15.2
Zmrużyłam wściekle oczy, ponieważ Aleksander ewidentnie stawiał mi ultimatum, co było bardzo nieładnie z jego strony, szczególnie że brzmiało to tak, jakby próbował mnie kupić. Chciał zapłaty za swój czas, ale to ja czułam się jak kobieta do towarzystwa, która osiągała korzyści materialne w zamian za kolację, czy też noc. Nie lubiłam takich zagrywek, które przekraczały wszelkie granice przyzwoitości.
— Wiesz, że nie sądziłam, że kiedykolwiek w życiu dożyję dnia, w którym ty będziesz brzmiał jak desperat — podsumowałam, nieco ironicznie, obdarzając go podejrzliwym spojrzeniem spod wpół przymkniętych powiek. — Brak współpracy z tobą, nie oznacza dla mnie bankructwa, jesteś tego świadomy? — dodałam, uśmiechając się złośliwie.
Byłam wściekła, to był fakt, ale wiedziałam, że lepszym wyjściem będzie pozostać w miarę obojętną, tak jak bardzo oczywiście potrafiłam. Nie mogłam dać wyprowadzić się z równowagi i pozwolić mu wygrać. Nie wypadało mi go nienawidzić, ale nie chciałam też dalej go kochać, ponieważ mnie zawiódł, zostawił i przekreślił wszystko, nad czym pracowaliśmy latami. Pragnęłam wyłączyć uczucia, niestety byłam tylko słabym człowiekiem, a nie robotem i nie było to możliwe.
— Nie przypuszczałem, że w naszym życiu dojdzie do momentu, gdy będę musiał walczyć o to, byś raczyła mnie chociaż wysłuchać — odparł, wpatrując się we mnie uważnie. — Popełniłem błąd, ale czym jest jeden błąd w obliczu tylu lat? Nie zasłużyłem nawet na kilka minut, byś po prostu mnie wysłuchała? Pozwoliła mi wytłumaczyć? Zbyt wiele oczekuję?
— Olek, to nie jest zbyt wiele. Nie mam problemu z tym, by umówić się z tobą na tę rozmowę, bo jest ona nam najwyraźniej potrzebna, ale nie podoba mi się sposób, który wybrałeś, dostrzegasz tę różnicę? — wyjaśniłam, pocierając palcem wskazującym nos, starając się pozostać spokojną. — Gdybym cię wcześniej nie znała, już dawno ta rozmowa byłaby zakończona, ponieważ szantaż to coś, czego nie potrafię odpuścić.
— Przepraszam — wymamrotał, a ja otworzyłam szerzej oczy, będąc w tak wielkim szoku, że to słowo przeszło mu jakimś cudem przez gardło.
Aleksander Serafin nie był typem, który potrafił prosić o wybaczenie, nie, w większości przypadków był przekonany o własnej nieomylności, dosłownie. Nawet jeśli wcale nie miał racji, ciężko było mu się z tym pogodzić.
Chciałam móc jakoś inaczej na to zareagować, ale byłam pewna, że nie mogłam pozwolić mu panować nad sytuacją, nie ponownie, ponieważ za czasów naszego związku zbyt często mu odpuszczałam i naprawdę źle się to dla mnie skończyło.
— Będę szczera, nie pójdę na kolację tylko po to, by zdobyć twój podpis, więc to twoja chwila na decyzję — zaczęłam, potrząsając głową. — Co wybierasz? Współpracujesz ze mną nadal, czy może wolisz zakończyć wszystko? — spytałam, krzyżując dłonie na wysokości klatki piersiowej.
Byłam na niego naprawdę zła, ale nie chciałam szkodzić własnej firmie, więc byłam gotowa być ponadto i nadal z nim pracować, zwłaszcza że normalnie rzadko kiedy mieliśmy okazję przebywać w tym samym miejscu z powodu obowiązków. On zajmował się transportem, ja organizacją. Wpatrywałam się w niego uważnie, a on odwdzięczał mi się tym samym, jednocześnie bijąc się z własnymi myślami, co było wyraźnie widoczne, ponieważ jego policzek drgał, sugerując, jak mocno zaciskał szczęki. Też był wściekły, coś nas łączyło. Nie znosił, gdy coś szło nie po jego myśli, a ja nie lubiłam, gdy ktoś manipulował moją osobą.
— Gdzie masz tę cholerną umowę? — W końcu odpowiedział, przerywając ciszę, która wręcz między nami narastała.
Ja powstrzymałam się od dumnego uśmiechu i uniosłam jedną z brwi, poprawiając przy okazji materiał bluzki, który ułożył się nie tak, jak powinien. Westchnęłam cicho.
— Łucja ci ją poda, nie byliśmy dzisiaj umówieni i mam sporo do zrobienia, nim stąd wyjdę, a muszę stąd wyjść niebawem — odparłam spokojnie, chcąc go wyminąć, by dotrzeć do drzwi, uznając tę rozmowę za zakończoną. W końcu.
— Tak po prostu, mam wyjść i już nie wracać, naprawdę, Cecylio? — zapytał, sięgając dłonią po moje ramię, zaciskając na nim swoje palce, zatrzymując mnie tym sposobem w miejscu.
— Nie, zadzwonię do ciebie, prywatnie i umówię się z tobą na rozmowę, przy kawie — zastrzegłam, unosząc palec wskazujący do góry, jakby to była naprawdę ważna informacja i uśmiechnęłam się nikle — ale dopiero wtedy, gdy ja będę na to gotowa, okej? Obiecuję, że zadzwonię, ale nie wiem, czy to będzie jutro, czy za tydzień, ale zadzwonię. Pasuje ci taki układ? — zaproponowałam, mając świadomość, że na nic więcej nie mogłam zdobyć się w tej chwili.
I chociaż to było naprawę idiotyczne, byłam ciekawa, co takiego miał do powiedzenia mój były narzeczony, nawet jeśli uważałam, że wszelkie mosty mieliśmy za sobą już spalone i nie istniał nawet cień szansy na powrót do siebie. W końcu zostawił mnie raz, dlaczego nie miałby zrobić tego kolejny?
Mężczyzna poluźnił swój uścisk i pokiwał głową z rezygnacją, doskonale wiedząc, że to już było wielkim ustępstwem z mojej strony.
— Na nic więcej nie mogę liczyć, niech będzie — zdecydował, obdarzając mnie jednym ze swoich charakterystycznych, nieco niegrzecznych uśmieszków.
I nim zdołałam zaprotestować, przysunął się do mnie, pochylił w moim kierunku i musnął wargami mój policzek, wytrącając mnie tym sposobem bardziej z równowagi. Moje serce zabiło szybciej, by tak po prostu po sekundzie się zatrzymać. Nie skomentowałam tego, nie zrobiłam nic, jedynie wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem szeroko otwartymi oczami.
Zaśmiał się, zasalutował mi dłonią niczym żołnierz, który otrzymał rozkaz od dowódcy i wyszedł, zostawiając mnie samą. W końcu! A przynajmniej taki był jego plan, bo drzwi otworzyły się, więc musiał się zatrzymać, by przepuścić moją pracownicę. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że Łucja trzymała w dłoniach ogromny bukiet czerwonych róż, a jej wargi zdobił radosny, wręcz nazbyt zadowolony uśmieszek.
— Szefowo, pozwoliłam sobie wrzucić bukiecik do wazonu, ma koleś gest — oświadczyła, wchodząc do środka, tak jakby nigdy nic i postawiła kwiaty na komodzie, która znajdowała się przy sofie, na której zazwyczaj przyjmowałam gości. — A i jest liścik.
— Co? — wydukałam, nie potrafiąc sklecić zdania, ponieważ nadal byłam w szoku.
— Och, no, napisał, że noc była świetna, bla bla, że dziękuje i... — odpowiedziała, oglądając się za siebie, gdy tylko dotarł do nas dźwięk trzaśnięcia drzwiami.
Aleksander wyszedł, a właściwie to wybiegł z biura, jakby ścigało go stado diabłów. Podeszłam do dziewczyny, wyrwałam jej bloczek z dłoni i przeczytałam krótką notatkę, zupełnie nic nie rozumiejąc.
— Od kogo te kwiaty?!
— Ode mnie — zaśmiała się perliście, rozkładając dłonie w jakimś teatralnym geście, jakby zagrała najlepszą rolę w swoim życiu. — Jak tylko ten, ten osobnik tu przyszedł, zadzwoniłam do znajomej florystki, czy to nie było genialne?
— Wysłałaś mi kwiaty, by wkurzyć Olka? — dopytywałam, chcąc upewnić się, że dobrze ją zrozumiałam.
I chociaż to było naprawdę absurdalne, wybuchnęłam śmiechem, ponieważ moje życie zaczynało przypominać istny teatr. Zachwiałam się, oparłam na biurku i wzięłam kilka głębokich, powolnych wdechów, chcąc się uspokoić. Gardziłam samą sobą, ponieważ nadal robił na mnie wrażenie, chociaż nie powinien. Zaklęłam szpetnie, powstrzymując się z trudem od zrzucenia ramki ze zdjęciem z blatu i jęknęłam cicho, dostrzegając twarz matki na fotografii. Czekała mnie jeszcze przeprawa z tą kobietą i nie miałam pojęcia, jak miałam to przetrwać. Łucja, widząc, że wcale nie zamierzam jej gratulować pomysłowości, ulotniła się.
Opadłam na krzesło, dopiłam kawę, która była zimna i nie smakowała już tak dobrze, jak na początku, ale zignorowałam to. Sięgnęłam do ostatniej szuflady biurka i odsunęłam segregatory, za którymi chowałam czekoladę. Starałam się unikać słodyczy, ale czasami były konieczne, zwłaszcza w takie dni. Szczególnie że nie mogłam zacząć pić alkoholu. A to on był mi potrzebny. Całe mnóstwo wódki. Połamałam tabliczkę i od razu wepchnęłam do ust dwie kostki, delektując się jej cudownym smakiem. Miałam być twardą sztuką, a zdawałam się mięczakiem. Jęknęłam, zakryłam twarz dłońmi i z wielkim trudem powstrzymałam się od płaczu. Musiałam ogarnąć ten bałagan jak najszybciej.
I nie mogłam pozwolić sobie na załamanie, gdy miałam tak wiele do zrobienia. Starłam z policzków niechciane łzy, które i tak zdołały wydostać się z moich oczu i odetchnęłam, sięgając po pierwszą teczkę, która leżała na moim biurku. Miałam do wykonania całe mnóstwo telefonów, do przejrzenia umowy i ogarnięcia spotkania, na których musiałam być. Powinnam być szefem, właścicielem biura podróży, a nie osobą prywatną, która przeżywała kryzys. Mój wzrok spoczął na zdjęciach, które miały znaleźć się w nowej kampanii reklamowej. Skupiłam się na pracy, zupełnie się w tym zatracając.
Tak upłynęły mi kolejne godziny, aż do momentu, gdy nie usłyszałam pukania, a w drzwiach pojawiła się głowa Łucji. Spojrzałam na brunetkę, uśmiechając się do niej lekko, dając jej tym samym do zrozumienia, że nie byłam zła o ten numer z kwiatami. Po dłuższym zastanowieniu: wyszło jej to.
— Tak? — spytałam, zachęcając ją do mówienia.
— Chciałam spytać, czy zamówić ci obiad? Będę dzwoniła do chińczyka i jeśli masz ochotę...
— Nie — przerwałam jej, nie pozwalając dokończyć propozycji. — Jadę na obiad do mamy.
— Okej, okej, nic nie może równać się z kuchnią pani Marii, zazdroszczę — skomentowała, puszczając do mnie tak zwane perskie oczko.
Zaśmiałam się cicho, odrzucając do tyłu głowę i opierając się wygodniej na fotelu, jednocześnie poruszając ramionami, chcąc rozruszać zastane mięśnie.
— Zaproponowałabym, byś pojechała ze mną, ale nie chcę, byś była świadkiem reprymendy, którą dostanę od matki. Moja kuzynka wychodzi za mąż, a ja nadal żyję pracą — wyjaśniłam, wzdychając cicho.
Dlaczego moja matka nie mogła być, jak każda inna normalna rodzicielka i nie wspierała mnie, gdy tego potrzebowałam? Dlaczego zawsze miała miliardy wymagań i ciągle podnosiła mi poprzeczkę, gdy ja potrzebowałam zrozumienia i osoby, która byłaby ze mną, bez względu na wszystko? Ponownie powstrzymałam się od przekleństwa, ponieważ zaczynałam się nad sobą użalać. Mimo wszystko Maria Rutecka była świetną matką. Zrezygnowała z kariery, by mnie wychować, spędzała ze mną mnóstwo czasu i szukała mi miliarda zajęć, które mogłyby mnie pochłonąć. Starała się, ale miała obsesję na punkcie mojego ślubu. Założyła, lata temu, błędnie, że moje zamążpójście będzie oznaczało moje szczęście. Cholera, ona chciała mojego szczęścia, zawsze, ale niestety nasze poglądy na tę sprawę się nie pokrywały, a diametralnie różniły.
1616 słów.
Ogłaszam wszem i wobec, że jeszcze będzie jedna część tego rozdziału, więc nie bijcie za długość, ale tak długo mnie nie było, że postanowiłam dodać chociaż tyle. Tęskniliście? ♡
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro