49. Wybawca.
Liczył po cichu na to, że idąc lasem z dala od miasta nie spotka nikogo na swojej drodze. Był gotowy zmierzyć się z duchami, ghulami albo innymi okropieństwami. Wtedy jego szanse na przeżycie były by zdecydowanie większe, niż gdyby miał spotkać grupę uzbrojonych ludzi.
O ile sam był kultywatorem i posiadał większą moc niż cała reszta tak teraz był dość osłabiony. Odciśnięty i dość siny ślad na szyi swędział go niemiłosiernie. Szedł na tyle szybko na ile umiał, jednocześnie starając się nie stracić za wiele sił już na samym początku. Nasunął kaptur na głowę licząc, że nie będzie zwracał na siebie zbyt wiele uwagi, jeśli już kogoś spotka w drodze do Qinghe. Tak długo jak póki nikt nie wie, że uciekł, był w miarę bezpieczny.
Początkowo mężczyzna w białych szatach Gusu Lan nie wzbudził ich podejrzeń. Dopiero po jakimś czasie zdali sobie sprawę z tego, że to jednak nie jest kolejna osoba, która wybrała się nieco wcześniej na nocne łowy, a ktoś kto celowo omija drogi i miasta. Naciągnięty na głowę kaptur nie pozwalał zobaczyć twarzy, zresztą z tej odległości mogło być ciężko rozpoznać osobnika. Liczyli jednak, że pod kapturem nie będzie znajdować się biała wstążka sekty Lan, a przed nimi jest całkiem ciekawy obiekt polowań.
Podążali za mężczyzną, zachowując przy tym spory dystans. Nie chcieli zostać zdemaskowani. Jeśli ich podejrzenia, co do tego, że osobą przemykającą pomiędzy drzewami jest sam Guangyao, to woleli wziąć go z zaskoczenia, niż stanąć z nim twarzą w twarz do walki.
Meng Yao przez dłuższy czas czuł się spokojny i nie miał nawet grama podejrzeń czy jest śledzony. Wędrował tak, aż do wieczora, gdzie nie był nawet trochę bliżej granic Gusu. O ile mógł mówić, żeby był chociaż w połowie. Robiło się ciemno, a on robił się zmęczony, było coraz chłodniej więc musiał gdzieś się skryć przed chłodem.
Zdjął z głowy kaptur aby się dokładnie rozejrzeć, a w pewnej chwili dostrzegł kątem oka, że ma nie tak mały ogon. Przeszedł w bok i zaczął się rozglądać za potencjalnym miejscem do spania. Wciąż jednak musiał rozprawić się z tymi którzy go śledzili. Ułożył dłoń na mieczu i zatrzymał się przy starej chacie.
Rozejrzał się po okolicy i zniknął wewnątrz, zamknął drzwi aby spokojnie przejść na drugi koniec chaty i wyjść tyłem. Ukrył się między gęstwiną, obserwując co się dzieje, bądź może stać. Czy to zwykła grupa łowców czy łowców głów którzy polowali na niego, a nie na zwierzynę.
Gdy mężczyzna zdjął kaptur stało się dla nich jasne, że nie mieli do czynienia z członkiem Gusu Lan, a kimś kto się pod niego podszywał. Nawet z tej odległości mogli stwierdzić, że mają do czynienia z którymś z Jinów, o czym wybitnie świadczyła kropka na czole, a po wielkości osobnika i białych szatach którymi się maskował mieli pewność, że trafili na tego którego poszukuje cały świat kultywacji. Jin Guangyao.
Kiedy ten wszedł do chaty, sami się zatrzymali zaraz za pierwszą linią drzew, rozważając w jaki sposób go zaatakować.
- Najlepiej będzie otoczyć tą ruderę z każdej strony i zaatakować jednocześnie. - mruknął jeden z nich.
Yao zmrużył lekko powieki, doskonale słysząc głos jednego z mężczyzn. Nie mógł powstrzymać uśmieszku kiedy zdał sobie sprawę ,że cała ta farsa była przygotowana dla niego. Gdy tylko miał na sobie inne szaty, łatwiej byłoby mu ukrywać się w lesie. A teraz mimo najlepszych chęci mógł być łatwo widoczny.
Użył więc talizmanu maskującego, aby wolno oddalić się od tej grupki. Nie chciał przy tym hałasować, a jedynie znaleźć inne miejsce na nocleg. Był zmęczony i nie miał sił na walki, czy szarpanie się z innymi
Mężczyźni odczekali dłuższą chwilę, by mieć pewność, że Jin Guangyao ułoży się do snu. Zdecydowanie bezpieczniej było zaatakować mężczyznę, kiedy ten spał, nawet jeśli można to było uznać za niehonorowe. Nikt nie zamierzał przejmować się honorem, kiedy w grę wchodziła tak wielka suma, jaką wyznaczył Nie Mingjue za głowę młodszego.
- Postarajmy się go nie zabić, a obezwładnić. Za żywego może dostaniemy jeszcze więcej. - rzucił ich tymczasowy lider i dał sygnał do ataku.
Grupa mężczyzn natychmiast otoczyła chatę, a do środka z dwóch stron weszły dwie grupki liczące pięciu mężczyzn, reszta zabezpieczała teren, by ich cel nie mógł uciec.
- Kurwa! Uciekł nam! - krzyknął wściekle jeden z mężczyzn, widząc, że wnętrze rudery jest puste - Musiał to zrobić dawno temu. Trzeba go znaleźć! - mężczyźni wypadli na zewnątrz i dzieląc się na niewielkie grupki rozbiegli się w różne strony. Od tej pory każdy radził sobie sam, a ten kto pierwszy dorwie Guangyao, ten zgarnie nagrodę.
Mimo, że Meng Yao był już w pewnej odległości od chaty, doskonale słyszał mężczyzn. Była noc, a po lesie dźwięk niósł się aż za dobrze. Obejrzał się przez własne ramię i przyspieszył kroku niemal zrywając się do biegu byle znaleźć się jak najdalej od jednej z grup która akurat musiała obrać sobie ten kierunek.
Nie widział problemu aby poradzić sobie z trzema albo czterema osobami na raz, ale jeśli znów zbiorą się w większą grupę będzie mógł mieć problem przy swoim obecnym stanie zdrowia.
Talizman przestał jednak działać w którymś momencie, a on sam musiał znaleźć kryjówkę. Ale czy ona mogła być skuteczna skoro teraz wiedzieli o jego ucieczce? Zmęczony i zdyszany zatrzymał się pośrodku polany. Tutaj był jak na widelcu, szczególnie, że talizman przestał działać, a on nie miał zbyt wielu dróg ucieczek. Nie mógł też uciec w kierunku wiosek czy miast bo to mogłoby się skończyć dla niego źle.
Jedna z grup dość szybko złapała trop Guangyao, podążając za nim niemal krok w krok. Kiedy talizman mężczyzny przestał działać, a on stał dla nich niemal na widoku, na środku polany, nie mógł być dla nich łatwiejszym celem, chociaż spodziewali się, że nie pójdzie im tak łatwo.
- Proszę, proszę, proszę. - zaczął z kpiną w głosie dotychczasowy przywódca grupy - Jin Guangyao we własnej osobie. Masz trzy opcje. Albo pójdziesz z nami po dobroci do Nieczystej Domeny, albo zaciągniemy cię tam siłą, lub trzecia chyba najbardziej prawdopodobna... Zabierzemy tam twoje zwłoki. - uśmiechnął się, a trójka mężczyzn za nim zarechotała głupio.
Yao westchnął cierpiętniczo wiedząc, że będzie mu ciężko samemu się z tego jakoś wywinąć. To mogło być trudne, nawet jeśli miał Hensheng ukryty za pasem, pod materiałem. Obrócił się w kierunku mężczyzny uśmiechając się przy tym lekko.
- No cóż. - odparł spokojnie trzymając dłonie za plecami, splecione ze sobą - Nie musisz się fatygować. Sam kieruje się do Qinghe. Nie potrzebuję twojej pomocy. - odparł łagodnie i przesunął dłoń za plecy do pasa, zaś wolną dłonią sięgnął pod brodę do białej peleryny - Dlatego wybieram czwartą opcję. Pozbędę się was i duszę dalej. Nie mam czasu na zabawy z wami. - stwierdził z nutą rozbawienia w głosie i zacisnął palce na rękojeści henshenga.
- Ciekaw jestem jak to zrobisz. - powiedział wesoło lider grupy widząc, że za plecami Jin Guangyao pojawiły się kolejne dwie grupki. Łącznie dziesięć osób - Dziesięciu na jednego może nie jest zbyt sprawiedliwe... Ale sam rozumiesz. Nagroda za twoją głowę jest tak interesująca, że zamierzamy pomóc ci w dotarciu do Qinghe... Nawet wbrew twojej woli. - uśmiechnął się paskudnie i dobył miecza - Dla własnego bezpieczeństwa i dla naszej wygody, poddaj się kiedy grzecznie proszę.
Meng Yao uśmiechnął się wciąż, ale ten uśmiech nie miał nic wspólnego z rozbawieniem czy szczęściem. Był wyuczonym, szczególnie w chwilach kryzysu takich jak ta. Nie miał realnie szans w tym starciu. Nie zaszkodziło jednak spróbować.
- Nie jestem przekonany. - stwierdził krótko, po czym zdjął zamaszyście materiał z ramion i używając talizmanu podpalił go, rzucając w kierunku mężczyzn na przeciwko. Z pochwy wyjął miecz atakując tych, którzy mieli odwagę zastawić mu drogę. Tak długo jak miał siły, tak długo miał zamiar walczyć.
- Pieprzony pokurcz! - wrzasnął mężczyzna, gdy płonący płaszcz poleciał w jego stronę. Jemu samemu udało się odskoczyć, ale kompan za nim nie miał tyle szczęścia i zaraz musieli pomóc mu w walce z palącymi się ubraniami.
- Życie ci niemiłe?! - ryknął do niego lider grupy i ruszył wprost na Jin Guangyao, miał gdzieś możliwość większej nagrody za dostarczenie go żywego. Zamierzał zatłuc go na śmierć - Jak śmiesz atakować innych kultywatorów? - wykonał zamach krzyżując ostrze z byłym liderem sekty Jin.
Yao nie mógł ukryć rozbawienia na to stwierdzenie.
- Atakuje? Kultywatorów? Ja tylko bronię się przed bandytami. - rzucił odpychając ostrze mężczyzny i z lekkością jak i niesamowitą płynnością wymierzył mu cios płazem w żebra, aby zaraz naciąć ramię - Jak jeden człowiek, mojej postury mógłby mieć śmiałość zaatakować dziesięciu rosłych mężczyzn? - zapytał robiąc unik przed ostrzem i wymierzając cios jednemu z napastników, który postanowił zaatakować go od tyłu.
- Gdy prawda wyjdzie na jaw, że zostałem wrobiony w to wszystko, będziesz pierwszym kandydatem do ścięcia dla Mingjue. Obiecuję ci i ostrzegam cię nim zrobisz coś głupiego. - stwierdził krótko i parując kolejne ataki i odbijając napierające na niego ostrza wymierzając na miarę możliwości kolejne ciosy tym których sięgał mieczem. Kilku z nich miało dość poważne rany. Wyrzucił z dłoni kolejny talizman podpalając tym samym trawę przed sobą, aby chociaż na chwilę odciągnąć ich uwagę i ruszyć biegiem w kierunku lasu. Czuł, że marnie się to wszystko dla niego skończy.
Wciąż tamci mieli przewagę liczebną.
Lider grupy odskoczył do tyłu, gdy trawa pod jego stopami się zapaliła. Stanął w bezpiecznej odległości, a widząc, że ten zaczyna uciekać krzyknął do niego:
- Mistrz kłamstw znów próbuje wszystkich oszukać? Myślisz, że ktoś ci uwierzy? Pierwszym do ścięcia będziesz ty! Gdybyś nie był winny to lider sekty Nie, nie wyznaczył by nagrody za twoją głowę. Taki jesteś pewien zachowania Nie Mingjue to może się przekonamy, który z nas pierwszy straci głowę z jego ręki?! - krzyknął i posłał za nim talizman unieruchamiający. Nie miał zamiaru pozwolić mu uciec, nagroda była zbyt wysoka, a podejrzewał, że złapanie kogoś takiego jak Guangyao przysporzy im całkiem sporej sławy.
Yao biegł ile sił w nogach, aż do momentu kiedy nie poczuł uderzenia w plecy.
Momentalnie zrobiło mu się słabo, a przed nim w ciemnościach majaczyła wysoka postać. Z tej odległości nie był w stanie zrozumieć z kim miał do czynienia. Wpadł w mężczyznę i niczym kłoda. Nie mógł się nawet ruszyć i zacisnął powieki gotowy na śmierć.
Dało się usłyszeć świst, a potem trzask.
W ciemności rozbłysnął fioletowy blask, a później było słychać już tylko potężny grzmot.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro