10
Jeden, drugi, trzeci, czwarty sygnał i trzask, połączenie tak po prostu się kończyło, a ja musiałam się poddać, ponieważ Theodore najwyraźniej nie planował odebrać telefonu. Powstrzymałam się od przekleństwa i uniosłam głowę, krzyżując w lusterku wstecznym spojrzenie z sędziwym taksówkarzem, który porzucił wszelkie próby rozmowy, gdy tylko zauważył moje wzburzenie.
Nie panikowałam, a przynajmniej wydawało mi się, że trzymają mnie resztki spokoju, ponieważ wiedziałam, że szatyn jest cały. Zadzwonił do mnie, a to oznaczało, że miał inne kłopoty, a ja w głowie miałam miliony scenariuszy i jakieś dziewięćdziesiąt procent z nich było czarnych. Nic nie mogłam poradzić na to, że tak po prostu po ludzku się o niego martwiłam, bo przecież to było normalne. Przejmowanie się losem przyjaciół.
Ponownie wybrałam numer szatyna, licząc, że tym razem odbierze, ale były to czcze nadzieje.
— Wszystko w porządku, panienko? — zapytał mężczyzna, nie ukrywając, że moje zachowanie wcale nie wydawało się normalne ani spokojne.
Zmarszczyłam brwi, ponownie na niego spoglądając i zagryzłam od wewnątrz policzek, zastanawiając się nad odpowiedzią. Faktem było, że Theo był cały i jedynie poprosił o pomoc, a ja gnałam na złamanie karku, jakby co najmniej miał stracić życie lada moment. Odetchnęłam cicho i wygięłam kąciki ust, kiwając głową, chcąc to potwierdzić.
— Oczywiście, w jak najlepszym — powiedziałam, chcąc samą przekonać do tego.
Nic złego nie mogło się wydarzyć, więc pokrzepiona tą myślą, opadłam na fotel i przymknęłam powieki, nadal ściskając w dłoni komórkę, na wszelki wypadek, jakby szatyn jednak zdecydował się oddzwonić.
Kierowca wymruczał coś w odpowiedzi, ale zignorowałam go, ponownie i skupiłam się na odganianiu złych przeczuć. Dochodziła dopiero siedemnasta, więc nie było tak ciężko dostać się pod wieżowiec, w którym mieszkał Theodore.
Po jakichś trzydziestu minutach mężczyzna zatrzymał taksówkę, a ja gwałtownie otworzyłam oczy, prostując się. Rozejrzałam się dookoła, uśmiechnęłam się szeroko i wcisnęłam mu w dłoń banknot, nie czekając nawet na resztę i wyskoczyłam z taksówki, łapiąc swoją torebkę w rękę, biegnąc w stronę wejścia. Wstukałam kod, który na szczęście pamiętałam i po kolejnych kilku minutach, wybiegłam z windy, na odpowiednim piętrze, by dotrzeć pod właściwe drzwi.
Zastukałam energicznie, chwilę czekając na reakcję. I, gdy Theo otworzył, a ja zobaczyłam, że nic mu nie jest, odetchnęłam z ulgą i rzuciłam się mu na szyję, sama nie rozumiejąc dlaczego.
— Jesteś cały — mruknęłam z wyraźną ulgą, odsuwając się, przesuwając przy okazji dłońmi po jego ramionach.
Dla pewności przesunęłam wzrokiem po całej jego sylwetce, upewniając się, że zdecydowanie nic mu się nie stało.
I już miałam zacząć na niego krzyczeć, że przestraszył mnie nie na żarty, gdy usłyszałam płacz.
I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie był to płacz dziecka.
Zmarszczyłam brwi, spojrzałam zaskoczona na szatyna i rozchyliłam z niedowierzaniem usta, ponieważ dźwięk najwyraźniej dochodził z jego salonu. Nie czekałam na jego reakcję, wyminęłam go i weszłam w głąb mieszkania, by po chwili zatrzymać się z wrażenia w miejscu.
Na samym środku kanapy, otoczone masą poduszek leżało niemowlę. Mała istota, która machała kończynami, wyrażając głośnym płaczem własne niezadowolenie.
Stałam, wpatrywałam się w sofę i nie byłam w stanie się poruszyć, nawet gdy Theo podszedł do dziecka i wziął je na ręce, nieporadnie je kołysząc, starając się je uspokoić.
— Cecylio, pomóż mi — poprosił bezradnie, a ja zamrugałam gwałtownie powiekami, koniuszkiem języka zwilżając dolną wargę, zupełnie nie rozumiejąc sytuacji.
Spanikowałam jeszcze bardziej, gdy szatyn podszedł do mnie i wręcz wcisnął mi niemowlę na ręce. Trzymałam ją, bo najwyraźniej była to dziewczynka, pod pachami, na odległość ramion od ciała i spoglądałam z niedowierzaniem na Theodore.
— To jest dziecko! — warknęłam nieco głośniej, niż początkowo zamierzałam.
— Właściwie to jest Lily, a ja muszę lecieć na spotkanie, wracam za dwie godziny, musisz z nią zostać, wszystko ci wyjaśnię, słowo daję — zapewnił, zbierając jakieś dokumenty. — Musisz tylko się nią zająć.
— Nie potrafię zajmować się dziećmi! — zaprotestowałam, automatycznie przytulając dziecko do siebie, zaczynając się kołysać.
— Jesteś kobietą.
— A ty idiotą — odparłam pospiesznie, wpatrując się w niego z chęcią mordu w oczach. — Nie mam dzieci.
— Twoje koleżanki mają, dasz radę, wszystko jest w torbie, która leży na fotelu, wyjaśnię ci wszystko później, ratujesz mi życie — dodał, podchodząc do mnie, by cmoknąć pospiesznie mój policzek, jakby to miało mnie udobruchać i wyszedł.
Tak po prostu opuścił mieszkanie, a ja zostałam z płaczącą dziewczynką, zupełnie nie wiedząc, co powinnam z nią zrobić.
Mimowolnie oparłam dłoń na tyle głowy małej i zaczęłam chodzić po salonie, zastanawiając się, jakim cudem dałam się w to wciągnąć? Co się stało? Kim była ta dziewczynka? Co robiła u Theo?
— Shh — mruczałam cicho, starając się ją uspokoić i jednocześnie próbując zebrać własne myśli.
Miałam ochotę krzyczeć, miałam ochotę zamordować szatyna i zadzwonić do jego cioci, by mi pomogła, ale doszłam do wniosku, że skoro on tego nie zrobił, to miał jakiś powód.
— Jak wróci, to go zabiję, słowo — wyszeptałam, spoglądając na dziecko, które nadal niespokojnie wierciło się w moich objęciach.
Niewiele o nich wiedziałam. Właściwie, faktycznie, kilka moich koleżanek zostało już matkami, ale ja raczej stroniłam od ich pociech. Gratulowałam im i na tym kończyła się moja rola, więc nie mogłam twierdzić, że byłam ekspertem ani tym bardziej, że jako kobieta miałam pojęcie, co robić. Nie miałam, zupełnie.
Dosłownie kilka minut zajęło mi dojście do tego, że naprawdę zostałam sama i mogłam liczyć tylko na siebie. Jęknęłam cicho, czując uderzenie gorąca, spowodowane tym, że nadal miałam na sobie płaszcz. I botki na stopach.
— Dobra, mała, damy radę, bo kto, jak nie my? — zapytałam retorycznie, odkładając dziecko na miejsce, które stworzył dla niej Theodore.
Oczywiście zaczęła płakać, ale musiałam się rozebrać, co zajęło mi dosłownie kilka sekund. Przerzuciłam odzienie wierzchnie przez oparcie fotela i zsunęłam buty, przesuwając je piętą w bok, by czasem się na nich nie potknąć.
Dziewczynka płakała coraz głośniej, więc wzięłam ją ponownie, co dało jakiś efekt, ale niewielki, więc zaczęłam ją kołysać. Działało, a skoro tak było, nie zamierzałam z tego rezygnować. Rozejrzałam się dookoła, szukając jakiegoś rozwiązania, ponieważ nie mogłam ciągle jej nosić.
— Jesteś głodna? — spytałam po chwili, spoglądając na nią, wpatrując się w jej śliczne, niebieskie oczy, które przypominały barwą czystą taflę jeziora.
Wyglądała jak typowy niemowlak, po prostu ładnie i uroczo.
Westchnęłam ciężko, postanawiając odnaleźć jakąś jej butelkę, licząc na to, że znajdę tam coś, co ona je. Nie miałam bladego pojęcia, co jadły takie dzieci, więc na jednym ramieniu podtrzymywałam Lily, a drugą ręką przegrzebywałam torbę, w której podobno były jej wszystkie rzeczy.
Odnalazłam pieluszki, chusteczki nawilżone i kilka dziwnych rzeczy, w tym jakąś maść, czy też smoczek, aż w końcu trafiłam na butelkę, pustą i oczywiście jakiś pojemnik. Przeczytałam jego etykietkę, orientując się, że było to mleko modyfikowane, a tego właśnie potrzebowałam.
— Byłoby prościej, gdybym wiedziała, co robić, wiesz? I jak to robić — dodałam, spoglądając kątem oka na małą, która kwiliła w moich objęciach, wyrażając swoje niezadowolenie.
Zazdrościłam jej tego, też miałam ochotę się rozpłakać z bezsilności, ponieważ nie byłam przygotowana na taką sytuację. Wolałabym brać udział w jakiejś wielkiej akcji ratunkowej, ale nie miałam innego wyjścia jak poradzić sobie.
Patrząc na to, że miałam problem z utrzymaniem Lily w miejscu, ponieważ tak się wierciła, postanowiłam najpierw odłożyć ją gdzieś, gdzie mogłaby być bezpieczna, a nie wydawało mi się, że kanapa takowa była. W końcu mogła się z niej zsunąć, prawda?
A przynajmniej tak mi się wydawało, więc na podłodze rozłożyłam dwa koce, które wygrzebałam z szafy i położyłam dziecko, chcąc ogarnąć sprawę z mlekiem.
Przeczytałam krótką instrukcję z tylnej etykiety, która mówiła, krok po kroku, co powinnam zrobić. Przygotowanie takiej mieszanki nie mogło być ponad moje możliwości, więc nalałam wody do czajnika i włączyłam go, ustawiając rzeczy na blacie kuchennym, słysząc, że dziecko płacze coraz głośniej.
Nie podobało mi się to, a skoro musiałam poczekać na wodę, aż się zagotuje, wróciłam do salonu i przykucnęłam przy dziewczynce, próbując uspokoić ją za pomocą smoczka.
Zadziałało, o dziwo.
— Słowo, zabiję Theodore, obiecuję — wymamrotałam, uśmiechając się do niemowlaka, dochodząc do wniosku, że ona raczej i tak nie mogła odwzajemnić mojego gestu.
I chociaż kilka początkowych minut przypominało istny Armagedon, z każdą kolejną chwilą szło mi coraz lepiej. Przygotowałam mleko, ostudziłam je, pamiętając, że nie mogę podać wrzątku jej do wypicia i jakoś sobie radziłam.
Przynajmniej do momentu, gdy nie poczułam tego okropnego zapachu, który wydobywał się z jej pieluszki. Na to nie byłam gotowa, w żadnym wypadku.
Wymieniłam w głowie wszystkie znane mi przekleństwa, ale i to nie sprawiło, że poczułam się lepiej. Odłożyłam Lily na koce i jęknęłam cicho, wpatrując się w nią, jakby mogła mi jakoś pomóc. Były to czcze marzenia, ale miałam wrażenie, że i ona mi się przygląda, a jej mina sugerowała, że rzucała mi wyzwanie. Zupełnie tak jakby tak mała istotka rozumiała, co właśnie przeżywałam.
— Naprawdę cię zabije, T — wymamrotałam pod nosem, zsuwając z dziewczynki getry, które na sobie miała.
Nie powiem, że później było już łatwiej. Nie. Zdecydowanie nie byłam gotowa na to, co odnalazłam w pieluszce dziecka, ani na to, jak wielką katastrofę to zwiastowało. W efekcie, zamiast samego przewijania zaliczyłam mini kąpiel oraz całe przebieranie, ponieważ całe ubranie było brudne.
Byłam totalnym laikiem w sprawach dzieci i musiałam przyznać, że miałam ochotę się popłakać, ale zacisnęłam zęby i poradziłam sobie.
A później czas już leciał całkiem szybko i przyjemnie, ponieważ okazało się, że Lily reaguje na mój głos, uśmiechała się, sama próbowała gaworzyć i jej towarzystwo było całkiem przyjemne, chociaż nadal przerażające, bo wszystko, co robiłam, było jedną wielką loterią i zgadywaniem, która odpowiedź jest prawdziwa. Zazwyczaj okazywało się, że ta ostatnia.
Po dwóch godzinach Lily padła. Tak po prostu zasnęła w moich objęciach, więc odłożyłam ją na łóżko Theo, otoczyłam ją poduszkami i sama położyłam się obok, odkrywając, że ten krótki czas wystarczył, by pozbawić mnie resztek energii. Wolałabym przeżyć dwanaście godzin w pracy, ponieważ było to zdecydowanie mniej stresujące jak opieka nad dzieckiem.
Słysząc trzask zamka, zerknęłam na zegarek, orientując się, że już prawie dwudziesta i podniosłam się, ruszając do salonu z zamiarem awanturowania się, ponieważ szatyn zachował się okropnie. Byłam gotowa krzyczeć, gdy zauważyłam, że do mieszkania weszła jeszcze dwójka innych osób. Mężczyzna, a właściwie policjant, bo na to wskazywał mundur, który miał na sobie i kobieta, której nie znałam, ale która wyglądała na tak wykończoną, że założyłam, iż to ona jest matką Lily.
— O, skarbie, patrz, mamy gości — rzucił pogodnie Theo, podchodząc do mnie, by ucałować mój policzek, a przy okazji wyszeptać mi do ucha krótkie; graj.
Zmarszczyłam brwi, ale szybko odzyskałam fason i uśmiechnęłam się, poprawiając włosy, chcąc się czymś zająć, chociaż na moment.
— Dzień dobry — zaczęłam, nie do końca wiedząc, co tak naprawdę się działo?
Theodore pozornie wyglądał na wyluzowanego i swobodnego, ale ja bez większego problemu dostrzegłam napięcie w jego ruchach.
— Laioness wróciła wcześniej po Lily, uznała, że już wystarczająco dużo jej pomogłaś — oznajmił szatyn, dając mi tym samym do zrozumienia, że miałam udawać, że już się znamy, a po drugie potwierdzając, że faktycznie była matką dziewczynki.
Uśmiechnęłam się i spojrzałam na ciemnowłosą kobietę, która zdecydowanie wyglądała na zdenerwowaną.
— Lily śpi w sypialni, widzę, że aż cię nosi, by ją zobaczyć, idź. — Posłałam w jej kierunku kolejny, przyjazny uśmiech i dostrzegłam, że zerka ona pytająco na policjanta, jakby pytała o zgodę na wyjście.
Kiwnął głową, a ona w okamgnieniu ruszyła do pokoju, gdzie znajdowała się jej córka.
— Pani Cecylia Rutecka, prawda? — zapytał funkcjonariusz, otwierając jakiś notatnik, w którym najwyraźniej miał jakieś dane.
— Tak — potwierdziłam, rzucając szybkie, pytające spojrzenie szatynowi, który dał mi tylko znak, że wszystko jest w porządku.
— Kochanie, nie uwierzysz, ale były mąż Laio oskarżył ją o uprowadzenie dziecka, wyobrażasz to sobie? Kobieta poszła tylko na zakupy, zostawiła na chwilę Lily z tobą, a Louis robi taką aferę i angażuje w to policję — oznajmił z udawanym oburzeniem Theo, podchodząc do mnie, rozkładając przy okazji ręce, jakby faktycznie był tym tak zaskoczony.
A ja wiedziałam, że on tylko przekazywał mi informację, ponieważ liczył na to, że podejmę grę, że będę wiedziała co robić.
— Panie Wallace — upomniał go drugi mężczyzna, wyraźnie zniecierpliwiony, ponieważ to on chciał panować nad tą rozmową, a przynajmniej takie odnosiłam wrażenie.
— Poważnie? Nie sądziłam, że gdy zaproponuję Laio, by zostawiła małą ze mną, to będzie taki problem. Naprawdę zadzwonił po policję? — dopytywałam, spoglądając to na jednego, to na drugiego.
— Więc... potwierdza pani, że Laioness Allen zostawiła pod pani opieką małoletnią Lily Allen?
— Oczywiście! — Pokiwałam głową, uśmiechając się szeroko, chcąc sprawić wrażenie szczerej. — Właściwie to ją o to poprosiłam, bo wie pan, ja i Theo planujemy ślub i wie pan, jak to jest, ślub, dzieci, chciałam wiedzieć, na co się decyduję — dodałam, przysuwając się do szatyna, by objąć go ramieniem wokół pasa i przytulić się do jego boku. — I swoją drogą, widział pan te wory pod oczami Laio? Doszłam do wniosku, że przyda jej się odpoczynek, chwila dla siebie — wyszeptałam konspiracyjnie, jakbym dzieliła się z nim jakimś sekretem. — Matka matką, ale Laio to nadal kobieta, rozumie pan?
— Jak już mówiłem, Lily była pod naszą opieką i nikt nie próbował jej nigdzie wywieźć, więc to pan Allen musiał coś źle zrozumieć, a nawet może chciał zrobić na złość byłej żonie, w każdym razie, to żadne przestępstwo, więc zapraszam pana do gabinetu, dokończymy tam rozmowę — wtrącił Theodore, wpatrując się uparcie w mężczyznę.
— A ty, kochanie idź do Laio, niepotrzebnie się zdenerwowała tą sytuacją — dodał, rzucając mi porozumiewawcze spojrzenie.
Nie czekałam na żadne dalsze polecenia ani pytania, pokiwałam głową i udałam się do sypialni, gdzie na łóżku siedziała szatynka, tuż przy dziewczynce i płakała.
Zatrzymałam się w progu, chwilę zbierając w sobie odwagę, by się odezwać. Nie znałam zbyt wielu faktów, ale domyśliłam się, że znajoma Theo walczy ze swoim mężem o dziecko i co najważniejsze, że wmieszano w to nawet policję, a to nie wróżyło nic dobrego.
— Hej — zaczęłam, wchodząc do pokoju. — Wszystko w porządku?
Było to najgłupsze z pytań, które mogłam zadać, ale nic innego nie przychodziło mi na myśl.
Laioness wyprostowała się, ścierając pospiesznie łzy z policzków i spojrzała na mnie przepraszająco, wyraźnie mając poczucie winy. Nie wiedziałam tylko czy dlatego, że dała się przyłapać na chwili słabości, czy dlatego, że wplątano mnie w jej porachunki z byłym mężem.
— Przepraszam — zaczęła, ale gestem ręki nakazałam jej milczenie, więc mnie posłuchała.
— Nic nie szkodzi, naprawdę. Wolałabym wiedzieć trochę więcej, bo musiałam improwizować, ale nic nie szkodzi, naprawdę. Nie musisz przepraszać — wyjaśniłam, uśmiechając się do niej nieznacznie samymi kącikami ust. — Powiesz mi, co się stało?
— Louis... początkowo był naprawdę idealnym chłopakiem, mężem, ale po urodzeniu Lily, zmienił się i... już po prostu nie mogę. Niedawno się rozwiodłam z nim, ale...
— Mów, mów, poczujesz się lepiej, jak to z siebie wrzucisz — zachęciłam, kiwając głową na potwierdzenie własnych słów.
Przysiadłam na brzegu łóżka i wpatrywałam się w nią, czekając na dalszy ciąg.
— Wmówił sobie, że go zdradzałam, że to moja wina, że nasze małżeństwo nie przetrwało i, chce odebrać mi Lily, by się zemścić, nawet jej nie kocha. Po prostu się mści — oświadczyła, zaciskając palce na materiale pościeli tak mocno, że aż jej zbielały.
— A jak to się stało, że Lily znalazła się tutaj? — zapytałam, uświadamiając sobie, że właściwie to najbardziej mnie interesowało. — I znasz Theo dłużej, czy może to tylko twój prawnik?
— Ty nic o mnie nie wiesz, prawda? — Spojrzała na mnie z wyraźnym zaskoczeniem, marszcząc brwi.
Potrząsnęłam głową i wzruszyłam lekko, dość obojętnie ramionami.
— A powinnam wiedzieć?
— Nie, nie wiem, chyba tak — odpowiedziała, lekko się miotając. — Podobno bierzecie ślub, chciałabym wiedzieć o tym, z kim związany był mój mąż wcześniej — dorzuciła, ja rozszerzyłam oczy, dodając dwa do dwóch.
Zupełnie zapomniana przeze mnie panna L, która znana mi była jako panna Burke. Była, wielka miłość Theodore'a. Gdy ja pojawiłam się w jego życiu, ona z niego podobno odchodziła. Zraniła go dotkliwie, wybierając innego.
— Zupełnie o tobie zapomniałam, nie skojarzyłam faktów, myślałam, że nie macie ze sobą kontaktu — oświadczyłam, wpatrując się w nią uważnie.
Była piękną kobietą. Ciemne, gęste włosy falami układały się wokół twarzy w kształcie serca. Oczy miała duże, zielone, a usta pełne, godne pozazdroszczenia. I nawet jej wyraźne zmęczenie nie odbierało jej urody.
— Już mamy. — Skrzywiła się, spoglądając na swoją córkę. — Podrzuciłam ją Theo, chcąc uciec. Chciałam mieć pewność, że będzie bezpieczna, że Louis jej nie dostanie, naiwne, prawda?
— Theo ci przeszkodził, prawda? — Miałam pewność, że szatyn w życiu nie pozwoliłby jej uciec ani porzucić dziecka.
— Zrobiłby to, ale mój były był szybszy. Wezwał policję, aresztowali mnie, ale pojawił się Teddy i resztę sama już znasz. Wymyślił, że podobno zostawiłam córkę z tobą, że chciałam odpocząć, albo coś takiego.
— Policja nie uwierzyła? — Uniosłam sceptycznie jedną z brwi.
— Nie do końca, uznali, że potrzebują świadków, więc tak znaleźliśmy się tutaj, gdybyś nie udawała tak dobrze, pewnie by mnie zatrzymali, a ona trafiłaby do ojca — zawyrokowała, zerkając to na mnie, to na dziecko. — Dlatego dziękuję.
— To naprawdę żaden problem — oznajmiłam, wcale nie będąc pewną swoich słów.
Miałam coś jeszcze dodać, ale zauważyłam, że Lily się przebudza.
— Zajmij się nią, a ja zrobię herbatę, okej? — zaproponowałam, podnosząc się z łóżka.
— Dziękuję. — Posłała w moim kierunku uśmiech, dziękując mi również skinieniem głowy.
Opuściłam sypialnie, czując się nieswojo i nie do końca wiedziałam dlaczego? Myśl, że właśnie, tak jakby pomogłam byłej miłości Theodore’a, byłam dziwna.
W kuchni, by jakoś zebrać myśli, skupiłam się na robieniu herbaty. Zupełnie tak, jakby czynność ta wymagała pełnego zaangażowania i była tak skomplikowana, że nie można było sobie odpuścić. Ułożyłam filiżanki na tacy, a nawet odnalazłam jakieś ciasteczka w szafce, pamiętając, że Theodore zawsze był przygotowany na gości. A przynajmniej jego gosposia o to dbała.
— Kochanie, funkcjonariusz Keller potrzebuje twojego podpisu na zeznaniach, więc zapewniłem, że jutro z samego rana pojawisz się na komisariacie, to nie problem, prawda? — Usłyszałam, więc odwróciłam się, by napotkać wzrok dwóch mężczyzn, którzy wpatrywali się we mnie.
— Oczywiście, będę — potwierdziłam, kiwając głową.
Policjant pożegnał się z nami, przeprosił za kłopot i Theo odprowadził go do drzwi, wymieniając z nim raptem kilka słów.
— Jesteś niezastąpiona — podsumował szatyn, wracając do mnie.
Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się czy powinnam pokazać mu własną wściekłość, czy może jednak to przemilczeć.
— Mogłeś chociaż uprzedzić, zadzwonić, cokolwiek! — wysyczałam poprzez zaciśnięte zęby, starając się nad sobą panować. Zdecydowanie miałam ochotę na niego nawrzeszczeć. — I cholera, co z ciebie za prawnik, skoro zmuszasz mnie do składania fałszywych zeznań, co? — Dźgnęłam go palcem wskazującym w tors, gniewie marszcząc brwi.
— Padł mi telefon, przepraszam — wyjaśnił, uśmiechając się niegrzeczne, zupełnie nic sobie nie robiąc z mojej złości. —Słodka jesteś, gdy jesteś zazdrosna.
— Zazdrosna?!
— Tak, wyraźnie widać, że pamiętasz kim jest Laio — dodał, łapiąc w palce moją brodę, by zmusić mnie do spojrzenia sobie w oczy. — Dlatego nadal musisz grać. Ona nie może wiedzieć, że między nami jest tylko przyjaźń...
— I układ — wtrąciłam, wywracając teatralnie oczami. — Jeśli zabiję cię dzisiaj, to za ile lat wyjdę?
W ramach odpowiedzi wybuchnął śmiechem, przyciągając mnie do siebie, by na krótki moment mnie uścisnąć.
— Dziękuję. — Najpewniej chciał jeszcze coś dodać, ale usłyszeliśmy dźwięk sygnalizujący, że woda w czajniku właśnie się zagotowała, a dodatkowo rozdzwonił się mój telefon.
— Zrób herbatę — poleciłam, sięgając po komórkę, odkrywając, że dzwoniła do mnie Veronica.
Faktycznie wcześniej wysłałam jej tylko krótką wiadomość z informacją, że Theodore nic nie jest i, że zadzwonię później. I najwyraźniej nadeszło to później.
— Poważnie, kiedyś ci zrobię krzywdę — mruknęłam, odbierając rozmowę.
— Oczywiście, w końcu za mnie wyjdziesz, nie? — zażartował.
— Cecylio! Mów, co się dzieje, bo ja tu wariuję — zganiła mnie Vee, trochę niczym niesforne dziecko, a ja prychnęłam cicho, już na wstępie mając ochotę się rozłączyć. Dorośle, wiem.
— Przepraszam, zupełnie wyleciało mi z głowy, że miałam zadzwonić, ale nie uwierzysz, co zrobił Teddy — powiedziałam, jednocześnie posyłając mordercze spojrzenie w kierunku szatyna. — Udowodnił, że jest z tobą spokrewniony. Zorganizował nam przelot balonem nad parkiem, a później kolację i jakoś tak...
— Byliście na randce? — zaszczebiotała radośnie, wyraźnie zmieniając nastawienie, a ja nie planowałam jej okłamywać, ale mogłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. I tak nie sądziłam, że wrócę na noc do jej domu.
— Na to wychodzi, nie powiem ci, że to wielka miłość, ale może wcale nie głupi pomysł, by spróbować. Tylko proszę ani słowa nikomu, okej? — poprosiłam, dochodząc do wniosku, że i tak musiałam przygotować jakiś grunt, by później móc wspomnieć o ślubie.
— Niunia! Tak się cieszę, ty sobie nawet...
— Przepraszam, ale muszę kończyć, porozmawiamy jutro, okej? — przerwałam jej, ponieważ nie byłam gotowa na słuchanie jej zachwytu, gdy ja byłam taką okropną kłamczuchą.
— Oczywiście, uściskaj ode mnie Theo, bawcie się dobrze — dodała i nim ja zdołałam odpowiedzieć, rozłączyła się.
Z jednej strony czułam się podle, ponieważ ją oszukałam, a z drugiej miałam świadomość, że to było konieczne, jeśli chciałam ukryć przed wszystkimi układ, który mieliśmy.
Zablokowałam telefon, akurat gdy Theo wraz z Laioness wrócili do salonu, gdzie na stole stała już herbata.
— Lily śpi?
— Bardzo dała ci w kość? — zapytałyśmy w tym samym czasie, więc uśmiechnęłam się do kobiety, kręcąc głową, chociaż wiedziałam, że dobrowolnie nigdy więcej nie pisałabym się na takie atrakcje.
— Dałam radę, nie było tak źle — odparłam, opadając na kanapę, tuż obok szatyna.
— Mówiłem, Cecylia jest niezastąpiona — podsumował Theo, mrugając do mnie okiem.
Laio wpatrywała się w niego uważnie, dosłownie przez chwilę, milcząc jakby analizowała jego słowa, a on tak po prostu złapał moją rękę, splótł razem nasze palce i oparł je na swoim udzie.
— Zauważyłam — mruknęła ciemnowłosa, posyłając w moim kierunku wdzięczny uśmiech. — Naprawdę przepraszam za to zamieszanie, wydawało mi się to dobrym pomysłem, naprawdę.
— Ucieczka nigdy nie jest dobrą opcją, problemy trzeba rozwiązać, nie uciekać — podsumował, kręcąc głową. — Mimo to cieszę się, że to do mnie się zwróciłaś o pomoc, do nas — poprawił się, zupełnie tak jakby czuł potrzebę podkreślania, że jest ze mną.
Czyżby nadal nie przeszło mu uczucie względem niej? Najwyraźniej tak było, a mi jakoś tak ta myśl się nie spodobała, w żaden sposób.
— Swoją drogą, próbowałaś ograniczyć Louisowi prawa do opieki? — zapytałam, zmieniając temat.
Wszystko było ciekawsze, jak zastanawianie się, czy Theo czuł coś do swojej byłej?
— To nie takie proste, nie ma dowodów, że źle traktuje córkę. Właściwie udowadnia, że jest dobrym ojcem — odpowiedział szatyn, gniewnie marszcząc brwi.
Najpewniej dlatego, że pod względem prawnym był zupełnie bezradny.
— Jest podłym draniem! — warknęła wściekle szatynka, dość szybko się opamiętując.
— Zostawię was, przedyskutujcie to, a ja wezmę prysznic — oznajmiłam, wyrywając dłoń z uścisku mężczyzny, jednocześnie wstając. — Zostajecie na noc, prawda?
— Tak, Theo powiedział, że to nie problem, ale jeśli...
— Nie, w porządku, nie mam nic przeciwko. Idę się umyć. — Potrząsnęłam głową, posyłając w jej kierunku lekki uśmiech.
Po chwili zrozumiałam, że znowu nie miałam w czym spać, ponieważ gnałam tutaj na złamanie karku, pakując tylko absolutne minimum. Cicho tak, by nie obudzić dziewczynki, odnalazłam w szafie Theo jego podkoszulek i zabrałam również bieliznę z torebki, zostawiając to wszystko w łazience.
W międzyczasie pościeliłam łóżko w pokoju gościnnym, zdając sobie sprawę, że musiałam spać w łóżku Theo. I powinnam powoli się do tego przyzwyczajać, bo miałam zostać jego żoną. Naprawdę miałam za niego wyjść i z każdą kolejną godziną przerażało mnie to trochę mniej.
Pod prysznicem spędziłam trochę więcej czasu, niż zamierzałam, ale jakoś tak, nie spieszyło mi się. Zupełnie. I nie chodziło o to, że nie lubiłam Laio, ja nawet jej współczułam. A mimo to jakoś tak czułam się dziwnie, że obie znajdowałyśmy się w tym samym mieszkaniu.
Słysząc pukanie, zerknęłam na drzwi i odblokowałam zamek, pozwalając tym samym wejść Theo do środka.
— Już skończyłam, łazienka zaraz będzie wolna — powiedziałam, zbierając swoje rzeczy.
— Ce, poczekaj — poprosił, opierając dłonie na moich ramionach, zatrzymując mnie tym sposobem w miejscu. — Wszystko w porządku?
— Tak — skłamałam. — To był długi dzień, jestem wykończona.
— Przepraszam za te atrakcje.
— Nic nie szkodzi, w końcu mam zostać twoją żoną, powinnam się przyzwyczajać, że twoje życie to istne wariatkowo — mruknęłam z niezadowoleniem, nie panując nad tym. — Nie sądziłam jednak, że łączysz pracę z życiem osobistym.
— Masz o to pretensje? Kto jak kto, ale...
— Nie — przerwałam mu, zagryzając na moment dolną wargę pomiędzy zębami. — Po prostu mnie tym zaskoczyłeś. Pomaganie innym nie jest czymś, co można krytykować, T — dodałam, wpatrując się w jego oczy.
— Przepraszam, że cię w to wplątałem. Nie miałem innego wyjścia — wytłumaczył.
— Nie jestem o to zła, nie mogłabym. — Spojrzałam wprost w jego oczy, uśmiechając się nieznacznie. — Cieszę się, że wiesz o tym, że możesz na mnie liczyć w każdej sytuacji.
— Ale, bo jest jakieś ale, prawda? — dopytywał, dając mi do zrozumienia, że całkiem dobrze mnie znał.
— Oczywiście — przytaknęłam, uśmiechając się smutno. Chwilę milczałam, obserwując go, a on mnie nie ponaglał, jakby widział, że potrzebuję tego momentu na zebranie myśli. — Tylko proszę cię, T, przemyśl to czy robisz to dlatego, by jej pomóc, czy może dlatego, że na coś liczysz? — poprosiłam, dostrzegając jak się krzywi. — Nie chciałabym byś zmarnował swoją szansę na szczęście.
— Nie kocham jej — zaprzeczył natychmiastowo.
— Próbujesz oszukać mnie czy siebie?
4044 słów.
Biedna Ce, nie? W końcu odkryła, że ma konkurencję, o.
Informuję również, że kolejny rozdział najpewniej za dwa tygodnie.
Dziękuję Wam, zresztą jak zawsze, jesteście the best, całuję,
Jo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro