Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23.1

                      Kolejny poniedziałek przyszedł naprawdę bardzo szybko. Czas mijał nam na wspólnych wieczorach, które poświęcaliśmy na ustalanie wszelkich szczegółów związanych ze ślubem. Dodatkowo zdołaliśmy zjeść kolację z moimi rodzicami i babcią. Cała paczka była zachwycona Theo, a nawet miała pretensję, że tak późno przedstawiam im człowieka, za którego planowałam wyjść.

Prawdę znała tylko Adrianna i tak miało pozostać już do końca.

— Ce, Olaf prosił byś...

— Proszę — przerwałam Łucji, podnosząc teczkę, która leżała po mojej lewej stronie. — Tu ma wszystkie nowe dane, które muszą pojawić się na stronie internetowej, dziękuję.

Dziewczyna rozchyliła usta, zmarszczyła brwi i pokiwała głową, odbierając ode mnie dokumenty.

Posłałam w jej kierunku słodki uśmiech i mrugnęłam do niej okiem, poprawiając włosy, nie mówiąc nic więcej.

— Czasami mam wrażenie, że ty żyjesz tylko pracą i nie myślisz o niczym innym — zaczęła, krzywiąc się. — A przecież powinnaś planować ślub, przeglądać katalogi z sukniami i...

— O tym mówisz? — zapytałam, ponownie wtrącając się jej w słowo.

Gestem głowy wskazałam na stos czasopism, które dostarczyła mi moja matka wraz z przyjaciółką. Wprawdzie nie oglądałam ich ciągle, ale miałam już w głowie obraz idealnej sukni, którą chciałam założyć.

— Tak, mniej więcej, dlaczego nie świrujesz? — dopytywała, rozchylając usta, pokazując mi tym samym, że zupełnie nie rozumiała mojego zachowania.

Miałam ochotę się śmiać, ale powstrzymałam się i zamiast tego wzruszyłam lekko, dość obojętnie ramionami.

— Ponieważ wychodzi za mnie. — Usłyszałam głos dobiegający zza jej pleców, więc przeniosłam spojrzenie w stronę drzwi, by zauważyć, jak Theo wchodzi do biura. — A jestem jej wymarzonym, wyśnionym i jedynym — dorzucił, uśmiechając się cwaniacko. — I ma pewność, że jestem tym wyjątkowym i jedynym na całe życie. I ma pewność, więc nie panikuje — tłumaczył dalej, kierując się do biurka. — Jeszcze — dorzucił i zerknął na Łucję, posyłając w jej kierunku przyjazny uśmiech.

— Aha. — Pokiwała głową, jakby przyjmowała te argumenty do świadomości i złączyła ze sobą swoje dłonie. — Napijesz się kawy? — zaproponowała, powoli wycofując się z pomieszczenia.

— Nie, dziękuję, wpadłem dosłownie na minutę, chciałem pogadać z Cecylią, więc...

— Okej, nie ma mnie, pa! — Uniosła ręce do góry i już po chwili jej nie było.

Theodore wyciągnął dłoń w moim kierunku, więc podałam mu swoją, a on pociągnął mnie do góry i zmusił do wstania z miejsca.

Tak też zrobiłam, a on wykorzystał ten fakt i tak po prostu mnie przytulił.

— Przepraszam, łobuzie, ale muszę pilnie lecieć do Stanów. W biurze jest jakiś pożar i muszę go ugasić, nie poradzą sobie beze mnie — wyjaśnił, opierając brodę na czubku mojej głowy, nadal mnie przy sobie trzymając.

— Och — wyrwało się spomiędzy moich warg.

Nie było mnie stać na żaden bardziej elokwentny komentarz, ponieważ byłam zaskoczona, ale jednocześnie wcale mnie to nie dziwiło.

I tak bardzo dużo czasu spędził ciągiem w Krakowie.

Nie licząc weekendu, który poświęciliśmy na wizytę u jego babci.

— Ale to nic, za dwa tygodnie ty przylecisz do mnie, pojedziemy razem do moich rodziców, pogadamy sobie z Vee, spędzimy razem trochę czasu, okej? — mówił dalej, nie przejmując się tym, że ja stałam się milcząca.

Odchyliłam głowę w tył, opierając dłonie na jego bokach i posłałam mu lekki, nieco cierpki uśmiech.

— Masz już cały plan, co?

— Niestety. — Pokiwał głową, potwierdzając swoje słowa. — Chciałbym zostać dłużej, ale za niedługo mam samolot, czeka na mnie taksówkarz, więc...

— Musisz lecieć, dosłownie — wtrąciłam, zaciskając wargi, by przejechać po nich językiem.

— Tak, muszę. Nie chcę, ale muszę — odparł, przenosząc ręce z moich pleców na policzki.

Potarł kciukami po moich kościach policzkowych i uśmiechnął się do mnie smutno.

— Widzimy się za dwa tygodnie — oznajmiłam, odwzajemniając ten gest.

— Widzimy się jutro na Skype, dogadamy to — sprostował, przykładając czoło do mojego.

Westchnął ciężko i przymknął na moment powieki, więc zrobiłam to samo.

A później poczułam jego usta na moich, więc oddałam mu pocałunek, pozwalając mu w ten sposób się pożegnać.

Całowanie stało się dla nas czynnością dość naturalną. Nie było mowy o seksie, ale faktycznie nasz związek zmierzał w dobrym kierunku i przypominał prawdziwą relację.

— Do widzenia, łobuzie — dodał, odsuwając się ode mnie.

Ucałował moje czoło, posłał mi ostatni, sardoniczny uśmieszek i wyszedł.

A ja chwilę stałam i gapiłam się w drzwi, czując się dziwnie.

Wiedziałam, że będzie mi go brakować, ponieważ jego obecność w moim mieszkaniu stała się czymś naturalnym. Wracałam do domu i on tam był. Czekał z kolacją, czasami z jakimiś planami na wyjście, ale po prostu był. Podobało mi się to i musiałam to przyznać.

Dwa tygodnie. Tyle miałam wytrzymać, by ponownie go zobaczyć, a jednocześnie to był czas, który mogłam poświęcić na załatwianie spraw, które były koniecznością.

Jak rozmowa z Aleksandrem, którą ciągle odkładałam.

Wróciłam na fotel, opadłam na niego i potarłam palcami skronie, rozmasowując je.

Nie byłam na to gotowa, więc chwilę siedziałam, nie robiąc nic. Tak minęło mi jakieś piętnaście minut, aż w końcu Łucja wpadła do mojego biura, oznajmiając swoje nadejście pukaniem.

— Dlaczego Theo wyszedł tak szybko? — zapytała, wcale nie ukrywając swojego zdziwienia.

— Spieszył się — odpowiedziałam, chociaż wcale nie musiałam. — Mogłabym cię prosić, byś zrobiła mi latte?

— Jasne, się robi — odparła natychmiastowo, wyłapując, że jednak chcę zostać sama i wyszła.

A ja wróciłam wzrokiem do ekranu własnego telefonu, kontynuując tym samym wpatrywanie się w numer Aleksandra.

Pamiętałam go. Nie chciałam, ale pamięć miała to do siebie, że ciężko było z niej wyrzucić te niechciane fakty. Nie było w niej żadnego magicznego przycisku, który usuwał wszystkie zbędne rzeczy. Niestety.

Nie mogłam być tchórzem przez resztę życia, zwłaszcza że miałam na nie już konkretny plan i potrzebowałam kilku odpowiedzi.

Nacisnęłam odpowiedni punkt ekranu i przyłożyłam komórkę do ucha, czekając na połączenie.

Czekałam. I czekałam, aż się zakończyło, a ja nie dodzwoniłam się do Olka, więc spróbowałam ponownie. Jakieś trzy razy, co było totalnie bez sensu, ale nie mogłam odpuścić.

W końcu odebrał.

— Cecylio — mruknął niezbyt zachęcająco, nie bawiąc się w żadne powitania, czym oczywiście mnie zaskoczył.

— Aleksandrze, cześć, ekhem, dzień dobry — powiedziałam nieco chaotycznie, wybita z rytmu.

— Stało się coś? — powtórzył wyraźnie zniecierpliwiony.

— Tak, to znaczy nie. — Miotłam się dalej. — Chciałam się z tobą spotkać, porozmawiać i...

— Ce, koti, pewne prawdy wcale nie są dla nas dobre. Pewne sprawy trzeba zostawić, zapomnieć o nich i ruszyć dalej. Nie będzie nic dobrego z tego naszego gadania, przykro mi. Nie dzwoń więcej — dodał i tak po prostu się rozłączył, a ja oparłam się z zaskoczeniem w fotelu i spojrzałam na telefon, nie dowierzając.

Rozłączył się. 





1076 słów.
Taka mała niespodzianka, jedna z części rozdziału. Przepraszam, że mnie nie ma, ale sporo się dzieję. Nie będę się tłumaczyć, przypominam, że wracam w połowie października i dziękuję za cierpliwość,
Jo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro