Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3

Jesse zaczynał się zastanawiać, czy na pewno wszystko z nim w porządku.
Znowu szedł na tę przeklętą plażę, do tego złośnika ubranego w szaty całkiem uroczego chłopca z ogonem ryby i lekkim nadmiarem łusek.

Sam nie wiedział nawet, co powiedzieć. Dosłownie uciekł z ćwiczeń, tylko żeby odwiedzić Hanzo. Jak myślał kowboj, całkiem bezcelowo.

Jak zwykle prawie poślizgnął się i na jednej ze skałek i o mało nie złamał sobie kręgosłupa.

Usiadł na piasku i... czekał. Z pośpiechu nie wziął nawet telefonu, więc jego jedynym rozproszeniem było skrzeczenie mew. "Wredne ptaki" pomyślał, patrząc na jedną z przedstawicielek tego parszywego gatunku spode łba.

W końcu, dość niespodziewanie, dostrzegł Hanzo podpływającego do brzegu. Po prostu na niego patrzył, nie chciał jego skruchy, przeprosin. Po prostu... tęsknił za nim i chciał go zobaczyć.

Na twarzy Hanzo rysował się wstyd, zakłopotanie, złość i... ulga. Ulżyło mu, bo jego najczarniejszy scenariusz się nie spełnił. Jesse wybaczył mu, pojawiając się z powrotem.

Podpłynął na "bezpieczny dystans" jakim była odległość mniej więcej trzech metrów od kowboja.

McCree mimowolnie wręcz się uśmiechnął. Hanzo, jeszcze bardziej wbrew swej woli także to zrobił.

Siedzieli tak po prostu w milczeniu. Nie potrzebowali słów by powiedzieć sobie "Nic się nie stało".

Po chwili czarnowłosy przysunął się jeszcze bliżej.

- Przepraszam za to wczoraj... - westchnął, bawiąc się swoimi długimi włosami. - Po prostu... Może to dlatego, że właściwie od lat z nikim nie rozmawiałem? - tutaj Azjata pozwolił sobie na ponury uśmiech.

- Ale... Właściwie, dlaczego? - McCree chciał odpowiedzi. Nie wiedział o Hanzo właściwie nic, więc logicznym było, że chciał wiedzieć o nim przynajmniej "coś".

Szatyn w odpowiedzi początkowo tylko znów westchnął. Zaczął nerwowo ryć palcami prawej ręki w piasku.

- Eh, dobrze... - postanowił w końcu się otworzyć. - Wszystko zaczęło się już od mojego prapradziadka. Wiem, że to może zabrzmieć niedorzecznie, ale... zadarł z czarodziejką i ona rzuciła na niego klątwę. I przy okazji na każdego syna pierworodnego rodziny... Miałem takiego pecha, że byłem pierwszym dzieckiem ojca... Zaczęło się jak miałem z, nie wiem, chyba szesnaście lat. Wcześniej miałem normalne życie, ojciec, podobnie jak ja myślał, że ta klątwa to tylko głupie bajanie, ale okazała się czymś całkiem realnym... W całkiem przypadkowych miejscach zaczęły mi wyrastać łuski... Ojciec w końcu w pewnym momencie, po dwóch latach postanowił... Pozbyć się mnie. Widzisz, na takie dziwadło nie było miejsca w klanie Shimada. Pewnej nocy po prostu obudziłem się na jakiejś tonącej krypie... z tym ogonem.

Chłopakowi zaczęły napływać do oczu łzy, w miarę jak o tym mówił. Pod koniec wypowiedzi o mało się nie popłakał.

- W porządku, już, spokojnie...

Chłopak spojrzał tęsknie w oczy kowboja.

- Nie rozumiesz, przez to cholerstwo zmarnowałem całe cztery lata życia!

- Tśś... - uspokoił go Jesse. Spróbował go zrozumieć, ale jego historia wydawała się co najmniej niedorzeczna. Magia, klątwa nałożona kilkanaście pokoleń wstecz...Ale jednak wierzył mu. Znał się z autopsji na tym, kiedy ktoś kłamie. Hanzo nie spełniał żadnego z jego warunków, które trzeba było spełnić, żeby uchodzić za kłamcę. Przyłożył mu palec do ust i... przytulił go.

Hanzo najpierw miał ochotę uderzyć chłopaka, ale jakaś nieopisana siła kazała zostać mu w jego ramionach i wypłakać mu się na barku.

McCree także był zdziwiony tą sytuacją. Zrobił to z nagłego przypływu czułości, myślał, że co najwyżej zostanie skrzyczany, a nie przyjęty. A jednak. Miał teraz syrena w swoich ramionach, ale czuł, jakby miał w nich cały swój świat...

***

Jesse był bardziej nieskupiony niż zwykle. Na obiedzie z zamyślenia wpadł na kapitan Amari i wylał zupę pomidorową na jej nową koszulę, a na ćwiczeniach prawie strzelił Reyesa w kolano. Znowu zasłużył sobie na kwiecistą reprymendę od Morrisona.

Mimo to był w znakomitym humorze, gdyż nareszcie nie miał wątpliwości co do tego, że kiedykolwiek spotka Hanzo. Ustalili, że będą spotykać się w miarę możliwości codziennie tuż przed zachodem słońca. Właściwie, "był w znakomitym humorze" mogłoby być niedopowiedzeniem. Był wniebowzięty.
Z przemyśleń wyrwała go Mercy, wpadając na niego. Upadła na pośladki, przy okazji wypuszczając z rąk cały arsenał teczek i plik dokumentów.

- Boże, przepraszam! - wykrzyknął McCree, podając rękę pani doktor i pomógł jej wstać. - Nic ci nie jest?

- Nie, spokojnie, nic się nie stało - powiedziała blondynka, zbierając papiery. - Co dzisiaj z tobą jest? Cały dzień jesteś taki jakiś... roztrzepany.

- A, nic istotnego - wykręcił się szybko Jesse i dla zmienienia tematu wtrącił:. - A jak u twojego nowego pacjenta?

- Całkiem dobrze. Jego rany szybko się goją, więc... - Angela Ziegler przerwała wpół zdania, grzebiąc wśród swoich teczek. - Cholera, akurat zgubiłam jego dokumenty. Gdzie one są..? - zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu.

- Tutaj - roześmiał się Jesse, nurkując do poziomu podłogi, żeby wyjąć białą teczkę spod regału. Ukradkiem spojrzał na nazwisko chłopaka napisane nienagannym, starannym charakterem pisma Szwajcarki zielonym długopisem. Zamarł, gdy doszedł do niego pewien fakt. Shimada. To samo nazwisko, jakie nosi Hanzo...

- Dzięki, McCree - uśmiechnęła się promiennie. Miała już iść, ale Jesse wręcz jej zaszedł drogę. - O co chodzi?

- Mógłbym go... odwiedzić? - próbował zabrzmieć jak najmniej podejrzanie.

- W porządku, w sumie nie zaszkodzi mu trochę towarzystwa poza mną - zaśmiała się blondynka.

Jesse chyba jeszcze nigdy nie poczuł się tak uradowany wizytą u kogoś zupełnie nieznajomego.

***

Przypuszczenia McCree potwierdziły się, gdy tylko zobaczył chłopaka. Jego twarz była myląco wręcz podobna do twarzy jego (jeszcze) niedoszłego chłopaka. Jednak były pewne różnice, jedną z nich był na przykład oczywiście farbowany zielony kolor włosów chłopaka.

- Hej - przywitał się kowboj. Był lekko skrępowany, co nieczęsto mu się zdarzało.

- Cześć - nieznajomy obdarzył chłopaka miłym uśmiechem.

- Jestem McCree - przedstawił się brunet z najszerszym uśmiechem, na jaki mógł się zdobyć w tej niezręcznej sytuacji. - Jesse McCree.

- Miło poznać - mruknął cicho z równie przyjemnym wyrazem twarzy co poprzednio. - A ja jestem Genji. Genji Shimada.

Wszystkie podejrzenia kowboja się potwierdziły. Ta sama twarz, nazwisko, nawet potwierdził, że był spokrewniony z jego "znajomym" z plaży.

***

Po kilkunastu minutach dość przyjemnej rozmowy McCree nareszcie zadał to "pytanie-klucz".

- Genji... jak ty właściwie tu trafiłeś?

- To trochę dziwne, ale... szukałem brata.

Jesse zamienił się w słuch, był niezwykle ciekaw, co Japończyk miał do powiedzenia.

- W dzień po swoich osiemnastych urodzinach przepadł bez śladu. Co prawda wcześniej racja, dziwnie się zachowywał, ale nie przypuszczałbym... Nikt nie powiedział ani słowa czy uciekł, czy nie żyje, czy gdzieś wyjechał... Przynajmniej na początku, bo potem ojciec mi wmówił, że Hanzo zniknął bez śladu i nie mam go szukać, powiedział, że prawdopodobnie nie żyje. Wierzyłem w to, dopóki nie dostałem... listu od niego. I następnego, rok później. Dokładnie rok później, oba napisane dwudziestego trzeciego czerwca... - zaśmiał się wpół zdania. - I tak podróżuję po całym świecie. No i skończyłem tutaj.

Jesse zastanowił się przez chwilę. Opowieść Genjiego wręcz idealnie pokrywała się z historią opowiedzianą mu przez Hanzo, jednak nie pasował mu fragment o listach... czarnowłosy nigdy mu o nich nie wspominał. Mimo to wciągnął głęboko powietrze i powiedział jednym tchem:

- Mogę wiedzieć, gdzie jest twój brat.

................

Wiem, dziwnie wyszło XD
WIEM, ŻE CZEKALIŚCIE STANOWCZO ZA DŁUGO.
ALE JEST
3 ROZDZIAŁ TEGO SZITU

P.s Zmieniłam zamysł opowiadania, na początku miało to być takie klasyczne Mermaid AU żywcem wzięte z Małej Syrenki, ale w końcu jakoś z dupy mi przyszedł pomysł z tą całą klątwą i tak dalej. WIEM, ŻE NA POCZĄTKU MOŻE SIĘ TO WYDAĆ DZIWNE, ALE WSZYSTKO NABIERZE NIEDŁUGO JAKIEGOŚ SENSU NO

Do następnego! ❤️️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro