33.1
Obudziły mnie promienie słońca wpadające przez okno, ponieważ najpewniej żadne z nas nie pamiętało, by je zasłonić. Jak na złość światło padało centralnie na moją twarz, więc dalsze próby spania spełzły na niczym.
Westchnęłam cicho, nie mogąc wytrzymać ciepła na policzkach i odwróciłam głowę, sprawdzając czy Theodore śpi.
Włosy opadały na jego czoło, a długie rzęsy wykręcały się, jakby dopiero co użyto na nich zalotki. Od zawsze zazdrościłam mu tej ciemnej oprawy oczu i gęstych, mocnych brwi. Przynajmniej od momentu, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy.
Już wtedy bez trudu dostrzegłam, jak przystojnym mężczyzną był. Irytującym, rządzącym się i lubiącym stawiać na swoim, ale wyróżniającym się w tłumie.
Uśmiechnęłam się pod nosem do tej myśli, chwilę obserwując swojego partnera.
Nagi, okryty jedynie kawałkiem kołdry prezentował się naprawdę dobrze, więc dłuższy moment cieszyłam się widokiem, nim zdecydowałam się podnieść.
Rozglądnęłam się dookoła, omiatając wzrokiem pokój. Pokręciłam głową z niedowierzaniem, zauważając dookoła nasze ubrania, które zostały porozrzucane po kątach wraz z poduszkami. Te również fruwały, gdy my w pośpiechu szukaliśmy miejsca dla siebie.
Zsunęłam się z łóżka. Zamierzałam zrobić śniadanie, ale wcześniej udałam się do łazienki. Potrzebowałam prysznicu. Spałam ledwo trzy godziny i musiałam się jakoś rozbudzić. Nie narzekałam na aktywność, którą wybraliśmy sobie z Theo, ale jednak przerażało mnie to, jak idealnie do siebie pasowaliśmy.
Nigdy nie przypuszczałam nawet, że to właśnie Theodore będzie tym właściwym i jedynym, na zawsze. Potrząsnęłam głową, odkręciłam wodę pod prysznicem i odczekałam chwilkę, nim weszłam do kabiny.
Nie chciałam analizować ani snuć domysłów. Seks był dobry, ba, wspaniały i tego powinnam się trzymać. To niczego nie komplikowało, nie tak jak wyznanie miłości, które mieliśmy już za sobą.
Kilkanaście minut spędziłam, łudząc się, że to ciepła woda będzie w stanie mnie rozbudzić. Nie udało się, więc pozostała mi tylko opcja kawy. Owinęłam ciało ręcznikiem, nie tracąc czasu na szukanie ubrań w szafie i udałam się do kuchni.
Chwilę krzątałam się w niej pomiędzy kolejnymi blatami. Niby pamiętałam, co gdzie się znajdowało, ale nadal miałam zaniki pamięci i musiałam dłużej zastanawiać się nad tym, gdzie na przykład leży odkamieniacz do ekspresu.
Theodore namiętnie zapominał o tym, że i to urządzenie wymagało czyszczenia. Jego sprzątaczka również, ponieważ zupełnie nie znała się na jego obsłudze. Nie winiłam jej za to. Rose była starszą kobietą, która odchowała gromadkę własnych dzieci i z nudów wróciła do dawnych zajęć.
Nie wchodziła w drogę Theo, bywała w mieszkaniu od czasu do czasu, ale dbała o nie na takim poziomie, że jej miesięczne wynagrodzenie było zadowalające. Przynajmniej na tyle, że pracowała już u niego od lat. Właściwie od samego początku.
Zamierzałam delektować się smakiem porannej, ciemnej kawy, gdy poczułam, że mężczyzna miał inne plany. Zaszedł mnie od tyłu, przyszpilając mnie biodrami do lady. Objął dłońmi mój brzuch i pocałował delikatnie w ramię, a następnie ugryzł w szyję, delikatnie, ale jednak.
Zmrużyłam powieki z westchnieniem i przekręciłam głowę, by na niego spojrzeć. Chciałam się odezwać, jakoś to skomentować, ale nie zdążyłam, ponieważ przycisnął usta do moich. Przekręcił mnie, nadal więżąc w swoim mocnym uścisku i kontynuował pieszczotę przez dłuższy moment.
Nie protestowałam. Właściwe żałowałam, że straciliśmy tyle czasu na udawaniu, że łączyła nas przyjaźń. Oczywiście, łączyła, ale bezapelacyjnie była podstawą solidnej miłości. Wtedy to do mnie dotarło. Chociaż nie, docierało długi czas, właśnie.
Aż w końcu dotarło.
— Kiedyś powiedziałem ci, że poproszenie cię o rękę to najlepsza decyzja w moim życiu — zaczął, odchylając się nieznacznie. — Dzisiaj mam pewność, że się nie myliłem — dodał, uśmiechając się delikatnie.
A mi zrobiło się jakoś tak cieplej na sercu, więc odwzajemniłam ten gest, przesuwając dłonie na jego kark, zaplatając ze sobą własne palce. Chwilę wpatrywałam się w jego oczy.
— Nawet za ciebie jeszcze nie wyszłam — zauważyłam z rozbawieniem.
— Jeszcze — podłapał, poruszając rytmicznie brwiami, co w jego wykonaniu wyglądało dość zabawnie.— Mimo to mam pewność — przyznał, trącając swoim nosem mój.
Zaśmiałam się cicho, potrząsnęłam głową, czując, że kosmyki włosów uderzyły w moje policzki. Zauważyłam też minę Theo, która sugerowała, że i jemu się oberwało.
— Dobra, dość, nie zamierzam bawić się w przesłodzoną wersję pary, nie ma mowy — dorzuciłam, chcąc pozbyć się klimatu, który powstawał pomiędzy nami.
Nie żeby mi to przeszkadzało, ale jednak nie chciałam przesadzać.
— Świetnie się składa. — Poluźnił swój uścisk, sięgając po kubek z moją kawą i upił jej spory łyk.
Miał szczęście, że nie była gorąca, bo poparzyłby sobie język, na co zdecydowanie zasłużył.
Nie odezwałam się jednak, a czekałam na dalszą część jego wypowiedzi, bo ewidentnie chciał mi coś powiedzieć.
Chwilę tak się obserwowaliśmy.
— Zrobisz dla nas śniadanie, a ja skoczę pod prysznic — zakończył i odsunął się, odstawiając wcześniej kubek z powrotem na blat.
Zamachnęłam się, mając ochotę go walnąć, ale niestety zdołał mi umknąć. Skrzywiłam się, robiąc naburmuszoną minę, ponieważ to było jedyne, co mogłam zrobić i prychnęłam głośno, wyrażając swoją dezaprobatę.
— Też cię kocham, łobuzie — dodał, wycofując się z kuchni.
Wcale nie byłam na niego zła, a nawet właściwie to ucieszył mnie fakt, że nadal zachowywał się dokładnie tak samo.
Ubiegła noc nie zmieniła nic, a jednocześnie odwróciła wszystko do góry nogami.
Uśmiechnęłam się pod nosem i złapałam kubek w dłoń, kierując się z nim do stołu. Usiadłam na krześle i chwilę tak po prostu siedziałam, dopijając kawę. Nie miałam zbyt wiele czasu, ale miałam pewność, że Theo pomoże mi w przygotowaniu posiłku.
Mimo to nie znalazłam jeszcze żadnego pomysłu na śniadanie, więc delektowałam się aromatem napoju, który niestety się ochłodził. Nie lubiłam chłodnej kawy. Musiała być gorąca, parzyć w język, taka jej wersja najbardziej mi odpowiadała, chociaż byłam w stanie wypić ją nawet po godzinie, o ile tylko miałam na nią ochotę.
Tkwiłam dłuższy moment na swoim miejscu, bawiąc się kubkiem, który trzymałam w dłoniach i nie robiłam nic innego.
Niezaprzeczalnie, pierwszy raz od dłuższego czasu byłam po prostu szczęśliwa. Pamiętałam o problemach, o tajemnicach, które nade mną ciążyły, ale w tamtej chwili zupełnie mnie one nie interesowały.
Spojrzałam na pierścionek znajdujący się na moim palcu i ponownie uśmiechnęłam się sama do siebie. Wprawdzie przyjęłam go pod pretekstem małżeńskiej gry, ale z czasem zrozumiałam, że to było moje życie, nie przedstawienie. Długo się łudziłam i okłamywałam, ale nie mogłam dłużej zaprzeczać prawdzie.
Byłam trochę jak ptak. Wolna. Miałam skrzydła i mogłam odlecieć, ale nie robiłam tego. Ponieważ to właśnie była miłość.
Posiadanie skrzydeł z możliwością odlotu i zostanie w miejscu, przy boku ukochanej osoby.
— Tak jak się spodziewałem. — Usłyszałam za sobą jego głos, więc przekręciłam głowę i spojrzałam na niego, unosząc pytająco brwi.
— Słucham?
— Wiedziałem, że jeśli każę ci przygotować śniadanie, nie kiwniesz palcem, na przekór, jak zawsze — wyjaśnił, uśmiechając się pobłażliwie. — Ale to świetnie się składa, bo mogę porwać cię na miasto. Znam świetną knajpkę, gdzie podają genialną kawę i świetne tosty, więc masz jakieś kilka minut, by się ogarnąć i wychodzimy — oznajmił, wyciągając do mnie rękę.
Złapałam ją i pokiwałam głową. Nie skomentowałam tego. Podszedł mnie, ale nie rozzłościł mnie tym. Znał mnie lepiej, niż ktokolwiek inny.
— A gdzie mój czas na makijaż? Na ułożenie włosów, na...
— Właśnie go tracisz — oznajmił, ciągnąc mnie w stronę sypialni.
Najpewniej nie zamierzał rzucać słów na wiatr i chciał, bym zaczęła przygotowania do wyjścia. Sam miał na sobie tylko ręcznik, którym owinął swoje biodra, więc mogłam podziwiać jego idealnie wyrzeźbioną sylwetkę przez te kilkanaście sekund.
W milczeniu oboje zajęliśmy się ubieraniem. Theodore zabrał ze sobą rzeczy i skierował się do łazienki. Po chwili usłyszałam dźwięk maszynki, więc domyśliłam się, że postanowił pozbyć się zarostu.
Wybrałam więc koszulową sukienkę w kolorze khaki i ją na siebie włożyłam. Dobrałam oczywiście nieco grubsze rajstopy, by nie zamarznąć i związałam włosy w wysoki kucyk.
Wtargnęłam do łazienki, gdzie w twarz wklepałam nieco korektora i to był mój cały makijaż. Pomagał mi fakt, że na hennę chodziłam dość regularnie i moje brwi zawsze wyglądały dobrze. Nie czułam potrzeby nakładania podkładu i pudru czy innych specyfików.
Zebraliśmy się do wyjścia tak naprawdę w dwadzieścia minut, a kolejne czterdzieści poświęciliśmy na dotarcie do knajpki, o której mówił Theo. Nie z powodu korków, nie, dlatego że uznał, że to najlepsza pora na spacer.
Przeszliśmy się, trzymając się za ręce, rozmawiając i śmiejąc. W międzyczasie mężczyzna zignorował kilka połączeń przychodzących, tłumacząc mi, że ta niedziela była dla nas...
— Odbierz, po prostu to odbierz — poprosiłam, zerkając wymownie na komórkę Theo, która po raz kolejny się zaświeciła, sugerując nadchodzące połączenie.
Oczywiście, wyciszył dźwięki, ale to nie pomogło. Ktoś nadal się do niego konsekwentnie dobijał, niemalże co kilka minut.
— To Rachel — wyjaśnił, posyłając mi przepraszający uśmiech.
— Tym bardziej odbierz, to pewnie coś naprawdę pilnego, inaczej nie zawracałaby ci głowy — odparłam, wsuwając kolejny kęs tosta do ust.
Theodore miał rację. W knajpce, w stylu francuskim, w której właśnie się znajdowaliśmy było nie dość, że przytulnie, to i smacznie. Dookoła unosił się apetyczny aromat kawy i ciasta. Nie brakowało tutaj klientów, ale dzięki znajomością mężczyzny dostaliśmy ostatni wolny stolik, tuż przy oknie, zza którego roztaczał się piękny widok na pobliski park.
— Zaraz wracam. — Podniósł się z miejsca, łapiąc telefon. Mijając mnie, pochylił się, by ucałować moją skroń i przesunął palcem po ekranie, odbierając połączenie.
Dokończyłam akurat jedzenie śniadania, gdy krzesło naprzeciw mnie zostało na nowo zajęte. Uniosłam wzrok i napotkałam spojrzenie nieznanych, ciemnych tęczówek.
Zmarszczyłam brwi i koniuszkiem języka zwilżyłam wargi, nim zdecydowałam się odezwać.
— Pomylił pan stoliki — zauważyłam uprzejmie, nie chcąc robić złego wrażenia.
Takie rzeczy się zdarzały, a ja szczerze powiedziawszy miałam nadzieję, że tak właśnie było. Nie miałam siły, by odpierać jakiś nieudany podryw w kawiarni.
— Nie sądzę — odpowiedział pewnie, bacznie mnie obserwując.
Uśmiechnął się w tak diaboliczny, pewny siebie sposób, że aż ciarki przeszły po moim ciele. Przesunęłam spojrzeniem dookoła, szukając Theo, ale nigdzie go nie dostrzegłam.
Niestety nieznajomy bez trudu zorientował się, co robię.
— Jest zajęty, mamy kilka minut, byś mnie posłuchała — powiedział, zyskując tym samym moją uwagę.
Miałam dziwne przeczucie, że doskonale wiedział kim jestem. Kim jest Theodore.
— A jeśli nie zamierzam? — Uniosłam hardo brodę, nie zamierzając dać się zastraszyć.
Mężczyzna ewidentnie taki miał zamiar. Czułam to w kościach. Mimo iż był naprawdę przystojny w swojej orientalnej urodzie, nie spodobał mi się.
— Kochaniutka, wtedy pożałujesz nie tylko ty, ale i twój ukochany — odparł spokojnie, opierając się wygodniej na krześle.
Jedno z ramion przerzucił przez oparcie i uśmiechnął się ponownie.
Nie odezwałam się, zacisnęłam usta w wąską linię i wpatrywałam się w niego, czekając na jakiś ciąg dalszy. Najwyraźniej czegoś chciał.
— Nie znamy się i nie sądzę byś chciała mnie, nas bliżej poznać — zaczął, a ja rozejrzałam się dookoła, dostrzegając w drugim rogu sali dwóch podobnych jemu mężczyzn.
Westchnęłam ciężko.
— Nie jestem pewna czy wiesz, z kim zadzierasz, ale...
— Doskonale wiem, kochaniutka, dlatego tu jestem. Przekaż swojemu kochasiowi, żeby porzucił sprawę Dona Vito, albo...
— Słucham? Don Vito? Poważnie? — Wybuchnęłam śmiechem, nie mogąc się powstrzymać, ale mój moment wesołości trwał naprawdę krótko.
Tak naprawdę byłam przerażona jego słowami, ponieważ bez najmniejszego skrępowania mi groził. Nie miałam pojęcia, o jaką sprawę chodziło, ale wydawało mi się, że Theodore uchodził za eksperta od rozwodów, a nie spraw kryminalnych.
Rzadko kiedy mieszał się w wielkie afery. Wolał spokojną formę zarobku z możliwością skopania tyłków niewiernym partnerom. Miałam świadomość, że Theo gardził zdradą na równi z kłamstwem. Wolałam wierzyć w to, niż podejrzewać, że sprawa, która wiązała się z Laioness była, aż tak poważna.
Wzrok nieznajomego zmroził mnie, więc znieruchomiałam, prostując się gwałtownie.
— Przekaż mu, że albo porzuci swoje zamiary albo zrobi się nieprzyjemnie.
— Grozisz mi? Nam? — spytałam, mając pewność, że właśnie to robił.
— Informuję, by nie było żadnych nieporozumień. — Uśmiechnął się szyderczo, podając mi dużą, brązową kopertę.
Wzięłam ją automatycznie, nie myśląc nad tym, co właściwie robiłam.
— I nie muszę chyba dodawać, że znamy twój adres, twoich rodziców i tak dalej, prawda? To zbyteczna formalność — zakpił, podnosząc się.
Mrugnął do mnie i oddalił się, zostawiając mnie samą.
Z mętlikiem w głowie, z mocno, wręcz chaotycznie bijącym sercem i z zawartością koperty, którą bałam się otworzyć.
Siedziałam tak chwilę, aż w końcu przy stoliku ponownie pojawił się mój narzeczony. Przestraszona podskoczyłam w miejscu, zakrywając wolną dłonią usta.
— Coś się stało? — spytał, marszcząc podejrzliwie brwi.
Oddałam mu tylko kopertę, a on ją pospiesznie otworzył. I po zobaczeniu zawartości znieruchomiał, wpatrując się w fotografię, którą trzymał w dłoni. Trzęsącej się dłoni.
2000 słów
Nie będę ukrywać, jestem ciekawa, co myślicie, więc liczę na jakieś komentarze z Waszej strony. I przepraszam, obiecałam Wam, że zacznę pisać regularnie i publikować, ale kończenie historii mnie przerasta. Trochę tak jakbym musiała oddać własne dziecko, przeraża mnie sama wizja, więc nie wiem kiedy kolejna część. Pamiętajcie, klawiatura nie gryzie, naskrobcie coś dla mnie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro