05
W ciągu kolejnej godziny zdołałam poznać całą masę osób, nie potrafiąc zapamiętać imion nawet połowy. I nie wynikało to z mojej ignorancji, a z natłoku informacji. Każdy z nich rzucał danymi, jakby mój mózg był jakimś twardym dyskiem, na który można zrzucić pliki i po kłopocie, pamięć zaktualizowana. Niestety nie byłam tak wielkim geniuszem, więc robiłam dobrą minę do złej gry i udawałam, że wiem, jak ma na imię ta sympatyczna kobieta z księgowości, czy też facet z działu kadr. Pomimo tej niedogodności, bawiłam się naprawdę dobrze, a nawet zauważyłam, że niejaka Elizabeth Duff zbyt często dotyka Theodore i otwarcie go adoruje, mimo że byłam obok niego niemalże cały czas. Tak, jej dane akurat zapadły mi w pamięć.
Westchnęłam ciężko, podnosząc się z toalety, na której siedziałam kilka minut, udając, że muszę z niej skorzystać. Tak naprawdę ukrywałam się, chcąc odpocząć od gradu pytań. Już miałam pchnąć drzwi od kabiny, gdy usłyszałam głosy, które brzmiały dość znajomo, a przynajmniej wydawało mi się, że już wcześniej je słyszałam. Zatrzymałam się więc i w ciągu kilkunastu kolejnych sekund zrozumiałam, że w łazience były dwie inne kobiety i rozmawiały o Teddym. Dosłownie tego określenia użyły.
Oczywiście wiedziałam, dlaczego to jego obrały sobie za obiekt westchnień, mimo to jednak poczułam jakąś taką irytację, ponieważ tylko Vee mogła tak do niego mówić. Odblokowałam zamek i wyszłam z kabiny, od razu spoglądając na kobiety, które dyskutowały tak żywo o swoim szefie. Jedną z nich, tak jak przypuszczałam była Elizabeth, a drugą Rachel, jego asystentka. Uśmiechnęłam się do nich, wyginając nieznacznie kąciki ust i podeszłam do umywalki, odstawiając na jej brzeg kopertówkę. Umyłam ręce, udając, że wcale nie zwracam na nie uwagi.
— Następnym razem wymyślcie mu chociaż jakiś pseudonim, by nikt nie zorientował się, o kim mówicie — zauważyłam nieco złośliwie, poszerzając uśmiech.
Ich miny spoważniały i bez problemu mogłam dostrzec ich zakłopotanie.
— Ale, my... pani Cecylio, to nie tak — zaczęła ciemnowłosa, ale uniosłam dłoń, dając jej tym samym do zrozumienia, że chcę, by się uciszyła. Tak też zrobiła.
— Mów mi, Cecylio, Cece, czy cokolwiek takiego, już ci mówiłam, nie musisz mnie niepotrzebnie tytułować panią — oznajmiłam nieco weselej, mrugając do niej okiem, poprawiając zbłąkany kosmyk włosów z czoła. — I polecam McBoski, idealnie pasuje do mojego chłopaka — dorzuciłam, uśmiechając się na nowo, z rozbawieniem i się wycofałam.
Początkowo miałam ochotę powiedzieć im coś więcej, ale uznałam, że nie powinnam robić złego wrażenia na pracownikach Theodore.
— Słucham? — zapytała głupio Elizabeth, zmuszając mnie do zatrzymania się tuż przy drzwiach.
Przekręciłam głowę i spojrzałam na nią, marszcząc lekko brwi.
— Nim zaczęłam spotykać się z Teddym — zaczęłam, specjalnie używając zdrobnienia, którego mężczyzna nie lubił, a które padło wcześniej z jej ust. — Ja i moja przyjaciółka nadałyśmy mu przydomek McBoski — wyjaśniłam. — Pasuje mu, prawda?
Asystentka szatyna pokiwała ochoczo głową, w pełni się ze mną zgadzając, a Betty rozchyliła z niedowierzaniem usta, nie komentując tego, bo najwyraźniej brakło jej słów. Zaśmiałam się i wyszłam z łazienki, wcześniej łapiąc torebkę, o której bym zapomniała.
Z gracją manewrowałam pomiędzy ludźmi, by dostać się do stolika, przy którym siedział Theo ze swoimi pracownikami. Tutaj nie miałam większego problemu, by zapamiętać ich imiona. Obydwaj prawnicy byli przystojni, a to był czynnik, który zdecydowanie ułatwiał mi sprawę.
— Już jestem — oznajmiłam, opadając na krzesło tuż obok Theodore, odkładając jednocześnie kopertówkę. — Coś ciekawego mnie ominęło? — zagaiłam wesoło, spoglądając po kolei na każdego z nich.
— Peany pochwalne na twój temat, nic ciekawego — odpowiedział Tom, błyskając swoimi równymi, białymi zębami w uśmiechu.
Poruszyłam znacząco brwiami, odwzajemniając ten gest, jednocześnie opierając dłoń na ramieniu Theodore, by po chwili przesunąć ją na jego kark.
— Naprawdę? Chwalisz się mną?
— Oczywiście, w końcu każdy z nas był ciekawy, jakim cudem Wallace ukrywał taki skarb — wyjaśnił Robert, wpatrując się we mnie z wyraźnym zainteresowaniem.
Na całe szczęście nie podrywał mnie zbyt otwarcie, a przynajmniej robił to z wyczuciem i smakiem, najpewniej chcąc tylko trochę podrażnić szefa, sprawdzając go.
— Jest świetny w łóżku, nie musiał mnie długo przekonywać, byśmy nie pokazywali się na mieście — zażartowałam, dostrzegając zdumione spojrzenie szatyna na sobie.
Oczywiście, wiedziałam, że panikowałam na początku, ale jak już weszłam w paszczę lwa, całe zdenerwowanie mi minęło i odkryłam jakiś pierwiastek zabawy w tej całej grze.
Tom zakrztusił się drinkiem, którego popijał, a Robby wybuchnął śmiechem, klaszcząc w dłonie, jakbym powiedziała coś wyjątkowo zabawnego.
— Stary, to naprawdę skarb — podsumował Robert, gdy już minęło mu początkowe rozbawienie.
— Wiem to od samego początku, wiedziałem, zawsze — odparł Theodore, sięgając po moją rękę, by ucałować jej wierzch, wpatrując się w moje oczy, powodując tym samym, że zrobiło mi się tak jakoś gorąco.
I najpewniej spowodowane było to przez to, że od zawsze imponowały mi takie małe, z pozoru błahe gesty. Jak dla mnie miały ogromne znaczenie.
— Boże, tak słodcy, że aż chce się rzygać, idę po drinka, ktoś, coś? — zaproponował Tom, podnosząc się z miejsca.
— Ja dziękuję — odpowiedziałam, orientując się, że moje białe wino nadal stało na swoim miejscu, niemalże nietknięte.
Theo również podziękował, mając jeszcze trochę whisky, a Bob poprosił o kolejnego.
— Nie myślałaś nigdy o tym, by przeprowadzić się do Stanów? — zapytał Robert, wpatrując się we mnie uważnie. — Bo wiesz, związki na odległość rzadko się sprawdzają.
Uśmiechnęłam się lekko, słysząc to pytanie i spojrzałam na Theo, który wyprostował się, ale jego mina wcale nie zdradzała napięcia, które najwyraźniej poczuł. Żadne z nas nie pomyślało o tym szczególe, więc nie byłam pewna, jaka odpowiedź zadowoli kogokolwiek.
— To nie takie proste — zaczęłam, opierając się wygodniej na oparciu krzesła, rzucając jednocześnie pytające spojrzenie mojemu partnerowi. — Dyskutujemy o tym, na razie jest nam ze sobą dobrze, ale jestem świadoma, że gdy zdecydujemy się na ślub, któreś z nas będzie musiało zmienić swoje życie. Zresztą, Theo może pracować czasami na odległość, ja też, więc jakoś to pogodzimy, prawda? — dodałam, chwytając rękę Theo, mając nadzieję, że wcale nie nawaliłam.
— Nie sądziłem, że doczekam dnia, w którym Wallace się ustatkuje, a wychodzi na to, że to tuż tuż — podsumował z rozbawieniem, puszczając do mnie tak zwane perskie oczko.
— Pracuję nad tym, to mój najważniejszy projekt, priorytet, by Cece powiedziała tak — oświadczył spokojnie Theodore, zaciskając palce na moich.
— Dlatego ciągle namawia swoją ciotkę, by pokazywała mi broszury od jubilera. Próbuje wybrać dla mnie idealny pierścionek — wtrąciłam, uśmiechając się na krótki moment do nowo poznanego mężczyzny, po chwili decydując się na ucałowanie policzka szatyna. — Patrz, myślał, że nie wiem. — Zaśmiałam się, poruszając rytmicznie brwiami, gdy tylko zauważyłam zaskoczoną minę Theo.
Sięgnęłam po kieliszek z moim winem i upiłam jego spory łyk. Chociaż bawiłam się naprawdę dobrze, niepokoiło mnie to, jak łatwo przyszło mi grać ukochaną przyjaciela.
— A jakimś cudem wiesz — zakończył wątek Rob, uśmiechając się do mnie znacząco, zerkając również na szatyna. — Jednym słowem już po ptakach i musisz się oświadczyć, nie masz wyjścia.
— Sądzisz, że potrzebuję jakiegokolwiek innego wyjścia? — zagaił Theodore, rzucając mi szybkie spojrzenie, nim w pełni skupił wzrok na swoim znajomym.
Dłuższy moment wpatrywali się w siebie nawzajem, w ciszy. Trochę tak jakby porozumiewali się bez słów. Chociaż interesowało mnie to, ja również się nie odezwałam, nie chcąc im przerywać. Sączyłam powoli alkohol i zastanawiałam się nad tym, czy oświadczyny Aleksandra były szczere, czy on również odczuwał presję? W końcu oświadczył się mi, a później wbrew wszelkim zapewnieniom o miłości; odszedł.
Skrzywiłam się na tę myśl, co błędnie zostało zinterpretowanie przez Theodore, który oparł dłoń na moim kolanie, zaciskając palce na nim i uśmiechnął się nieznacznie, chcąc dodać mi otuchy. Jakby przypuszczał, że przeszkadza mi taki natłok kłamstw. O dziwo nie odczuwałam tego zbytnio, a przynajmniej nie za bardzo, tak jak powinnam.
— Wyjścia? Z czego? — Do naszej rozmowy dołączyła Elizabeth, pojawiając się nagle tuż obok stolika.
Najpewniej, gdybym była skupiona na towarzystwie, zauważyłabym ją wcześniej, ale pozwoliłam moim myślom mnie dręczyć, więc się rozkojarzyłam.
Uniosłam głowę i posłałam jej lekki uśmiech, orientując się, że pomimo tego całego klejenia do własnego szefa, sprawiała wrażenie sympatycznej osoby.
— Chłopcy rozmawiają o zaręczynach — wyjaśniłam, podnosząc do góry rękę, chcąc pokazać, że na mojej dłoni nie ma pierścionka, a przynajmniej nie tego oczekiwanego. — I debatują nad tym, czy Teddy może się wycofać — dodałam, uśmiechając się nieco niegrzeczniej, złośliwiej.
— Zawsze jest jakieś wyjście — podsumowała dyplomatycznie ruda, wzruszając lekko, dość obojętnie ramionami, zajmując swoje miejsce.
— Zdecydowanie, ale skoro się kochamy, to naturalna kolej rzeczy, prawda, kochanie? — skwitował szatyn, przekręcając głowę, by na mnie spojrzeć i przysunął swoją twarz do mojej, wyginając nieznacznie kąciki ust, formując tym sposobem z warg sardoniczny, nieco łobuzerski uśmieszek.
— Dlaczego mnie o to pytasz, co?
— By mieć pewność, że powiesz tak, czy to nie logiczne? — odpowiedział Robert za niego, śmiejąc się w głos. — Zabawna jesteś, Cecylio. Co powiesz na jeden taniec, mogę cię porwać na chwilę? — zaproponował brunet, uśmiechając się zachęcająco.
— Pewnie, chętnie — odparłam, podnosząc się z miejsca, uśmiechając się automatycznie do reszty, czując jak Theodore łapie mnie za rękę.
Spojrzałam na niego, unosząc z zaskoczeniem brwi.
— Bądź grzeczna — poprosił żartobliwie i przeniósł spojrzenie na swojego pracownika. — Ty też, pamiętaj kto tu jest szefem.
— Jasna sprawa, szefie. — Zasalutował mu posłusznie Bob i wyciągnął rękę w moim kierunku.
Dokładnie w tym samym czasie Theo, bardzo powoli wypuścił moją dłoń ze swojego uścisku, czego nie skomentowałam, ale zauważyłam zaciętą minę Elizabeth. Najwyraźniej liczyła, że nasz związek nie jest poważny. I nie był, ale ona wcale nie musiała o tym wiedzieć, że łączyła nas tylko i wyłącznie przyjaźń.
Dotarliśmy z mężczyzną na tę część parkietu, gdzie kilka par już tańczyło, dosłownie w minutę. Robert pewnie mnie objął, zachowując oczywiście przyzwoite normy odległości i zatrzymał spojrzenie swoich błękitnych oczu na mojej twarzy, uważnie mi się przyglądając. Najwyraźniej chciał coś powiedzieć, ale się wahał, więc pozwoliłam mu się prowadzić w takt jakiejś nieznanej mi melodii i również się nie odzywałam, czekając na jakiś krok z jego strony.
— Myślisz o nim poważnie? — zapytał w końcu, mrużąc oczy, jakby próbował wymusić na mnie mówienie prawdy.
— To ta rozmowa, w której mówisz mi, że jeśli go skrzywdzę, to ty skrzywdzisz mnie? — dopytywałam, chcąc upewnić się, że dobrze go rozumiem.
— Mniej więcej, chociaż nie mogę ci grozić, bo...
— Groźby są karalne, wiem — wtrąciłam, uśmiechając się do niego nieco cynicznie.
Doskonale znałam ten komentarz, ponieważ Theodore dość często go używał.
— Tak, ale chodzi mi o to, że to dobry facet, nie jest tylko moim szefem, ale i kumplem i... — przerwał, zmuszając mnie do wykonania obrotu.
— Zależy mi na nim — przyznałam, doskonale go rozumiejąc. — Teddy to nie tylko facet, z którym chcę iść przez życie. To mój najlepszy przyjaciel. Nie chodzi o tę całą chemię między nami, o fajerwerki, ale o to, że mam świadomość, że niezależnie od czegokolwiek możemy na siebie liczyć. Na tym to polega. Traktuję go śmiertelnie poważnie, nie musisz się martwić — dodałam, orientując się, że to wcale nie było kłamstwo.
Szukając w myślach przyszłości, miałam nadzieję, że Theodore nadal będzie w moim życiu, że będę mogła go widywać, śmiać się z nim, wygłupiać, że wszystko będzie tak, jak do tej pory. Nie do końca świadomie zawsze na niego liczyłam. Nie zmuszałam go do tego, ale oczekiwałam wsparcia w najtrudniejszych momentach po śmierci cioci i on był. Nie skarżył się, wspierał mnie, pozwalał płakać w swój rękaw i podnosił mnie do góry, gdy ja sądziłam, że mogę już tylko opaść na samo dno.
— Kochasz go — oznajmił, więc nie czułam potrzeby, by to potwierdzać, będąc mu jednocześnie wdzięczną, ponieważ to kłamstwo akurat byłoby trudniejsze do wypowiedzenia.
Prawda była łatwa, prawda nie wymagała wysiłku.
Wygięłam tylko nieznacznie kąciki ust i spojrzałam wprost w oczy mężczyzny, wypuszczając powoli powietrze z płuc.
Widziałam w jego tęczówkach akceptację, a właśnie na tym zależało Theodore, by każdy nam uwierzył.
— Odbijany, to nasza piosenka, łobuzie — usłyszałam znajomy głos, więc przekręciłam głowę, by spojrzeć na szatyna, który stał nieopodal nas, z wyciągniętą w moim kierunku ręką.
Zmarszczyłam bez zrozumienia brwi, zastanawiając się, czy my w ogóle mamy jakąś piosenkę. Wsłuchałam się w muzykę, którą odgrywała właśnie orkiestra, orientując się, że zaczynali właśnie; A thousand years.
— Dziękuję za taniec — zerknęłam na Roberta, który momentalnie wypuścił mnie ze swoich objęć. — Ale to naprawdę nasza piosenka — dodałam w roli wyjaśnienia.
— Rozumiem, nie będę stał na drodze miłości — zażartował brunet, klepiąc szefa w ramię, mijając go w międzyczasie.
— Zapomniałam o tym kawałku — oświadczyłam, obejmując dłonią kark Theo, gdy ten wsunął jedną z rąk na dół moich pleców, przysuwając mnie nieco bliżej siebie, rozpoczynając taniec.
— Czyżby? — zapytał, unosząc sceptycznie jedną z brwi.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i wzruszyłam lekko ramionami, w głowie mając wspomnienie z momentu, gdy zgodnie uznaliśmy, że to będzie nasza piosenka.
Zmusiłam go wtedy do obejrzenia ze mną całej serii Zmierzchu, a on uznał, że na trzeźwo tego nie zniesie. Z tego powodu, gdy ostatnia część się kończyła, a w tle leciał ten kawałek, Theodore namówił mnie do tańca, w międzyczasie twierdząc, że to będzie nasza piosenka. Zgodziłam się. I tak już pozostało, chociaż nigdy nie sądziłam, że takowy kawałek będzie nam potrzebny, ale jako para przyjaciół po prostu go mieliśmy.
Koniuszkiem języka zwilżyłam wargi i uśmiechnęłam się do niego, po chwili opierając czoło na jego ramieniu, starając się nie wybuchnąć śmiechem. To było jedno z lepszych wspomnień z okresu, gdy Aniela umierała, a ja rozpadałam się na miliony małych kawałków.
— Mamy całkiem sporo dobrych momentów — wspomniał, opierając brodę na mojej głowie, przyciskając mnie do siebie nieco ciasnej.
Poczułam jego oddech na swoich włosach, a zapach jego ciała był tak wyraźny, że przymknęłam na moment powieki, delektując się nim. Mimo że nie łączyło nas nic więcej prócz przyjaźni, czułam się doskonale. W tym momencie nie musiałam się oszukiwać i udawać, że wszystko jest w porządku. Nie było, ale wiedziałam, że miałam mnóstwo czasu na ułożenie życia, a właściwie osoby nadal w nim będą. Tęskniłam za Olkiem, momentami bardzo mocno, ale z przyjaciółmi u boku, ta tęsknota wydawała się znośna, a nawet mniejsza.
— Całkiem sporo — przyznałam po chwili, odchylając głowę, chcąc móc na niego spojrzeć. — Twoi pracownicy naprawdę cię lubią, nie traktują tylko jak szefa, ale i przyjaciela — zauważyłam, uśmiechając się do niego lekko.
— Co powiedział ci Bob? — zapytał, mrużąc podejrzliwie oczy.
Cofnął dłoń z moich pleców i zmusił mnie do wykonania obrotu, a nawet dwóch. Po chwili znów byłam w jego ramionach, a w jego oczach błyszczały niegrzeczne iskierki rozbawienia. Theodore Wallace bawił się świetnie i wcale tego nie ukrywał.
— Jak ci powiem, że mi groził, to go zwolnisz?
— Groził... ci? — wymamrotał niepewnie, sądząc, że źle zrozumiał moje słowa.
— To był żart, spokojnie — poklepałam go palcami po ramieniu i zagryzłam od wewnątrz policzek, krzyżując ze sobą nasze spojrzenia.
Z bliska jego czekoladowe tęczówki zyskiwały nowe plamki, przypominające odcieniem miód. Efektem jego uśmiechu były dołeczki, które pojawiały się w jego policzkach, co tylko dodawało mu jakiegoś takiego chłopięcego uroku.
— Więc, co powiedział ci, Robert? — powtórzył pytanie, nie potrafiąc odpuścić mi tego tematu. Rozumiałam jego ciekawość.
— Że cię kocham, że to widać, że... Najwyraźniej jesteśmy genialnymi aktorami — zakończyłam, orientując się, że właściwie to był cały sens, że nam się udało oszukać wszystkich.
— Minęliśmy się z powołaniem — skwitował, puszczając do mnie tak zwane perskie oczko. — Jeszcze nic straconego, możemy zacząć grać w jakichś serialach, znam pewnego producenta — dorzucił, poruszając znacząco brwiami, jakby faktycznie rozważał taką opcję.
— Gdy będę mieć dość obecnego życia, dam znać — pokiwałam głową, chcąc zabrzmieć dzięki temu wiarygodniej i zaśmiałam się cicho, podczas gdy Theodore wymusił na mnie kolejne trzy obroty, które były całkiem zgrabną sekwencją przemyślanych ruchów.
Zdecydowanie wiedział, co robił i bez wątpienia mogłam nadać mu tytuł doskonałego tancerza. Właściwie, zastanawiałam się czy jest coś, w czym Teddy nie był najlepszy. Odnosiłam wrażenie, że jeśli już się za coś brał, robił to na sto procent, nigdy mniej.
Piosenka się skończyła, a my nadal trwaliśmy w swoich objęciach, uśmiechając się do siebie.
— A wracając do tego seksu, o którym mówiła... — zaczął, ale zmusiłam go do zamknięcia ust, zakrywając mu je dłonią, dostrzegając tuż za nami pana Whitmore z żoną, której jeszcze oficjalnie nie poznałam.
Domyśliłam się jednak, że ta piękna czarnowłosa postać u jego boku, to właśnie ona. Nie wyglądała na więcej jak trzydzieści kilka lat, a jej sukienka doskonale podkreślała wszelkie walory jej kobiecej figury.
— Chodź, przedstaw mnie oficjalnie i załatwmy ci tę współpracę — poprosiłam, dziękując w duchu za powrót mężczyzny.
Wcześniej udało mi się uniknąć rozmowy o telefonie Adrianny dzięki ludziom, którzy wsiedli do windy, więc wiedziałam, że Theo mi nie odpuści. Ponownie o to zapyta, a ja będę musiała mu jakoś sensownie odpowiedzieć. Problem polegał jednak na tym, że zazwyczaj wiedział, kiedy kłamię, więc nie mogłam tak po prostu powiedzieć, że nigdy o tym nie myślałam. Z drugiej strony wstyd mi było się do tego przyznać.
— Unikając tematu, nie sprawisz, że on zniknie — skomentował nieco ironicznie, kręcąc z rezygnacją głową.
Złapał mnie za rękę i skierował się w stronę wcześniej wspomnianej pary, która również nas zauważyła.
— Przyjemnie jest patrzeć na was — oznajmiła pani Whitmore, uśmiechając się do nas serdecznie.
Od razu zrobiła na mnie dobre wrażenie, chociaż nawet jej oficjalnie nie poznałam.
— Dziękujemy, chciałem spytać, jak się państwo bawią i przy okazji przedstawić Cecylię — oświadczył szatyn, całując wierzch dłoni żony Adama.
— Jestem Kate, miło mi — przedstawiła się, wpatrując się we mnie. — Dużo o tobie słyszałam, naprawdę. —Zakończyła mówić, a ja powstrzymałam się od zmarszczenia brwi, ponieważ jak dla mnie było to niepojęte.
Dopiero niedawno zostałam poproszona o udawanie narzeczonej Theodore, więc ten fakt był dla mnie dziwny.
— Cecylia — uścisnęłam jej dłoń, odwzajemniając jej uśmiech. — Mnie również, Theo jest podekscytowany faktem współpracy z twoim mężem, bo mogę ci mówić na ty, prawda? Zdecydowanie nie wyglądasz na straszą ode mnie.
— Ona jest kochana, słyszałeś, Adamie? — spytała, szturchając męża łokciem w bok i się zaśmiała. — Teddy, znalazłeś skarb. — Spojrzała na niego wymownie, uśmiechając się radośnie.
— Tak, z tego, co zdołałem tutaj usłyszeć, bądź zobaczyć, nie mogę się nie zgodzić, skarbie — oznajmił Whitmore, przytakując żonie ruchem głowy. — Może zostawimy panie, by ich nie nudzić interesami i porozmawiamy przy drinku?
— Jestem za, drogie panie... — Theo skinął nam ruchem głowy, przy okazji całując moją skroń i z uśmiechem skierował się w stronę baru, zostawiając mnie z żoną swojego potencjalnego klienta, bądź współpracownika. Nie do końca potrafiłam określić, co dokładnie szatyn chciał ugrać.
— Więc, Kate, co powiesz na drinka? — zaproponowałam, uśmiechając się lekko, wręcz zachęcająco, mając świadomość, że nadal musiałam starać się dobrze wypaść.
Dość często dobre słowo żony miało kluczowy związek z decyzjami męża, liczyłam, że i Adam jest takim typem, który lubi znać myśli i opinie własnej.
— Jeden drink nikomu nie zaszkodzi. — Odwzajemniła mój gest i rozejrzałam się dookoła, nim ruszyła ze mną w kierunku stołu, przy którym znajdowały się jej rzeczy.
Zauważyłam, że Theodore usiadł z Adamem na naszym wcześniejszym miejscu i zaraz obok pojawiła się Elizabeth. Wiedziałam, że nie mogę interweniować, ale miałam pełną świadomość tego, że podrywała szatyna. I wcale nie przeszkadzała jej moja obecność, zupełnie tak jakbym była powietrzem.
Moja towarzyszka najpewniej zauważyła moją kwaśną minę, ponieważ zaśmiała się, siadając na jednym z krzeseł. Zrobiłam to samo i spojrzałam na nią, szukając gdzieś kelnera, który mógłby podrzucić nam wino, albo jakikolwiek alkohol.
— Jak rozumiem, to jest ta kobieta — skomentowała Kate, opierając rękę na mojej dłoni, zmuszając mnie tym samym do skupienia na sobie uwagi.
Uśmiechnęłam się z zakłopotaniem i lekko zmarszczyłam brwi.
— Jaka kobieta? — powtórzyłam, nie do końca rozumiejąc jej słowa.
— Ta pijawka, ta żmija, ta nieszanująca waszego związku idiotka — wyliczała, uśmiechając się z pobłażaniem, jakby ją to bawiło. — Ewentualnie ta mająca obsesję na punkcie twojego faceta. Ale nie martw się, widziałam jak Theodore na ciebie patrzy, żadna nie może być dla ciebie konkurencją — wyjaśniła, puszczając do mnie tak zwane perskie oczko.
Ja wyprostowałam się, mrugając gwałtownie powiekami, ponieważ ona sugerowała właśnie, że jestem zazdrosna o szatyna. A nie byłam. Denerwował mnie fakt podrywu, dla zasady.
— Ja... bo, eee... Właściwie to sama nie wiem dlaczego, aż tak jej nie lubię, po prostu... — Wzruszyłam ramionami, kreśląc dłonią jakiś niezidentyfikowany wzór w powietrzu.
— Ewidentnie klei się do Theo, to widać, masz prawo jej nie lubić — przyznała, wzywając przy okazji kelnera, który znalazł się obok nas w dość szybkim tempie. — Co pijemy?
— Białe, półwytrawne wino? — odpowiedziałam pytaniem, zakładając włosy za ucho.
Uśmiechnęłam się do kelnera i pozwoliłam Kate dokończyć składanie zamówienia. Ona wolała czerwone. Mężczyzna odszedł, zapewniając, że za chwilę wróci z naszymi zamówieniami.
— Chyba popełniłam błąd, ukrywając się tak długo przed wszystkimi — oznajmiłam, postanawiając wykorzystać moment. — Nie zdawałam sobie sprawy, że Theo ma w biurze kogoś, kto tak zabiega o jego uwagę.
— Przejmujesz się tym?
— Nie w takim sensie — zaprzeczyłam, kręcąc energicznie głową, powodując tym samym, że moje włosy uderzyły w moją twarz. Poprawiłam je. — Teddy w życiu by mnie nie skrzywdził ani nie zdradził, po prostu... sama nie wiem, to głupie. Nie jestem o niego zazdrosna — dodałam, czując się trochę dziwnie, ponieważ taksujący wzrok Kate przypominał mi o Adzie.
Ta zdecydowanie kpiłaby ze mnie, a nawet nabijała się, mówiąc, że każdy wierzy w co chce. Dodatkowo w myślach już widziałam, że prowokuje mnie do działania. Bywałam impulsywna, ale walczyłam z tym, a przy najlepszej przyjaciółce ciężko było nad sobą panować, gdy ona namawiała mnie do złego. O ile zabawa mogła być zła. I chociaż dawniej spontaniczność była moją codziennością, tak teraz próbowałam uchodzić za osobę rozsądną.
— Ja nie mówię, że tak — powiedziała, kręcąc z rozbawieniem głową.
— Ale jednak miło byłoby utrzeć jej nosa — mruknęłam cicho, uśmiechając się niewinnie, jakbym wcale nie była zbyt złośliwa.
I już miałam coś powiedzieć, gdy zauważyłam, że tuż obok pojawiła się asystentka Theo. Spojrzałam na nią, zastanawiając się czy czegoś szczególnie ode mnie chce, czy może jednak nie chodziło o mnie?
— Przepraszam, że przeszkadzam, ale jakaś twoja pracownica próbuje się z tobą skontaktować od dłuższego czasu — zaczęła, wygładzając materiał swojej prostej sukienki. — Jakaś Lucia? Lusie?
— Łucja? — podpowiedziałam, domyślając się o kogo jej chodziło, i dlaczego miała problem z wymową tego imienia.
— Tak, ma jakiś problem z umową, albo coś, nie do końca zrozumiałam, ale prosiła byś się do niej odezwała, jak najszybciej — wyjaśniła, oddając mi moją kopertówkę, w której miałam komórkę.
Oczywiście w USA mój prywatny numer nie działał, więc za każdym razem używałam numeru, który należał do abonamentu Vee. To sporo mi ułatwiało, zdecydowanie.
— Dziękuję za informację — podziękowałam, podnosząc się z miejsca i spojrzałam na panią Whitmore. — Wracam za kilka minut, przepraszam. — Wygrzebałam telefon z torebki i zajęłam się odszukaniem numeru koleżanki, jednocześnie krocząc w stronę wyjścia, chcąc odnaleźć jakieś cichsze miejsce, ponieważ na sali nadal rozbrzmiewały takty piosenek, przygrywanych przez orkiestrę.
Zatrzymałam się przed klatką schodową i wybrałam numer, dłuższy moment czekając na połączenie.
— No, Cecylio, nareszcie! — Usłyszałam od razu zniecierpliwiony głos dziewczyny, więc uśmiechnęłam się jakoś tak sama do siebie.
Dobrze było móc tak po prostu z nią porozmawiać.
— Cześć, cześć, też za tobą tęsknię, ale ledwo wyjechałam, więc nie rozumiem oburzenia.
— Rozmawiałam z panem Serafinem, ogólnie zrobił aferę o twój brak obecności na spotkaniu i nie podpisał umowy, rozumiesz, co to oznacza? — Zrzuciła na mnie bombę, a mi momentalnie zrobiło się słabo i ciemno przed oczami.
I nie chodziło już nawet o to, że mówiła o Aleksandrze, a o problemy, których nigdy wcześniej nie było. Nie sądziłam, że nasze rozstanie będzie powodem kłopotów, szczególnie że to on zostawił mnie, a nasze firmy współpracowały ze sobą od samego początku.
— Jak to nie podpisał? — wykrztusiłam z trudem, przymykając powieki, starając się ochłonąć.
Nie podobało mi się to, co mówiła moja pracownica, a jednocześnie mogłam dokładnie tego spodziewać się po Olku. Skoro nie potrafił być wierny miłości względem mnie, nie musiał czuć się zobowiązany również w biznesie. Jęknęłam cicho.
— Ce, ja próbowałam, ale...
— Bezskutecznie, wiem, wiem — wtrąciłam, kiwając głową, nawet jeśli ona tego nie mogła zobaczyć. — Spróbuj go przekonać do tego, by spotkał się ze mną za tydzień, okej? Jak już wrócę to to załatwię, nie odpuszczę tego — postanowiłam, z trudem powstrzymując się od przekleństw, które cisnęły się do moich ust.
— Okej.
— Dziękuję, a teraz muszę kończyć, do zobaczenia za kilka dni, pa — zakończyłam połączenie, nim Łucja zdołała, chociaż cokolwiek odpowiedzieć.
Złość buzowała we mnie, więc wzięłam kilka szybkich, głębokich oddechów, łudząc się, że to mi pomoże. Niestety tak się nie stało, więc wsunęłam komórkę do torebki i postanowiłam wrócić na salę, by się napić. Czegoś mocniejszego niż wino, zdecydowanie.
Wróciłam na salę, rozglądając się dookoła, w momencie dostrzegając Theodore wraz z państwem Whitmore oraz oczywiście panną Duff. Wywróciłam teatralnie oczami, ponieważ to jej klejenie robiło się wręcz nudne i pewnym, tanecznym krokiem ruszyłam w ich kierunku.
Odłożyłam po drodze torebkę na stół i wypuściłam powoli powietrze z ust, zauważając, że Theo również mnie widział. Przeprosił towarzystwo i odwrócił się w moją stronę. A ja niewiele myśląc, nie zastanawiając się nad tym, zarzuciłam mu dłonie na kark i spojrzałam wprost w jego oczy, uśmiechając się niegrzeczne. Skoro przegrywałam z Olkiem, mogłam, chociaż dopiec pracownicy szatyna. Zaledwie kilka sekund wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, nim zdecydowałam się przytknąć usta do jego warg. Świat nie stanął w miejscu, ale moje serce zdecydowanie przyspieszyło swój niespokojny rytm.
4073 słów.
Zdecydowanie zabrakło nam czasu, ale dziękuję za każdą minutę, w której ze mną byłeś.
17.02.2018
Kocham i dziękuję Ci, tato.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro