Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30.2

            Kilka drinków i godzin później bawiłam się w najlepsze u boku Ady, która również się nie oszczędzała. Skakała, wykonywała jakieś skomplikowane piruety, zmuszając mnie do tego samego. Dlatego też, pomimo początkowego oporu, znajdowałam się na środku parkietu, jednego z krakowskich klubów i pozwalałam przyjaciółce na owijanie się wokół mnie. Oczywiście, wolałam, by to Adrianna mnie dotykała, niż wszyscy ci obcy ludzie, którzy co jakiś czas nas zaczepiali.

Nie przeszkadzało mi również to, że to ona była zawodową tancerką, a przynajmniej tą, która jakąś dekadę ze swojego życia spędziła na lekcjach. Preferowała taniec nowoczesny, aczkolwiek, o ile pamięć mnie nie myliła, zaliczyła również kurs towarzyskiego. Wytrzymała jakieś pół roku, ale to już było coś. Ja natomiast miałam słomiany zapał, a przynajmniej w podstawówce. Później dojrzałam do tego, że jeśli już coś robię, to robię to na sto, a najlepiej dwieście procent.

Na całe szczęście nikt nie był na tyle nachalny, by nie dać się spławić po kilku słowach. Nie mówiąc już o tym, że panna Jaros wcale nie szczędziła wulgarnego języka, gdy ktoś zbytnio ją denerwował.

Bawiło mnie to.

To, jak bardzo waleczna była, gdy chodziło o wyznaczanie granic naszego wspólnego terytorium. Twierdziła, że nie każda dziewczyna, która bywała na imprezach samotnie, szukała kogoś na podryw. Czasami chodziło o samą zabawę. Zazwyczaj nam o to chodziło. Wydawało mi się, że kierowała się tym przekonaniem bardzo krótko, ale nie kłóciłam się. Wolałam sobie tego oszczędzić, bo czasami rozmowy z Adrianną przypominały mówienie do ściany. Przypominała pod tym względem Theo, ale szybko porzuciłam tę myśl. Podobno i ja bywałam niezwykle uparta.

Po chwili poczułam, że ktoś objął mnie od tyłu, przy okazji opierając dłonie na moim pasie. Podskoczyłam z wrażenia w miejscu i odwróciłam głowę, chcąc zorientować się, kim był ten intruz.

Dopiero po krótkim momencie paniki, zauważyłam, że to była roześmiana Aśka.

Jej jasne włosy, które skróciła po ślubie, opadały dookoła jej twarzy, tworząc swobodne fale, co było najpewniej efektem użycia przez nią lokówki. Zazwyczaj była zbyt leniwa, by wykonywać takie zabiegi, ale jeśli chodziło o imprezy, potrafiła spędzić długie godziny przed lustrem.

Zlustrowałam ją wzrokiem, dostrzegając, że miała na sobie czarną, kusą, połyskującą sukienkę. Przytuliłam ją, witając się z nią. Dokładnie to samo zrobiła z Adą, podczas gdy ja wpatrywałam się w mężczyznę, który stał tuż za nią.

— Co wy tu robicie? — wykrzyczałam, starając się, by mnie zrozumieli poprzez dźwięk głośnej muzyki, która nas otaczała, dosłownie wibrując w naszych żyłach.

— Błagam, wyszłam za mąż, a nie porzuciłam życie towarzyskie — skomentowała rozbawiona Joanna, szturchając mnie łokciem w bok. Złośliwości po ślubie również się nie pozbyła. — Prawda, kochanie? — Rzuciła wymowne spojrzenie Mateuszowi, który wymienił się buziakiem z Adrianną, a później ze mną.

— Co racja, to racja, szukaliśmy was, siedzimy w Bani, dołączycie? — odpowiedział, uśmiechając się do nas szeroko.

Nie musiałam odpowiadać, podekscytowanie bijące z oczu Adrianny mówiło samo za siebie. Co więcej, wcale nie była zaskoczona ich widokiem, co dawało mi pewność, że wszyscy to planowali, ale zapomnieli mi o tym wspomnieć. Pokręciłam głową, rozkładając bezradnie ręce i pozwoliłam pociągnąć się w stronę szatni, gdzie znajdowały się nasze rzeczy. W końcu, co mogłam w obliczu siły wyższej, którą była paczka moich przyjaciół.

— Wszyscy są? — zapytałam, ubierając płaszcz.

Poprawiłam kołnierz i zapięłam guziki, krocząc w stronę wyjścia, a właściwie przeciskając się pomiędzy tłumem, który próbował wejść do środka.

— Bianki nie ma. Kornelia i Benjamin, czekają — odpowiedziała Asia, poruszając znacząco brwiami.

Prawdą było, że nie widzieliśmy się całą paczką od ich wesela, ale nikt z tego powodu nie miał pretensji. Każde z nas miało własne życie i czasami, ciężko było dopasować odpowiedni termin. Często kogoś brakowało. Jednej albo i dwóch osób. Grunt to to, że mimo nadmiaru obowiązków, nasza przyjaźń nadal istniała.

Każde z nas miało świadomość, że kolejne odbierze telefon, nawet w środku nocy. Tak to działało. Od dobrych kilku lat.

— McBoski nieobecny? — zagaił Mati, wyrównując ze mną krok.

Aśka i Ada, trzymając się za ręce wypadły z lokalu, kierując się pospiesznie w znanym nam kierunku. Wiedzieliśmy, gdzie zmierzają, więc się nie spieszyliśmy. Szczególnie że ja nienawidziłam biegać po rynku w obcasach.

Było to niewygodne i często stwarzało okazję do zwichnięcia kostki, o ile nie do złamania. Nie wspominając już o tym, że w środku zimy możliwość ta wzrastała dwukrotnie.

— Kilka dni temu wrócił do Stanów, wiesz, jak jest — odparłam, posyłając mu lekki, nieco zakłopotany uśmiech.

Wiedziałam, że przyjaciel wcale mnie nie oceniał, ale poczułam dziwną potrzebę, by się wytłumaczyć.

— No właśnie nie. — Rzucił mi krótkie, pełne rozbawienia spojrzenie i szturchnął mnie delikatnie łokciem w bok.

Jemu wydawało się, że to było lekko, ale ja z wrażenia i z zaskoczenia się zachwiałam. Na całe szczęście złapał mnie za ramię, pomagając mi utrzymać równowagę, jednocześnie spoglądając na mnie z niedowierzaniem. A to on był temu wszystkiemu winny.

— Dopiero próbujemy dopracować nasz plan na życie, jak to ma wyglądać — kontynuowałam myśl, poprawiając zbłąkany kosmyk włosów. Założyłam go za ucho. — Nigdy nie sądziłam, że...

— Dobra — przerwał mi, unosząc dłoń, chcąc zmusić mnie do milczenia. — To słyszałem już milion razy. Ty nie spodziewałaś się, ale każdy z nas tak. Chemia pomiędzy waszą dwójką jest zbyt oczywista. Nawet ja ją zauważyłem, a żaden ze mnie romantyk — zakpił, uśmiechając się kąśliwie.

Poprawił poły płaszcza, który miał na sobie i przeniósł spojrzenie przed nas, szukając wzrokiem swojej żony i Ady. Oddaliły się od nas, skacząc radośnie. Nadal trzymały się za dłonie i co jakiś czas robiły kółka niczym małe dzieci. Adrianna była pijana, a usprawiedliwienia Aśki nie znałam. Najpewniej było podobne jak u tej pierwszej.

Po chwili dziewczyny zatrzymały się, a Duśka wyjęła z torebki komórkę i zajęła się robieniem selfie. Lubiła to. W ciągu kilku ostatnich godzin zrobiła nam jakieś sto zdjęć. I nikt nie był zaskoczony tym, że Ada żyła mediami społecznościowymi. Była takim typem. Po prostu.

— Najwyraźniej jestem, byłam ślepa — zauważyłam, cmokając z dezaprobatą. Dziwnie było słuchać tego, że każdy dookoła zakładał, że nasza miłość była tak oczywista.

— Mniejsza o to. — Zbył mnie, machając ręką. Rzucił mi krótkie spojrzenie i uśmiechnął się sardonicznie pod nosem. — Chciałem spytać o ten wyjazd, to pewne? — zapytał, a ja w momencie zorientowałam się, że Adrianna powiedziała im wszystko.

Dosłownie. Ledwo podjęłam decyzję, a oni znali prawdę.

Z ociąganiem pokiwałam głową, na znak potwierdzenia i podrapałam się w czoło. Mateusz zawsze uchodził za tego rozsądnego, analizującego wszystko członka naszej paczki. Nie należał do spontanicznych osób, dlatego początkowo nie wierzyliśmy, że jego związek z szaloną Aśką wypali. No i się stało. Zostali małżeństwem, a niemożliwe stało się czymś niezaprzeczalnie oczywistym.

Zakręcona organizatorka przyjęć i pilot. Historia niczym z bajki.

— Naprawdę długo biłam się z myślami, analizowałam to i doszłam do wniosku, że to słuszne wyjście — zauważyłam, wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza.

Nie zabrałam ze sobą rękawiczek, a pogoda nas nie rozpieszczała. Wbrew naszym oczekiwaniom, zima nadeszła i trwała w najlepsze, goszcząc nas mroźnymi nocami, opatulonymi puszystymi warstwami śniegu.

Mati nic nie odpowiedział, mruknął tylko coś niezrozumiale pod nosem, krocząc przed siebie sprężystym krokiem. Dłuższą chwilę szliśmy w milczeniu, aż w końcu dotarliśmy do lokalu, który był naszym miejscem docelowym.

— Zaraz przyjdziemy, idźcie! — polecił Mateusz, dostrzegając, że jego żona wraz z przyjaciółką, zatrzymały się w progu, czekając na nas.

Rzuciłam mu pytające spojrzenie, ale nie skomentowałam tego. Posłałam tylko szeroki, pewny uśmiech w kierunku dziewczyn i machnęłam ręką, chcąc je pogonić i zmusić do tego, by posłuchały mężczyzny.

— Nie zrozum mnie źle...

— Brzmi groźnie — mruknęłam, ale widząc jego minę, pokiwałam głową, wyrażając zgodę na milczenie. Gestem dłoni wykonałam ruch, jakbym zamykała buzię na kłódkę i czekałam na jego dalsze słowa.

Wypiłam trochę alkoholu, ale w tamtym momencie odniosłam wrażenie, że wcale nie odczuwałam już jego skutków.

— Nie zrozum mnie źle, ale wydaje mi się, że ta decyzja to forma ucieczki — zauważył, a ja rozchyliłam usta, chcąc zaprzeczyć, ale gestem ręki nakazał mi milczenie.

Zapowietrzyłam się, ale posłusznie milczałam.

— Chodzi mi o to, że nadal nie znasz prawdy. Nadal nie skonfrontowałaś się z Aleksandrem i wydaje mi się, że powinnaś to zrobić, nim będzie za późno. Niezależnie od tego, jak bardzo boli prawda, zasługujesz na to, by ją znać — dodał, a ja się skrzywiłam.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego podejrzliwie. Brzmiał tak, jakby wiedział więcej, niż ja. A przecież to nie było możliwe, ponieważ znał tylko mój punkt widzenia i moje prawdy.

— Nie wierzysz w to, że ja i Theo...

— Ce! — jęknął zirytowany, łapiąc w palce moje ramię. — Ty i Theo to coś, w co wierzę i czemu kibicuję, ale znam cię. Wiem, że będziesz się tym dręczyć. Wiem, że za fasadą zdenerwowanej panny młodej, kryje się przerażona Cecylia, która chce znać prawdę. Wiem, że kochasz Theo, ale... nigdy, tak naprawdę nie zakończyłaś historii z Olkiem. I najwyższa pora na to. Nawet jeśli prawda ma być paskudna, walcz o nią. Każda prawda jest tego warta — dodał z mocą.

Nie spodziewałam się tego po nim, ale wiedziałam, że każde z jego słów dyktowane było troską. O mnie. Nie podobały mi się one, ale nie chciałam mówić tego na głos.

Westchnęłam cicho, wypuszczając powoli powietrze spomiędzy warg. Poczułam chłód. Chwilę wcześniej towarzyszyła mi lekkość i wesołość, ale po wypowiedzi przyjaciela, poczułam niepokój.

Ciężar tajemnicy matki Theo nadal na mnie ciążył. I wiedziałam, że Olek coś ukrywał. Czułam to, ale nie chciałam drążyć. Nie miałam na to siły, gdy moje życie przypominało kolejkę górską u boku Amerykanina.

— Wiesz coś? — spytałam, unosząc spojrzenie.

Przeniosłam je z czubków moich szpilek, na jego przystojną twarz, po której przemknął cień niepokoju. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ale mi wystarczyło. Nie umknęło to mojej uwadze, ale przyprawiło mnie o kolejną dawkę niepokoju.

— Wiesz — podsumowałam, kopiąc niewidzialny kamyk.

Znałam Mateusza na tyle długo, że miałam pewność, że nie puści pary z ust. Jeśli nie chciał, nigdy nic nie mówił.

— Wiem, że coś jest nie tak, wiem, że nie rzucił cię, bo tak. Nie znam prawdy, nawet mi nie chciał powiedzieć, ale...

— Rozmawiałeś z Olkiem? — dopytywałam, podłapując wątek.

Niezbyt grzeczne było przerywanie mu, ale to było silniejsze ode mnie.

— Cóż, początkowo chciałem mu obić twarz, za to, co ci zrobił, ale później zrozumiałem, że... był równie załamany, co i ty. Po prostu z nim pogadaj, nim na dobre spakujesz walizki. Albo to przemyśl, tylko o to proszę, okej? — zaproponował, uśmiechając się do mnie przepraszająco.

Jakby chciał przeprosić za to, że burzył cały spokój, który zdołałam osiągnąć do tamtej pory.

Pokiwałam głową, zwilżyłam koniuszkiem języka dolną wargę i przygryzłam ją do wewnątrz, kierując się do środka. Potrzebowałam alkoholu, nie chciałam tego analizować i nie chciałam, by w moich myślach na nowo pojawił się Aleksander.

Chciałam go pogrzebać w odmętach pamięci i ruszyć dalej.

Ruszyłam już dalej, prawda?

— Potrzebuję drinka — powtórzyłam na głos własną myśl i wsunęłam dłoń pod ramię przyjaciela, ciągnąc go w stronę drzwi.

Posłałam uśmiech do ochroniarza, który stał pod nimi i palił papierosa, witając się z nim. Faktem było, że znałam sporo osób z obsługi tego miejsca, ponieważ wielokrotnie tam bywałam. Na tyle często w pewnym momencie, że dodałam kilkoro znajomych na facebook'u.

W milczeniu, w akompaniamencie muzyki, przemierzyliśmy długi korytarz i dotarliśmy do głównej sali, gdzie w rogu, przy jednym z okrągłych stolików siedziała nasza paczka. Brakowało tylko Benjamina, ale byłam pewna, że to dlatego, że poszedł po drinki.

To już była tradycja, że w naszym gronie, to mężczyźni robili za kelnerów, jeśli żadna z nas nie wykazywała chęci, by biegać po alkohol.

— Cześć, miśki — rzuciłam, starając się brzmieć wesoło.

Najwyraźniej mi się udało, bo nikt nie zwrócił na to uwagi, nie licząc Mateusza, który po raz kolejny posłał mi pełne współczucia spojrzenie, jakby stało się coś złego.

A przecież on zasugerował tylko, że mój były rzucił mnie z jakiegoś ważniejszego powodu, niż początkowo zakładałam.

Zsunęłam z ramion płaszcz i przewiesiłam go przez krzesło, które zastąpiło nam wieszak.

— Miłość ci służy — podsumowała Kornelia, wpatrując się we mnie. Podniosła się, cmoknęła mój policzek i opadła z powrotem na miejsce.

W tym czasie zdołałam zauważyć, że miała na sobie czerwoną, obcisłą, dzianinową sukienkę, która leżała na niej niczym druga skóra, idealnie podkreślając walory jej szczupłej sylwetki.

Była wysoka i chuda. Nigdy nie ćwiczyła, ale przemiana materii pozwalała jej na wiele. Ciemne włosy, zazwyczaj sfalowane, wyprostowała i rozpuściła. Wyglądała pięknie.

Adrianna wybuchnęła śmiechem i złapała mnie za dłoń, ciągnąc w dół, zmuszając mnie tym samym, bym usiadła.

— Nie służy. Rzuca jej się na mózg. Jak już mówiłam, Cecylia chce zamieszkać w Stanach, więc... cieszmy się chwilą! — poleciła, żartobliwie.

Wiedziałam, że to był dowcip, więc uśmiechnęłam się do niej, by po chwili zrobić oburzoną, dość naburmuszoną minę, udając, że jednak się o to obrażam.

— Zaraz stąd wyjdę — oznajmiłam, unosząc wysoko brodę, odwracając głowę, unikając patrzenia na najlepszą przyjaciółkę.

Ta ponownie zaczęła się śmiać.

— Widzę, że nadal jest wesoło, cześć, piękna. — Usłyszałam za sobą znajomy głos, więc przekręciłam głowę.

Uśmiechnęłam się szeroko do szatyna, który podszedł do naszego stolika, stawiając tackę z shotami na jego blacie.

Pochylił się i ucałował mój policzek, drażniąc moją skórę swoim szorstkim zarostem.

Benjamin zawsze lubił podążać za modą, więc jak tylko brody stały się modne, zapuścił takową. Dodatkowo przestał skracać włosy i na czubku jego głowy dumnie prezentował się koczek samuraja.

Wszystko to dodawało mu uroku i męskości. Niejedna kobieta traciła dla niego głowę, ale on, niezmiennie od lat, uznawał tylko przygody. Nie chciał związków. I każde z nas to szanowało. A on szanował nasze relacje.




2234 słów.
Cześć, Misie kolorowe. Miałam skończyć ten rozdział później, ale uznałam, że każdemu należy się przerwa od nauki, nie? W każdym razie, dziękuję, że Was tu nadal tyle jest, że czekacie. Witam nowe osoby i standardowo, przypominam, ja nie gryzę, więc wiecie, co robić. Całuję! Aaaa i informuję, że zaczęły mi się zaliczenia, także no, błagam, nie pytajcie o kolejne rozdziały, to niestety irytuje i odbiera radość z pisania, dziękuję za uwagę.
Jo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro