Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17.3


                                     Na całe szczęście dodzwoniłam się bez problemu do Adrianny, która dopiero wychodziła z pracy i niezbyt chętnie odpuściła, gdy obiecałam jej, że z nią porozmawiam później. Zadała mi jakiś milion pytań, na które nie chciałam odpowiadać przez telefon. Chyba tylko informacja, że Theodore jest w Polsce, sprawiła, że nie wsiadła w samochód, by dotrzeć do domu mojej babci.
Opadłam na kanapę, zasłaniając dłonią oczy i westchnęłam ciężko, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że przyjaciółka nie da się zbyć. Odwlekłam to tylko w czasie, ale wiedziałam, że nie na długo.

— W porządku? — zapytała babcia, a ja nie otwierając oczu, wyczułam, że zajęła miejsce obok mnie. — Wiesz, kochanie, czasami wydaje nam się, że...

— Babciu — jęknęłam cicho — oszczędź mi, błagam. Jestem zła na mamę, ale bardziej rozczarowana. Liczyłam na więcej, liczyłam, że ważniejsza jestem ja i moje szczęście, jak jakiś durny ślub. To wszystko. Nic mi nie będzie. Muszę tylko oswoić się z tą sytuacją — dodałam, kiwając głową, jakbym sama sobie przytakiwała.

Wiedziałam, że rozczarowanie tym dniem, nie mogło minąć mi zbyt szybko. Liczyłam się z tym, że ukojenie nie nadejdzie w nocy, a dopiero za jakiś czas. O ile w ogóle się go doczekam.
Istniało wiele osób, którym potrafiłam odpuścić przewinienia na taką skalę, ale rodzicielka się do nich nie zaliczała. Nie dlatego, że nie była dla mnie ważna, lecz z powodu tego, że była mi aż tak bliska i istotna dla mnie. 

— W porządku — skapitulowała staruszka, poprawiając niedbałym gestem okulary, znajdujące się na jej nosie i podniosła się, wcześniej klepiąc mnie pocieszająco w kolano. — W takiej sytuacji jest tylko jedno wyjście — oznajmiła i podeszła do kredensu, z którego wyjęła karafkę.

Doskonale wiedziałam, co się w niej znajdowało, ale nie byłam pewna czy powinnam wybuchnąć śmiechem, czy może płaczem.

— Serio babciu? Nalewka malinowa? — zapytałam, opierając dłonie na policzkach, starając się zapanować nad uczuciami, które we mnie szalały.

— Malinowa? — powtórzyła, zerkając na mnie poprzez ramię. — Też mi coś, to prawdziwa cytrynówka na spirytusie, którą przywiozłam od Józka z Zakopanego, a nie jakaś nalewka malinowa, też mi coś — mruknęła, prychając.

Zabrała ze sobą również dwa kieliszki, dość wysokie, na chudej nóżce, z pięknie grawerowanymi wzorkami, które były jeszcze pamiątką z jej ślubu. Przynajmniej tak mi się wydawało.

— Od...

— Tak, ta twoja ulubiona — podsumowała, mrugając do mnie okiem, przypominając mi tym samym, że to faktycznie był domowy wyrób bacy, z którym babcia utrzymywała kontakt od wielu lat.

Dodatkowo był to napój, który wspominałam niezbyt przyjemnie ze względu na wydarzenia z mojej osiemnastki. Babcia chciała być miła i właściwie pozwoliła mi się tym upić. Zapomniała tylko o tym, że nie miałam zbyt wielkiego doświadczenia z alkoholem, więc nie uprzedziła mnie, że następnego dnia, mój kac będzie tak ogromny, że nie będę umieć wstać z łóżka.

Odchorowałam wypicie tego trunku, aż przez kilka kolejnych dni.
Skrzywiłam się i wysiliłam na lekki uśmiech, nie komentując tego. Wiedziałam, że nie powinnam nawet sięgać po cytrynówkę, ale było mi faktycznie wszystko jedno, o ile tylko mogłam tym sposobem ukoić szalejący ból, rozlewający się niczym kwas po mojej duszy.
Podniosłam się z kanapy, zajęłam jedno z krzeseł przy stole i odebrałam od babci kieliszek, który zdołała napełnić alkoholem.
Spojrzałam na nią, dłuższy moment wpatrując się w jej oczy, zazdroszcząc jej tego, że w barwie przypominały czystą, krystaliczną taflę jeziora.

— Wypijmy za twoje szczęście — zaczęła, wznosząc toast. — I za Olka, ponieważ był tak wielkim idiotą, by cię stracić oraz za Theo, ponieważ był na tyle mądry, by się o ciebie postarać — dorzuciła i uśmiechnęła się szeroko.

Stuknęła kieliszkiem o mój i nie czekając na moją reakcję, opróżniła go.
Mnie nie pozostało nic innego, jak uczynić to samo.
Nie skomentowałam jej słów. Wolałam nie zagłębiać się w szczegóły ani w to, że były to same kłamstwa. Nie licząc tego, że Aleksander faktycznie był idiotą.

Po pierwszym kieliszku przyszła pora na kolejne i właściwie wypiłyśmy połowę zawartości karafki, nim odkryłyśmy, że Theodore jest już pod domem babci, co oznajmił nam, dobijając się do jej drzwi. No dobra, nie dobijał się. Ładnie nacisnął dzwonek i cierpliwie czekał pod progiem, ale to babcia była tą, która go wpuściła, bo mnie jakoś tak nagle opuściła cała odwaga.

Chwilę rozmawiał z babcią w korytarzu, ale ja nie miałam siły ich podsłuchiwać. Słyszałam tylko ich głosy, niezbyt wyraźnie, więc się nie wysilałam. Oparłam się na krześle i palcami rozmasowałam skronie, czując, że ból głowy, który mi towarzyszył, spowodowany był ilością wylanych łez.

Po dłuższym momencie do pomieszczenia wszedł Theodore i zatrzymał się dosłownie na kilka sekund w progu, wsuwając dłoń do kieszeni swoich spodni, by rzucić mi nieodgadnione spojrzenie.

Nie potrafiłam rozszyfrować, co tak właściwie sobie myślał?

— Piękna — zaczął, wchodząc w głąb pokoju i zatrzymał się przy moim krześle. — Będzie dobrze — zapewnił, pochylając się nade mną, by pochwycić w palce moją brodę, zmuszając mnie tym samym do podniesienia głowy. 

Złączył nasze wargi w czułym, krótkim pocałunku, a właściwie to cmoknął moje usta i się wyprostował.

Zamrugałam pospiesznie powiekami, chcąc pozbyć się znajomego szczypania, które niezmiennie zwiastowało nadejście niechcianych łez i westchnęłam ciężko.
Podniosłam się z miejsca i bez słowa objęłam ramionami, dość kurczowo jego pas, wtulając się w jego ciało.
Potrzebowałam ciepła i zrozumienia i miałam pewność, że mogłam tego szukać u niego.

— Shh, łobuzie, shh — wyszeptał, przytulając policzek do mojej skroni, jednocześnie jedną z dłoni gładząc tył mojej głowy.

Przycisnął mnie mocno do swojego ciała i zaczął się kołysać tak, jakbym była dzieckiem, które potłukło sobie kolana.

— Zabierz mnie do domu — poprosiłam cicho, zaciskając palce na materiale jego marynarki.
Tuż po tym, jak wypowiedziałam te słowa, wszystko działo się już bardzo szybko.

Pożegnanie babci, obiecanie, że zadzwonię wkrótce, a nawet nasze wyjście. Całość zajęła nam raptem dziesięć minut, a ja w tym całym zamieszaniu zdołałam zabrać babci jedną z butelek, które znajdowały się w jej barku, z tą nieszczęsną cytrynówką.
Nie miałam pojęcia, co mną kierowało, ale czułam silną potrzebę picia. Alkoholu. Potrzebowałam go. Jak nigdy wcześniej.

— Jesteś pewna, że...

— Błagam, nie zadawaj głupich pytań, Theo — warknęłam, wściekle zamykając drzwi samochodu, od strony pasażera, gdy tylko szatyn zauważył, co trzymałam pod połami płaszcza, który mi przywiózł.

Nie odezwał się, posłusznie zajął miejsce kierowcy, wsunął kluczyk do stacyjki i rzucił mi spojrzenie pełne współczucia, którego wcale nie potrzebowałam.

— Pamiętaj, że niezależnie od sytuacji, jestem tutaj. Gotowy słuchać, robić za worek treningowy albo cokolwiek. Pamiętaj, że jestem — dodał, uśmiechając się lekko, a ja pokiwałam głową, odkręcając butelkę.

Zdecydowanie wolałam pić, jak zwierzać się i uzewnętrzniać ponownie swoje uczucia.
Bolało. Bolało jak diabli.






1057 słów.
Hej, moi kochani. Bardzo rzadko Was o coś proszę, ale tym razem to jest dla mnie ważne. Gdyby ktoś znalazł chwilę i zdecydował się pomóc Staśkowi, byłabym niezmierne wdzięczna: 
https://www.kawalek-nieba.pl/stas-wincenciak/ 
w linku zewnętrznym również dodałam ten link. Pokażmy, że mamy wielkie serca. Znam rodziców tego chłopca i wierzę, że uda mu się pokonać to cholerstwo, nikt nie zasługuje na taki ból, zwłaszcza trzymiesięczny maluch. Dziękuję, Wasza
Jo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro