Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

07


         Huk, a właściwie pierwsze, głośne takty znajomo brzmiącej piosenki, zmusiły mnie do otworzenia oczu, co było nie lada wyzwaniem, biorąc pod uwagę karuzelę, która odbywała się w mojej głowie, powodując mdłości. Chociaż byłam skłonna przyznać, że bardziej winny był alkohol, którego wypiłam zdecydowanie za dużo kilka czy tam kilkanaście godzin wcześniej.

Cecilia, łamiesz mi serce, codziennie obniżasz moją pewność siebie.

Usłyszałam, więc rozejrzałam się dookoła, chcąc odkryć, kto do mnie mówił. I wtedy do mnie dotarło, że spałam w łóżku Theo, a słowa należały do piosenki, która wydobywała się z radio-budzika.
Podniosłam się gwałtownie, żałując tego od razu. Odruch wymiotny zmusił mnie do ponownego położenia się. Urywki wspomnień z wieczoru pojawiły się w mojej głowie, uświadamiając mi, że nie było tak źle. Pamiętałam. Wszystko. Nawet moje załamanie i płacz, którego świadkiem był szatyn.
Powinnam się wstydzić, zdecydowanie, ale w jakiś dziwny sposób czułam ulgę. Powiedziałam to w końcu głośno;
Aleksander Serafin złamał mi serce.

Podnieś swoje ręce,
Jesteś otoczona,
Ta cała miłosna rzecz,
Wygłupiłem się z nią.
I kto jest klaunem?
Zgaduję, że ja.
Ponieważ pozwoliłem temu odejść,
Kiedy to znalazłem.
Czas nigdy nie był moim błogosławieństwem.
Teraz mam wszystko oprócz ciebie.
Odeszłaś z mojego serca, nadal mając siniaka.
Oddam wszystko, żeby być obok ciebie.

Bradley nadal śpiewał, a ja z każdym kolejnym wersem miałam coraz większą ochotę zrzucić urządzenie z szafki. Powstrzymałam się jednak i zdecydowałam wstać. Musiałam się ogarnąć, a ta piosenka najpewniej była kiepskim dowcipem ze strony Theo. Skoczna, melodyjna i zbyt radosna jak na poranek, który właśnie przeżywałam. Wyłączyłam ten przeklęty budzik, uciszając tym sposobem wokalistę The Vamps, którego swoją drogą bardzo lubiłam. I wcale się tego nie wstydziłam, chociaż nie wypadało mi wzdychać do bożyszcza nastolatek. Nim dotarłam do łazienki, zwiedziłam całe mieszkanie Theodorego, upewniając się, że już wyszedł.

Wzięłam prysznic, stojąc pod strumieniem gorącej wody zdecydowanie dłużej, jak powinnam. Umyłam również włosy, korzystając z szamponu mężczyzny, wiedząc, że bez odżywki rozczesanie ich będzie naprawdę trudne. Niestety nie miałam innego wyjścia.
Cała poranna toaleta zajęła mi około czterdziestu minut. Nie dlatego, że miałam kaca giganta, nie, wcale. Ociągałam się, ale na całe szczęście po kąpieli poczułam się znacznie lepiej. W międzyczasie odnalazłam w szafce za lustrem aspirynę, którą połknęłam, a właściwie nawet dwie tabletki dla pewności, że szybciej zadziała. Lubiłam mieć złudzenia.

Nie miałam żadnych ubrań, kosmetyków, ani nawet stanika, co zdecydowanie uniemożliwiało mi wyjście gdziekolwiek. Właściwie jedyną opcją, by wyjść, było ubranie sukienki z wczoraj.
Owinięta ręcznikiem skierowałam się do kuchni, mając nadzieję, że mój żołądek nie odmówi mi współpracy i pozwoli mi zjeść cokolwiek. Niestety źle znosiłam tak zwanego kaca i zamiast narzekać na ból głowy, jak każdy normalny człowiek, ja byłam głodna, przeraźliwie, niemalże cały dzień. Jakby mój organizm mnie karał za folgowanie sobie z pustymi kaloriami zawartymi w alkoholu. I nie, to nie tak, że czułam się idealnie, nie, raczej tylko znośnie, ale i tak wolałam to, niż brak sił do czegokolwiek. Otwierając lodówkę, zauważyłam liścik:

Wiem, że nienawidzisz odgrzewanego jedzenia, więc nie robiłem Ci śniadania. Znalazłem jakieś twoje stare jeansy, są na kanapie. A i moja szafa jest do twojej dyspozycji. Będę koło siedemnastej,

T.


Uśmiechnęłam się pod nosem, mnąc w dłoni papierek. Wyrzuciłam go do kosza i otworzyłam lodówkę, chcąc wymyślić, na co miałam ochotę. Po chwili uznałam, że zadowoli mnie jajecznica. Prosta, szybka, a na niczym więcej mi nie zależało. Odnalazłam też bekon, do którego miałam słabość i ułożyłam składniki na blacie, od razu włączając grill elektroniczny oraz ekspres, który był już przygotowany do zrobienia kawy. Theo zadbał o większość szczegółów, co było bardzo kochane z jego strony.

Kolejne kilka minut straciłam na przygotowanie posiłku i gdy miałam siadać do stolika, usłyszałam dźwięk mojej komórki. Nie miałam pojęcia, gdzie się znajdowała, ale uznałam, że mogę odebrać połączenie. O ile tylko będę w stanie odnaleźć urządzenie. Chwilę mi to zajęło, właściwie sygnał rozległ się jeszcze dwukrotnie, nim zorientowałam się, że telefon nadal był w kopertówce. Zerknęłam na wyświetlacz, gdzie widniały dane Adrianny.
Wzięłam głęboki wdech, zdmuchnęłam zbłąkany kosmyk włosów z twarzy i przesunęłam palcem po ekranie, nie mając pojęcia czy w ogóle byłam gotowa na tę rozmowę. Kochałam Adriannę niczym siostrę, której nigdy nie miałam, ale momentami byłam przerażona jej podejściem do pewnych spraw. Zwłaszcza tych dotyczących mnie.

— Cześć ranny ptaszku — mruknęłam nieco uszczypliwie, uśmiechając się złośliwie sama do siebie. W głowie obliczyłam, że w Polsce dochodziła właśnie siedemnasta, a przynajmniej tak mi się wydawało. — Co słychać?

— Myślisz, że jeśli zaczniesz to nie zapytam cię o przyjęcie? Nie unikniesz tematu — ostrzegła, starając się brzmieć groźnie.

Wiedziałam, że tak będzie. Właściwie tego się spodziewałam, że Ada nie da mi spokoju. I tak długo wytrzymała.

— Aduś, ogarnij się i powiedz przyjaciółce, która za tobą bardzo tęskni, co tam słychać? — rzuciłam, starając się zignorować jej wcześniejsze słowa.

— O Boże, spałaś z nim! — krzyknęła, nie panując nad własnym entuzjazmem.

Niestety moje uszy i mój kac, nie były gotowe na taką reakcję. Skrzywiłam się, opuszkami palców pocierając czoło, chcąc pozbyć się uczucia dyskomfortu.

— Cicho — burknęłam, wsuwając nieco jajecznicy do ust. — Nikt z nikim nie spał, nie rób afery. Mam kaca — dodałam, orientując się, że powinnam zaprzeczyć.

Miałam świadomość, jaką osobą była moja najlepsza przyjaciółka, więc mimo że nie chciałam się tłumaczyć, powinnam jej cokolwiek chociaż wyjaśnić, dla świętego spokoju.

— Jesteś zbyt miła, coś musiało się wydarzyć. I, czekaj, kaca? Moralnego? — dopytywała podejrzliwie, jakbym kiedykolwiek ją okłamała.

A przecież ja nigdy tego nie robiłam. Czasami tylko mijałam się z prawdą.

— Kaca mordercę, za dużo wypiłam. Nic się nie działo. Po prostu udawałam jego dziewczynę. Tyle. To mój przyjaciel, pamiętasz? — wymamrotałam, starając się nie pokazywać irytacji.

Zwłaszcza że doskonale pamiętałam pocałunek, który zainicjowałam. Nie był zły, zdecydowanie przyjemny, ponieważ dobrze było czuć się pożądaną. A Theo całował dokładnie tak jakby tylko tego chciał.

— Seksowny przyjaciel — podsumowała, a ja dałabym sobie rękę uciąć, że właśnie uśmiechała się złośliwie, dumnie, bo zdobyła się na kolejną uszczypliwość. Chociaż to była tylko uwaga.

— Ada, ogarnij się. Seks to nie wszystko.

— Ale zdecydowanie jest wart uwagi, więc...

— Jezu — jęknęłam cicho, wywracając teatralnie oczami, nawet jeśli ona nie mogła tego zobaczyć. — Pocałowałam go. Do niczego więcej nie doszło i nie dojdzie. I miej litość, dzisiaj rocznica...

— Wiem, dlatego dzwonię, chciałam odgonić twoje myśli od cioci. Nie wyszło?

— Nie bardzo.

— Ale czekaj, czekaj, pocałowałaś go?! — powtórzyła po chwili, jakby dopiero po takim czasie dotarł do niej sens mojej wypowiedzi.

Westchnęłam ciężko, starając się skupić na jedzeniu, ponieważ zaczęło burczeć mi w brzuchu.

— Serio, Ada? Serio?! — zapytałam, wybuchając śmiechem. Właściwie niemalże udławiłam się kawałkiem bekonu, ponieważ zdawała się ona wręcz żyć romansem, który nawet nie miał miejsca.

— Przecież go pocałowałaś! Jak było? Umie całować? Powtórzycie to? Był trzeźwy? Pamięta o tym?! — kontynuowała radośnie, a ja miałam wrażenie, że gdyby była obok, to właśnie wisiałaby na mojej szyi, krzycząc.

— Zrobiłam to, bo jego durna pracownica podrywała go na oczach wszystkich, musiałam interweniować — wyjaśniłam, upijając spory łyk kawy. — To naturalne.

— Jasne, naturalne, jeśli bronisz swojego terytorium, jestem z ciebie dumna.

— Ada, mogłabyś przestać? — poprosiłam, bez trudu wychwytując ironię w jej głosie.

— Przestać...?

— Kpić, szukać drugiego dna, swatać mnie — odpowiedziałam automatycznie. — Wyliczać dalej?

— Wiesz, że właśnie potwierdzasz, że coś jest na rzeczy, tym swoim rozdrażnieniem? — spytała retorycznie, standardowo nie odpuszczając.

Nie zdziwiło mnie to ani trochę, aczkolwiek liczyłam na to, że chociaż dzisiaj nie będzie dręczyć mnie czymś takim. Westchnęłam cicho, bawiąc się widelcem, tracąc cały apetyt. Wiedziałam czego oczekiwała ode mnie przyjaciółka, ale wydawało mi się, że to tylko jej fanaberie. Mnie i Theo łączyła przyjaźń, tylko i aż, ponieważ ciężko było o takie prawdziwe relacje. Zdarzały się bardzo rzadko, dlatego miałam świadomość, że trzeba o nie dbać. I nie psuć ich jakimiś wymysłami o miłości, która nawet nie istniała.

— Źle się czuję, fizycznie i psychicznie, a ty myśl sobie, co chcesz — burknęłam nieprzyjemnie, licząc na to, że jednak się podda. I da mi spokój.

— Jak okres ci się spóźnia, to kup sobie test ciążowy, a nie warcz na mnie.

— Nawet nie zaczęłam, ale z przyjemnością porozmawiam z tobą o Wojtku, skoro jesteś taka chętna, co ty na to? — zapytałam kąśliwie, wiedząc, że to był temat, którego unikała niczym ognia.
Nie powinnam tego robić, ale chciałam, by dała mi spokój, a to było jedyne rozwiązanie.

— To było wredne! — wycedziła przez zaciśnięte zęby. — Ale zrozumiałam aluzje, pa!

— Ada... — wyjęczałam nieco żałośnie, ale nim zdołałam dodać, chociażby słowo, rozłączyła się.

Powinno mi być przykro, ale w jakimś stopniu czułam ulgę, ponieważ nie byłam gotowa, by odpowiadać na pytania, które zadawała. Nie dlatego, że nie chciałam, a z powodu mętliku, który miałam w głowie.
Wystukałam tylko krótkie; przepraszam i wysłałam to do przyjaciółki. Przypominanie jej o największej słabości było podłe, ale konieczne. Pod tym względem byłyśmy podobne, obydwie udawałyśmy, że nic się nie stało, dlatego też musiałam zmusić ją do mówienia. I sama też powiedzieć na głos to, czego tak się bałam, a co nie mogło być zbyt trudne. Ciężkie, ale nie niewykonalne.

Dokończyłam śniadanie, które będąc zimne, zupełnie straciło cały smak, a przynajmniej tak mi się wydawało. Posprzątałam po sobie i odnalazłam w salonie spodnie, o których mówiła krótka notka od Theo. Nie pamiętałam, kiedy je tutaj zostawiłam, ale zdecydowanie były wygodniejszą opcją, zwłaszcza że na zewnątrz padało.

 Nie miałam zbyt wiele opcji, ale musiałam improwizować, więc wsunęłam na tyłek swoje jeansy, a na górę narzuciłam koszulę Theodore'a. Podwinęłam rękawy i wsunęłam za pasek spodni, a fakt, że była na mnie sporo za duża, doskonale tuszował brak bielizny.
Musiałam udać się do biura szatyna i oddać mu klucze, więc nie mogłam wparować w sukience, w której byłam na przyjęciu. Dodatkowo wiedziałam, że i u Vee nie mogę się pojawić, ponieważ ta będzie zadawała miliardy pytań. Oczywiście zamierzałam tam wrócić, jasne, ale najpierw chciałam wszystko załatwić.
Rozejrzałam się jakieś cztery razy po mieszkaniu, dla pewności, że wszystko jest wyłączone i włożyłam szpilki oraz płaszcz, opuszczając lokum. Wcześniej zdołałam zamówić taksówkę, więc nie musiałam obawiać się, że nie będę miała jak się dostać na miejsce.  

Kierowca już na mnie czekał, więc wsiadłam do samochodu, żałując, że nie zabrałam ze sobą parasolki. Nie, żebym jakąkolwiek posiadała, ale mogłam chociaż poszukać u Theo, ponieważ samo pokonanie odcinka od bramy do pojazdu sprawiło, że nieźle zmokłam. Nie dość, że nie miałam nawet grama makijażu, to dodatkowo musiałam prezentować się niczym zmokła kura. Theodore zdecydowanie powinien poprosić o pomoc kogoś odpowiedniejszego niż mnie. Oczywiście lubiłam dbać o siebie oraz o mój wizerunek, ale jednak dzisiaj, widziałam się w lustrze. I ten widok nie zachęcał. Do niczego, słowo.

Na całe szczęście kierowca nie próbował mnie zagadać, poprosił tylko o adres kursu, więc nie musiałam udawać, że mam ochotę na jakiekolwiek rozmówki. Wgapiałam się w krajobrazy za oknem, uśmiechając się sama do siebie, pod nosem, ponieważ lubiłam to miasto. W jakimś stopniu przypominało Kraków, chociaż na pierwszy rzut oka różniły się wszystkim.
Podróż nie zajęła mi zbyt wiele czasu, ponieważ zdołałam wyrobić się przed godzinami szczytu. Minęła dopiero jedenasta, a to oznaczało, że większa część mieszkańców była albo w pracy, albo w szkole. Zdołałam odpisać na kilka maili, zorientować się w sytuacji we własnym biurze i byłam na miejscu. Zapłaciłam taksówkarzowi, dziękując mu za kurs, ciesząc się w duchu, że zawsze starałam się mieć przy sobie jakąś gotówkę. Często ratowało mi to życie.

— Miłego dnia — dodałam, wysiadając z taksówki.

Biegiem, na tyle na ile pozwoliły mi wysokie obcasy, pokonałam odległość od chodnika do budynku. Na szczęście nie było daleko, a deszcz nie padał już tak mocno. Poprawiłam swoje nieco wilgotne włosy, założyłam kilka zbłąkanych kosmyków za ucho i weszłam do środka, od razu uśmiechając się do znajomej kobiety z recepcji; Caroline. Niezbyt wiele o niej wiedziałam, ale widziałam ją już kilka razy, więc miałam pewność, że bez problemu wyda mi przepustkę dla gości, bym mogła wejść dalej.

— Cześć, cześć, co słychać? — spytałam, podchodząc do jej stanowiska, uśmiechając się przy tym szeroko, przyjaźnie. — Ja standardowo do pana Wallace — dodałam, opierając dłoń na blacie.

— Dzień dobry, wszystko dobrze, a u ciebie? Dawno cię tutaj nie było — odpowiedziała blondynka, odwzajemniając mój gest.

Lubiłam ją, bo swoją przyjazną postawą wzbudzała sympatię. Nawet jej wygląd działał na jej korzyść. Długie, sięgające niemalże pasa włosy i duże, niebieskie oczy sprawiały, że przypominała istnego anioła. I przez czas, który ją kojarzyłam, faktycznie taka była. Miła. I urocza.

— Wiem. Praca i sprawy. No i nie lubię przeszkadzać Theo — oznajmiłam, przy okazji przytakując ruchem głowy na jej słowa.

— Jako jego narzeczona masz specjalne prawa. Swoją drogą gratuluję — skomentowała, uśmiechając się radośnie. — Zawsze wam kibicowałam, tak po cichu, ale jednak wcale nie byłam zaskoczona, gdy usłyszałam plotki. — Podała mi kawałek plastiku, wracając po chwili do wstukiwania danych do komputera.

— Och, dzięki — wymamrotałam, starając się ukryć własne zaskoczenie, ponieważ nie spodziewałam się, że cały wieżowiec o nas wie. — Dziękuję — powtórzyłam, łapiąc przepustkę w dłoń. — Pójdę już, do zobaczenia.

— Do potem. — Uśmiechnęła się szeroko, machając mi ręką na pożegnanie.

Oddaliłam się od jej stanowiska, przeszłam przez barierki i uśmiechnęłam się do ochroniarza, którego widziałam pierwszy raz w życiu, ale nie byłam tym zaskoczona, ponieważ ostatni raz odwiedzałam szatyna w pracy kilka miesięcy wcześniej. Weszłam do windy, wybrałam numer odpowiadający piętru, gdzie urzędował mój przyjaciel i całą trasę wpatrywałam się we własne odbicie w lustrze, ignorując ludzi, którzy wsiadali, bądź wysiadali z blaszanej puszki. Podróż na dwudzieste trzecie piętro zajęła mi kilka minut.
Gdy wysiadłam, od razu wpadłam na Rachel.

— Cece! — pisnęła nieco zbyt entuzjastycznie, zatrzymując się w miejscu.

— Cześć — bąknęłam cicho, ponieważ jej zachowanie zupełnie zbiło mnie z pantałyku.

— Masz wyczucie, doskonale, że jesteś. Ta pijawka znowu jest u Theo, w sensie pani Smith, czy jak ona się aktualnie zwie — wyjaśniła, łapiąc mnie pod ramię i ciągnąć w stronę biura szatyna.

— Kto?

— Ta kuguarzyca — powiedziała, a jej ton sugerował, że powinnam wiedzieć, o kim ona mówiła.

— Rachel, wybacz, ale...

— Cecylio, to ta rozwódka, która próbuje uwieść twojego faceta, idź tam i pokaż jej — poleciła, cofając rękę.

Zatrzymała się przed ciemnymi drzwiami, za którymi mieścił się gabinet McBoskiego.

Uśmiechnęła się złośliwie i uniosła jedną z brwi, jakby oczekiwała, że to załatwię. Jakkolwiek. Chociaż podejrzewałam, że liczyła na jakieś wejście w stylu Rambo, albo coś.

— Jesteś niemożliwa — mruknęłam, kręcąc z rozbawieniem głową, bo nic innego mi już nie pozostało.

Rozpięłam płaszcz, zdjęłam go i wetknęłam w ręce asystentki, przy okazji poprawiając materiał koszuli.
Zapukałam energicznie, krótko i weszłam do środka, nie czekając na zaproszenie. Wewnątrz faktycznie siedział Theo wraz z jakąś starszą od niego kobietą. Prezentowała się całkiem dobrze, chociaż jak dla mnie jej makijaż był zbyt ostry i mocny. I pasował niestety do jej stroju, ponieważ dekolt jej sukienki należał do tych wyzywających i pokazujących za dużo. Piękne miała tylko włosy, ciemne, sfalowane, w odcieniu ciemnej czekolady.

— Cześć, misiaczku —zaświergotałam radośnie, podchodząc do mężczyzny, od razu pochylając się nad nim, by przelotne musnąć jego wargi. — Wiem, że miałam czekać w mieszkaniu, ale uznałam, że zjemy razem lunch — dodałam, celowo ignorując jego gościa.

— Theodore jest zajęty. — Usłyszałam, więc przekręciłam głowę, by rzucić pobłażliwe spojrzenie jego klientce.

— Wiem, zdecydowanie o tym wiem, bo jest zajęty przeze mnie — skomentowałam nieco złośliwie, wiedząc, że nie to miała na myśli, ale skoro szatyn nie oponował, uznałam, że faktycznie mogę mu pomóc. — I z tego, co się orientuję, nie potrzebuje pani tymczasowo pomocy od mojego narzeczonego. Dopiero się pani rozwiodła, prawda?

— Pani jest bezczelna.

— Czyżby? — spytałam, unosząc prawy kącik ust w kpiącym geście. — A jak określiłaby pani kobietę, która naprzykrza się związanemu z inną mężczyźnie? Jakieś pomysły?

— Kochanie — mruknął ostrzegawczo, informując mnie tym samym, że jednak posunęłam się za daleko.

Nie chciałam straszyć jego klientów, ani narażać go na straty, ale ta kobieta bez najmniejszego skrępowania pożerała go wzrokiem, na moich oczach.

— Przepraszam, stęskniłam się za tobą, a Rachel powiedziała, że powinieneś już kończyć spotkanie. — Udałam skruszoną, wykrzywiając dolną wargę w tak zwaną podkówkę, chcąc pokazać, że jest mi przykro. Nie było.

Theo wstał, a ja automatycznie oparłam dłoń na jego ramieniu, tuż przy szyi, uśmiechając się niewinnie.

— Jesteś zły?

— Przeszkadza nam pani — wtrąciła kobieta, marszcząc z niezadowoleniem brwi.

— Hailey, sądzę, że my już skończyliśmy — zauważył Theo, uśmiechając się do niej nieznacznie. — Takie sprawy zazwyczaj załatwia jeden z moich prawników, więc jeśli chcesz, umówię wam spotkanie, ale ja muszę odmówić.

— Przecież to prosta sprawa! Nie możesz mi odmówić, Theo — oznajmiła, podnosząc się z miejsca.

— Po ostatnim incydencie wręcz muszę. Przykro mi, miło było cię zobaczyć, ale nie — odmówił po raz kolejny. — Rachel! — zawołał, jakby miał pewności, że jego pracownica jest tuż za drzwiami.

I chyba faktycznie tak było, bo wpadła do gabinetu po dosłownie kilku sekundach, a w dłoniach nadal trzymała mój płaszcz.

— Tak, szefie?

— Odprowadź panią Smith i umów na spotkanie z Bobem, jeśli tylko wyrazi taką chęć — polecił, rzucając asystentce szybkie spojrzenie.

Starsza z kobiet chyba zrozumiała, że przegrała, ponieważ zmieniła wyraz twarzy na bardziej niezadowolony i nie odzywając się, wyszła. Wyminęła Rachel, prychając przy tym z pogardą. Po chwili drzwi się zamknęły, a my zostaliśmy sami.

— Wybacz, Rachel twierdziła, że potrzebujesz pomocy — powiedziałam od razu, odsuwając się od niego.

Usiadłam na krześle, które zwolniła starsza ode mnie kobieta i uśmiechnęłam się do przyjaciela. Przy okazji wygrzebałam z torebki klucze i odłożyłam je na blat jego biurka.

— Dałbym radę, ale zdecydowanie wszystko ułatwiłaś. Chyba powinienem się z tobą naprawdę ożenić — skwitował, poruszając znacząco brwiami, jakby faktycznie brał taką ewentualność pod uwagę.

— Jasne, czemu nie. W końcu i tak ci już groziłam ślubem na moją trzydziestkę, nie? — zażartowałam, zakładając nogę za nogę. — Chciałam ci tylko oddać klucze, więc w sumie poczekam, aż ten kuguar wyjdzie i uciekam.

— Kto?

— Twoja klientka. Rachel tak o niej mówi, nie wiedziałeś? — spytałam głupio, mając nadzieję, że nie wpakuje jego asystentki w kłopoty.

Zdołałam ją polubić za jej bezpośredniość i styl bycia.

— Ta dziewczyna jest niereformowalna — podsumował, uśmiechając się złośliwie, jakby jednak spodobało mu się to określenie, jak dla mnie pasowało idealnie. — A skoro już tu jesteś, co powiesz na ten lunch? Zamówimy coś, co ty na to? — zaproponował, wpatrując się we mnie uważnie.

Właściwie to zlustrował mnie spojrzeniem z góry na dół, tak, że poczułam się wręcz naga. To było dziwne.

— Lunch? — powtórzyłam. — Jasne, chętnie.

— Świetnie. Na co masz ochotę? — zapytał, przysiadając na rogu biurka, tuż przede mną. — Genialnie wyglądasz w mojej koszuli, zdecydowanie lepiej jak ja — dorzucił, uśmiechając się łobuzersko.

— Pizzę, chętnie zjem pizzę, z podwójnym serem, o. — Zignorowałam część jego wypowiedzi i rozsiadłam się wygodniej na krześle, zadzierając głowę, by na niego spojrzeć. — I chcę do tego colę — oznajmiłam, mając świadomość, że za tą zachcianką stał mój kac. — A czekając na zamówienie chcę pić latte, więc no, pójdę do kuchni, chcesz coś? 

  — Pięknie, pięknie — rzucił z rozbawieniem, mrugając do mnie okiem. — Skoro nalegasz, to poproszę o espresso, dziękuję. Ja zamówię pizzę, jakieś dodatkowe wymagania? Kurczak, kukurydza? Coś więcej? — dopytywał, uświadamiając mi, że doskonale wiedział jakie dodatki lubiłam.

Podniosłam się z fotela, uśmiechając się szeroko i pokręciłam głową w ramach zaprzeczenia.

— Zaskocz mnie, kochanie — odpowiedziałam, akcentując ostatnie słowo i pokazałam mu koniuszek języka, opuszczając jego biuro, nie czekając na jego reakcję.

W kuchni natknęłam się na Rachel, która właśnie sięgała po filiżankę.

— To było piękne, wiedziałam, że Theo nie zakochał się w byle kim, gratuluję — oświadczyła z podziwem, posyłając w moim kierunku dumny uśmiech.

Jakbym co najmniej wynalazła lekarstwo na raka, podczas gdy ja spławiłam namolną kobietę.

— Em...ee, dziękuję — wybąkałam po chwili, orientując się, że ona czekała na moją odpowiedź.

Koniuszkiem języka zwilżyłam wargi i odwzajemniłam jej gest, lekko, dość obojętnie wzruszając swoimi ramionami.

— Nie bądź taka skromna, byłaś fenomenalna — kontynuowała swój zachwyt, machając przy tym w dziwny sposób dłońmi.

— Wiesz, że nie powinnaś mi tego mówić, bo to oznacza, że podsłuchiwałaś, co nie? — zapytałam, mrużąc nieznacznie oczy, starając się brzmieć poważnie i chyba mi się udało, bo Rachel w momencie mina zrzedła.

— Żartowałam! Dzięki, za informację, że to ona. Nie miałam pojęcia, jak wygląda i w innym wypadku byłabym miła. Skończyłaś? Bo też mam ochotę na kawę.

— Przecież było mi powiedzieć, zrobiłabym. Mów, co chcecie i zaraz wam przyniosę — fuknęła nieco zła, jakbym sugerowała, że nie była nam potrzebna.

— Potrafię zrobić kawę.

— Cece — ostrzegła, ale po chwili zamilkła, najpewniej dochodząc do wniosku, że jednak jestem narzeczoną jej szefa i nie powinna tak do mnie mówić.

Zaśmiałam się perliście, ciesząc się, że Theodore miał przy swoim boku kogoś takiego. Tacy ludzie byli w cenie.

— Okej, w porządku — skapitulowałam, unosząc dłonie w górę. — Poproszę latte, bez cukru, najlepiej z odtłuszczonym mlekiem, albo sojowym, o ile jest i... dla Theo...

— Espresso, wiem — wtrąciła, dając mi do zrozumienia, że doskonale znała preferencje własnego szefa, co do kawy.

— Dokładnie, dziękuję. Czekamy w gabinecie. — Uśmiechnęłam się, poruszając rytmicznie brwiami, co w moim wykonaniu podobno wyglądało bardziej komicznie, jak uroczo, ale trudno. — Dzięki — powtórzyłam i nie mając co ze sobą zrobić, wsunęłam dłonie do tylnych kieszeni spodni i wyszłam z kuchni.

— Będzie za kilka minut. — Usłyszałam za sobą, więc posłałam jeszcze ostatni uśmiech przez ramię asystentce i wróciłam do gabinetu.

Theo rozmawiał przez telefon, ale bardzo szybko doszłam do wniosku, że nie z pizzerią, tylko z jakimś klientem.
Uśmiechnął się do mnie lekko, gestem głowy wskazując mi fotel, bym usiadła, sugerując, że jego konwersacja jeszcze chwilę potrwa. Nie przeszkadzało mi to. Pokręciłam głową, odmawiając mu i podeszłam do ściany, która składała się z samych okien i założyłam dłonie na wysokości klatki piersiowej, krzyżując je.
Wpatrywałam się w Fenway Garden Society, uśmiechając się sama do siebie pod nosem. Ogród botaniczny, nawet jesienią i z takiej odległości prezentował się wspaniale. Theo, wybierając budynek przy Boylston Street, trafił w dziesiątkę. W każdej chwili, przekręcając głowę, mógł sycić oczy wspaniałym widokiem. Chwilę tak stałam i obserwowałam otoczenie.
Nawet nie zauważyłam, kiedy Rachel dostarczyła nam naszą kawę, dorzucając jeszcze w gratisie jakieś kruche ciasteczka z cukrem, jakby gdzieś miała moją dietę. Ja też trochę ją ignorowałam, gdy przebywałam w Bostonie, ale wiedziałam, że nie powinnam. Dodatkowo dzisiaj nie byłam w stanie iść biegać, co było kolejnym grzechem.

— O czym tak myślisz? — zapytał mężczyzna, dotykając mojego ramienia dłonią, przez co mnie przestraszył.

Wzdrygnęłam się i gwałtownie odwróciłam głowę, wpatrując się w niego, mrugając pospiesznie powiekami.

— Słucham? — zapytałam, zupełnie nie pamiętając, o co pytał kilka sekund wcześniej.

— Mamy kawę. I pytałem, o czym myślisz? — powtórzył, uśmiechając się do mnie szeroko, sprawiając tym samym, że w jego policzkach pojawiły się te urocze dołeczki, które tak bardzo mi się podobały.

— O niczym, podziwiam widoki — odpowiedziałam, pocierając palcem wskazującym nos i przekręciłam się, by podejść do kanapy, przy której stał stolik kawowy. — Za ile będzie pizza?

— Za dwadzieścia minut, wytrzymasz? — spytał żartobliwie, robiąc dziwną minę.

Pokiwałam głową i usadowiłam się na kanapie, zsuwając ze stóp szpilki, by po chwili usiąść po turecku.

— Jak się czujesz? — Usiadł obok mnie, wcześniej zdejmując z siebie swoją marynarkę.

Obserwowałam go, podziwiając to jak koszula ładnie opinała się na jego wyrzeźbionej klatce piersiowej. Według mnie to on wyglądał o niebo lepiej w swoich ubraniach, niż ja, ale to była kwestia gustu.
Uśmiechnęłam się do niego szeroko i westchnęłam ciężko, zastanawiając się czy pytał tylko o kaca, czy o coś jeszcze?

— Jeśli pytasz o samopoczucie dzisiaj, dobrze, dziękuję — odparłam, zagryzając od wewnątrz policzek, zastanawiając się nad odpowiedzią. — A jeśli pytasz o całokształt to... też dobrze. Nie jestem pierwszą kobietą ze złamanym sercem, prawda?

— Nie, nie jesteś — potwierdził, opierając dłoń na moim kolanie, zaciskając na nim swoje palce. — Ale to nie zmniejsza twojego cierpienia, prawda?

Spojrzałam na niego, marszcząc lekko brwi i mrużąc oczy. Nie wiedziałam czy chciałam kontynuować tę dyskusję. Wczoraj powiedziałam wszystko w sprawie Olka i nie planowałam tego powtarzać. Sięgnęłam po moją kawę i upiłam jej spory łyk, dziękując sobie w duchu za wybranie latte, w innym wypadku poparzyłabym sobie język.

— Jest okej, Theo, powiedziałam już wszystko, okej?

— Okej — skapitulował, uśmiechając się niewinnie.

Cofnął swoją rękę i oparł się wygodniej na kanapie.

— I powinnam ci podziękować. Nie chciałam o tym mówić, ale zdecydowanie powinnam. Więc dziękuję. Nie mogłabym mieć lepszego przyjaciela, naprawdę, uwielbiam cię. Jesteś najlepszy — dorzuciłam, przypominając sobie, że tak właściwie mu nie podziękowałam za ostatnią noc.

— Właśnie, wracając do tego, pamiętasz, co powiedziałaś? W międzyczasie? — dopytywał, bacznie mi się przyglądając.

— Ee, mówisz o Olku? I o tym wszystkim, tak? — Skrzywiłam się, nie do końca rozumiejąc.

— Nie, było coś jeszcze, pamiętasz?

— Nie. — Pokręciłam energicznie głową, marszcząc brwi, próbując się skupić na wspomnieniach z wczoraj.

— Naprawdę? Czy udajesz?

— Theo! — warknęłam, tracąc powoli cierpliwość.

— Obiecałaś, że za mnie wyjdziesz. Niebawem — oświadczył dumnie, prostując się, jakby wcale nie zrzucał na mnie takiej bomby.

— Co?! — pisnęłam, z trudem panując nad tonem własnego głosu.

— Powiedziałaś, że jeśli kiedykolwiek wyjdziesz za mąż, to tylko za mnie. Bo jestem jedynym facetem, z którym mogłabyś żyć — wyjaśnił, poruszając rytmicznie brwiami.

I chociaż wyglądał przy tym uroczo, mogłam tylko mordować go wzrokiem.

— Co?!

— I przemyślałem to. Cecylio, wyjdź za mnie — poprosił z miną zbitego szczeniaczka, a ja rozchyliłam z niedowierzaniem usta, tracąc zdolność do racjonalnego myślenia i głos.

Nie potrafiłam wykrztusić ani słowa.  

4080 słów.
Chciałabym podziękować never_again_04, bo niezależnie od sytuacji umie kopnąć mnie w tyłek. Shiawasena, KateSavannahSky, inna_strefa i FlameMegan, dziękuję, że jesteście. I za każde miłe słowo. I, oczywiście dziękuję całej reszcie czytelników, gdyby nie Wy, Cece by nie było, dziękuję! ♥️

Joa

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro