły się na pośladki Yao i zaraz podniósł go do góry sadzając na swoich biodrach. Trzymał go blisko siebie nie będąc w stanie przerwać pocałunku. Jakaś część jego wciąż obawiała się, że młodszy odejdzie i Mingjue chciał nacieszyć się jego bliskością najdłużej jak mógł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro