50. W punkcie wyjścia.
Jiang Wanyin złapał mężczyznę, który w niego wpadł, stawiając go do pionu. Zaraz też otoczył go ramieniem, przyciągając mocniej do siebie, by w kolejnej chwili niebo rozświetliło się czystym fioletem, a Zidian posłał łowców na ziemię.
- Tęskniłeś? - spytał odsuwając go nieco od siebie i ściągając mu z pleców talizman. Zaraz też wyminął Meng Yao i płynnym ruchem posłał kolejnych mężczyzn na ziemię. Ledwie trzy smagnięcia Zidianu wystarczyły, by cała grupa atakująca Jin Guangyao leżała zwijając się z bólu na ziemi. Szybkim krokiem ruszył do przodu i mało delikatnie obejrzał czy Yao nie jest ranny.
- Nie mogłeś grzecznie poczekać na ratunek? - prychnął pod nosem patrząc na niego z dezaprobatą - W białym ci nie do twarzy.
Ostatnie czego Yao się spodziewał to ratunku. I to jeszcze takiego, świecącego fioletem i pachnącego lotosem. Otworzył nieco szerzej oczy zdając sobie sprawę kto właśnie go chwycił. Milczał dłuższą chwilę, a jego policzki mimowolnie lekko się zaczerwieniły. Mruknął pod nosem zakłopotany i z dziką satysfakcją obejrzał się za siebie aby zobaczyć jak jego niedoszli oprawcy leżą na ziemi.
- A miałem liczyć na jakikolwiek ratunek?- zapytał mrukliwie widocznie speszony - Skoro w bieli mi nie do twarzy, to w jakim kolorze by było? - zapytał starając się nie trzepnąć młodszego po rękach za dotykanie go w miejscach gdzie nabawił się siniaków - Sądziłem raczej, że wolisz pozbawić mnie głowy niż ratować. Chyba, że... - spojrzał na niego spode łba podejrzliwie.
- Chyba, że co? - zapytał lekko pogardliwie, a zaraz dotarło do niego co ten mu insynuuje - Zapomnij. Przyszedłem wyciągnąć cię z tarapatów z dwóch powodów. Po pierwsze jesteś niewinny, po drugie liczę, że dzięki temu Sang zachowa głowę. Chociaż ręka mnie świerzbi, by przyłożyć mu Zidianem przez tyłek. - spojrzał od niechcenia na leżących mężczyzn, a tego który właśnie się podnosił z mieczem w ręku strzelił znów Zidianem - A o kolory szat mnie nie pytaj, ja uznaje jeden. W żółtym też było ci nie do twarzy, jeśli mam być szczery. - słysząc spory hałas w lesie spojrzał na starszego.
Przez chwilę patrzył na niego podejrzliwie i zaraz mruknął pod nosem kręcąc głową. Osobiście nie miałby nic przeciwko temu gdyby Sang stracił głowę za to co zrobił, ale dobrze wiedział jak ta decyzja odbiłaby się na samym Mingjue.
- Oczywiście najbardziej podobałem ci się w fioletowych szafach, na środku twojego łóżka z rękami związanymi Zidianem..- zaczął ale zaraz urwał słysząc również ten hałas. Odwrócił twarz w tamtym kierunku i odetchnął ciężko.
Słysząc o fioletowych szatach, Wanyin kaszlnął lekko i nieznacznie pobladł mając nadzieję, że nikt tego nie słyszał. Chociaż musiał mu przyznać rację, wtedy podobał mu się najbardziej, teraz jednak wolałby go nie widzieć w takim położeniu.
- Ile osób cię ściga? W tym konkretnym momencie dla uściślenia. - Jiang Cheng nie czekał jednak na odpowiedź słysząc, że pościg który chciał dopaść Yao jest coraz bliżej. Niespecjalnie miał ochotę na bójki, zwłaszcza z nieznaną ilością przeciwników. Zaraz wskoczył na miecz i pociągnął mężczyznę za sobą w górę, wznosząc się z dość dużą prędkością.
- Chyba wszyscy... - zaczął, a zaraz pobladł. Z jego ust uciekł głośny pisk, kiedy z zawrotna prędkością zaczął unosić się do góry. Wbił mu pazury w plecy szarpiąc się przy tym - Puść mnie, puść!- wrzasnął do młodszego i pociągnął go za sobą dość mocno, będąc przerażonym tym co kolejną osoba robi mu na ostrzu. Jak oni mogli się tak nad nim znęcać?
- Cholera nie szarp się! Co z tobą nie tak?! - wrzasnął na niego, obniżając szybko lot. Jin Guangyao tak się szarpał, że obawiał się, że starszy runie mu na ziemię. I dużo się nie pomylił.
Kiedy Yao go szarpnął sam stracił równowagę i z głośnym "Kurwa mać!" zwyczajnie spieprzył się z miecza, lecąc ostatnie metry w dół. Instynktownie otoczył mniejszego ramionami i głucho uderzył w ziemię plecami.
- Zaraz sam skręcę ci kark. - jęknął leżąc na ziemi i próbując złapać oddech.
Meng Yao sam z głuchym jękiem wylądował na ziemi, zaraz na ciele mężczyzny. Mimo, że tym razem nie gruchnął o ziemię to i tak ból był nie do opisania. Szczególnie, że miał już kilka siniaków na ciele po bliskim spotkaniu z tamtymi.
- Przecież wiesz, że boję się latać... Mam lęk wysokości - wyjęczał i stoczył się z jego ciała na ziemię - Następnym razem mógłbyś być subtelniejszy. - syknął i zaraz podniósł się do siadu.
- Zaraz subtelnie zdzielę cię Zidianem po tyłku. Wiem, że masz lęk wysokości, ale do cholery trzymałem cię i gdybyś nie odstawiał takiej szopki to spokojnie byśmy lecieli! - wydarł się na niego nieźle wkurzony. Był brudny, obolały i porządnie ucierpiała jego duma - Zaraz sam cię unieruchomię, przerzucę przez ramie i zaknebluję, by nie słuchać twoich wrzasków podczas lotu. - rzucił wściekle i podniósł się ziemi, zaraz też wyciągając do niego rękę, by pomóc wstać i jemu - Nie wiem jak Mingjue z tobą wytrzymuje. - sarknął pod nosem i znów wskoczył na miecz, tym razem wyciągając do niego rękę - Albo lecimy, albo walczymy. - powiedział słysząc zbliżających się mężczyzn, zaczynał mieć wątpliwości czy podobała takiej grupie.
Yao westchnął ciężko. Sam stracił resztki dumy, ale to było już dawno. Mruknął pod nosem i wstał z ziemi na te wszystkie komentarze.
- Widocznie nie bardzo skoro zażądał mojej głowy. - mruknął do niego niezbyt zadowolony i wszedł w końcu na ten przeklęty miecz. Złapał się jego ciała mocno i mimowolnie schował twarz w jego szafach, aby tylko nie myśleć o tym, że jest na górze albo ma lecieć gdziekolwiek.
- Zażądał jej będąc pod wpływem uroku, mój genialny przyszły mąż miał wpływ na was obu. - sarknął pod nosem - A teraz jak najszybciej musimy dostać się do Nieczystej Domeny. Nie twierdzę, że twój niedoszły mąż nie nadaje się na rodzica, ale w takim stanie nikt nie powinien zajmować się dzieckiem. Chciałem się chwilę zająć się chłopcem, by odciążyć Huaisanga, to prawie straciłem głowę. Nie wiem czy nie jest za późno na ratunek dla Mingjue. - wyznał mu szczerze, zdecydowanie lepiej byłoby Guangayao wiedział z czym będzie musiał się zmierzyć po powrocie.
Yao poczuł jak robi mu się niezbyt miło. Te wszystkie informacje wyjątkowo go dobiły i sprawiły mu przykrość. Głównie dlatego, że nie uważał aby w tym momencie zasłużył sobie czymkolwiek na taki los. A już na pewno nie zasłużył na niego od Mingjue. Zmarszczył brwi i powoli odsunął się twarzą od tamtego aby spojrzeć w górę na twarz mężczyzny.
- Nigdy nie jest za późno. Przynajmniej pozostaje mi spróbować to wszystko naprawić... - szepnął i westchnął ciężko - Najwyżej drugi raz zginę z jego rąk.
- Mam nadzieję, że ci się uda. - Jiang Cheng otoczył go nieco mocniej ramieniem - Wydał rozkaz szkolenia Hauisanga na lidera sekty, a żołnierze plotkują o tym, że Sang ma również przejąć opiekę nad dzieckiem. Nie mam pojęcia co planuje Mingjue, ale wcale mi się to nie podoba. - westchnął ciężko - Ciebie może nie zabije. - mruknął cicho, w duchu modląc się, by Sang przeżył do jego powrotu.
****
Jiang Cheng w towarzystwie generała Tanga przekroczył bramy Qinghe. Jak zdążył się zorientować sytuacja nie była zbyt przychylna odwiedzinom, ale postanowił w tym wszystkim odwiedzić Sanga. Wewnętrznie czuł, że w tym wszystkim maczał palce jego partner. Wszedł do głównej sali gdzie miał siedzieć jego kochanek. Ukłonił się z szacunkiem i zaczekał, aż drzwi się za nim zamkną. Przeszedł przez salę, aż do drewnianego stołu i wbił wzrok w niższego.
- Co zrobiłeś?- zapytał wprost widząc jego wyraz twarzy.
Sang siedział właśnie nad raportami, kołysząc na rękach Songa. Mingjue miał akurat moment trzeźwości, ale miał wrażenie, że wolał go pijanego. Przynajmniej jakoś funkcjonował, a kiedy był trzeźwy to tylko siedział i patrzył się przed siebie nie reagując praktycznie na nic. Widząc partnera odetchnął z ulgą, zaraz jednak nieco kurcząc się w sobie. Jiang Cheng był jedną z tych osób, która umiała go łatwo rozgryźć.
- Ja? Brałem czynny udział w kolejnym treningu, zajmowałem się sprawami sekty, a teraz przeglądam raporty i zgłoszenia, by móc odpowiednio na nie zareagować. Och i zajmuję się od rana dzieckiem. - powiedział trochę wymijająco, licząc na to, że ten nie będzie dociekać reszty. Podniósł się z miejsca i zbliżył do mężczyzny, by lekko go pocałować - Nie chcesz na chwilę dziecka? Poszedłbym po chustę, bo zaraz mi ręce odpadną.
Jiang Wanyin wymownie milczał patrząc na swojego kochanka. Te wszystkie wymówki na nic mu się nie zdawały, ani tym bardziej nie przemawiały do niego. Prychnął wymownie i wywinął teatralnie oczami krzyżując ręce na torsie. Ten dobrze wiedział o czym mówi, nie wywinie mu się tak łatwo.
Wyciągnął dłonie po małego Songa, aby wziąć go na chwilę. Mruknął ostrzegawczo pod nosem na ten pocałunek bo wciąż wyjaśnienia tamtego go nie satysfakcjonowały w żaden logiczny sposób.
- Ale jak wrócisz masz mi wszystko wyjaśnić. -rzucił krótko, cały ten raban wokół Guangyao wcale mu się nie podobał i miał wrażenie, że to Sang stoi za tym wszystkim. Nie był głupi, a kochanek często mówił mu o sposobach na pozbycie się starszego. O ile sam mu odradzał i mówił żeby to zostawił, tak ten nie dawał za wygraną.
Sang niepocieszony wrócił zaraz na poduszki. Wcale nie potrzebował chusty, chciał odwrócić jego uwagę od tego co zrobił.
- W skrócie udało mi się pozbyć Guangyao z Qinghe. - wyjaśnił, a widząc ponaglające spojrzenie sarknął pod nosem, bo wiedział, że to i tak nie wystarczy. - Kiedy wróciłem do Nieczystej Domeny, prawie wysłałem go do grobu. I w sumie by mi się to udało, gdyby Jue się nie wtrącił, to ten mały szkodnik wykrwawiłby się na środku jego Fangzi. - powiedział wciąż nieco zły na brata, za zepsucie tak idealnego planu - Nie mogłem pozwolić by ktoś taki jak Guangyao z moim bratem... ugh... Nie będę ci mówić co widziałem, bo aż mam dreszcze na samo wspomnienie tego, co miałem pecha zobaczyć, a pół Qinghe słyszeć. - nalał im herbaty do czarek - No, ale skoro mi się nie udało to znalazłem inny sposób. Skuteczny. Chociaż sam już nie wiem czy dobrze zrobiłem.
W tej chwili do sali wszedł Mingjue, zataczając się lekko. Sang widząc brata i to, że jego wzrok padł na Jiang Chenga trzymającego dziecko, pobladł. W dłoni Mingjue natychmiast znalazła się Baxia, lider sekty zdecydowanie zamierzał walczyć o chłopca.
- Bogowie. - szepnął przerażony Sang - Po prostu oddaj mu dziecko, nie próbuj nawet z nim rozmawiać, oddaj mu dziecko to może sobie pójdzie. - szepnął do kochanka, nie wiedząc jak ratować sytuację.
Mingjue z groźnym pomrukiem ruszył na Jiang Wanyina.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro