Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

46. Naczelny Kultywator Jin upadł.




Witajcie,

Zanim przejdziecie do rozdziału chcę was poinformować, że ten jak i kolejne mogą być wyjątkowo trudne.


Mam nadzieję, że wam się podoba i dobrze się czyta.

Macie jakieś teorie co do tego, co może stać się dalej? Co może stać się z Sangiem albo generałem?

Chętnie poczytamy wasze komentarze!

Miłego czytanka!  ^^





_______________________________________________________


Dni w Gusu mijały wolno. Każdy był niemal taki sam, a każdy równie ponury i przygnębiający. Atmosfera w samym Hanshi również była nie do zniesienia. Yao wciąż siedział w łóżku, wsparty o parapet zaglądając za okno, jakby czekał na coś, ale to nigdy nie nastąpiło.

Dzień za dniem z tacy znikała jedynie herbata, a jedzenie pozostawało niemal nietknięte. Czasem zniknęło tylko trochę ryżu albo warzyw. Jednak wciąż, młodszy nie jadł tyle ile powinien. Co za tym szło z tego żalu i smutku zaczął chudnąć. Do tej pory rumiana i lekko okrągła twarz stała się bardziej koścista tak samo jak nadgarstki czy kostki które stały się bardziej wyraźne.

Nie reagował na nic, nawet na Lan Huana który w dobrej wierze przychodził z nim porozmawiać, czy spróbować przekonać go do jedzenia. Mało spał, mało jadł, nie miał nawet sił aby chodzić do kąpieli. Niejednokrotnie pozwalał samemu starszemu czy służbie na pomoc. Był zupełnie nieobecny w tym świecie. I nie chciał już w nim istnieć. Myślał tylko o tym aby umrzeć.

I w końcu, któregoś dnia gdy został zupełnie sam zdjął materiał wierzchniej szaty robiąc z niej pętle, aby zawiesić ją na belce. Wszedł na stolik, później wspiął się na małe krzesło aby zaciągnąć na szyję pętlę. Nie miał już powodu do życia, powód jego życia po raz kolejny się go wyrzekł. Nie widział już nadziei dla siebie, ani na powrót do mężczyzny którego kochał. Wykonał krok w przód, pozwalając pętli zacisnąć się na szyi. Nie walczył, nie miał już o co walczyć.

Xichen wracał do Hanshi z niewielkim podarunkiem dla przyjaciela, miał nadzieję, że ulubiona czekolada poprawi odrobinę nastrój młodszego, a liczył przynajmniej na to, że ten ją zje. W ostatnich dniach Meng Yao wyglądał coraz gorzej, a jak na złość odpowiedź z Qinghe nie przychodziła. Najwyraźniej musiał się udać tam osobiście, nie mógł dłużej oglądać jak przyjaciel marnieje w oczach.

- A-Yao, mam coś d... - Lan Huan stanął w drzwiach i upuścił pakunek - A-Yao! - krzyknął i zaraz biegiem ruszył w kierunku młodszego. Złapał go unosząc do góry, byle tylko zmniejszyć nacisk materiału, zaraz też posłał Shuoyue by przeciąć materiał, którego mężczyzna użył jako stryczka. Złapał opadające ciało w ramiona i posadził przy łóżku.

- Bogowie, A-Yao! - złapał twarz młodszego w dłonie i obrócił w swoją stronę. - Medyka! - rzucił w kierunku jednego z seniorów którego zwabiły krzyki lidera sekty i zaraz znów przeniósł wzrok na młodszego - Co ty wyprawiasz?! - Xichen był dosłownie przerażony, wiedział że z Meng Yao jest źle, ale nie spodziewał się, że aż tak źle. Zdecydowanie musiał ruszyć do Nieczystej Domeny i jak najszybciej przemówić Mingjue do rozumu. Zaraz też do Hanshi wpadło dwóch medyków.

Guangyao nie zależało już na życiu. Nie miał już powodu aby żyć. Nie miał powodu aby być tutaj. Nawet gdyby chciał uciec do Jue, to wciąż mógłby zostać po drodze napadnięty. Zrobiło mu się kompletnie ciemno przed oczami. Za chwilę byłby jedną nogą w grobie, jak spod wody słyszał głos Lan Huana. Przynajmniej tak mu się zdawało.

Odzyskał oddech w momencie kiedy z jego szyi zniknął nacisk, a jego zmysły powoli wracały do siebie. Nie miał sił walczyć o życie, ale mógł walczyć o śmierć. I chciał umrzeć, tego sobie życzył i nie chciał aby ktokolwiek mu w tym przeszkadzał.
Nie był zdeterminowany aby żyć, ale miał siłę aby umrzeć.

Nie odpowiedział na żadne pytania, ledwie je słyszał przez szum w uszach jak i pisk który się pojawił. Uchylił powoli powieki aby ulokować swój pusty i bez życia wzrok w przyjacielu.

- Powinieneś pozwolić mi umrzeć. - wyszeptał nim na moment stracił przytomność.

To nie był Meng Yao, którego znał. Lan Huan spoglądał te w oczy pozbawione życia i nigdy jeszcze tak bardzo nie chciał nikomu przyłożyć jak teraz przyjacielowi, by trochę otrzeźwić jego umysł. Gdy młodszy stracił przytomność, przeniósł go na swoje łóżko i pozwolił medykom się nim zająć. Nie miał już czasu, by czekać na odpowiedź od Mingjue.

W tym momencie do Hanshi zawitają jeden z adeptów przekazując Xichenowi list od lidera sekty Nie. Otworzył go pełen nadziei, która uleciała z niego bardzo szybko, gdy przeczytał jedno, dosłownie wielkie "Nie.".

Westchnął ciężko przymykając na chwilę oczy.

- Powiedz Wangjiemu by przygotował się do drogi. - poprosił adepta i wrócił do A-Yao. Nie miał już pojęcia jak podnieść mężczyznę na duchu, ale jednego był pewien ktoś będzie go musiał stale pilnować, by nie zrobił żadnego głupstwa.

Młodszy leżał tak krótki czas nieprzytomny. Rozbudził się kiedy jeden z medyków oglądał jego szyję. Uchylił powoli powieki i spojrzał na dwóch mężczyzn uwijających się wokół niego. Odwrócił powoli głowę w kierunku okna za którym wciąż było pochmurno.

- Dokąd idziemy?- zapytał cichym głosem słysząc o przygotowaniach. Lekko zacisnął palce na pościeli.

- Ty zostajesz. - powiedział spokojnie Xichen, patrząc na młodszego - Ja ruszam z Wangjim do Nieczystej Domeny porozmawiać z Mingjue. Obawiam się, że nie jesteś jedynym, który dał się zmanipulować. - podniósł się z łóżka i przywołał do siebie seniora.

- Jin Guangyao ma być pilnowany, by nie zrobił sobie znów krzywdy podczas mojej nieobecności. - senior skłonił się przed nim i zajął miejsce przy drzwiach.

- Ciebie A-Yao, muszę prosić byś został tu jeszcze kilka dni. Obiecuję zapewnić ci powrót do domu. - powiedział łapiąc przyjaciela za rękę - Nie poddam się, aż Mingjue ze mną nie porozmawia i nie da sobie wszystkiego wytłumaczyć.

Yao patrzył na niego w milczeniu. Nie wiedział co na to powiedzieć. Zacisnął nieco bardziej palce na pościeli na wiadomość o tym, że ten ma zamiar iść do Mingjue. Ochrona w pokoju też mu się nie spodobała. Powoli obrócił się plecami do mężczyzny zabierając dłoń.

- Nie mam już domu. - wyszeptał aby ukryć się pod materiałem pościeli - Nie marnuj już czasu ani energii - wyszeptał cichym głosem chcąc zostać sam.

- A-Yao, Mingjue jest moim przyjacielem i zaprzysiężonym bratem, nawet jeśli on uważa inaczej. Nie zamierzam się poddawać, nawet jeśli ty już to zrobiłeś. Poddałem się wiele lat temu, gdy odpuściłem sobie próby połączenia was. Nie zamierzam stracić żadnego brata. Naprawdę chcesz pozwolić, by ktoś odebrał ci twoje szczęście i manipulował twoim niedoszłym mężem? - zamierzał rozbudzić w młodszym chęć do życia - Nie zamierzam patrzeć jak Mingjue stacza się w otchłań pijaństwa. - rzucił stanowczo przyczepiając flet do pasa.

Meng Yao nie miał sił tego słuchać. Bo niby co on miał z tym wszystkim zdobić? Został kompletnie zabity wewnątrz, a jego duch i wola walki praktycznie już nie istniały.

- Już mi odebrano wszystko co miałem. - wyszeptał tkwiąc w tym depresyjnym stanie. Nie tliła się w nim już żadna nadzieja. Jedyne co czuł to zmęczenie tym wszystkim. Kompletnie się już poddał, tu nie czekało go nic, a na zewnątrz czekała go śmierć z rąk każdego - Po prostu mnie zostaw i pozwól mi umrzeć. I tak nie zasłużyłem na nic więcej

- Nie pozwolę umrzeć, ani tobie, ani jemu, ani dziecku. - powiedział spokojnie, obracając się w jego kierunku - Nie pozwolę by Nie Huaisang drugi raz pozbawił cię życia, ciągnąć do grobu Mingjue. - skierował się do wyjścia.

- Proszę by znajdował się pod stałą opieką, zezwalam na użycie wszelkich środków mających podtrzymać go przy życiu. - skinął głową medykom i seniorowi, po czym opuścił Hanshi, nie chciał się dłużej kłócić z Meng Yao, rozumiał jego ból, a skoro sam się do niego przyczynił po części to zamierzał wszystko naprawić.

Młodszy przyjął słowa Lan Huana w milczeniu i powoli podniósł się do siadu dopiero kiedy został zupełnie sam w Hanshi. Dobrze słyszał jak strażnicy szeptali między sobą na temat tego co chciał zrobić. Czuł ,że plotki rozniosą się szybciej niż by tego chciał, szczególnie tutaj, w Gusu gdzie podobno plotkowanie było zakazane.

Wbił wzrok w podłogę. W jednej z desek wciąż tkwił pierścień wbity przez Mingjue. Ciężko było mu zrozumieć to wszystko co znów go spotykało.

Zsunął się na ziemię, aby na czworaka przejść do tego miejsca. Próbował wyjąć pierścień dłońmi, jakoś go podważyć, ale na niewiele się to zdało. Rozejrzał się wokoło, a dostrzegając na stole nóż, sięgnął po niego. Był ostry więc liczył, że uda mu się jakoś go wydostać.

Siedział tak długi czas i grzebał przy pierścieniu. W końcu mu się udało, ostrze się co prawda złamało i zraniło go w rękę, ale w drugą, złapał pierścień który wyskoczył z deski. Syknął cicho patrząc jak z dłoni leci mu krew. Owinął ją kawałkiem białego materiału i wsunął pierścień na palec. A przynajmniej próbował, bo ten nie chciał się już ja nim trzymać. Był za duży, o ile wcześniej był idealny, tak po tym jak bardzo schudł, wiele do tego brakowało.

Znalazł więc kawałek rzemyka aby na nim uwiązać pierścień i zawiesić sobie na szyi, trzymając go ukrytego na piersi pod materiałem szat.

Myślał coraz bardziej intensywnie i im bardziej myślał nad tym w jakim stanie Mingjue zajmuje się Songiem, to coś w nim pękało.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro