Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13.2


           Była to moja prawie świadoma decyzja, a mimo to, byłam w wielkim szoku, gdy otworzyłam oczy w nieznanym mi pomieszczeniu. Rozejrzałam się dookoła, a do mnie docierało, że byłam w łóżku, w samej bieliźnie, a obok mnie spał półnagi, a jakże, Noah. Podniosłam się, żałując tego w mig. Zaklęłam i opadłam z powrotem na poduszki, czując pulsowanie w mojej głowie. Cholerny i jakże niepotrzebny kac.

Zakryłam twarz dłońmi, powstrzymując się przed jękiem, który cisnął się na moje usta. Poziom mojej głupoty był ogromny, ale stało się i nie mogłam cofnąć czasu.

— Wstałaś już, pszczółko? — spytał, a właściwie wymamrotał półprzytomnie blondyn, przekręcając się, by móc mi się swobodnie przyglądać.

Odsunęłam ręce od buzi i zerknęłam na niego, starając się zrozumieć, co powinnam czuć? Wstyd?

— Co ja tu robię? — zapytałam jednak, nie potrafiąc zapanować nad własnym, nieco przerażonym tonem głosu.

Dodatkowo brzmiałam podobnie jak Noah. Zachrypnięta i przepita niczym zawodowy alkoholik.

— Śpisz albo się budzisz, coś na pewno — odpowiedział, uśmiechając się do mnie krzywo. —Jesteś głodna?

Rzuciłam mu pełne politowania spojrzenie, więc wybuchnął śmiechem, ale i tę czynność szybko porzucił, widząc moją minę.

— Noah, bądź poważny.

— Obiecałem ci, że podrzucę cię do domu, ale najpierw kąpiel, chodź, wstawaj, późno już — oznajmił, spoglądając na zegarek.

Podążyłam wzrokiem za nim i pisnęłam, orientując się, że dochodziła już godzina czternasta. Było naprawdę późno, a ja nie odezwałam się do Ronnie od wczoraj, więc pewnie się martwiła. Chociaż, nie, myślała, że byłam z Theo. Jęknęłam cicho i powoli usiadłam na materacu, krzywiąc się przy tym. Było mi niedobrze i miałam wrażenie, że tkwię na karuzeli, która nadal się nie zatrzymała.

— I nie panikuj, nic się nie stało, pół nocy paplałaś o tym idiocie — dodał, chcąc mnie uspokoić, co miało wręcz odwrotny skutek, bo co ja takiego mogłam mu powiedzieć?!

Rozszerzyłam z niedowierzaniem oczy i potarłam twarz dłońmi, dając sobie spokój. Stało się. Nie mogłam tego cofnąć.

— Pamiętam — warknęłam, reflektując się dość szybko i posłałam uśmiech w jego kierunku, chcąc pozbyć się złego wrażenia po tonie, jakiego użyłam. — Pójdę pod ten prysznic, głowa mi pęka — dodałam w ramach wyjaśnienia, powoli zsuwając się z łóżka.

Noah nie protestował. Właściwie w ciągu godziny oboje doprowadziliśmy się do stanu używalności, spożywając przy tym kilka litrów wody, dosłownie. Wprawdzie mogłam sama wrócić do domu, ale Noah chciał zabrać kota. Obiecałam mu go. To akurat pamiętałam bardzo dobrze.

Mężczyzna zamówił taksówkę, a ja wcisnęłam się w sukienkę, którą miałam na sobie wczoraj, bo nie chciałam pożyczać ubrań od jego siostry. Wątpiłam, by faktycznie należały one do niej, ale wolałam tego otwarcie nie komentować. Każdy, kto znał Noah trochę dłużej, wiedział, że kolejka do jego sypialni była całkiem spora. Na szczęście nikogo nie okłamywał ani nie zwodził, więc nie mogłam go oceniać.

— Jak się bawiłaś? — zagaił, przerywając ciszę, w której trwaliśmy od momentu wejścia do taksówki.

Przekręciłam głowę, by na niego spojrzeć i westchnęłam cicho, uśmiechając się nieznacznie.

— Idealnie, naprawdę, gdyby tylko nie ten kac, byłoby cudownie — skomentowałam, przymykając na moment powieki, ciesząc się w duchu, że tabletki, które zażyłam jakiś czas temu, zaczynały działać. Na moje szczęście.

— Chociaż zabrzmi to dziwnie, tęskniłem za tobą — zaczął, spoglądając na mnie. — I żałuję, że to wszystko tak się potoczyło...

— Nie — przerwałam mu, gestem dłoni nakazując mu ciszę. — Noah, wróciłabym do Polski, tak czy siak. To by się nie udało, niezależnie od tego, czy byś się zmienił, czy też nie, poważnie — zapewniłam, uśmiechając się do niego smutno.

Nie chciałam, by żałował, a jednocześnie sama miałam jakiś sentyment do wspomnień, związanych z naszą przeszłością. Skrzywił się, nie potrafiąc ukryć niezadowolenia, gdy tylko usłyszał moją wersję, ale wolałam go nie zwodzić. Moje życie było dostatecznie skomplikowane bez tego.

— Skoro tak mówisz.

— Przyleciałam tu na studia. Do cioci. Ciocia nie żyje, a ja bywam tu sporadycznie, to nie miałoby sensu — skomentowałam, uśmiechając się do niego smutno.

Sięgnął po moją rękę, zacisnął na niej swoje palce i ucałował wierzch mojej dłoni, odwzajemniając mój gest. Pokiwał głową, kapitulując. Naprawdę byłam mu wdzięczna, że tego nie roztrząsał.

— W porządku — podsumował, wpatrując się we mnie dłuższą chwilę, jakby ze zrozumieniem.

Po chwili przeniosłam wzrok na okno, orientując się, że docieraliśmy powoli na miejsce i nasza wspólna podróż dobiegała końca. Westchnęłam cicho, ponieważ i mój pobyt tutaj miał trwać zaledwie moment. Właściwie za kilka godzin miałam stawić się na lotnisku. I nie podobało mi się to, co tutaj zostawiałam, ten bałagan, ale niewiele mogłam na to poradzić.

Miałam dzisiaj jakieś wyjątkowe szczęście, bo akurat, gdy nastała między nami nieco niezręczna cisza, kierowca zatrzymał taksówkę, na podjeździe, zmuszając nas do opuszczenia samochodu, a przynajmniej mnie. Noah poprosił, by mężczyzna na niego poczekał kilka minut. Poprawiłam materiał płaszcza na sobie i wyprostowałam się gwałtownie, czując, jak blondyn złapał mnie za przedramię, przyciągając do siebie.

Uniosłam spojrzenie i zatrzymałam je na jego oczach, zastanawiając się, o co mu chodziło i dlaczego mnie zatrzymywał. Miałam nawet o to spytać, ale był szybszy. Zdecydowanie.

— Nic nie jest w porządku, cholera — oznajmił twardo, luzując uścisk swoich palców.

Wyrzucił w górę ręce i przeczesał palcami włosy, mierzwiąc ich ułożenie, ale najwyraźniej wcale się tym nie przejmował.

— Co? — zapytałam, marszcząc bez zrozumienia brwi, zupełnie nie pojmując jego toku rozumowania.

— Nic nie jest w porządku, Cecylio — powtórzył, przysuwając się do mnie.

Nie czułam się z tym zbyt komfortowo, ale nie ruszyłam się z miejsca, obserwując go, czekając na ciąg dalszy.

— W jakim sensie? O czym ty mówisz?

— O wszystkim. To nie w porządku, że chcesz za niego wyjść, to nie w porządku, że nigdy nie dałaś mi szansy, bo byłaś w nim zadurzona. To nie w porządku, że...

— Nie, Noah, nie rób sobie tego — wtrąciłam, zakrywając dłonią jego usta, ale dość szybko strącił moją rękę, a sam objął dłońmi moją twarz, wzdychając ciężko.

— Muszę, Ce, muszę, ponieważ chcę, byś wiedziała, że masz inne wyjście, że ktoś inny na ciebie czeka — wyjaśnił, przysuwając się do mnie.

I nim chociaż zdołałam jakkolwiek zaoponować, opadł wargami na moje usta, a ja stałam tam niczym sparaliżowana i nie potrafiłam zrobić nic. Byłam w szoku. Dosłownie. Zamurowało mnie, ponieważ Noah nigdy nie wydawał się takim typem.

Słysząc dźwięk otwierających się drzwi, cofnęłam się gwałtownie, a przynajmniej próbowałam, bo blondyn mi to uniemożliwił, nadal trzymając mnie w swoim uścisku, a właściwie to moją twarz. I wszystko byłoby w porządku, naprawdę, gdyby na progu stała Veronica, ale nie... miałam jednak wielkiego pecha, bo w drzwiach pojawił się nie kto inny, jak Theodore Wallace.

— Kurwa — wymsknęło się spomiędzy moich warg, a szatyn ruszył w naszym kierunku, piorunując mnie wzrokiem, chociaż równie dobrze właśnie próbował nim zabić nie do końca niewinnego Noaha.

Nie miałam pewności, ile widział, co widział i skąd wzięła się jego złość, ale w ciągu ostatnich kilkunastu godzin znalazło się całkiem sporo powodów.

Pomagając sobie rękoma, strąciłam dłonie blondyna z własnego ciała i cofnęłam się, pocierając palcami skronie, starając się coś wymyślić. Nie miałam szans na ucieczkę. I nim na dobre zaczęła się jakakolwiek kłótnia, cokolwiek, nim padły jakieś słowa, tuż za Theo z domu wybiegła Veronica.

Miałam kłopoty, chociaż lepiej brzmiałoby, że właśnie nadszedł mój własny, prywatny koniec świata.

Z jednej strony powinnam zrobić awanturę mojemu towarzyszowi, bo ewidentnie przekroczył granicę, a z drugiej, byłam wściekła, ponieważ McBoski tutaj był, nadal zły, chociaż to on zachował się jak skończony dupek.

I wtedy właśnie do mnie dotarło. Nie musiałam robić nic. Nie musiałam się tłumaczyć. Nie musiałam z nikim rozmawiać. Byłam dorosła. I równie dobrze mogłam ich zignorować.

— O, Teddy! Vee, świetnie, że jesteście! — rzuciłam nazbyt entuzjastycznie, uśmiechając się sztucznie, szeroko, tak bardzo, że aż zabolała mnie szczęka. — Noah przyjechał po kota, oddajcie mu go, a ja pójdę się spakować — oznajmiłam, kierując się w stronę domu.

Wszyscy byli w takim szoku, że nikt się nie odezwał. Zatrzymałam się jednak na moment przy kobiecie i uścisnęłam ją krótko, lekko.

— Przepraszam, później ci wszystko wytłumaczę, przepraszam, bo wiem, że się martwiłaś — dodałam cicho, uśmiechając się do niej przepraszająco, zupełnie ignorując obecność pozostałej dwójki.  

I weszłam do domu, zostawiając cały ten bałagan za sobą. Nie musiałam tego sprzątać. Nie i już. Nawet jeśli było to czysto egoistyczne z mojej strony.






1304 słów.
Dziękuję za tak wiele miłych słów, za poprzednie komentarze, ale to jednak nie jest jeszcze mój powrót. Postanowiłam skończyć rozdział trzynasty, ale nie wiem kiedy dodam czternasty. Może za tydzień, może lada dzień, nie wiem. Dziękuję za cierpliwość, 
pozdrawiam,
Jo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro