Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

51. A gdybym powiedział Ci prawdę?


Jiang Cheng słuchał go uważnie pozwalając dziecku szarpać się za sznurek przy szacie. Już miał doświadczenie z takimi małymi dziećmi więc nie było sensu wyciągać mu tego z małej rączki, grunt, że ten nie zanosił się płaczem. Wbijał swój wzrok w partnera lekko kołysząc na rękach dziecko. Nie wiedział jak to wszystko skomentować, nie podobało mu się jego zachowanie, ani to, że w taki sposób postąpił.

Uchylił usta aby coś powiedzieć kiedy jego wzrok padł na drzwi. Przełknął ślinę czując jak po jego plecach przebiega dreszcz. Ostatni raz Mingjue widział kiedy ten jeszcze żył. Nie mógł wyjąć broni dla obrony ani użyć Zidiana dlatego jedynie wyciągnął ręce z dzieckiem przed siebie licząc, że ten nie utnie mu głowy.

Mimo, że Jiang Cheng stał się wybitnym kultywatorem i władał dużą siłą wolał nie ryzykować bliskiego spotkania z Nie Mingjue na jego terenie. Szczególnie pod wpływem alkoholu. Jiang Cheng czuł jak jego ciało sztywnieje kiedy starszy się do niego zbliżał.

Mingjue widząc, że przeciwnik nie ma zamiaru walczyć, a wręcz ma zamiar oddać mu chłopca, schował Baxię i wziął malca delikatnie na ręce, by przytulić do swojego torsu. Mruknął jedynie ostrzegawczo i skierował się do wyjścia. Skoro dostał to czego chciał, nie było sensu tu dłużej siedzieć.

Gdy tylko drzwi za jego starszym bratem się zamknęły, Sang wypuścił wstrzymywane powietrze.

- Bogowie, myślałem, że cię zabije. Widzisz, odkąd Meng Yao zniknął nikt praktycznie nie ma prawa dotykać Songa, nawet mamki mają problem i chyba tylko fakt, że chłopiec musi jeść sprawia, że Mingjue pozwala im wziąć go na ręce i nakarmić. - potarł dłońmi twarz, czując jak te kilka chwil mocno go zestresowało.

Wanyin zmrużył lekko powieki i odetchnął gdy ten wyszedł. Dopiero teraz jego ciało się rozluźniło i czuł jak wali mu serce. Był o krok od śmierci... Spojrzał zaraz krytycznie na Sanga i mimo, że miał do niego jakieś uczucia nie mógł się nie wkurzyć.

- Byłeś tak zaślepiony na samego siebie, że zobacz co zrobiłeś ze swoim bratem. Wygląda jak wrak. Agresywny, pijany i gotowy zabić każdego wrak. Okłamałeś go i skrzywdziłeś. Jak mogłeś coś takiego zrobić? Nawet jeśli Guangyao nie jest najlepszym materiałem nawet na człowieka to nie powinieneś wtrącać się w życiowe wybory brata. Wcześniej był szczęśliwy, a teraz jest cieniem samego siebie... - sarknął i zacisnął dłonie w pięści. Zaś Zidian zabłyszczał fioletem w całej tej frustracji. - Teraz nie dość, że zniszczyłeś życie bratu, to jeszcze grozi ci dekapitacja z jego własnych rąk jeśli się dowie.

Sang nieco skurczył się w sobie, gdy kochanek zaczął się na niego wściekać, zwłaszcza, gdy zobaczył jak Zidian zaczyna połyskiwać na palcu Chenga. Zdecydowanie nie chciał nim oberwać.

- A skąd ja mogłem wiedzieć, że on tak zareaguje? To nie tak miało wyglądać. Po tym jak Xichen zabrał Yao do Zacisza Obłoków miałem nadzieję, że Mingjue najwyżej się wkurzy. I owszem zrobił to, zupełnie niepotrzebnie dawałem mu wtedy talizman nakręcający jego nienawiść. A później to wymknęło się spod kontroli. Myślisz, że chciałem skończyć jako przyszły lider, któremu grozi ścięcie? Co najlepsze, jako jego rodzina... To Jue będzie musiał wykonać ten wyrok. - powiedział kompletnie zrezygnowany - To nie tak miało wyglądać. - powtórzył raz jeszcze i spojrzał na partnera - I co ja mam niby teraz zrobić?

Mimo wszystko Jiang Cheng nie chciał być dla niego zbyt ostry. Chociaż ciężko było mu nie być w takiej sytuacji. Spojrzał na niego w milczeniu i zazgrzytał lekko zębami.

- Wystarczyło pomyśleć do przodu. - mruknął pod nosem i złapał się za nasadę nosa starając się nie wpaść w szał - Musisz mu powiedzieć prawdę - mruknął - Nie pozwolę żebyś stracił głowę. Pójdę i osobiście przyniosę tu Guangyao.

- Nie mogę mu powiedzieć prawdy. Nawet ty go nie powstrzymasz przed zabiciem mnie za to. - Sang zaraz spojrzał na niego ze złością - Nie możesz go... - zamilkł, poważnie zastanawiając się nad tym czy jego chęć zemsty nie poszła już za daleko. Przekładał swoją nienawiść nad uczucia brata, nad jego zdrowie, a nawet życie. Westchnął ciężko, dobrze wiedząc, że jak tak dalej pójdzie to będzie musiał ponownie pochować brata - Sprowadź go, a ja... Powiem mu o wszystkim. - powiedział cicho. Chyba wolał umrzeć pierwszy niż oglądać ponownie pogrzeb brata.

Wanyin westchnął ciężko na to wszystko i zaczął masować swoją skroń, byle tylko nie wpaść w szał. Był zły na partnera, że ten zadziałał tak lekkomyślnie.

- Nawet jeśli jesteś pełny nienawiści do kogoś, nie możesz robić czegoś kosztem zdrowia własnego brata. Tak bardzo chciałeś zemścić się na Yao, że zemściłeś się na samym sobie i własnym bracie. - odparł rzeczowo i wstał z miejsca - Odbiorę go z Gusu, a ty postaraj się nie zginąć do mojego powrotu jeśli łaska. - odparł aby zbliżyć się do Huaisanga i pocałować go zaborczo w wargi. Jego brwi się zmarszczyły i ściągnęły tworząc na jego czole zmarszczkę.

Huaisang niechętnie musiał przyznać mu rację. Chęć zemsty na Guangyao odbijała mu się właśnie czkawką. Zamiast w spokoju wrócić do Przystani Lotosów, miał przed sobą wizję ponownego rządzenia QingheNie i codzienne treningi, na których nikt nie dawał mu już forów. Jednak co najgorsze musiał oglądać jak jego brat się stacza. I tego właśnie żałował najbardziej, swoim zachowanie zniszczył nie tylko Yao, ale również Mingjue.

- Postaram się. - zaraz też westchnął ciężko na ten pocałunek, Jiang Cheng jak zawsze był bardzo zaborczy.

- Zrób to wszystko tak, żebym to ja nie musiał ciebie pochować. - skwitował Wanyin i poprawił miecz za pasem aby ruszyć do drzwi. Otworzył je zamaszyście i wyszedł z sali by udać się do bram Qinghe. A stamtąd w kierunku Gusu, wzlatując na mieczu.

- Nie wiem czy to jest wykonalne. - dodał słysząc o własnym pogrzebie. Dobrze wiedział, że porządnie podpadł, łamiąc wiele zasad sekty, która zbyt wielu ich nie miała. Szczerze wątpił czy cokolwiek będzie wstanie go uratować. Odprowadził partnera wzrokiem i samemu zaczął kierować się do wyjścia.

Generał Tang słyszał doskonale całą rozmowę i wewnętrznie czuł, że trzeba się spieszyć. Ktoś musiał uświadomić Mingjue w prawdzie, ale nie dzisiaj. Ten ledwie znów trzymał się na nogach. Skierował swoje kroki do Fangzi gdzie zapukał kilkukrotne po czym pozwolił sobie na wejście do środka. Spojrzał na podpitego lidera w milczeniu po czym ukłonił się przed nim nisko.

- Nie Mingjue. Chciałbym przedstawić ci wyniki mojego śledztwa, ale widzę, że ledwie utrzymujesz pion.- zakomunikował i rozejrzał się po wnętrzu - Wolałbym abyś był trzeźwy i w pełni świadomy kiedy będę przekazywał ci raport. Prosiłbym abyś jutro był trzeźwy. - mówił powoli i spokojnie. Poczuł zaraz jak za nim otwierają się drzwi, a w nich pojawił się Sang. Na to Tang jedynie ukłonił się przed Mingjue i opuścił pomieszczenie. Sang zaś w ciszy spojrzał na brata aby usiąść po chwili obok niego.

- Dobrze, już dobrze. - wymruczał od niechcenia Mingjue. Wcale nie uważał się za nie wiadomo jak pijanego. Zwykle pił więcej, a dziś raptem obalił cztery słoje wina. Machnął ręką odprawiając generała i zaraz spojrzał na brata.

- Ty też przyszedłeś mi truć o tym, że mam być trzeźwy? - zapytał odstawiając dzban z winem i podnosząc się z poduszek, by przebrać chłopca, który zaczął marudzić. Zaraz też w pokoju zjawiła się mamka, oczekując na moment w którym będzie mogła nakarmić małego panicza.

- Sang na litość boską nie patrz tak. Mogę nie pić, jak wam tak zależy. - Mingjue był już zmęczony tym wszystkim i miał wrażenie, że w jakimkolwiek stanie by się nie znajdował to zawsze komuś to nie pasowało. W ciszy przebrał malca i podał kobiecie, by spojrzeć na brata.

- Jak przyszedłeś przeprosić, za to, że ktoś inny trzymał A-Songa to sobie daruj, już się nie gniewam.

Sang stał tak nieco milczący, nie wiedząc co powiedzieć ani jak zacząć. Postanowił więc na razie sobie odpuścić i zaczekać na lepszy moment. Ten wydawał mu się nie najlepszy. Powoli podszedł do brata i westchnął ciężko obejmując go rękoma aby wtulić się w jego wielkie ciało.

- Mam zły dzień - powiedział po chwili wymijająco i zamknął oczy - Brakuje mi mojego brata, bardzo się zmieniłeś. Nie poznaję cię. - wyszeptał licząc po cichu, że może jednak wina nie leży po jego stronie.

Mingjue spojrzał lekko zdziwiony na Huaisanga, gdy ten się do niego przytulił. Nie bardzo wiedział co ma z nim zrobić, ani o co chodzi młodszemu. Otoczył go ramieniem przytulając do siebie i westchnął ciężko.

- Sam też byś się zmienił, gdybyś nagle stracił dzieciaka Jiangów. - wyznał szczerze - Od czasu kiedy straciłem Meng Yao, czuję się jakby ktoś dosłownie wyrwał mi serce, pozostawiając tam jedynie ziejącą pustką dziurę. Przepraszam Huaisang. - przytulił go mocniej do siebie - Nie umiem sobie poradzić z bólem. Żadne rany odniesione podczas bitew nie bolały mnie tak mocno jak strata Yao. A wiesz co boli mnie najbardziej? - spytał odsuwając go od siebie trochę, by spojrzeć na niego smutnym wzrokiem - To, że on to wszystko robił ze strachu. Bał się mnie od początku, a ja byłem zbyt zaślepiony, żeby to zauważyć. Skrzywdziłem go i nie umiem sobie tego wybaczyć. - powiedział cicho i puścił go by wrócić na swoje poduszki - Idź proszę. - nie chciał by Sang widział go jak płacze. Młodszy i tak już zdecydowanie za dużo widział.

Im dłużej Huaisang słuchał starszego brata, tym większe wyrzuty sumienia miał. Nie mógł się pogodzić z tym, że zrobił takie świństwo własnemu bratu. Zmarszczył brwi i zatrzymał się patrząc na starszego. Bił się ze sobą w środku czy nie powiedzieć mu teraz prawdy, ale czuł, że ta prawda zabiłaby ich oboje. Skinął więc głową i powoli wycofał się do drzwi.

- Na pewno chcesz zostać sam? - zapytał ciszej nie chcąc zostawiać brata w takim stanie.

Mingjue skinął głową i szepnął cicho:

- Zabierz A-Songa. - czuł cholerne wyrzuty sumienia, że zajmował się dzieckiem w takim stanie. Nie nadawał się na rodzica i w tej chwili boleśnie sobie to uświadomił. Nie mógł więcej pić, głównie ze względu na chłopca, nie chciał zrobić mu krzywdy. Wcześniej nie chciał go nikomu oddać, bo traktował malca jak swoistą pamiątkę po Meng Yao, ale nie miał serca robić tego dalej.

- Zabierz go, nie chce zniszczyć mu życia tak jak zrobiłem to z Meng Yao. Dość ludzi wycierpiało już z mojej ręki. - podniósł się z poduszek i ruszył do łaźni, zamykając się w niej.

To co powiedział Mingjue było jak gwóźdź do jego własnej trumny. Sang czuł się niespokojny, smutny i zawiedziony samym sobą, że zrobił coś takiego, a jego brat... Wyglądał właśnie tak. Nie poznawał go, nie taki był zawsze jego brat. Sam przyłożył do tego rękę. Został zupełnie sam pośrodku pokoju z dzieckiem na rękach i czuł ten ciężar wewnątrz. Gdyby nie chodziło o jego brata, wtedy najpewniej by się tym nie przejął.

Musiał przełknąć tę gorycz która się w nim zebrała, a było to ciężkie do przełknięcia. Wycofał się do drzwi, kiedy napotkał generała pod nimi wręczył mu dziecko, a sam ruszył do siebie aby się napić. Sam na trzeźwo nie był w stanie tego ogarnąć.

Tang stał tak z małym Songiem na rękach i nie widział za bardzo co zrobić. Wszedł do Fangzi i rozejrzał się po wnętrzu. Podszedł powoli do drzwi łaźni i westchnął.

- Liderze Nie. A gdybym ci powiedział, że to wszystko było jednym wielkim kłamstwem? Panicz Meng Yao został zatruty i został rzucony na niego urok? - zapytał nie czekając na odpowiedź - Mam dowody na to, że to wszystko to jedna wielka mistyfikacja, a teraz panicz jest ścigany za coś czego nie zrobił... Teraz jego życie jest zagrożone chociaż nic złego nie zrobił...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro