23.1
Kolejny poniedziałek przyszedł naprawdę bardzo szybko. Czas mijał nam na wspólnych wieczorach, które poświęcaliśmy na ustalanie wszelkich szczegółów związanych ze ślubem. Dodatkowo zdołaliśmy zjeść kolację z moimi rodzicami i babcią. Cała paczka była zachwycona Theo, a nawet miała pretensję, że tak późno przedstawiam im człowieka, za którego planowałam wyjść.
Prawdę znała tylko Adrianna i tak miało pozostać już do końca.
— Ce, Olaf prosił byś...
— Proszę — przerwałam Łucji, podnosząc teczkę, która leżała po mojej lewej stronie. — Tu ma wszystkie nowe dane, które muszą pojawić się na stronie internetowej, dziękuję.
Dziewczyna rozchyliła usta, zmarszczyła brwi i pokiwała głową, odbierając ode mnie dokumenty.
Posłałam w jej kierunku słodki uśmiech i mrugnęłam do niej okiem, poprawiając włosy, nie mówiąc nic więcej.
— Czasami mam wrażenie, że ty żyjesz tylko pracą i nie myślisz o niczym innym — zaczęła, krzywiąc się. — A przecież powinnaś planować ślub, przeglądać katalogi z sukniami i...
— O tym mówisz? — zapytałam, ponownie wtrącając się jej w słowo.
Gestem głowy wskazałam na stos czasopism, które dostarczyła mi moja matka wraz z przyjaciółką. Wprawdzie nie oglądałam ich ciągle, ale miałam już w głowie obraz idealnej sukni, którą chciałam założyć.
— Tak, mniej więcej, dlaczego nie świrujesz? — dopytywała, rozchylając usta, pokazując mi tym samym, że zupełnie nie rozumiała mojego zachowania.
Miałam ochotę się śmiać, ale powstrzymałam się i zamiast tego wzruszyłam lekko, dość obojętnie ramionami.
— Ponieważ wychodzi za mnie. — Usłyszałam głos dobiegający zza jej pleców, więc przeniosłam spojrzenie w stronę drzwi, by zauważyć, jak Theo wchodzi do biura. — A jestem jej wymarzonym, wyśnionym i jedynym — dorzucił, uśmiechając się cwaniacko. — I ma pewność, że jestem tym wyjątkowym i jedynym na całe życie. I ma pewność, więc nie panikuje — tłumaczył dalej, kierując się do biurka. — Jeszcze — dorzucił i zerknął na Łucję, posyłając w jej kierunku przyjazny uśmiech.
— Aha. — Pokiwała głową, jakby przyjmowała te argumenty do świadomości i złączyła ze sobą swoje dłonie. — Napijesz się kawy? — zaproponowała, powoli wycofując się z pomieszczenia.
— Nie, dziękuję, wpadłem dosłownie na minutę, chciałem pogadać z Cecylią, więc...
— Okej, nie ma mnie, pa! — Uniosła ręce do góry i już po chwili jej nie było.
Theodore wyciągnął dłoń w moim kierunku, więc podałam mu swoją, a on pociągnął mnie do góry i zmusił do wstania z miejsca.
Tak też zrobiłam, a on wykorzystał ten fakt i tak po prostu mnie przytulił.
— Przepraszam, łobuzie, ale muszę pilnie lecieć do Stanów. W biurze jest jakiś pożar i muszę go ugasić, nie poradzą sobie beze mnie — wyjaśnił, opierając brodę na czubku mojej głowy, nadal mnie przy sobie trzymając.
— Och — wyrwało się spomiędzy moich warg.
Nie było mnie stać na żaden bardziej elokwentny komentarz, ponieważ byłam zaskoczona, ale jednocześnie wcale mnie to nie dziwiło.
I tak bardzo dużo czasu spędził ciągiem w Krakowie.
Nie licząc weekendu, który poświęciliśmy na wizytę u jego babci.
— Ale to nic, za dwa tygodnie ty przylecisz do mnie, pojedziemy razem do moich rodziców, pogadamy sobie z Vee, spędzimy razem trochę czasu, okej? — mówił dalej, nie przejmując się tym, że ja stałam się milcząca.
Odchyliłam głowę w tył, opierając dłonie na jego bokach i posłałam mu lekki, nieco cierpki uśmiech.
— Masz już cały plan, co?
— Niestety. — Pokiwał głową, potwierdzając swoje słowa. — Chciałbym zostać dłużej, ale za niedługo mam samolot, czeka na mnie taksówkarz, więc...
— Musisz lecieć, dosłownie — wtrąciłam, zaciskając wargi, by przejechać po nich językiem.
— Tak, muszę. Nie chcę, ale muszę — odparł, przenosząc ręce z moich pleców na policzki.
Potarł kciukami po moich kościach policzkowych i uśmiechnął się do mnie smutno.
— Widzimy się za dwa tygodnie — oznajmiłam, odwzajemniając ten gest.
— Widzimy się jutro na Skype, dogadamy to — sprostował, przykładając czoło do mojego.
Westchnął ciężko i przymknął na moment powieki, więc zrobiłam to samo.
A później poczułam jego usta na moich, więc oddałam mu pocałunek, pozwalając mu w ten sposób się pożegnać.
Całowanie stało się dla nas czynnością dość naturalną. Nie było mowy o seksie, ale faktycznie nasz związek zmierzał w dobrym kierunku i przypominał prawdziwą relację.
— Do widzenia, łobuzie — dodał, odsuwając się ode mnie.
Ucałował moje czoło, posłał mi ostatni, sardoniczny uśmieszek i wyszedł.
A ja chwilę stałam i gapiłam się w drzwi, czując się dziwnie.
Wiedziałam, że będzie mi go brakować, ponieważ jego obecność w moim mieszkaniu stała się czymś naturalnym. Wracałam do domu i on tam był. Czekał z kolacją, czasami z jakimiś planami na wyjście, ale po prostu był. Podobało mi się to i musiałam to przyznać.
Dwa tygodnie. Tyle miałam wytrzymać, by ponownie go zobaczyć, a jednocześnie to był czas, który mogłam poświęcić na załatwianie spraw, które były koniecznością.
Jak rozmowa z Aleksandrem, którą ciągle odkładałam.
Wróciłam na fotel, opadłam na niego i potarłam palcami skronie, rozmasowując je.
Nie byłam na to gotowa, więc chwilę siedziałam, nie robiąc nic. Tak minęło mi jakieś piętnaście minut, aż w końcu Łucja wpadła do mojego biura, oznajmiając swoje nadejście pukaniem.
— Dlaczego Theo wyszedł tak szybko? — zapytała, wcale nie ukrywając swojego zdziwienia.
— Spieszył się — odpowiedziałam, chociaż wcale nie musiałam. — Mogłabym cię prosić, byś zrobiła mi latte?
— Jasne, się robi — odparła natychmiastowo, wyłapując, że jednak chcę zostać sama i wyszła.
A ja wróciłam wzrokiem do ekranu własnego telefonu, kontynuując tym samym wpatrywanie się w numer Aleksandra.
Pamiętałam go. Nie chciałam, ale pamięć miała to do siebie, że ciężko było z niej wyrzucić te niechciane fakty. Nie było w niej żadnego magicznego przycisku, który usuwał wszystkie zbędne rzeczy. Niestety.
Nie mogłam być tchórzem przez resztę życia, zwłaszcza że miałam na nie już konkretny plan i potrzebowałam kilku odpowiedzi.
Nacisnęłam odpowiedni punkt ekranu i przyłożyłam komórkę do ucha, czekając na połączenie.
Czekałam. I czekałam, aż się zakończyło, a ja nie dodzwoniłam się do Olka, więc spróbowałam ponownie. Jakieś trzy razy, co było totalnie bez sensu, ale nie mogłam odpuścić.
W końcu odebrał.
— Cecylio — mruknął niezbyt zachęcająco, nie bawiąc się w żadne powitania, czym oczywiście mnie zaskoczył.
— Aleksandrze, cześć, ekhem, dzień dobry — powiedziałam nieco chaotycznie, wybita z rytmu.
— Stało się coś? — powtórzył wyraźnie zniecierpliwiony.
— Tak, to znaczy nie. — Miotłam się dalej. — Chciałam się z tobą spotkać, porozmawiać i...
— Ce, koti, pewne prawdy wcale nie są dla nas dobre. Pewne sprawy trzeba zostawić, zapomnieć o nich i ruszyć dalej. Nie będzie nic dobrego z tego naszego gadania, przykro mi. Nie dzwoń więcej — dodał i tak po prostu się rozłączył, a ja oparłam się z zaskoczeniem w fotelu i spojrzałam na telefon, nie dowierzając.
Rozłączył się.
1076 słów.
Taka mała niespodzianka, jedna z części rozdziału. Przepraszam, że mnie nie ma, ale sporo się dzieję. Nie będę się tłumaczyć, przypominam, że wracam w połowie października i dziękuję za cierpliwość,
Jo!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro