12.1
Uniosłam głowę, dłuższy moment wpatrując się w budynek, mając miliardy wątpliwości co do tego, co powinnam zrobić? Wejść do środka? Wierzyć Laioness? Zawrócić? Zawieść Theodore'a?
Skrzywiłam się na tę myśl, ponieważ ta opcja nie wchodziła w grę, chociaż miałam ogromną ochotę uciec stąd. Zwłaszcza że nie wierzyłam w ani jedno słowo Laio, bo w końcu sama przyznała się, że planuje odzyskać Theo.
Westchnęłam ciężko, marszcząc brwi i wycofałam się kilkanaście kroków, by opaść na pobliską ławkę. Nadal byłam dość blisko komisariatu, ale nie potrafiłam wejść do środka i tak po prostu skłamać. Z drugiej strony, powinnam, prawda, bo obiecałam to szatynowi. Wygrzebałam komórkę z torebki i zaklęłam cicho, ponieważ uzmysłowiłam sobie, że nie mogłam zadzwonić do Duśki, ponieważ ta najpewniej spała. Nienawidziłam różnicy czasowej pomiędzy Polską a Stanami.
Kolejne kilkanaście minut wpatrywałam się w budynek, zaciskając palce na telefonie, walcząc sama ze sobą. I miałam już wstać i skierować się do środka, gdy zauważyłam, że w moim kierunku idzie jakiś ciemny blondyn, nie odrywając ode mnie wzroku. A przynajmniej odniosłam takie wrażenie i wcale się nie pomyliłam, bo już po chwili stał tuż przede mną, z zakłopotaną miną, z dłońmi wciśniętymi do kieszeni spodni.
— Jesteś Cecylia, prawda? — zapytał, zatrzymując spojrzenie niebieskich tęczówek na mojej twarzy.
Zmarszczyłam brwi, wpatrując się w niego podejrzliwie, ale w efekcie i tak pokiwałam głową, potwierdzając to.
— A ty, to?
— Nazywam się Louis Allen i...
— Jesteś byłym mężem, Laioness, prawda? — wtrąciłam, krzyżując kostki, prostując się zaintrygowana jego słowami.
— W rzeczy samej. — Przytaknął, siadając tuż obok mnie.
Rozpiął guzik w swojej szarej marynarce i chwilę milczał, po prostu na mnie patrząc. Nie powiem, że czułam się z tym komfortowo, w dodatku mając świadomość, że wcale nie znalazł się tutaj przypadkiem.
— Masz do mnie jakiś interes, prawda? Jak mnie znalazłeś? — dopytywałam, orientując się, że przecież nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji się poznać. — I jakim cudem wiesz kim jestem, co?
— To proste, cały światek prawniczy huczy o tobie i Theo, że w końcu znalazł kogoś, kto go usidlił. W każdym razie świat jest mały. A moja była żona kiepsko ukrywa pewne fakty — dodał, opierając dłoń za moimi plecami na ławce, naruszając tym samym moją przestrzeń osobistą.
Przekręciłam się więc i przekrzywiłam głowę, obserwując go, czekając na coś więcej.
— Laio nie jest aniołem — zaczął, przerywając jednak po chwili, jakby rozmyślił się, co do tego czy warto było mówić coś na ten temat.
— Zdążyłam zauważyć. — Wzruszyłam lekko, dość obojętnie ramionami, chociaż faktem było, że irytowała mnie ta informacja. — Jak i to, że planuje odzyskać Theodore'a.
— Wiesz o tym? — spytał, nie potrafiąc ukryć zaskoczenia.
Przynajmniej początkowo, ponieważ już po sekundzie jego wyraz twarzy był na nowo obojętny, zupełnie niewzruszony jakby go to nie obchodziło. I chociaż chciałby, by tak było, łatwo można było zauważyć, że prawda była inna.
— Niespecjalnie to ukrywa — wyjaśniłam, zaciskając usta w wąską linię, zwilżając przy okazji koniuszkiem języka dolną wargę. — Chodzi o to, że ja to wiem, dlatego nie rozumiem...
— Co tu robię? — podsunął mi, uśmiechając się dobrotliwie.
Pokiwałam głową, odwzajemniając jego gest. Patrząc tak na niego, dochodziłam do wniosku, że sprawiał wrażenie sympatycznego faceta. I zastanawiałam się, co było prawdą? Słowa Laio czy moje własne przeczucia?
— Przeszło mi to przez myśl. — Uśmiechnęłam się lekko. — Jakim cudem wiedziałeś, że tu będę?
— Matthew Keller to mój dobry kumpel — wyjaśnił, sprawiając tym samym, że wszystko stało się dla mnie jasne.
— Przyszedłeś przekonać mnie bym nie składała zeznań? — Uniosłam sceptycznie jedną z brwi, dochodząc do wniosku, że cała ta sprawa podobała mi się coraz mniej.
— Nie, przyszedłem poprosić byś się w to nie wtrącała — sprostował, uśmiechając się szeroko, zbyt pewnie, wzbudzając tym samym moją czujność.
— Jak to?
— Stracisz go, więc dziewczyno, jeśli on cokolwiek dla ciebie znaczy, nie mieszaj się w to. I nie pozwól jemu na to, inaczej Laio zrobi wszystko, by owinąć go sobie wokół palca — wyjaśnił, mrużąc oczy. — A oboje znamy Theodore'a, rzuci wszystko, by pomóc niewinnej, potrzebującej ratunku Laio. Zawsze tak było. Zawsze taki był.
— Skąd to wiesz?
— Nie znasz historii, prawda? Nie powiedzieli ci prawdy? — Zaśmiał się cicho, palcem wskazującym trącając swój nos.
— Jakiej historii? — Spojrzałam na niego, zastanawiając się, o czym on mówił?
— Naszej. Mojej, Laio i Theo — sprostował, wpatrując się wprost w moje oczy.
— A jest jakaś historia? Prócz tego, że Laio zostawiła go i związała się z tobą?
— Zapytaj go. Skoro ci nie powiedział, nie chciał byś znała prawdę, ale wcale jej nie znasz, miej to na uwadze — poinformował mnie, uśmiechając się do mnie ze współczuciem.
Jakbym to ja była oszukiwana przez swojego partnera, a nie on przez byłą żonę. Skrzywiłam się i rozchyliłam usta, zastanawiając się czy to nie była jakaś gra.
— Jaką prawdę? — dopytywałam, z trudem panując nad tonem głosu.
Denerwował mnie. I nie byłam pewna czy przez to, że wiedział więcej niż ja, czy przez to, że zdawał się czegoś ode mnie jednak chcieć.
— Spytaj go. I idź podpisz zeznania, inaczej będziesz mieć problemy. Ja tylko chciałem ostrzec cię przed moją byłą żoną, ale widzę, że to niepotrzebne — dodał, podnosząc się z ławki.
Sięgnął do kieszeni i wysunął w moim kierunku dłoń, trzymając w niej mały, biały kartonik.
— To moja wizytówka, zadzwoń w razie pytań albo gdybyś potrzebowała pomocy, cokolwiek — poprosił, uśmiechając się do mnie nikle. — Miło było cię poznać, Cecylio. Matt na ciebie czeka — dorzucił i tak jakby nigdy nic, odszedł.
Zostałam sama z miliardem pytań i wątpliwości, które atakowały moją głowę. Chciałam uciec, naprawdę, ale wiedziałam, że nie było takiej opcji, ponieważ Theo był w to zamieszany, więc nie miałam innego wyjścia.
Weszłam do budynku, kierując się od razu w stronę pierwszego policjanta, którego zauważyłam i zapytałam go o funkcjonariusza, którego szukałam. Nieznajomy nie tylko wskazał mi drogę, ale też zaprowadził mnie pod odpowiednie drzwi.
A tam już poszło całkiem szybko i sprawnie. Przeczytałam zeznania, podpisałam je, pomimo posiadania całego mnóstwa wątpliwości. Miałam mieszane uczucia, ale nic nie mogłam na to poradzić.
— To wszystko? — spytałam, wpatrując się w mężczyznę, który odebrał ode mnie kartkę, na której znajdowały się moje zeznania.
— Tak, dziękuję. — Pokiwał głową, posyłając w moim kierunku przyjazny uśmiech, więc odwzajemniłam gest i wstałam z miejsca, łapiąc w dłoń moją torebkę.
— Do widzenia — dodałam jeszcze, wychodząc z pokoju, rozglądając się dookoła, by móc odnaleźć drogę do wyjścia z budynku, który nieco przypominał labirynt.
Gdy znalazłam się na zewnątrz, zaklęłam szpetnie i wygrzebałam komórkę z torebki, otwierając Messenger:
Potrzebuję Cię, pilnie. Zadzwoń jak tylko wstaniesz! Błagam.
Wysłałam to do Ady, żałując tego po momencie, ponieważ oznaczało to, że będę musiała wytłumaczyć jej sytuację. A ja sama nie potrafiłam tego zrozumieć. I nie mogłam cofnąć wiadomości, która poszła już w świat.
Jęknęłam cicho i odnalazłam w Internecie numer, by móc zamówić taksówkę. Czekałam na nią tylko kilka minut, więc w ciągu kolejnych czterdziestu dotarłam do domu Vee.
Na całe szczęście Ronnie nie było, więc weszłam do środka, odłożyłam swoją torebkę do sypialni i rozejrzałam się po domu, odnajdując kota tuż przy kominku, na legowisku, które najwyraźniej kupiła mu Veronica.
Usiadłam po turecku na dywanie, wołając go, a on, o dziwo, przyszedł do mnie, pozwalając się pogłaskać.
— Potrzebuję planu, mały — mruknęłam niezbyt chętnie, zdając sobie sprawę, że właśnie taka była prawda.
Chociaż istotniejsze było dojście do tego, co tak naprawdę się działo i dlaczego czułam się tak dziwnie zagrożona, skoro Theodre był tylko moim przyjacielem. Wprawdzie zgodziłam się za niego wyjść, ale to nie był dobry powód, by szukać pretekstu do pozbycia się Laioness. Chociaż fakt, że z premedytacją chciała wrócić do jego życia, był całkiem dobry. Zwłaszcza że szatyn tego nie chciał. Dokładnie tak powiedział. Wybierał mnie. I był świadomy tej decyzji.
Posadziłam sobie kota na kolanach i głaskałam go dłuższy moment, łudząc się, że to pozwolił mi się uspokoić. Nie dało to żadnego większego efektu, ale było przyjemne, więc kontynuowałam tę czynność.
Po chwili usłyszałam sygnał przychodzącego połączenia na Skype, więc spojrzałam na wyświetlacz telefonu, dopiero po chwili dopuszczając do świadomości, że to Adrianna do mnie dzwoniła, co było dość abstrakcyjne, bo w Polsce dochodziła dopiero jakaś czwarta rano. Mimo to odebrałam, dostrzegając niemal natychmiast niezbyt wyraźną twarz przyjaciółki na ekranie. I wcale nie chodziło mi o to, że obraz był rozmazany, nie. To raczej ona była świeżo po imprezie.
— Co jest, niunia? — zapytała od razu, nie tracąc czasu na zbędne wstępy.
Miałam ogromną ochotę powiedzieć jej całą prawdę, ale byłam też świadoma, że zrzucanie na nią takiej bomby przez zwyczajny komunikator byłoby ciosem poniżej pasa. Uśmiechnęłam się smutno i wzięłam głęboki wdech, żałując, że nie było Ady obok mnie.
— Strasznie za tobą tęsknię — przyznałam szczerze.
Wcale nie kłamałam, ponieważ czasami sama obecność Adrianny wystarczała, by problemy nie wydawały się być takie straszne.
— Co się stało? — spytała, niemalże od razu marszcząc brwi dość podejrzliwie, co zdołałam zauważyć na ekranie bez większego problemu.
Powinnam była się rozzłościć przez jej reakcję, ale zamiast tego zaśmiałam się, zakrywając dłonią usta, strasząc tym samym Aslana, który czmychnął w kąt, na swoje legowisko tuż przy kominku. Najwyraźniej moje towarzystwo wcale nie było dla niego zbyt odpowiednie. Westchnęłam cierpiętniczo i spojrzałam na ekran, chwilę wpatrując się w przyjaciółkę w totalnej ciszy.
— Powiem ci, ale obiecaj, że nie będziesz krzyczeć, okej? — poprosiłam, kapitulując.
Mogłam zwodzić ją przez długie godziny, oczywiście, ale wiedziałam, że Ada była uparta, zupełnie jak ja i trwałoby to naprawdę długo, a ja potrzebowałam jakiejś sensownej rady i obiektywnej opinii. A takową właśnie mogłam dostać tylko od najlepszej przyjaciółki, która bez najmniejszego zawahania była gotowa powiedzieć mi, że jestem idiotką, o ile sytuacja tego wymagała.
— Cecylio! — warknęła, celując we mnie palcem wskazującym, co wyglądało dość zabawnie, zwłaszcza że robiła to na odległość.
Rzadko używała pełnej formy mojego imienia, więc to był znak, że ją denerwowałam, naprawdę ją irytowałam, co wcale nie było moim celem.
— Obiecaj. — Ponowiłam prośbę i skrzywiłam się, ponieważ mimo szczerych chęci nic nie brzmiało dobrze w mojej głowie, a co za tym szło; brakowało mi odpowiednich słów, by przestawić jej sytuację.
— Okej, obiecuję — powiedziała z trudem, wysilając się na niegrzeczny uśmiech, który miał mnie przekonać do jej szczerości.
Szczerze w nią wątpiłam, ale nie skomentowałam tego, bo to ja byłam tą, która jej potrzebowała, a nie odwrotnie.
— I nie przerywaj mi, okej? — ostrzegłam, orientując się, że też było całkiem ważne.
— Teraz naprawdę jestem przerażona — odparła przejęta — coś ty najlepszego zrobiła, niunia, co?
Jej wiara we mnie była piorunująca, ale wolałam tego nie roztrząsać. Westchnęłam po raz kolejny, potarłam dłonią czoło i odnalazłam jej spojrzenie, mając milion wątpliwości, czy powinnam się zwierzać? I czy powinnam kłamać? I tylko, co do jednego miałam pewność; nie mogłam powiedzieć całej prawdy.
— Nie będę kluczyć, powiem wprost...
— I to mi się podoba — zaczęła ciemnowłosa, ale w momencie przerwała, widząc mój morderczy wzrok. — Okej, już jestem cicho, mów.
Wywróciłam teatralnie oczami, karcąc się w myślach, ponieważ milczenie w przypadku mojej przyjaciółki było rzeczą nierealną i odchrząknęłam, chcąc zyskać na czasie. To było głupie, ale potrzebowałam tego.
— Dobra, zgodziłam się udawać narzeczoną Theo, sytuacja nieco wymknęła się spod kontroli, ale chodzi o to, że wróciła jego była i grozi mi, że go chcę odzyskać, a ja...
— Co?! Co zrobiłaś?! — spytała z niedowierzaniem, wypuszczając z dłoni komórkę, czemu towarzyszył odgłos upadania urządzenia i kilka brzydkich słów, które padło z jej ust.
Jej twarz pojawiła się na ekranie po kilkunastu sekundach, ale chyba wolałam jej nie widzieć. Wcale nie była zaskoczona, ona zdawała się kipieć złością.
— Czy ty mnie słuchasz? Mam problem z jego byłą dziewczyną.
— Cecylio, na litość boską! Mówiłam byś się z nim przespała, a nie bawiła się w matkę Teresę, tak ciężko to zrozumieć? — odbiła pytanie, zupełnie ignorując moje słowa.
— Duśka! Cholera, mam problem, rozumiesz? Poradź mi coś, no... — poprosiłam, robiąc zbolałą minę, wykrzywiając dolną wargę w podkówkę, licząc na to, że to nieco ją zmiękczy.
— Powiedz mi chociaż, że się z nim przespałaś, że miałaś z tego jakąś korzyść, błagam — kontynuowała niestrudzenie, a ja jęknęłam cicho, nie mając pojęcia, dlaczego liczyłam na coś innego.
— Ada! — krzyknęłam, tracąc resztki cierpliwości, strasząc kota, który najeżył się i miauknął ostrzegawczo.
— Okej, dobra, okej. Ale nie daruję ci tego — ostrzegła, uśmiechając się do mnie złośliwie. — Jaki masz z nią problem?
— Powiedziała mi wprost, że chce go odzyskać, rzuciła rękawice, a ja... by nie wsypać Theo, cóż, powinnam...
— Czy ty jesteś zazdrosna?
— Ja?! W życiu, nie! — zaprzeczyłam pospiesznie, prostując się gwałtownie, czując jak moje policzki robią się ciepłe.
— Boże, Ce, jesteś niemożliwa — zaśmiała się, kręcąc głową. — Zacznijmy od tego czy to miła dziewczyna, czy cię drażni?
— Działa na mnie jak płachta na byka? — podsunęłam nieśmiało, pocierając palcem wskazującym czoło, nieco zakłopotana.
Dziwnie było się do tego przyznać tak otwarcie, ale odkąd Laioness powiedziała, że chce z powrotem Theodore'a, cóż, denerwowała mnie.
— Więc na to odpowiedź jest prosta, kochanie, zniszcz ją, McBoski jest twój — oznajmiła Adrianna, uśmiechając się najpiękniej jak potrafiła.
Jęknęłam cicho i zatrzymałam wzrok na fotografii, która stała na kominku, na której była nasza czwórka. Ja, Aniela, Vee i Theo.
— Ale... ale przecież...
— Nie, misia, nie ma żadnego, ale... zniszcz! To twój wróg. Nawet jeśli udajesz, to sytuacja wymaga byś to zrobiła, dla wiarygodności — dorzuciła, wpatrując się we mnie dość wymownie, jakby ze mnie kpiła. Jawnie.
— Sprawiasz, że to brzmi okropnie, udaję, nic do niego nie czuję — sprzeciwiłam się jej domysłom.
— Ty to powiedziałaś, ale nie będę się teraz kłócić. Potrzebuję się wyspać, ale pamiętaj, jak tylko wrócisz, dopadnę cię — ostrzegła, uśmiechając się na nowo. — Kocham cię, debilu. I no, wracaj szybko. I nie daj się, nie możesz się dać, my Słowianki nie odpuszczamy, pa — dodała i nie czekając na moją reakcję, rozłączyła się.
Zostawiając mnie z jeszcze większą ilością wątpliwością i pewnością, co do jednej sprawy. Naprawdę musiałam utrzeć nosa Laio. Nie było innej opcji. I chodziło o dobro szatyna, nic więcej. Jako przyjaciółka musiałam. To był mój obowiązek.
2252 słów.
Rozdziału miało jeszcze nie być, ale moja ukochana FlameMegan oznajmiła, że czas go podzielić. No, więc jest. Podziękujcie jej ♥️
Ja również dziękuję Wam wszystkim za cierpliwość i mam pytanie; wolicie dłuższe rozdziały, ale rzadziej czy krótsze, ale częściej?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro