30. Papcio Jue p.2
Mingjue obserwował jak kobieta siada z dzieckiem na poduszkach i zaczyna je karmić. Maleństwo musiało być okropnie głodne, bo zaskoczona służka, aż syknęła, a w pokoju dało się słyszeć gwałtowne przełykanie malucha. Spojrzał na ukochanego zastanawiając się co też przyszło mu do głowy. W przeciwieństwie do młodszego nie przejmował się takimi rzeczami jak ubranie czy doprowadzenie do porządku, zarzucił na siebie jedynie szatę i nie bawiąc się w jej wiązanie, ruszył za Yao.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to dziecko... - nie dokończył, krocząc obok przyszłego męża. Nawet dla niego nie było to zbyt komfortowe, gdy pomyślał o tej możliwości.
Meng Yao szedł szybkim krokiem, a jego ciało całe się napięło od stresu. Szedł w kierunku swojego dawnego pokoju. Zatrzymał się jednak kilka kroków przed nim, gdy dostrzegł uchylone drzwi. Powiódł wzrokiem w dół dostrzegając kałużę krwi pod nimi. Poczuł jak zaczyna boleć go blizna na piersi, a oddech stał się cięższy.
Młodszy zazgrzytał lekko zębami i mimo drżącego ciała i miękkich nóg zbliżył się do drzwi. Sięgnął aby je rozchylić, a metaliczny zapach krwi uderzył jego zmysły. Kolejny znajomy zapach dotarł do jego nosa, był to zapach śmierci. Z tego miejsca był w stanie dostrzec zwłoki kobiety i mężczyzny. Mimo to, kobieta zdawała się umrzeć we śnie, a mężczyzna... Ich generał sam przebił swoje ciało szablą.
Nie Mingjue przymknął na chwilę oczy. Śmierć nigdy nie była łatwa, chociaż sam na polu bitwy rozdawał ją wrogom bez litości. Zagarnął Meng Yao w swoje ramiona, by nie musiał na to patrzeć, nie musieli nawet wchodzić do środka, już z tego miejsca dało się wyczuć, że nie ma kogo ratować.
- Wróć do pokoju. Ja się tym zajmę. Nie ma potrzeby byś to oglądał. - powiedział do ukochanego, gładząc go po plecach. Dobrze pamiętał, że ten nie najlepiej znosi takie rzeczy, a sytuacja była dodatkowo przytłaczająca. Jue dobrze już wiedział kim jest to dziecko, nie wiedział jedynie co mają z nim teraz zrobić
Yao wziął głębszy wdech, a jego jedynym ratunkiem były teraz objęcia starszego mężczyzny. Ukrył się w nich niemal od razu. Przytulił się mocno do jego ciała na moment aby zaraz się odsunąć i spojrzeć w jego kierunku.
- Jesteś pewny, że chcesz być z tym sam..? - zapytał cicho.
- Ja sobie tutaj poradzę, a wiem, że ty nie będziesz czuł się tu komfortowo. - powiedział spokojnie Nie i przywołał do siebie kilku ludzi.
- Trzeba sprawdzić czy dziecko ma jakąś inną rodzinę. Jeśli tak oddamy je pod ich opiekę, jeśli nie... Będziemy musieli znaleźć kogoś kto się nim zajmie. Jakby nie patrzeć jest synem jednego z moich generałów i powinienem znaleźć mu odpowiedni dom.
Młodszy zamilkł na moment i słuchając jego słów doszedł do jednego wniosku. Zacisnął lekko szczęki i opuścił głowę słysząc jak generał który wszedł do środka wydał z siebie okrzyk zdumienia.
- Nie szukaj nikogo. Ja się nim zajmę. - zadeklarował po chwili ciszy - Jeśli ma jakąś inną rodzinę to oczywiście oddam dziecko, jeśli nie... Ja się nim zajmę. - dodał widocznie załamany tym wszystkim. Jeszcze niedawno cieszyli się, że dzięki nim urodziło się zdrowe, a teraz... Znaleźli zwłoki jego rodziców.
Mingjue spojrzał na niego pytająco. Meng Yao chciał przygarnąć to dziecko? To znaczyłoby, że chłopiec będzie zarówno jego jak i Jue synem. Nie był pewien czy on sam nadaje się do tego, opieka nad małym dzieckiem i to tak małym, to spore wyzwanie.
- Dobrze, jeśli tego chcesz to niech tak się stanie. Pomogę ci oczywiście w tym. - przytulił go do siebie i delikatnie ucałował jego czoło.
Dowódca wyraźnie blady wyszedł z pomieszczenia z lekko zakrwawionym skrawkiem papieru. Jue spojrzał na mężczyznę, który czytał wiadomość i podał ją Meng Yao.
Yao nie odezwał się wiedząc, że tymi słowami wziął na siebie odpowiedzialność za wychowanie tego dziecka. Nie wiedział czemu to zrobił tak do końca, ale z drugiej strony jemu ktoś też kiedyś dał szansę. Jego też ktoś kiedyś przygarnął... Sięgnął po list i czytając go poczuł, że robi mu się niedobrze.
- Zmarła kilka godzin po urodzeniu dziecka . Odebrał sobie życie bo nie był w stanie się z tym pogodzić. - wyszeptał i czuł jak blizna boli go coraz bardziej. Zacisnął nieco powieki i wypuścił powietrze z trudem - Zostawił dziecko nam, aby miało lepszą przyszłość...
Nie Mingjue odetchnął ciężko i przymknął oczy, uciskając palcami nasadę nosa. Milczał przez dłuższą chwilę. Rozumiał żal swojego generała, rozumiał nawet decyzję, jednak było to coś przykrego. Wiedział też, że gdyby nie ich interwencja zarówno matka jak i dziecko umarliby, jednak liczył na to, że kobiecie uda się przeżyć. Niechętnie musiał przyznać, że ta sytuacja dość mocno w niego uderzyła.
- Ogłosić żałobę, pochować z honorami. - to było jedyne co był w stanie z siebie wydusić.
Nawet jeśli Yao miał taką przeszłość, a nie inną to mimo wszystko, z jego oczu poleciało kilka łez. Bolało go to, że wszystko skończyło się w taki sposób. Pochylił jedynie głowę i otarł swoje policzki. Dało się wyczuć jak atmosfera zgęstniała, a cisza jaka zapanowała, udzieliła się wszystkim. Pociągnął nosem, nie był w stanie usłyszeć nawet śpiewu ptaków. Zupełnie tak jakby i te zamilkły. Zagrzmiało, a zaraz z chmur zaczęły spadać krople deszczu.
Nastał smutny czas w sekcie i nie trzeba było mówić o tym głośno.
Z tego dziwnego transu, młodszego wybudziło dopiero go dotknięcie w ramię. Kobieta przyniosła mu śpiące, nakarmione do syta dziecko. Widząc to dziecko, które nie zdawało sobie nawet sprawy z tego, że utraciło rodziców coś w nim pękło i rozpłakał się. Było mu żal, tak po prostu żal. Schował dziecko w swoich ramionach obiecując sobie, że na ile będzie mógł, na tyle da mu rodzinę i poczucie bezpieczeństwa.
Jue obserwował ukochanego, a gdy kobieta przyniosła młodszemu dziecko, poprosił, by zorganizowano dla malucha karmienie. Jeśli mieli o niego zadbać, to to było najważniejsze. Odwrócił się do młodszego słysząc jego płacz i znów zagarnął go w swoje ramiona, tym razem jednak już nie samego.
- Nie możecie stać w deszczu. - powiedział cicho i zaraz podano im parasol, a generał który podał im list pokłonił się przed nimi.
- Liderze sekty, osobiście dopilnuje wszystkiego. Muszę prosić byś zabrał stąd przyszłego lidera i dziecko. - powiedział przytomnie, na co Mingjue skinął mu jedynie głową i trzymając Meng Yao pod ramię poprowadził go do Fangzi. Powinien osobiście zająć się przygotowaniami, ale doskonale widział, że narzeczony potrzebuje jego wsparcia.
Guangyao nie wiedział dlaczego to wszystko nim tak wstrząsnęło. Wystarczająco aby poczuł się z tym fatalnie. W końcu taka śmierć budziła wiele negatywnych emocji, a szczególnie smutek i żal. Skinął powoli głową i chowając w ramionach dziecko aby to nie zmarzło. Wciąż, nie miało imienia i trzeba było mu je nadać, wraz z nazwiskiem. Wszedł z powrotem do Fangzi i usiadł w poduszkach aby przyjrzeć się chłopcu. Zmarszczył lekko brwi, ocierając łzy które mimowolnie opuszczały jego oczy.
Mingjue zamknął drzwi, przekazując strażnikowi, by w razie potrzeby wpuszczał interesantów do środka. Usiadł za Meng Yao i otoczył go ramionami, przez ramię młodszego zaglądając na dziecko. Sam właściwie nie miał pojęcia czemu to ich uważano za kogoś, kto zapewni dziecku lepsze życie. Jednak skoro Yao był pewny tej decyzji, to nie chciał mu odmawiać.
- O czym myślisz? - spytał cicho, by nie obudzić chłopca.
Yao siedział tak w ciszy i pozwalał sobie na tę chwilę słabości. Czasami takie zdarzały się i jemu. Zreflektował się kiedy usłyszał jego głos, uniósł wzrok aby lekko obrócić głowę w jego kierunku.
- Cóż... - zaczął cichym głosem i wodził palcami po policzku dziecka - Myślę nad imieniem. Powinniśmy mu nadać imię i nazwisko. Ja już swoje imię straciłem i na żaden tytuł nie zasługuje ale... - zaczął i zamilkł. - Ale ty wciąż masz tytuł. A skoro jest urodzony w sekcie Nie, zasługuje na nazwisko Nie. - powiedział szeptem nieco zmieszany.
Mingjue pocałował go w policzek.
- Jesteś przyszłym liderem sekty, nigdy nie straciłeś swojego imienia. Dla mnie zawsze będziesz Nie Yao. - złapał go za dłoń i splótł ich palce razem - Skoro zdecydowałeś się za mnie wyjść i mamy otoczył go razem opieką niech nosi nazwisko Nie, ale nie dlatego, że urodził się w tej sekcie. Nie martw się. Powinieneś wybrać dla niego imię, w końcu to ty go uratowałeś. - przytulił swoją głowę, do policzka Meng Yao.
Młodszy nie spodziewał się usłyszeć takiego zwrotu. Nie Yao? Uniósł lekko brew i delikatny, nieśmiały uśmiech wkroczył na jego usta.
- Może... Nazwiemy go Song? - zapytał po chwili milczenia po czym odetchnął ciężko. Powoli gładził główkę chłopca, który spał w najlepsze z pełnym brzuchem.
Mingjue wyciągnął dłoń i chciał pogładzić malca po głowie, cofnął jednak rękę nim dotknął dziecka. Zwyczajnie bał się, że może zrobić mu krzywdę swoimi wielkimi łapskami.
- Nie Song. - podoba mi się.
Yao uśmiechnął się delikatnie, czując się z tym wszystkim wyjątkowo dobrze. Przyjemne ciepło rozlało się po jego brzuchu i reszcie ciała. Złapał starszego powoli za dłoń, aby przesunąć nią po policzku dziecka.
- Kto by pomyślał, że kiedyś będziemy mieć dziecko?
Mingjue nie był pewien czy to dobry pomysł, by dotykał dziecka, ale postanowił zaufać Yao i pozwolił mu poprowadzić swoją rękę.
- Cóż, ja się tego kompletnie nie spodziewałem. - powiedział szczerze - Gdyby nie okoliczności, byłbym całkowicie szczęśliwy. - sam pogładził dłonią delikatną głowę dziecka - Musi być takie delikatne? Nie wiem czy będzie przy mnie bezpieczne.
Wiedział, że Mingjue raczej ma dość silne ręce, a czasami brakuje mu wyczucia, nie był jednak wobec niego krytyczny. Chciał mu pomóc.
- Cóż, niestety. - wyszeptał cicho i uśmiechnął się słabo - A ty się nie bój przesadnie. Przecież nie skrzywdzisz dziecka... - zapewnił go i poprawił maleństwo w swoich ramionach.
- Specjalnie oczywiście, że nie. Ale spójrz na wielkość moich dłoni, a na jego wielkość. - pokazał młodszemu swoją wyprostowaną dłoń - Tu nie ma nic przesadnego. - zasępił się na chwilę - Ja nawet przy tobie muszę kontrolować swoją siłę, nie wiem jak miałbym go trzymać, bez zrobienia mu krzywdy. Jest za mały. - zawyrokował, mając nadzieję, że nikt nie będzie kazał mu dotykać dziecka, aż nie podrośnie. Naprawdę by się o to nie obraził.
Meng Yao myślał tak dłuższy moment, aż w końcu wcisnął mu dziecko w ręce, a sam wstał z miejsca.
- Już nie przesadzaj. - rzucił po czym zaczął odsłaniać zasłony aby wpuścić nieco światła i świeżego powietrza do wnętrza Fangzi. Padał deszcz, nawet trochę grzmiało. Niebo płakało nad losem biednego porzuconego dziecka, przynajmniej tak czuł sam mężczyzna. Wziął głęboki wdech i kręcił się tak po pokoju zastanawiając się nad wszystkim.
Nie Mingjue spojrzał przerażony na Yao który wcisnął mu w ręce dziecko, wstał z miejsca i jakby nigdy nic zaczął odsłaniać okna.
- A-Yao, weź go proszę. - powiedział spokojnie wskazując głową na śpiącego malucha - Proszę przestań się kręcić i weź go. - nie czuł się komfortowo w tej sytuacji, bał się poruszyć zbytnio, by nie zrobić dziecku krzywdy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro