Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

37. Dałem się oszukać.



Xichen go nie zatrzymywał. Chciał już coś powiedzieć, ale Yao odezwał się pierwszy. Jego głos był wyprany z emocji, a on sam nie poruszył się z miejsca, leżąc niczym trup we własnej trumnie.

- Muszę uciekać, Mingjue mnie krzywdzi. Mingjue zmusza mnie do ślubu, nie kocham go, robię to ze strachu. Xichen jest dobry, życzliwy i opiekuńczy. Zawsze się o mnie troszczył. W kimś takim mógłbym się zakochać i wziąć ślub. - wyrecytował z pamięci zdania których został nauczony. Bez emocji w głosie ani zmiany mimiki, wciąż leżał w miejscu ze wzrokiem wbitym w sufit.

Mingjue zatrzymał się w pół kroku, a cała jego wściekłość uleciała wraz ze słowami niedoszłego męża. Młodszy nawet na niego nie spojrzał.

Przed oczami Nie Mingjue zaczęły pojawiać się te pojedyncze sceny, gdzie miał wrażenie, że młodszy się go boi. Jego Yao się go bał, mieszkał z nim, jadł i spał, ze strachu... Zaczynał rozumieć, czemu ukochany chciał odłożyć ich ślub i z nim zaczekać, a przede wszystkim, dlaczego dziś tak zmarkotniał, gdy Jue poprosił o natychmiastowy ślub. Meng Yao obawiał się, że nie zdąży uciec.

- Bracie, to nie tak, porozmawiaj ze mną choć przez chwilę błagam cię... - zaczął Lan Huan, a nim skończył Yao od początku zaczął powtarzać wyuczone zdania które wpoił mu Sang.

Spojrzał na Xichena, gdy ten zaczął mówić i się tłumaczyć. Uciszył go gestem ręki czując jak jednocześnie coś w nim pęka i się gotuje, gdy stał obok tej dwójki.

- Zdejmij mu pierścień. Nie chce go straszyć. - powiedział kompletnie załamany, a gdy tylko ozdoba z palca młodszego znalazła się w jego dłoni, wgniótł ją w podłogę Hanshi butem.

- Lepiej dla was, bym więcej was nie oglądał. Zrozumiałbym wszystko, ale nie knucie za moimi plecami. - rzucił wściekle, a jednocześnie smutno i wyszedł na zewnątrz.

Czuł się źle, Xichen czuł się wręcz fatalnie z tym wszystkim. Nie wiedział co zrobić, jak to wyjaśnić. Zachowanie Yao było dla niego dziwne, zupełnie nienaturalne, a obok miał wściekłego drugiego brata który kompletnie nad sobą nie panował.

- Mingjue, doprawdy. Dowiedziałem się o was zaledwie wczoraj, jak mógłbym cokolwiek knuć. Szczególnie przeciw tobie. - zaczął się tłumaczyć, nie chciał aby ten go źle zrozumiał, chociaż słowa Yao były jak wyrok wydany na niego. Dlaczego młodszy wciąż go powtarzał? - Wysłuchaj mnie choć przez chwilę... Tu naprawdę dzieje się coś dziwnego - zaczął, ale nie skończył gdy otrzymał w życiu pierwszy cios w twarz od własnego zaprzysiężonego brata, który do tej pory martwy, wrócił do żywych.

Postąpił o krok do tyłu i złapał się za twarz. Ból był nie do zniesienia, a strużka krwi uleciała z jego ust. Zatrzymał gestem dłoni straże, nie było potrzeby interwencji. Czuł, że zasłużył.

Mingjue sam nawet nie wiedział w którym momencie przestał nad sobą panować i przyłożył Lan Xichenowi z całej siły. Spojrzał wściekle na byłego już przyjaciela.

- Zamknij się. - ostrzegł go od razu, bo sam nie był pewien czy nie przyłoży mu znów, chociaż Lan Huan wyglądał jakby miał nie móc się nie odzywać przez kilka najbliższych dni - Coś dziwnego? Powiem ci BRACIE co takiego dziwnego się dzieje. Dałem się oszukać. Znowu. Myślałem, że kłamstwa są zakazane w sekcie Lan. - powiedział sarkastycznie - Ucieczkę również planowaliście od wczoraj? Sprawienie, bym znienawidził go na nowo? A potraktowanie moich uczuć jak zabawki? A nie przepraszam. Zapomniałbym, że jestem Bestią z Qinghe, bestie uczuć nie mają. - powiódł wzrokiem w stronę Yao leżącego w łóżku i na moment na jego twarzy pojawił się wyraz ogromnego bólu, który zaraz Mingjue zamaskował wściekłością - Kochałem go i gdybym wiedział, że cokolwiek z jego czynów pochodzi jedynie ze strachu, to uwierz mi nigdy bym go nie dotknął. Nie w ten sposób. - spojrzał na mężczyznę w bieli - Lan Xichen, kiedyś byliśmy zaprzysiężonymi braćmi. Od dziś, żaden z was nie jest już moim bratem. Nie wejdę w konflikt z GusuLan, ale lepiej, by żaden z was nie zbliżył się do moich ziem, bo wtedy nie będę mieć dla was litości. - miał serdecznie dość. Został oszukany i to przez osoby, które zaraz po Sangu, uważał za najbliższe swemu sercu. Czuł dosłowny ból w klatce piersiowej, który starał się maskować swoją wściekłością. Starał się nie patrzeć na nikogo, bo dobrze wiedział, że jego oczy zdradzą to jak bardzo cierpi. Wskoczył na Baxię i poleciał w stronę bramy, którą dostał się do Zacisza Obłoków, a jego żołnierze podążyli w ślad za nim.

Zewu-Jun stał tak oniemiały z obolałą szczęką. Nie spodziewał się tego, że tak to wszystko się zakończy. Nie miał jednak zamiaru tego odpuścić. Odczeka chwilę, aż Mingjue nieco się uspokoi i ponowi próbę rozmowy z przyjacielem. Będzie to robił, aż do skutku.

Nie mógł odpuścić.

W jego oczach pojawiły się pojedyncze łzy i domyślał się kto za tym wszystkim stoi. Jednakże jak miał to udowodnić? Sang po raz kolejny wykorzystał go i zrobił z niego najgorszego. Wziął głębszy wdech i przyjął od jednego z adeptów chustkę aby wytrzeć twarz.

Najpierw jednak musiał pomoc Yao. Zdecydowanie musiał zająć się nim i sprawdzić dokładnie dlaczego ten znajduje się w takim stanie. Ten zapach znał i kojarzył, ale nie był w stanie przypisać go do ziół.

Wycofał się w ciszy do Hanshi i spojrzał na leżącego w bezruchu mężczyznę. Zbliżył się do niego i ułożył wierzch dłoni na jego czole. Czuł, że staje się gorące, a przynajmniej było cieplejsze niż wcześniej, gdy to sprawdzał.

- Nie martw się A-Yao... Ja to wszystko naprawie. - wyszeptał i poprosił zaraz o miskę z zimną wodą. Położył zimny i mokry materiał na czole przyjaciela, a sam załamany usiadł u jego boku, zamykając wymownie oczy.

Zsunął się aby zasiąść do stolika i sięgnąć po guqin. Wolno zaczął wygrywać dla niego melodie.

***

Na szczęście dla strażników przy bramie, nie znalazł się nikt kto chciał zabronić Mingjue przejścia i ten mógł nie schodząc nawet z Baxii ruszyć w dół góry.

Buzowały w nim różne emocje od rozpaczy po kiełkującą nienawiść. W jego głowie wciąż rozbrzmiewał głos byłego kochanka "Mingjue mnie krzywdzi, robię to ze strachu, nie kocham go".

- KURWA!!! - ryknął na cały głos i zeskoczył z Baxi będąc kilka metrów nad ziemią. Chwycił szablę w dłoń i spadając w dół zaczął wściekle atakować pobliskie drzewa. Te choć nie należały do najmniejszych to padały na ziemię jedno za drugim, gdy Mingjue wyprowadzał kolejne ciosy. W końcu odrzucił szablę na bok i z całej siły przyłożył pięścią w drzewo, łamać je przy okazji. To go nieco otrzeźwiło, a raczej lekki ból w prawej ręce.

Potrzebował się napić, jak najszybciej i jak najwięcej.

Przyzwał do siebie Baxie i pokonał ostatni odcinek dzielący go od miasta u podnóża góry, by wstąpić do pierwszej lepszej gospody. Jego żołnierze podążali za nim, zachowując jednak bezpieczny dystans. Mimo tego, że znali Mingjue za jego poprzedniego życia, to żaden z nich nie widział swojego lidera w takim stanie.

Jue usiadł przy stoliku i zamówił dziesięć dzbanów wina, wychodząc z założenia, że najwyżej zostanie tu na noc, lub jego żołnierze zabiorą go do domu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro