23.3
W galerii znalazłam się dobre dwadzieścia minut przed czasem, więc weszłam jeszcze do kilku butików, przeglądając ich kolekcję. Kupiłam dwie nowe koszule, w tym jedną dla Theo. Nie wiedziałam, dlaczego, ale jakoś tak polubiłam myśl, że McBoski stawał się znaczącym elementem mojego życia.
Znaczącym i stałym.
Ciągle kontrolowałam czas, ponieważ nienawidziłam się spóźniać, dlatego tuż przed trzynastą udałam się do kawiarni, którą wybrałam na nasze spotkanie.
Zajęłam miejsce, zamówiłam nawet kawę, wiedząc, że nie będę musiała długo czekać na moją towarzyszkę.
Dokładnie punkt trzynasta w progu lokalu zauważyłam ciemne włosy dziewczyny, które tańczyły dookoła jej twarzy przy każdym jej kroku. Była niską, zgrabną kobietą o pięknych, zielonych oczach. Lubiła to podkreślać i uważała je za swój atut jak cała reszta naszej paczki. Fryzurę nosiła krótką, włosy sięgały jej ledwo do ramion, ścięte na modnego, półdługiego boba. Jak każdy miała swoje kompleksy, ale wśród nas krążyła opinia, że wygląda jak mały i słodki elfik.
Posłałam w jej kierunku przyjazny uśmiech, gdy tylko i ona mnie zauważyła i skierowała się do stolika, przy którym siedziałam.
Cmoknęła mnie w policzek, poszerzając swój uśmiech. Przewiesiła swój płaszcz przez oparcie krzesła i zajęła wolne miejsce, poprawiając niedbałym gestem kosmyki włosów, które przykleiły się do błyszczyka, który miała na ustach.
— Cześć, piękna — zagaiłam wesoło, obejmując dłońmi kubek, w którym ledwo moment wcześniej kelner podał mi moje zamówienie. — Co słychać?
— Cześć, misiu kolorowy — odparła, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc standardowe sformułowanie. Uwielbiała go nadużywać. Kierować wręcz do każdego, o ile istniała taka możliwość. — Leci, leci, nie narzekam, robota, robota, poszukiwanie faceta i wy, a tam? — odpowiedziała, rozglądając się przy okazji dookoła, chcąc odnaleźć kogoś z obsługi.
Jedna z kelnerek naprawdę szybko zauważyła jej przybycie, bo pojawiła się obok nas niemalże natychmiast.
Uzgodniła z Bianką zamówienie, pytając mnie o to czy nie potrzebuję czegoś więcej i odeszła, zostawiając nas same.
— W porządku, powoli zaczynam przygotowania do ślubu, okazuje się, że tego jest całe mnóstwo — oznajmiłam, unosząc oczy do góry, jakbym szukała tam pomocy.
Było to dość żartobliwie i moja znajoma bez problemu to zrozumiała.
Zaśmiała się, potrząsając głową i wycelowała we mnie swój palec wskazujący.
— Wiesz, misiaczku, twój ślub to naprawdę prawdziwa bomba i rewelacja, ale mam do ciebie ważniejszą sprawę — zaczęła, krzywiąc się nieco. — Nie, żeby twój ślub nie był ważny, ale...
— Bianka, spokojnie, oddychaj — poprosiłam, przerywając jej. Doskonale wiedziałam, co miała na myśli. — Jako główna druhna Aśki masz już jakiś pomysł, tak? — zapytałam, chcąc wrócić do właściwego wątku.
— Tak! — Pokiwała ochoczo głową. — Stambuł, przez ciebie Asia ma ostatnio fioła na punkcie tego miasta i pomyślałam, że możemy tam jechać na panieński — zauważyła, uśmiechając się przesłodko, jakby naprawdę wpadła na genialny pomysł.
— Turcja? — dopytywałam, nie do końca wiedząc czy dobrze ją zrozumiałam. — Chcesz lecieć na wieczór panieński do Turcji? — ponowiłam pytanie, tym razem formułując już z niego całe zdanie.
Uniosłam sceptycznie brwi, a do niej dotarło to, jak absurdalnie brzmiał ten pomysł. Pijane turystki w kraju, gdzie religią był islam, nie były najlepszym rozwiązaniem.
— Och, to co proponujesz? — spytała, tracąc nieco swojej radości.
Wiedziałam, że chciała naprawdę dobrze, ale czasami jej pomysły należały raczej do tych szalonych, a nie osiągalnych. Uśmiechnęłam się mimo to i westchnęłam cicho.
— Kupić im podróż poślubną do Stambułu? Pięknie tam jest, polecam. I można to połączyć z Grecją, którą uwielbiają. Taki prezent od całej naszej paczki? Oszukam ją lekko, wydam jej lewe papiery na podróż, którą sami chcą załatwiać i... zrobimy im niespodziankę, wszystko przygotuję, kosztorys i takie tam, tylko uprzedź resztę — poprosiłam, przypominając sobie, że dało się to wszystko jakoś połączyć w całość.
Jej pomysł i mój.
Uśmiechnęła się szeroko i klasnęła w dłonie.
— Dlatego przyszłam do ciebie, jesteś genialna — podsumowała, poruszając sugestywnie brwiami.
Podziękowała również kelnerce, która podrzuciła jej herbatę i szarlotkę i wróciła ze swoją całą uwagą do mnie.
— Myślałam, że to przez to, że mam biuro podróży — zauważyłam, lekko mrużąc oczy, drocząc się z nią.
Zaśmiała się cicho, pod nosem i pokręciła głową. Przysunęła się nieco do mnie, pochylając się nad stołem.
— Cholera, myślałam, że te tajemnica pójdzie ze mną do grobu — wyszeptała, a ja wybuchnęłam śmiechem.
Dokładnie tego potrzebowałam. Przyjaciółki, kogoś, kto sprawi, że znowu będę mogła czuć się dobrze.
— Mniejsza o to — machnęłam ręką — myślałam, by na wieczór panieński lecieć na Maderę. Ciepło, przyjemnie, fajne miejsca do zwiedzania. Taki weekend. Każda z nas wzięłaby wolny piątek, by móc już w czwartek wieczorem się zebrać, i możemy mieć fajny wypad. Wszystko idzie zorganizować, aczkolwiek trzeba powiedzieć Aśce. I Mateuszowi, by był świadomy, że ją porywamy — dodałam, przypominając sobie, że rozglądałam się już wstępnie za miejscami, które mogłybyśmy odwiedzić. — W grę wchodzi również Egipt albo Malta? Co ty na to? — kontynuowałam, wiedząc, że nie powinnam sama podejmować tak ważnych decyzji.
Bianka natomiast sięgnęła do torebki i wyjęła z niej kalendarz, w którym zaczęła to notować.
— Madera, Egipt, Malta... coś jeszcze? — dopytywała, marszcząc przy tym brwi. Najwyraźniej bardzo skupiała się nad tym, co mówiłam.
— Wyspy Kanaryjskie, Dżerba, Maroko Południowe — wyliczałam, w głowie szukając kolejnych miejsc, w których miałam jakiekolwiek kontakty, by móc zminimalizować koszty, które miałyśmy ponieść.
— Ej, dość! — przerwała mi, unosząc lewą dłoń, zmuszając mnie tym samym do ciszy. Spojrzała na mnie przelotnie i wróciła do notowania, zapisując kolejne linijki.
— Wiesz, mogę ci to po prostu wysłać, wraz z kosztorysem i całym opisem atrakcji. Chociaż głównie zależy nam na dobrym klubie i ewentualnie plażą na kolejny dzień, by leczyć kaca, nie? — zaproponowałam, sięgając po kubek, by upić z niego spory łyk kawy.
Potrzebowałam odciągnąć moje myśli od Aleksandra i Bianka nadawała się do tego idealnie. Wymagała ode mnie skupienia i to było dobre.
— O, świetnie, możesz tak zrobić? — Uniosła wzrok, spoglądając na mnie błagalnie.
— Jasne, czego nie robi się dla przyjaciół — podsumowałam z uśmiechem, lekko wzruszając ramionami.
Nie był to zbyt wielki problem. Musiałam stworzyć tylko nową broszurę, specjalnie dla nas, ale to nie mogło mi zająć więcej, niż dwie godziny, zwłaszcza że znałam na pamięć większość ofert, które sprzedawałam.
— Jesteś kochana — skomentowała, przesyłając mi buziaka w powietrzu. Zamknęła kalendarz, odsunęła go na bok i przechyliła głowę, wpatrując się we mnie. — Jak układa ci się z Theo? — zapytała, uśmiechając się lekko. — Wprawdzie każdy z nas wiedział, że coś do niego masz, ale sądziliśmy, że sama tego nie widzisz, a tu taka niespodzianka — dodała, wyjaśniając swoją myśl.
Powstrzymałam się od skrzywienia i podrapałam się po policzku, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć?
— Ja... jak to miałam coś do niego?! — zapytałam, czepiając się jednego sformułowania.
— Po prostu. To jeden z nielicznych facetów, któremu udało się opuścić friendzone. Nie oszukujmy się. Mogłaś olać Amerykę lata temu, już po śmierci cioci, ale nie... wracasz tam. I okej, lubisz Veronicę, wiemy, wiemy, ale... każdy z nas ma oczy. Widziałam Theo, każda go widziała, cóż, musiałaś w końcu zrozumieć, że ci na nim zależy, to wszystko — wyjaśniła, bawiąc się serwetką. — Pamiętam, jak bardzo się wkurzyłaś, gdy powiedział ci, że ma dziewczynę i nie ma dla ciebie, aż tak dużo czasu.
— Ja... wcale nie — mruknęłam, uświadamiając sobie, że faktycznie tak było.
Nie chciałam nawet poznać Laioness, bo byłam najzwyczajniej w świecie zazdrosna o niego. Wydawało mi się, że o czas, ale z biegiem czasu musiałam przyznać, że chodziło o niego.
Byłam przerażona na samą myśl, że Theodore mógłby przestać mieć dla mnie miejsce w swoim życiu. Zwłaszcza że widziałam go w roli idealnego męża, a później ojca.
Przełknęłam cicho ślinę i uśmiechnęłam się do Bianki. Otwierała mi oczy, a tego potrzebowałam. Dosłownie i w przenośni.
— Ciężko mi było zrozumieć, że Theo jest dla mnie naprawdę ważny, wiesz? Naprawdę ciężko, ale... jest. Stało się. Nie ma lepszego kandydata na męża dla mnie, prawda? — dodałam, uśmiechając się lekko pod nosem.
Tak naprawdę chciałam, by to potwierdziła, bo potrzebowałam pewności, że tak właśnie było, że mój tok myślenia był dobry, właściwy.
— Jest idealny. Dba o ciebie, a to wszystko, czego od niego chcemy. Byś była szczęśliwa. I jesteś, prawda? — Spojrzała wprost w moje oczy, czekając na moją odpowiedź, a ja odetchnęłam cicho, z ulgą.
Nie musiałam kłamać. Byłam szczęśliwa. Może nie w taki sposób, jaki planowałam, ale jednak byłam.
— Tak. Jestem. — Pokiwałam głową, zagryzając dolną wargę do wewnątrz.
Byłam szczęśliwa i tego musiałam się trzymać. Mojego idealnego planu na życie.
— Więc pozostaje nam tylko sklonować McBoskiego, bym i ja dostała swój prywatny ideał i będziemy w domu — podsumowała, poszerzając swój uśmiech.
Chwyciła filiżankę, upiła z niej spory łyk owocowej herbaty i posłała mi pełne rozbawienia spojrzenie. Nie była typem kobiety, który potrafiłby wytrzymać z kimś takim, jak Theo. Ja jednak byłam.
Chciałam go. Mogłam się zarzekać, że to kontrakt, że to umowa i jego pomysł, ale prawdą było, że nie czułam już takiego przerażenia, jak na początku. Chciałam zostać żoną Theo.
Chciałam, nie musiałam.
— Poważnie nie spotykasz się z nikim? Nie masz nikogo na oku? — dopytywałam, starając się wyciągnąć z niej jakiekolwiek informacje.
Nie, żeby Bianka miała jakiś problem z udzielaniem takowych odpowiedzi. Była typem otwartej księgi, wszystko podawała na tacy, wystarczyło tylko chcieć się dowiedzieć. Zupełnie inaczej, niż Ada, która tłamsiła w sobie bardzo długo emocję, aż w końcu nadchodził moment wybuchu i momentami bywało groźnie.
— Och, no wiesz, nic poważnego się nie dzieje, pamiętasz Nikodema? Tego szatyna z twojej klasy, bodajże z gimnazjum? — zapytała, uśmiechając się jakoś tak leciutko, aczkolwiek tajemniczo, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś było na rzeczy.
— Sokołowski? — Zmarszczyłam brwi, próbując sobie przypomnieć kolesia, o którym mówiła.
Pamiętałam go jak przez mgłę. Przystojniaczek, pan popularny, fan sportów ekstremalnych. A mimo wszystko miły typ, a przynajmniej tak podpowiadały mi moje wspomnienia. W mojej głowie nie było nic, co świadczyłoby na jego niekorzyść.
— Dokładnie. Wpadłam na niego kilka tygodni temu, na jakimś maratonie, nieważne. Brał udział, od słowa do słowa wyszła kawa i sama wiesz.
— Sypiasz z nim? — wyszeptałam, poruszając sugestywnie brwiami, powstrzymując się od dzikiego pisku.
— Jedno ci w głowie! — fuknęła nieco zła, machając dłonią, jakby chciała odgonić niechcianą muchę, którą najwyraźniej byłam ja. — Za dużo czasu spędzasz z panną Jaros — podsumowała ironicznie i prychnęła.
Zaśmiałam się i pokręciłam głową z niedowierzaniem.
— Wiesz, gdyby to nie była prawda, po prostu byś zaprzeczyła — zauważyłam trafnie, celując w nią palcem wskazującym. — Ty tygrysie, może nie jesteś eflem, a po prostu tygryskiem, co? Takim, co lubi brykać — dorzuciłam, uśmiechając się złośliwie, ale spoważniałam, widząc jej minę.
— Głodny, głodnemu wypomni — mruknęła, opierając się na oparciu krzesła.
Rzuciła mi pełne politowania spojrzenie i zajęła się piciem swojego napoju.
— Głodny, głodnego zrozumie — odbiłam powiedzonko, uśmiechając się dumnie, jakbym co najmniej wygrała milion w totolotka i rozłożyłam dłonie, jakbym nic nie mogła na to poradzić.
Wywróciła oczami, wznosząc je na dłuższy moment i patrząc w sufit, szukając ratunku u kogoś na górze. Zaśmiałam się cicho.
— A tak poważniej, to poważne czy tylko takie nic? — Przekrzywiłam głowę, oparłam łokieć na stole, a brodę na dłoni i spojrzałam na nią, czekając na odpowiedź.
— Nie wiem. Oboje mamy za sobą długie i skomplikowane związki, nie wiem, po prostu się widujemy i jest w porządku — odpowiedziała szczerze, wzruszając przy tym ramionami.
Udawała. Doskonale wiedziałam, że czekała na wielką i piękną miłość. Zupełnie jak większość kobiet, ale niewiele mówiło to na głos, by nie zapeszać, bądź wstydząc się tak oczywistych spraw.
Nie skomentowałam tego jednak i uśmiechnęłam się, przytaknęłam i zajęłam się piciem kawy.
Tak spędziłyśmy niemalże kolejne dwie godziny. Na rozmowie i wspólnym przegadywaniu się.
Bianka Waligóra była doskonałym zagłuszaczem myśli, ale miałam świadomość, że potrzebowałam jeszcze obecności Adrianny, by na dobre pozbyć się Aleksandra z własnych myśli. Nie chciałam już od niego zbyt wiele, aczkolwiek nadal liczyłam na prawdę.
Naiwnie, ale tak po prostu było. Nie łudziłam się, że do mnie wróci, że przyzna się, że popełnił największy błąd w swoim życiu, co było oczywiste, ale... zależało mi na prawdzie, którą najwyraźniej przede mną ukrywał.
Koło godziny osiemnastej pożegnałyśmy się, a właściwie opuściłam samochód kobiety, ponieważ ta uparła się, że musi mnie podrzucić pod blok, w którym mieszkała Ada.
Wysiadłam i skierowałam się do pobliskiego monopolowego, ponieważ potrzebowałam alkoholu. Już dawno obiecałam przyjaciółce, że wspólnie się upijemy, jak tylko wyjedzie Theo i... cóż, wyjechał, prawda?
Kupiłam dwie butelki wina, wiedząc, że nie możemy zbytnio szaleć, czekoladki i chipsy i wróciłam pod właściwy budynek. Chwilę szukałam w torebce kluczy, chcąc dostać się na klatkę, nie informując jej o swoim przybyciu.
Chciałam zrobić jej niespodziankę, dlatego weszłam do bloku, wsiadłam do windy i po kilku minutach byłam pod właściwymi drzwiami. Nie zapukałam, nie.
Otworzyłam zamek własnym kompletem kluczy i pchnęłam drzwi.
— Niespodzianka, głupku! — pisnęłam radośnie, przekraczając próg.
I zamarłam w pół kroku, widząc Adriannę siedzącą na kanapie, płaczącą, owiniętą w koc. W jednej dłoni dzierżyła otwartą butelkę wina, a w drugiej pędzel do malowania, na szczęście jeszcze czysty.
A to oznaczało jedno. Rewolucje w mieszkaniu, jakiś remont, czyli Adrianna miała złamane serce.
Odłożyłam własne zakupy i podeszłam do niej, siadając obok, od razu ją obejmując.
— Kochanie, co jest? — zapytałam, martwiąc się.
W takim stanie widziałam ją ledwo kilka razy w życiu. I za każdym razem mnie to przerażało.
— Nie wiem, jak pomalować biuro, na szaro czy beżowo? — wyjęczała, podciągając nosem, a ja powstrzymałam się z trudem, by nie wybuchnąć śmiechem.
Najwyraźniej droga do prawdy zawsze musiała być wyboista i trudna. Na całe szczęście bywałam cierpliwa.
2234 słów.
Cieszmy się i radujmy, skończyłam, nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale macie. Kolejny za dwa tygodnie, ponieważ październik u mnie to szalony miesiąc. Wesela, egzaminy i cała reszta, całuję!
Jo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro