17.1
Bycie rodzicem zawsze kojarzyło mi się z posiadaniem skrzydeł, które powinny być tak ogromne, by otoczyć nimi dzieci i osłaniać je przed każdą krzywdą i bólem. To znajdowało się w kontrakcie, który każdy dorosły podpisywał, czasami nieświadomie, w momencie poczęcia dziecka. Brał odpowiedzialność za ich życie, na dobre i złe. Taką miałam nadzieję, dlatego tak bardzo rozczarowała mnie postawa mojej matki. Liczyłam na nią, tak bardzo, jak można liczyć na najbliższą sercu osobę. Bezgranicznie, ślepo i się zawiodłam, boleśnie.
Biegłam przed siebie, ignorując krzyki taty, który najwyraźniej chciał mnie dogonić.
Na szczęście byłam szybsza, dlatego też po chwili przestałam go słyszeć, a jedyne, co mnie otaczało to chłód, który starał się przeniknąć do mojego ciała, ponieważ nie zabrałam ze sobą nawet płaszcza. Zdołałam tylko nasunąć na stopy botki i po prostu opuściłam dom.
Łzy ograniczały mi pole widzenia, a ja lekkomyślnie, nawet nie ścierałam ich z twarzy, ponieważ ciągle pojawiały się na nowo.
Dławiłam się nimi i dławiłam się żalem, który miałam do własnej rodzicielki, dlatego też nie zwracałam uwagi na otoczenie.
Dopiero głośny dźwięk klaksonu, otrzeźwił mnie na tyle, że zatrzymałam się i przekręciłam głowę, by zauważyć, że znajdowałam się na środku drogi, niemalże wbiegając pod koła znajomego mi mężczyzny.
Poczciwy pan Stefan zgasił silnik i wysiadł z pojazdu, wpatrując się we mnie z wyraźną troską. Był on sześćdziesięcioletnim panem, którego włosy były białe niczym u Mikołaja i właściwie z charakteru też go przypominał. Należał do grona najmilszych sąsiadów, jakich kiedykolwiek miałam. To w jego sadzie kradłam pierwsze owoce, a on udawał, że wcale o tym nie wie i pozwalał mi i Adzie na łudzenie się, że jesteśmy najlepsze w podchodach.
— Cecylko, coś się stało? — zapytał z troską, kierując się w moim kierunku powoli, trochę tak jakby chciał zbliżyć się do płochliwego zwierzęcia.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową i zakryłam dłonią usta, nie chcąc po raz kolejny wybuchnąć spazmatycznym szlochem.
— Nie, nic, przepraszam — odpowiedziałam, przełykając łzy i wypuściłam powietrze spomiędzy warg, dostrzegając parę, która wytworzyła się pod wpływem reakcji na ciepło, które uwolniło się z moich ust. — Muszę iść — dodałam, nie czekając na jego reakcję i tak po prostu ruszyłam biegiem, w dobrze znanym mi kierunku.
Było tylko jedno miejsce, gdzie mogłam się schować, nie mając samochodu, portfela ani nawet telefonu.
Pożyteczny był fakt, że zazwyczaj biegałam trzy razy w tygodniu, ponieważ nie czułam zmęczenia, które normalnie dopadłoby mnie po pierwszych kilkuset metrach.
Dom babci znajdował się w drugiej części miejscowości, więc czekał mnie długi spacer, ale nie przeszkadzało mi to, ponieważ potrzebowałam sporo czasu, by się uspokoić.
Było naprawdę zimno, więc zrezygnowałam z wolnego chodu i pokonałam całą trasę truchtem, co jakiś czas zaliczając sprinty, by się rozgrzać.
Oczywiście gniew sprawiał, że nie było mi, aż tak zimno, ale jednak nie byłam odporna na niskie temperatury.
Koło osiemnastej dotarłam pod dom babci, wspinając się po schodach, które prowadziły do wejścia.
Zapukałam i po dosłownie minucie, drzwi się otworzyły, a w progu pojawiła się siwowłosa kobieta, z okularami na nosie. Zmarszczyła brwi, rozchyliła usta, nie potrafiąc ukryć swojego zaskoczenia i otworzyła szerzej drzwi, zachęcając mnie do tego, bym weszła do środka.
— Aniołku, oszalałaś?! Jest tak zimno, a ty się nawet nie ubrałaś, wchodź, ogrzejesz się przy blasze — skarciła mnie, ciskając niemalże wzrokiem pioruny i popchnęła mnie w stronę kuchni, gdzie w rogu stał piec kuchenny zwany angielką.
Nie kłóciłam się, podeszłam do niego i wystawiłam ręce, chcąc się ogrzać.
Babcia bez słowa zajęła się przygotowaniem herbaty. Nie odzywała się, ale najwyraźniej była zła na mnie, o moją lekkomyślność.
Nie miałam jednak czasu myśleć o płaszczu, gdy w myślach miałam wielką ochotę na zamordowanie własnej matki.
Starsza postawiła w końcu na stole dwa kubki, ale o dziwo, znajdowało się w nich kakao, a nie herbata. Dorzuciła również talerzyk z drożdżowymi, małymi rogalikami, które sama upiekła i gestem głowy wskazała mi fotel, który znajdował się naprzeciwko krzesła, na którym sama usiadła.
Westchnęłam ciężko i posłusznie zajęłam miejsce, smukłymi palcami obejmując kubek, łaknąc każdego ciepła, które tylko mogłam otrzymać.
— Co, Maryś, nawywijała? — zapytała wprost, bacznie mi się przyglądając.
Zamrugałam pospiesznie powiekami, nie chcąc ponownie się rozkleić i pokręciłam w ramach zaprzeczenia głową, dając jej tym samym do zrozumienia, że nie zamierzam nic mówić.
Nie potrafiłam zebrać mętliku myśli do kupy, dlatego też nie umiałam podzielić się nimi z babcią.
Wzruszyłam ramionami, z pozoru dość obojętnie, bo wewnątrz czułam, że ten gest kosztował mnie całe mnóstwo energii, która ze mnie uszła, wręcz uleciała. Czułam się niczym balon, z którego wypompowano całe powietrze.
— Aniołku, wiesz, ostatni raz, gdy widziałam cię w takim stanie, zerwałaś zaręczyny z tym nieszczęsnym Olkiem, więc... mów, chyba że chcesz wpędzić mnie do grobu — ostrzegła, cmokając z dezaprobatą, jakby chciała mnie tym szantażem zmusić do wyznań.
Wiedziała, co powiedzieć, by wyzwolić we mnie reakcję.
Jęknęłam cicho, pokręciłam z niedowierzaniem głową i schowałam twarz w dłoniach, starając się nie wybuchnąć płaczem.
— Nie umiem — wymamrotałam niezbyt wyraźnie, z obawą spoglądając na siwowłosą, która obserwowała mnie tymi swoimi błękitnymi, przenikliwymi oczami, które barwą przypominały czystą, niczym niewzburzoną taflę najczystszego jeziora.
— Nie chcesz, dlatego to na pewno twoja matka coś zrobiła. Zazwyczaj wtedy milczysz, gdy nie chcesz, bym osądzała moją synową, więc mów, albo do niej zadzwonię i...
— Nie! — Energicznie zamachałam rękoma, chcąc pokazać jej, jak bardzo ten pomysł mi się nie podobał. — Nie dzwoń, proszę, nie do niej, zadzwoń do Adrianny, musi po mnie przyjechać — dodałam, krzywiąc się.
Potrzebowałam przyjaciółki, ale miałam świadomość, że i ona będzie suszyć mi głowę, bym powiedziała prawdę.
— Co zrobiła twoja matka?! Albo co zrobiłaś ty? Mam się bać? — dopytywała zmartwiona, opierając dłoń na lewej piersi, jakby była bliska zasłabnięcia, bądź zawału. — Jesteś w ciąży?!
— Nie! — zaprzeczyłam niemalże natychmiast, marszcząc brwi, ponieważ ten pomysł był naprawdę absurdalny. — Nic się nie stało, po prostu, nie spodobało mi się coś i...
— Co takiego? — weszła mi w słowo, uśmiechając się jednoznacznie, jakby specjalnie mnie prowokowała, chcąc tym samym dociec, co się wydarzyło?
— Mama zaprosiła Olka na obiad i... po prostu, nie wiem, nie potrafię...
— Postradała rozum, jak Boga kocham, twoja matka oszalała — podsumowała, wznosząc oczy do góry, jakby szukała ratunku u Najwyższego.
— Ona tak tego nie widzi, po prostu, sama nie wiem, dlaczego nie może zrozumieć, że on... że to bolało tak bardzo, że ja nie umiem, że... — zaczęłam, czując, jak nowa fala łez zaczyna wypływać z moich oczu.
Broda mi drżała, a ja całą siłę woli wykorzystywałam do tego, by się nie poddać temu uczuciu. Nie chciałam być tak bezsilna, ale nie potrafiłam inaczej.
— Shh, aniołku, shh, ja wiem, ja wiem. — Kobieta podniosła się z miejsca i przysiadła na podłokietniku fotela, w którym siedziałam, by przyciągnąć mnie do siebie i zacząć kojąco gładzić tył mojej głowy, starając się mnie tym sposobem uspokoić.
Nie pomagało, ale jakoś tak, minimalnie poczułam się lepiej, ponieważ przy mnie była. Nie osądzała, nie wygłaszała swoich prawd i przekonań, po prostu była.
— Twoja matka jest na tyle durna, że sądzi, że każdy znajduje swoją wielką miłość już na początku życia, zupełnie jak ona — skomentowała, zaczynając się kołysać.
Dokładnie tak, jak gdy byłam mała i starała się pomóc mi zignorować ból rozbitego kolana, bądź czegoś równie błahego.
Babcia rozumiała, że czasami musiałam po prostu płakać, płakać i płakać. I nic innego mi nie pomagało. Wyrzucenie z siebie całego żalu i bólu było najlepszą terapią.
— Ona mnie kocha, ale...
— Nie ma, ale, kocha cię — zaprzeczyła, klepiąc dłonią po moich plecach. — Kocha, najmocniej na świecie, ale czasami kiepsko to pokazuje, bo wydaje jej się, że wie lepiej, jak coś naprawić, jak coś zrobić. To domena błędów rodzica, nie są oni nieomylni, więc i twoja matka cię kocha, ale popełnia błędy. Jak każdy. Kocha cię i chce dla ciebie wszystkiego, co najlepsze. Co do tego nie mam wątpliwości, żadnych — dodała, odchylając się nieznacznie, by móc na mnie spojrzeć i uśmiechnąć się do mnie dobrotliwie.
— Mam ochotę ją zamordować — wyznałam cicho, wręcz szepcząc.
— To normalne, ona ciebie najpewniej też, bo obie jesteście tak samo uparte — zauważyła z rozbawieniem i mrugnęła do mnie okiem, wycofując się. — A teraz wypij kakao i zjedz ciasteczko, bo marnie wyglądasz. A ja pójdę zadzwonić do Ady, by przyjechała, no, jedz — ponagliła mnie, ręką wskazując mi na talerzyk, bym poczęstowała się jej wypiekiem.
Uśmiechnęłam się do niej krótko, dość sztucznie i pokiwałam głową, ścierając wierzchem dłoni ślady łez z policzków.
Taka była babcia. Pozwalała się załamać na dosłownie kilka minut, by później przywołać mnie do porządku. Nie lubiła, gdy ktoś się rozklejał i zbyt długo użalał nad sobą. Jej domeną było; wypłacz się, wypnij pierś i zapomnij, bo życie toczy się dalej.
Nie miałam ochoty na żadne słodycze, ale napój był kuszącą opcją, więc wzięłam kubek i upiłam spory łyk z niego, delektując się smakiem, który kojarzył mi się nierozłącznie z dzieciństwem. Od najmłodszych lat, w piątki, po szkole przychodziłam do domu babci i zostawałam u niej niemalże na każdy weekend, a ona budziła mnie niby przypadkiem o szóstej rano w sobotę, mając już gotowe śniadanie, do którego zawsze serwowała gorące, kakao. Ale nie to rozpuszczalne, nie, to prawdziwe, ciemne, o wyrazistym smaku.
Uśmiechnęłam się pod nosem, na samo wspomnienie i przymknęłam powieki, biorąc głębszy wdech.
Kilka minut później babcia wróciła do kuchni, w dłoni trzymając talię kart, która towarzyszyła nam od moich wczesnych lat dziecięcych.
— Gramy w wojnę czy w tysiąca? — zapytała, uśmiechając się szeroko, zachęcająco, a ja zaśmiałam się cicho, krztusząc się śmiechem, ponieważ rozbawiła mnie tym.
Ja mówiłam, że wali mi się świat, a dla babci rozwiązaniem był hazard, bo oczywiście, nigdy nie grałyśmy na niby. I chociaż stawką nie były pieniądze, a cukierki, nasze rozgrywki zawsze były zacięte. Lubiła mawiać, że albo ma się szczęście w miłości albo w kartach.
— A jesteś już za porządna na starego, dobrego przyjaciela, pokera? — odbiłam pytanie, a jedna z moich brwi powędrowała w górę, w dość zadziornym i nieco złośliwym geście.
— O, aniołek wrócił — podsumowała z rozbawieniem, kierując się do mebli kuchennych i z górnej szafki, która znajdowała się w rogu, wyjęła woreczek, w którym znajdowało się całe mnóstwo małych cukierków.
Wybuchnęłam śmiechem i zakryłam dłonią twarz, nie potrafiąc się przed tym powstrzymać.
To był mój złoty środek na wszystko. Babcia była lekiem na całe zło tego świata. Nawet na moją niesforną i nieobliczaną matkę.
Kobieta zajęła miejsce naprzeciw mnie, oddając mi talię kart, bym je potasowała, a ona skupiła się na rozdzieleniu słodyczy, by każda z nas miała ich tyle samo.
Dosłownie kilka minut przygotowywałyśmy się do pierwszego rozdania.
Moje myśli skupiły się na grze, na uśmiechach do babci i wszystko inne przestało mieć znaczenie.
To, że Aleksander został zaproszony przez moją matkę na rodzinny obiad. To, że Theodore został tam sam. A nawet fakt, że mężczyźni mogli rzucić się sobie do gardeł. Miałam to wszystko gdzieś, ponieważ moja matka nawarzyła piwa i to ona powinna je wypić. Zwłaszcza że i Theo zasługiwał na karę za te niespodziewane oświadczyny. Powinien uświadomić sobie, że pogrywanie ze mną źle się kończyło.
Był moim przyjacielem, najlepszym, nie licząc Ady, ale jednak przesadził, dlatego nie miałam skrupułów, by zostawić go samego w moim rodzinnym domu. Chciał przedstawienia, to dostał doskonałą okazję, by się wykazać, jak znakomitym aktorem był. Olek natomiast sam był sobie winien, ponieważ powinien wiedzieć, że jego obecność tutaj była niepożądana przeze mnie, zwłaszcza że rozmawiałam z nim kilka godzin wcześniej i wyraźnie powiedziałam mu, że nie chcę do niego wrócić, że jest po prostu za późno. Na żal, na powrót, na wyrzuty sumienia. Ruszyłam dalej. I on również musiał to zrobić, jeśli do tej pory jeszcze tego nie uczynił, co było naprawdę dziwne. Dałabym sobie rękę uciąć, że o mnie nie myślał, ale w tamtym momencie, nie byłam pewna niczego ani nikogo.
Dlatego popijałam kakao, zjadłam nawet kilka ciasteczek i grałam, zapominając o całym świecie.
1925 słów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro