Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26.2

               Pożegnałam się z Veronicą, obiecałam jej, że pojawię się u niej wieczorem i opuściłam szpital. Nie czułam się zbyt pewnie, ponieważ nadal posiadałam całe mnóstwo wątpliwości co do własnego postępowania. Mieszałam się w rodzinny dramat, a nie byłam nawet jej członkiem. Wprawdzie planowałam wyjść za Theo, ale to był układ, co sprawiało, że moje prawa były jeszcze mniejsze.

Jęknęłam cicho, podchodząc do taksówki, która stała na postoju i zmarszczyłam brwi. Chciałam jakiegoś wsparcia, jakiejś mądrej rady, co dawało mi pewność, że Theodore potrzebował tego wszystkiego bardziej. Czułam się nieswojo, znając tak wielką tajemnicę, dlatego też po części rozumiałam rozgoryczenie swojego narzeczonego. Nie dzwoniłam do Adrianny, bo ona miała sporo na głowie, a dodatkowo musiała załatwić sprawy związane z moją pracą.

Podałam kierowcy adres firmy i wyszukałam numer telefonu do knajpki, w której lubiłam jadać. Byłam pewna, że i Theo nie zjadł śniadania, dlatego chciałam zmusić go do wspólnego lunchu. Zamówiłam nam makarony, które oboje lubiliśmy i poprosiłam o dostarczenie do biura mężczyzny. Dzięki temu mogłam oszczędzić nieco czasu i nie musiałam jechać jeszcze do lokalu, by odebrać zamówienie.

Dokładnie czterdzieści minut później znalazłam się na parterze wieżowca, w którym Theodore wynajmował całe piętro. Kątem oka dostrzegłam, że dostawca tłumaczy Caroline, do kogo dokładnie zmierza.

— Cześć, Caro — rzuciłam wesoło, podchodząc do lady. — I dzień dobry — rzuciłam w stronę młodego mężczyzny, który najpewniej był studentem.

Jasne włosy, wystawały spod czapeczki, na której widniało logo knajpki. Uśmiech miał nieco krzywy, aczkolwiek uroczy i potrafił przykuć nim uwagę.

— Dzień dobry — odpowiedzieli chórkiem, co skomentowałam krótkim, przyjaznym uśmiechem.

— Pan najpewniej do mnie, odbiorę zamówienie dla Theo — oznajmiłam, wyciągając z torebki portfel, chcąc zapłacić.

Podałam mu banknot, oznajmiając, że nie chcę reszty i zerknęłam na Caroline, gdy tylko chłopak oddalił się, rzucając kilka słów na pożegnanie.

— Nie miałam pojęcia, że jesteś w mieście — zauważyła nieco oskarżycielsko kobieta, celując we mnie palcem. Nie była zła, ale każdy, kto ją znał, wiedział, że lubiła znać wszystkie plotki. I jeśli chciało się czegoś dowiedzieć, wystarczyło zapytać właśnie ją. — Zostajesz na dłużej?

— To krótka wizyta, sama wiesz, chciałam zobaczyć...

— Rozumiem — przerwała mi, uśmiechając się przesłodko, ze zrozumieniem. — Nie będę cię zatrzymywać, aczkolwiek wypijemy razem kawę, później, dobrze? — poprosiła, wydymając lekko usta.

Zazwyczaj bawił mnie ten gest, ale w jej wykonaniu wyglądał całkiem uroczo. Chciała wyciągnąć ode mnie informację, ale wcale mnie to nie dziwiło. Na jej miejscu też byłabym ciekawa nowinek dotyczących mojego szefa.

— Postaram się, ale niczego nie obiecuję, mam sporo na głowie, ale na pewno dostaniesz zaproszenie na nasze przyjęcie ślubne za kilka miesięcy. — Mrugnęłam do niej okiem, posyłając jej kolejny, radosny uśmiech i skierowałam się w stronę windy, biorąc przepustkę, którą przesunęła na ladzie.

— Trzymam cię za słowo, kochana! — pisnęła radośnie, opierając się w fotelu i wykonując w nim obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni.

Zaśmiałam się, przeszłam przez bramki i weszłam do windy, wciskając przycisk, odpowiadający za właściwe piętro. Z torby unosił się przyjemny zapach jedzenia. Po kilku minutach znalazłam się pod biurem mężczyzny.

— Cześć, Rachel — powitałam jego asystentkę, dostrzegając ją przez framugę drzwi, przez które przechodziła.

— Oo. — Zatrzymała się, rozchylając usta. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się do mnie. — Cześć — odpowiedziała. — Jak mija dzień?

Nie spodziewała się mnie, a przecież była świadoma mojej obecności w Bostonie. Z drugiej strony, dawniej też bywałam w mieście, a nie odwiedzałam mężczyzny w pracy. Nigdy.

— Dobrze, dziękuję, a tobie? — zagaiłam, rozpinając płaszcz, który na sobie miałam. — Theo u siebie?

— Dziękuję, dobrze, tak, tak. — Pokiwała głową. — Nie jest dzisiaj w najlepszym humorze — ostrzegła, zastanawiając się nad tym dłuższą chwilę.

Czy w ogóle powinna mi powiedzieć? Rozumiałam to, ponieważ mimo wszystko był jej szefem. Uśmiechnęłam się do niej leciutko.

— Wiem, to moja wina — przyznałam, uśmiechając się przesłodko. Miałam pewność, że Theo nie chciał, by wszyscy wiedzieli o jego rodzinnych problemach. — Lecę do niego, jest sam?

— Tak, kolejnego klienta ma za dwie godziny — odparła, poprawiając teczki, które trzymała w dłoniach. — Masz ochotę na kawę? Coś do picia?

— Jeśli to nie problem, napiłabym się herbaty, owocowej, smak bez znaczenia, dziękuję. — Pokiwałam głową i sięgnęłam po klamkę.

— Czekaj, wezmę twój płaszcz — dorzuciła, zatrzymując mnie w miejscu.

Zdjęłam go więc z siebie i oddałam jej go, dziękując jej. Weszłam do gabinetu. Tym razem mężczyzna siedział przy biurku i wypełniał jakieś dokumenty, a przynajmniej takie wrażenie sprawiał.

Usłyszał trzask otwieranych drzwi, więc uniósł głowę i spojrzał w moim kierunku. Zmarszczył brwi, nie ukrywając tego, że moja wizyta mu się nie podobała.

— Przyniosłam jedzenie — oznajmiłam, pokazując mu torbę, trochę tak, jakbym machała mu białą flagą przed nosem.

Wcale nie chciałam się kłócić, ale nie planowałam rezygnować z własnego zdania w tej sprawie. Mógł się ze mną nie zgadzać, ale ja chciałam go wspierać, pomimo wszystko. Przynajmniej taki miałam plan.

— Gdzie jest haczyk? — zapytał, unosząc sceptycznie brwi.

Wzruszyłam lekko, dość obojętnie ramionami i podeszłam do biurka. Zajęłam fotel dla gości i wyjęłam dwa tekturowe pojemniki ze środka. Oddałam mu jeden.

— Musisz ze mną porozmawiać — odparłam, uśmiechając się niewinnie.

— W takim razie podziękuję, jestem zajęty — mruknął, zamykając laptopa. Odsunął urządzenie na bok i rzucił mi pełne politowania spojrzenie.

Jakbym była upierdliwym owadem, którego ciężko było się pozbyć. Zaśmiałam się cicho i pokręciłam z rozbawieniem głową.

— Ja nie daję ci wyboru, ja cię informuję — ostrzegłam, biorąc plastikowy widelec pomiędzy palce. Nabiłam na niego salami i wsunęłam je do ust. — Jakiś czas temu powiedziałeś, że źle się za to zabieramy, że traktujemy to, jak układ, a nie związek. Dlatego przestałam. I oto jestem, jako twoja narzeczona mam prawo się wtrącać w twoje życie, zdecydowanie mam — wyjaśniłam, celując w niego widelcem.

Uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam na niego wymownie, a on się skrzywił.

— Już tego żałuję — powiedział, a ja powstrzymałam się od teatralnego wywrócenia oczami.

Robił to specjalnie, chciał wytrącić mnie z równowagi. Dlatego powinnam puszczać takie uwagi mimo uszu.

— Nie musisz ze mną rozmawiać, wiem, że cię to boli — zaczęłam, krzyżując ze sobą nasze spojrzenia. — Ale musisz pamiętać, że jestem. Nie rozumiem twojego zachowania, ale wiem, że to boli. Więc jestem. A ty musisz o tym pamiętać. — Sięgnęłam poprzez biurko po jego dłoń i oparłam na niej swoją. Uśmiechnęłam się do niego lekko. — Nadal podtrzymuję moją wersję.

— Nie chcę o tym rozmawiać — ostrzegł, prostując się, tym samym uwalniając swoją dłoń z mojego uścisku.

— W porządku, więc porozmawiamy o innym problemie, równie ważnym — postanowiłam, uśmiechając się złośliwie.

Nie powinnam kopać leżącego, ale wiedziałam, że musiałam zająć się tą sprawą. Innej opcji nie było.

— Problemie? Mamy jeszcze jakiś problem? — dopytywał, wyraźnie zainteresowany.

Pochylił się, oparł łokcie na blacie i zaczął mi się uważnie przyglądać.

— Jasne, nazywa się Laioness — warknęłam, nie potrafiąc zapanować nad irytacją.

Nie miałbym nic przeciwko niej, gdyby nie fakt, że miałam pewność, że chce go uwieść. I najpewniej dokładnie to robiła, gdy mnie nie było obok.

— Cecylio, na litość...

— Nie. — Uniosłam dłoń, nakazując mu tym samym milczenie. — Myślałam, że skoro się zaręczyliśmy, to ona zniknie z twojego domu, bo nie chcę jej obecności. I nie wyobrażam sobie mieszkać z tobą i z nią, po ślubie. Dlatego informuję cię, że dopóki ona tam jest, mnie tam nie będzie. To wszystko. Do niczego cię nie zmuszam, to twój dom, twoje decyzje, ale... — zamilkłam, wzruszając lekko, dość obojętnie ramionami, chociaż liczyłam się z tym, że mogłam go tym rozwścieczyć.

Skrzywił się, zmrużył oczy i prychnął cicho.

— Jasne, do niczego mnie nie zmuszasz, ale stawiasz mi ultimatum — sarknął, podnosząc się z miejsca.

Normalnie wybrałby Laio, tylko po to, by mnie wkurzyć, ale tym razem musiało być inaczej. Miałam nadzieję, że będzie liczył się z moim zdaniem, dlatego zajęłam się jedzeniem, ponieważ mój żołądek domagał się posiłku. Nie jadłam nic od kilkunastu godzin, zbyt zajęta podróżą i odkrywaniem prawdy.

Zaczął spacerować po biurze, najpewniej nie chcąc wrzeszczeć, aczkolwiek złość wręcz biła z jego postawy. Zacisnął dłonie w pięści, wsunął je do kieszeni materiałowych spodni i się skrzywił.

— Nie lubię jej, nie ukrywam tego. Mówię wprost. — Zerknęłam na niego, mrugając pospiesznie powiekami, chcąc wyglądać na niewiniątko.

— Ja nie cierpię Aleksandra, a mimo to...

— O nie! — wtrąciłam, gwałtownie się podnosząc. — Nie ma tak! On ze mną nie mieszka, a gdy chciałam z nim porozmawiać, powiedziałam ci o tym, więc to ty postępujesz nie fair, mieszkając ze swoją byłą — zauważyłam, zaciskając usta w wąską linię.

Przygryzłam od wewnątrz policzek i wypuściłam powietrze przez nos, starając się nad sobą zapanować. Dałam wytrącić się z równowagi, a tego nie chciałam. Taki był jego cel i ponownie go osiągnął, dupek.

— Gdyby była taka opcja, wybrałabyś jego, nie oszukujmy się. — Skrzywił się, wypowiadając te słowa i podszedł do mnie, unosząc dłonie w geście poddania.

Najwyraźniej i on zauważył, że ta wypowiedź była przesadą.

Zamknęłam się i wycofałam z powrotem na fotel, sięgając po swoją porcję makaronu. Nie otworzyłam ponownie ust, chociaż miałam na to wielką ochotę. Wrzeszczeć, o tak. Chciałam krzyczeć, aczkolwiek wybrałam bezpieczniejszą opcję, milczenie. Wzięłam ponownie widelec i wsunęłam porcję do buzi. Nie smakowało mi, ale musiałam się czymś zająć, nawet jeśli miałam wrażenie, że jedzenie stawało mi w gardle.

— Ce...

— Nie, nic już nie mów. Zrozumiałam twój wybór. Zostanę na noc u Vee, jakbyś chciał pogadać, znasz mój numer, adres również — powiedziałam. Mój ton był oschły, ale na nic więcej nie potrafiłam się zdobyć.

Doskonale wiedział, gdzie uderzyć, żeby bolało. Kąsał, celowo, ponieważ chciał sobie ulżyć, ale nie mogłam odpuścić mu czegoś takiego. Nawet jeśli wcale nie chciał mnie skrzywdzić.

— Cecylio, ja...

— Nie — przerwałam mu ponownie, kręcąc głową, ignorując uparcie szczypanie oczu, które zwiastowało nadejście płaczu. — Nic nie mów, nie chcesz ze mną rozmawiać, dotarło do mnie — dorzuciłam, zwilżając językiem dolną wargę.

Chłód ogarnął moje ciało, ale nie przejęłam się tym.

— Obrazisz się teraz? — zapytał, uważnie mi się przyglądając.

Zerknęłam na niego i pokręciłam w ramach zaprzeczenia głową.

— Nie, zjem teraz lunch, wypiję herbatę, którą zaraz przyniesie mi twoja asystentka i pójdę, by nie przeszkadzać ci w pracy. Najpewniej pojadę do Ronnie — wyjaśniłam, poprawiając zbłąkane kosmyki włosów, które opadły na moją twarz. — Zajmę się pracą, musiałam wysłać Adę do Jerozolimy, ponieważ zadzwoniła do mnie twoja ciocia — dodałam, tłumacząc.

— Mam mieć poczucie winy? — Uniósł kpiąco jedną z brwi, podchodząc do biurka. Oparł się na nim biodrem, zatrzymując spojrzenie swoich czekoladowych oczu na mojej twarzy.

— Ty to powiedziałeś — mruknęłam niechętnie, przesuwając makaron po pudełku.

Najpewniej odpowiedziałby na to coś, ale usłyszeliśmy pukanie. Do jego gabinetu weszła Rachel, z parującym kubkiem, w którym niosła moją herbatę. Podziękowałam jej, uśmiechnęłam się nawet i zakończyłam rozmowę. Theodore wydał jej kilka poleceń i pozwolił jej odejść, prosząc, by nikt mu nie przeszkadzał.

Zrezygnowałam z jedzenia. Wzięłam napój i podeszłam do ogromnego okna, za którym rozciągał się piękny widok na park. Liście drzew, gdzieniegdzie miały jeszcze jesienne kolory, aczkolwiek większa ich część już opadła. Zima nadchodziła.

— To nie tak, że dowiedziałem się kilka dni temu prawdy. Podejrzewałem to od dawna — zaczął, po dłuższej chwili milczenia. — Właściwie nawet wiem, kto jest moim ojcem. Przynajmniej mam swoje domysły. Ironiczne w tym wszystkim jest to, że to Polak — dorzucił.

Nie spojrzałam na niego. Nie chciałam go popędzać ani zmuszać do mówienia, chociaż doceniałam, że chciał się tym ze mną podzielić. Nawet jeśli moment wcześniej był skończonym dupkiem.

— Naprawdę, T? — spytałam sceptycznie, marszcząc brwi.

Nadal uparcie wgapiałam się w szybę. Objęłam dłońmi kubek, chcąc ogrzać dłonie, chociaż wcale nie było mi zimno.

— Kiedyś, dawno temu, przypadkiem usłyszałem pewną rozmowę. Dała mi ona do myślenia i sprawiła, że zacząłem szukać. Detektyw dostarczył mi dowody, ale aż do niedawna, nie chciałem w to wierzyć. Teraz to fakt. Nie jestem synem...

— Skończ! — poprosiłam nieco głośniej, niż początkowo zamierzałam, ale nie mogłam już dłużej tego słuchać. — Jesteś jego synem. Niezależnie od tego, co mówią testy. Wychował cię, kochał cię, kocha... jak dla mnie to najważniejsze. Może nie macie wspólnego DNA, ale jednak to twój tata. Powinieneś to docenić, bo on wybrał bycie twoim ojcem — dodałam z mocą, mając pewność, że ktoś musiał mu to powiedzieć.

Nawet jeśli powtarzałam to już kolejny raz.

— To nie jest mój ojciec — rzucił ponownie, więc spojrzałam na niego ze złością.

— Okej — skapitulowałam, odwracając się, by móc swobodniej na niego patrzeć. — Okej, niech ci będzie. Zadam ci jedno pytanie, zastanów się. Gdyby wtedy zginął, teoretycznie, nie miałbyś żałoby, nie? Bo to w końcu nie twój ojciec, tak? To chcesz mi powiedzieć? — dopytywałam, mając nadzieję, że ten argument do niego trafi.

— Wtedy nikt nie rzuciłby mi w twarz...

— To cię boli?! Że potwierdziły to testy? Naprawdę?! — pisnęłam z niedowierzaniem, w ostatniej chwili powstrzymując się od wymachnięcia rękami. W innym wypadku gorąca herbata wylądowałaby na moich ubraniach.

— Nic nie rozumiesz, Ce.

— Może nie rozumiem, może nie potrafię wyobrazić sobie, jak bardzo musi cię to boleć, ale do cholery jasnej... twój tata leży w szpitalu i według mnie powinieneś być przy jego łóżku. Mylę się? — Rzuciłam mu oskarżycielskie spojrzenie, krzywiąc się.

— Nienawidzę tego, że musisz zawsze mieć rację — mruknął, podchodząc do mnie.

— Kobieta ma zawsze rację, a gdy tej racji nie ma, patrz punkt wyżej — zażartowałam i pozwoliłam mu się przytulić.

Oparłam policzek na jego torsie i przymknęłam powieki, ciesząc się, że Theodore znowu był sobą. Potrzebowałam jego właściwej wersji. Z taką potrafiłam sobie radzić i rozmawiać. Z tą, w wydaniu dupka, miałam problem.

Odłożyłam kubek na parapet, gdy tylko mi na to pozwolił i objęłam ciasno jego pas, wdychając jego zapach.

 Nie byłam pewna, które z nas bardziej potrzebowało tego przytulenia.

2273 słów.
Wybaczcie Theo, chciał pokazać, że i on potrafi być gburkiem. Rozdział miał być w piątek, ale uznałam, że ten poniedziałek jest tak tragiczny, że trzeba się jakoś ratować. Pamiętajcie, że ja nie gryzę i czekam na Wasze komentarze, całuję,
Jo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro