33.2
Nerwowa cisza pomiędzy nami przedłużyła się, a w tym czasie Theodore przeglądnął cały plik zdjęć. Marszczył gniewnie brwi, a jego grdyka drgała przy każdym przełknięciu śliny. Nawet gdybym go nie znała tak dobrze, bez trudu zrozumiałabym, że był to objaw zdenerwowania.
Szczypały mnie oczy od łez, które powstrzymywałam. Starałam się nie panikować i koncentrowałam się na oddechu.
Uspokoił drżenie rąk. Skupił się na zawartości koperty, którą metodycznie przekładał, bacznie się jej przyglądając.
Wciągnęłam powoli powietrze przez nos i wypuściłam ustami, pamiętając, że to zawsze działało podczas biegania, gdy mój puls zbytnio szalał. Powtórzyłam tę czynność jeszcze kilkanaście razy.
Nie byłam pewna czy powinnam płakać, śmiać się, czy może histeryzować. Czekałam na jakąkolwiek reakcję narzeczonego, licząc, że wyjaśni mi to wszystko.
Po chwili, która wydawała się trwać w nieskończoność, Theodore uniósł wzrok i skrzyżował go z moim, a na jego wargach zamajaczył rozbawiony uśmiech.
Schodziłam na zawał, walcząc z palpitacją serca, a on miał czelność się uśmiechnąć. Miałam zamiar go za to skarcić, ale oddał mi jedną z fotografii, więc to na niej skupiłam całą swoją uwagę.
Z niedowierzaniem rozchyliłam usta, formując z warg nieme „o” i zamrugałam gwałtownie powiekami, widząc samą siebie na kawałku papieru. Doskonale wiedziałam, kiedy zrobiono to zdjęcie, ponieważ miałam na nim sukienkę z przyjęcia zaręczynowego, a w tle bez trudu można było odnaleźć Theo, który na mnie czekał.
— Co... co to... co to ma być? — zapytałam drżącym głosem, odchrząkując, chcąc odzyskać nad nim panowanie.
Nie podobało mi się to. Tamten mężczyzna ewidentnie mi groził, sugerując, że Theo powinien porzucić sprawę, którą prowadził. W zamian za to dostałam dowód, że wcale nie żartował.
W pomieszczeniu było ciepło, ale ja zadrżałam z zimna.
— Głupi żart, przepraszam — oznajmił, sięgając po moją dłoń.
Zacisnął na niej swoje palce i ponownie się uśmiechnął, gładząc moją skórę.
Zmarszczyłam z niedowierzaniem brwi, jednocześnie łącząc usta w wąską linię, mocno je zagryzając.
— Słucham? — wykrztusiłam po momencie z wielkim trudem.
Zupełnie nie rozumiałam tego, co mężczyzna do mnie mówił.
— Jakiś czas temu, gdy zostałem wspólnikiem tytularnym, cóż, zrobiłem głupi, aczkolwiek nieco brzydki żart chłopakom. Nie będę teraz ci tego tłumaczył, to odwet. Naprawdę kiepski, ponieważ bardziej przestraszyli ciebie, niż mnie — wyjaśnił pokrótce, odbierając mi zdjęcie.
Wcale nie miałam ochoty oglądać ich więcej, więc bez sprzeciwu mu na to pozwoliłam. Włożył je z powrotem do koperty i rozejrzał się dookoła.
— Słucham? — powtórzyłam, nadal nic nie rozumiejąc.
Może spowodowane było to nadmiarem emocji, a może podejrzliwością, która nakazała mi nie wierzyć w każde słowo Theo. Początkowo on też był zdenerwowany, widziałam to wyraźnie.
— Taka tradycja kancelarii. Zazwyczaj to niewinne żarty, które mają wyprowadzić z równowagi, tutaj zdecydowanie przesadzili, porozmawiam z nimi, obiecuję. No, już, nie denerwuj się, nie ma czym, to tylko kiepski żart — poprosił, zaciskając nieco mocniej palce na mojej dłoni.
Posłusznie pokiwałam głową, nie mając innego wyjścia.
W końcu wcale nie miał powodu, by mnie okłamywać, prawda?
— Masz ochotę coś jeszcze zjeść czy jesteś gotowa na niespodziankę, którą dla ciebie przygotowałem? — Spojrzał na mnie, zmieniając temat.
Złożył kopertę i wsunął ją do kieszeni marynarki.
— Niespodziankę? Jaką niespodziankę? — zainteresowałam się, chcąc odgonić od siebie złe myśli.
Nie chciałam analizować ani wątpić w szczerość Theo. Skoro mówił, że to był kiepski żart jego pracowników, byłam skłonna w to uwierzyć. Ta wersja była dużo lepsza, niż ta, w której groziło mu albo nam jakieś niebezpieczeństwo.
— Jeśli ci powiem, to nie będzie niespodzianka, chodź — ponaglił mnie, wstając.
Wyciągnął portfel z kieszeni, rzucił plik banknotów na stół i sięgnął po mój płaszczyk. Pomógł mi go ubrać, złapał mnie za rękę i nie żegnając się, opuściliśmy lokal.
— Co planujesz?
— Cecylio, łobuzie, jeśli ci powiem, to nie będzie niespodzianki, więc nie odpowiem na żadne pytanie. Podrzucę cię do domu, spakujesz się, a ja załatwię wszystko i wrócę — obiecał, przysuwając się do mnie, by pocałować moją skroń.
— Co załatwić? Jest niedziela, Theo! — jęknęłam nieco żałośnie, przyglądając mu się z oburzeniem.
— Urlop, maleńka, urlop — odpowiedział, rozglądając się dookoła.
— Jaki urlop?
— Nie będzie nas kilka dni, planowałaś wrócić do Polski dopiero w przyszły weekend, więc uznałem, że wyjedziemy razem — odpowiedział, zdradzając mi trochę więcej informacji.
— Wycieczka? Gdzie? — kontynuowałam przesłuchanie.
Rzucił mi tylko pobłażliwe spojrzenie i zaśmiał się, jednocześnie zatrzymując gestem dłoni taksówkę. O dziwo była pusta, więc wsiedliśmy do niej.
Theo podał kierowcy adres i spojrzał na mnie, uśmiechając się złośliwie.
Zdenerwowanie minęło, aczkolwiek resztki niepokoju nadal błąkały się po mojej głowie. W końcu przez krótki moment zaledwie ułamek sekundy, nawet Theodore zdawał się przerażony.
Nie protestowałam, wdałam się w krótką, niezobowiązującą pogawędkę z narzeczonym, dzięki której wspólna podróż zleciała nam dużo szybciej.
Tak jak powiedział, Theo zostawił mnie w mieszkaniu, obiecując, że wróci najszybciej jak to będzie możliwe. Poprosił mnie o spakowanie siebie, ponieważ jego walizka była już gotowa. Upewnił mnie w tym, że naprawdę planował tę wycieczkę nieco wcześniej, czym mnie uspokoił.
To nie była ucieczka.
Wyciągnęłam mój bagaż z szafy i odłożyłam go na łóżko, zajmując się zbieraniem ubrań. Zajęło mi to dosłownie pół godziny i cała walizka została zapełniona. Miałam wprawę w pakowaniu się. Zerknęłam na zegarek, dochodziła czternasta, a to oznaczało, że w Polsce zbliżała się dziesiąta. Mogłam z czystym sumieniem zadzwonić do przyjaciółki.
Odnalazłam na messengerze jej dane i wybrałam opcję połączenia wideo.
Po chwili na ekranie pojawiała się twarz Adrianny, uśmiechniętej i wyraźnie z siebie zadowolonej.
— Cześć, szefowo, co tam słychać w wielkim świecie? Amerykański sen się spełnia? — spytała żartobliwie, ustawiając odpowiednio telefon, bym mogła dobrze ją widzieć.
Często robiłam tak samo, ponieważ trzymanie komórki w wyciągniętej dłoni bywało naprawdę męczące.
— Właśnie w tej sprawie dzwonię. Agencja stoi? Pracownicy żyją? Klienci nie uciekają?
— Za kogo ty mnie masz? — Zmarszczyła brwi z udawanym oburzeniem i zaśmiała się. — Wszystko w porządku. Tęsknimy za tobą, ale wszystko okej. Odliczamy dni do twojego ślubu, wielki dzień się zbliża.
— Czwarty maja, szybko zleci — przytaknęłam, uśmiechając się cierpko.
Chciałam tego ślubu, a jednocześnie z każdym kolejnym dniem byłam coraz bardziej przerażona z jego powodu. Zostały dwa miesiące, a ja odczuwałam większy mętlik z każdym momentem zbliżania się ceremonii.
— Bardzo szybko, ale nie martw się, Aśka trzyma rękę na pulsie, co na pewno wiesz, mam wrażenie, że ona ma milion telefonów i z każdego ciągle coś pisze — zażartowała Ada, mrugając do mnie.
— Dwa. Ma dwa telefony, ponieważ czasami zdarzało jej się mylić prywatny numer z firmowym i źle się to kończyło. — Uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie kilka wpadek przyjaciółki.
— O tak, najlepsze było to nagie zdjęcie, które wysłała przyszłemu panu młodemu zamiast Mateuszowi. — Adrianna zakryła twarz dłońmi i wybuchnęła śmiechem, wcale się z tym nie ukrywając.
Nie sprostowałam jej wersji, chociaż to wcale nie było tak. Wprawdzie Aśka wysłała dwuznaczne zdjęcie, ale nie było ono nagie. Wolałam używać określenia wyzywające i Asia też popierała tę wersję. Wywróciłam teatralnie oczami, chcąc pokazać tym samym, że nadal nie zgadzałam się z najlepszą przyjaciółką.
— Ada — upomniałam ją, chcąc przywołać ją do porządku.
Sama walczyłam ze śmiechem, ale wolałam się nie rozgadywać, a ustalić wszelkie szczegóły, ponieważ firma była dla mnie bardzo ważna.
— Okej, mów, z czym dzwonisz? — Spoważniała, prostując się na krześle.
Poprawiła materiał swojej sukienki, wygładzając go dłonią nawet na biuście i rzuciła mi wyzywające spojrzenie. Ada musiała pozostać Adą, zawsze.
Uśmiechnęłam się pod nosem i pokręciłam z rozbawieniem głową.
— Trzeba spotkać się z ludźmi z fili hotelu Hilton, otwierają kolejny i chciałabym, by znalazł się w naszej ofercie, ale jak sama wiesz, trzeba zrobić rozeznanie, zorientować się w cenach, atrakcjach i...
— Chcesz, bym tam poleciała, tak? — wtrąciła, robiąc dziwną minę.
— I jak widzę, wcale nie masz na to ochoty — zauważyłam, bacznie obserwując ekran, na którym wyświetlała się sylwetka mojej przyjaciółki. Nieco spięta, co wcale nie umknęło mojej uwadze.
— Nie o to chodzi, tylko ich termin obejmuje kolejny weekend, a ja miałam poznać rodziców Dawida i...
— Więc nie ma dyskusji — powiedziałam, uśmiechając się nieznacznie. — To ja polecę. To nadal moje obowiązki, a ty i tak wyręczasz mnie w większości i za to cię kocham — podsumowałam. — Ale skopię ci dupę za to, że nie powiedziałaś mi, że czeka cię coś tak ważnego, poważnie! — zagroziłam, unosząc się.
Wcale nie byłam zła, cieszyłam się jej szczęściem oraz tym, że związek z byłym szefem był tak poważny.
— To tylko spotkanie z jego rodziną. Imieniny dziadka czy coś takiego, więc...
— Ada! — pisnęłam, wchodząc jej w słowo. — Kochanie, on ci się oświadczy! Sialala! — klasnęłam w dłonie, gubiąc przy tym telefon, więc zaczęłam się śmiać.
Na całe szczęście siedziałam na łóżku i komórka wylądowała na pościeli. Złapałam ją i ponownie ustawiłam tak, by Adrianna mogła mnie widzieć.
— Cecylio, nie wiem, co brałaś, co wdychałaś, ale rób to dalej, a ja kończę, nim pozwolę ci się nakręcić i uwierzyć w taki absurd jak moje zaręczyny — oznajmiła poważnie, uśmiechając się z zadowoleniem pod nosem.
Nie umknęło mi to.
— Usialalalal, będzie ślub, sialalala, będzie... — zaczęłam śpiewać, chcąc ją specjalnie wyprowadzić z równowagi, ale ta się rozłączyła.
Tak po prostu zakończyła połączenie, a ja opadłam na pościel, uśmiechając się szeroko. Wszystko się układało. Mnie, Adzie i całej reszcie.
By dopełnić resztę zachowania niczym dziecko, wysłałam Adriannie mnóstwo emotikon z panną młodą, pierścionkiem, serduszkami i kościołem.
Nie wiedziałam, ile czasu spędziłam w sypialni, leżąc, ale gdy usłyszałam dźwięk wbijanego kodu, podniosłam się i skierowałam do drzwi, spodziewając się Theo.
Zauważył mnie od razu po otworzeniu drzwi. Uśmiechnął się szeroko, poprawiając przydługie włosy, które opadły na jego czoło i przyciągnął mnie do siebie, lokując dłoń na dole moich pleców. Policzek przytulił do mojego i chwilę tak trwaliśmy.
— Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do tego uczucia — wymruczał wprost do mojego ucha, przy okazji całując moją skroń, wycofując się.
Spojrzałam na niego bez zrozumienia, marszcząc brwi.
— Do tego, że wracam do mieszkania, w którym jesteś. Dużo lepiej wraca się do miejsca, w którym ktoś na ciebie czeka — wyjaśnił, muskając wargami moje usta. Zlustrował mnie wzrokiem i cofnął dłonie, które trzymał na moim ciele. — Przebierz się, tam, gdzie jedziemy, jest raczej chłodno. Polecam coś ciepłego, zbieraj się, musimy się pospieszyć, jeśli chcemy dotrzeć na miejsce przed zmrokiem — polecił, gestem ręki wskazał mi kierunek. — I Ce, nie pytaj. Nie odpowiem — dodał, zauważając moje otwierające się usta.
Prychnęłam, ale nie sprzeciwiłam się. Posłusznie się przebrałam. Później Theo zabrał nasze walizki i wsiedliśmy do taksówki, którą zamówił.
Nie pojechaliśmy jednak na lotnisko, jak przypuszczałam, a do jego biura. Właściwie na dach, skąd zabrał nas helikopter. Nie zadawałam pytań całą podróż, chociaż miałam wielką ochotę. Huk śmigła i słuchawki, która dawała nam łączność z pilotem, skutecznie studziły mój zapał do rozmowy. Skupiłam się jednak na podziwianiu Bostonu z lotu ptaka. Chłonęłam krajobrazy i czekałam na wielki finał. Moja orientacja w terenie była fatalna, więc już po pewnym czasie zgubiłam się i nie miałam pojęcia, jaki kierunek obraliśmy...
Wysiedliśmy w jakiejś totalnej głuszy. Dosłownie. Dookoła znajdowały się szczere, puste pola i lasy. Dużo lasów, które z góry prezentowały się pięknie, ale na dole wzbudzały strach. Przynajmniej we mnie. W głowie już miałam milion scenariuszy, w których gubię się w tej głuszy i zamarzam. Opatuliłam się nieco szczelniej płaszczem, trzęsąc się od chłodu, ponieważ nie do końca zrozumiałam przekaz Theo, który mówił, że będzie zimniej. Zimniej nie oznacza mrozu.
Spojrzałam na Theo, otwierając usta, chcąc to jakoś skomentować. To był jeden z powodów, dla których nie lubiłam niespodzianek. Potrafiły one bardzo unieszczęśliwić.
— Nie dąsaj się — poprosił, zerkając na telefon. — Za trzy minuty powinien być tu nasz samochód, trzymam rękę na pulsie, łobuzie — zapewnił.
Prychnęłam cicho i pozwoliłam mu się przytulić, ponieważ było mi zimno. Tylko dlatego. Po chwili usłyszałam charakterystyczny dźwięk chodzącego silnika. Zerknęłam na Theo, unosząc pytająco brwi.
— Wybrałem miejsce, gdzie nie znajdzie nas nikt. Aczkolwiek nie sądzę, byś miała ochotę na przeprawy po lesie, więc załatwiłem samochód. I prowiant, możemy spędzić ze sobą kilka dni, z dala od wszystkich — wyjaśnił, uśmiechając się szeroko.
W następnym momencie zatrzymały się przy nas dwa czarne SUVy.
— Theo, kupę lat! — Z pierwszego samochodu wyszedł mężczyzna, od razu kierując się w naszą stronę. Podał rękę mojemu partnerowi i spojrzał na mnie. — A ty to pewnie ta słynna Cecylia, która zdobyła serce najbardziej zatwardziałego kawalera — dodał, wyciągając dłoń.
— Dzień dobry — odpowiedziałam nieco zszokowana. Przesunęłam wzrokiem po nieznajomym, szukając jakichś oznak, które powiedziałby mi, kim jest.
Wysoki, wyższy niż Theo. Szczupły z jasnymi włosami w odcieniu piaskowego blondu, które zaczesywał do góry. Ich długość i ułożenie sugerowały, że gdyby były dłuższe, kręciłyby się.
— Maurycy — powiedział Theo, najpewniej przedstawiając mi znajomego.
— Najpewniej o mnie nie słyszałaś, znamy się jeszcze z czasów podstawówki, ale to w wojsku się zaprzyjaźniliśmy — wyjaśnił Maurycy, mrugając do mnie okiem.
— W wojsku? — zapytałam, nie mając pojęcia o tym incydencie z życia narzeczonego.
— Za dużo gadasz, stary — zaśmiał się Theo, klepiąc Maurycego po plecach. — Wszystko załatwione? — zapytał, ignorując moje pytanie.
— Jasne, jakby coś, znasz mój numer. Do zobaczenia, bawcie się dobrze. Bella kazała wam przekazać zaproszenie na obiad, więc jakby coś, zapraszamy — dodał.
Nie do końca rozumiałam, co się właśnie działo, ale nie pytałam. Uznałam, że Theo wyjaśni mi wszystko, gdy już będziemy sami. Dlatego wsiadłam do samochodu, czekając, aż umieści walizki w bagażniku i sam zajmie miejsce kierowy.
Maurycy i nieznany mi mężczyzna odjechali tym drugim w przeciwnym kierunku.
— Wyjaśnisz mi, o co tu chodzi? — zapytałam, krzyżując dłonie na wysokości klatki piersiowej.
— Jak dotrzemy na miejsce, wyjaśnię ci wszystko, odpowiem na każde pytanie, ale błagam, nie dąsaj się — zapewnił, mrugając do mnie.
Wypuściłam powoli powietrze spomiędzy warg i pokiwałam zgodnie z głową. Dobrze, mogłam to odwlec nieco w czasie.
2199 słów
Wiecie, co robić, prawda? Nie będę się tłumaczyć ani usprawiedliwiać, ale w końcu się udało.
Mam gorączkę, jakby ktoś widział jakieś błędy to będę wdzięczna za wskazanie, całuski!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro