Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

03


               Słysząc pukanie, uniosłam głowę, by spojrzeć na drzwi i zamknęłam książkę, którą czytałam, mówiąc krótkie: proszę. Po kilku sekundach w progu stanęła Veronica i wygładziła materiał swojej sukienki, dzięki czemu mogłam dojść do wniosku, że już była gotowa do wyjścia. Wezwano ją dość pilnie do pracy, a ona, dobrodusznie zaproponowała mi, bym jej towarzyszyła.

— Na pewno nie chcesz jechać ze mną? — zapytała Vee, wpatrując się we mnie nieustępliwie, jakby próbowała zmusić mnie tym samym do zmiany decyzji.

Uśmiechnęłam się lekko, kręcąc głową, w duchu tak naprawdę ciesząc się, że będę mogła spędzić kilka godzin bez kobiety. Oczywiście, uwielbiałam ją, ale odkąd zrzuciła na mnie bombę z informacją, że chce zeswatać mnie ze swoim bratankiem, ciężko było z nią wytrzymać.

— Nie, wykorzystam ten czas na pracę, wprawdzie mam urlop, ale jednak nigdy nie zaszkodzi być na bieżąco — odpowiedziałam, poprawiając materiał zasłony, rozsuwając ją do końca, by wpuścić nieco więcej światła do pomieszczenia.

— Więc zobaczymy się rano? — upewniła się, sięgając po klamkę z zamiarem opuszczenia sypialni, którą zajmowałam.

Spojrzałam na nią, lekko marszcząc brwi.

— Rano?

— Tak, bo wieczorem masz kolację z Teddym, prawda? — przypomniała mi starsza, uśmiechając się tak szeroko, że miałam wrażenie, że ten uśmiech zajmuje połowę jej twarzy.

Nie rozumiałam, dlaczego akurat teraz, po tylu latach, uznała, że ja i Theodore powinniśmy być razem. Nie potrafiłam tego pojąć.

— Jak zawsze, więc nie ekscytuj się, Theo nie jest mną zainteresowany, ani ja nim, naprawdę mogłabyś to uszanować — oznajmiłam zniecierpliwiona, kręcąc głową.

Rzuciłam jej błagalne spojrzenie, licząc na to, że jednak się opamięta. Nic z tych rzeczy, uśmiechnęła się jeszcze szerzej, co zdawało się według mnie niemożliwe.

— Szanowałabym, gdybym nie widziała, jak na siebie patrzycie — rzuciła, zupełnie ignorując moją prośbę i wyszła z pokoju, zostawiając mnie samą.

Nie dała mi nawet szansy tego skomentować, a ja odpuściłam, ponieważ miałam już serdecznie dość wykłócania się o to, a byłam w jej domu dopiero od wczoraj. Spojrzałam przez okno na podjazd, dostrzegając, że na Ronnie już ktoś czekał. Nie widziałam kierowcy, ale nie interesowało mnie to, aż tak bardzo.
Usłyszałam charakterystyczny dźwięk połączenia Skype, więc w kilku szybkich krokach dopadłam do tabletu, który leżał na łóżku. Odetchnęłam z ulgą, widząc, że to Adrianna próbuje się ze mną skontaktować. Odebrałam, siadając na meblu, ustawiając etui urządzenia tak, by móc lepiej widzieć przyjaciółkę.

— Cześć, kochanie, jak tam? — zaczęłam, uśmiechając się szczerze do dziewczyny, której twarz pojawiła się na ekranie.

— Hej, spoko, niedawno wstałam, co widać — odparła, zasłaniając dłonią usta, ziewając. — Jak tam w Ameryce? Co słychać w wielkim świecie?

— W porządku, chociaż Vee odbiło i próbuje namówić mnie na randkowanie z Theodorem — wyjaśniłam, krzywiąc się przy tym. — Zupełnie nie potrafię pojąć, co jej się stało i dlaczego...

— W końcu — weszła mi w słowo przyjaciółka. — Wprawdzie nie popieram tego, że powinnaś od razu próbować związku, bo to bez sensu, ale jestem za tym byś przeleciała adwokacinę. — Klasnęła w dłonie, nie próbując nawet ukryć entuzjazmu.

Wywróciłam teatralnie oczami, nie umiejąc powstrzymać się przed taką reakcją i jęknęłam cicho.

— Poważnie? — spytałam retorycznie, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Nie sądzisz, że on ma uczucia? Że ja je mam? Że nie potrafię...

— Właśnie. Powinnaś choć raz spróbować takiego seksu, bez zobowiązań — przerwała mi ponownie, uśmiechając się szelmowsko, jakby wpadła na genialny plan.

A wcale taki nie był. Jej pomysł sprawiał, że miałam ochotę krzyczeć, ale na pewno nie przytakiwać jej. Nigdy nie twierdziłam, że muszę być po uszy zakochana, by iść z kimś do łóżka, ale wolałam chociaż tę osobę lubić. I fakt, Theodore nie mógł narzekać na brak mojej sympatii, ale lubiłam go na tyle mocno, by nie próbować niszczyć naszej relacji przygodnym seksem. Zdecydowanie wolałam mieć w nim przyjaciela, jak człowieka, z którym zaliczyłam szybki numerek i pozostała po nim tylko niezręczność.

— Jasne — odparłam, przeciągając ostatnią samogłoskę — z kimkolwiek, ale nie Theo.

— Przecież ci się podoba — zauważyła ze zniecierpliwieniem ciemnowłosa, machając rękami.

— Wielu mężczyzn mi się podoba, ale nie oznacza to, że od razu mam im wskakiwać do łóżka — fuknęłam zła, marszcząc czoło.

Zazwyczaj dogadywałam się z Adrianną bez problemu, ale w pewnych kwestiach miałyśmy zupełnie odmienne poglądy.

— Olek cię zepsuł, dawniej cieszyłaś się życiem, poważnie — podsumowała ze zrezygnowaniem, wzdychając ciężko.

Nie skomentowałam jej słów. Chyba nawet nie potrafiłam tego zrobić. Nie lubiłam wspominać mojego byłego narzeczonego, ponieważ mimo wszelkich starań, nadal nie umiałam nie czuć do niego tego wszystkiego. Miłości, czy też całych pokładów żalu. Starałam się ze wszystkich sił, ale ciężko było zapomnieć o kimś, kto miał być na zawsze, na dobre i na złe. I chociaż tymczasowo zdawało się to nierealne, chciałam o nim zapomnieć, a co więcej, z dala od niego, tutaj, wydawało się to nawet możliwe. Z czasem wszystko musiało być możliwe, o ile tylko tego się chciało.

— Przepraszam, to było kiepskie — odkryła moja przyjaciółka, orientując się, że sprawiła mi przykrość tymi słowami.

Potrząsnęłam głową, wysilając się na lekki, spokojny uśmiech i założyłam niesforne kosmyki włosów za ucho, tak by nie opadały na twarz.

— Kiepskie było zachowanie Aleksandra. To wszystko — podsumowałam smutno, wpatrując się uważnie w ekran.

Ada zdecydowanie źle się czuła z tym, co powiedziała, a przynajmniej na to wskazywała jej mina.

— Faceci ogólnie są do dupy — rzekła, poruszając znacząco brwiami, sprawiając tym samym, że się uśmiechnęłam.

Nawet jeśli żadna z nas tak nie myślała albo przynajmniej się starała. Parsknęłam śmiechem, orientując się, jak okropnie to brzmiało.

— Mamy niewiele ponad dwadzieścia lat, nie możemy tak mówić — upomniałam ją, zasłaniając dłonią usta, jakby faktycznie było to coś złego.

— A mam ci przypomnieć jak jeszcze niedawno zarzekałaś się, że miłości nie ma, miłość to ściema i...

— Wiesz, że to fragment piosenki? — wtrąciłam, uśmiechając się złośliwie. — I pamiętam. I nadal się tego trzymam. Mój kolejny partner, może i życiowy, zostanie wybrany z rozsądku, a nie przez reakcję chemiczną organizmu — oświadczyłam pewnie, z przekonaniem, energicznie przytakując sama sobie ruchem głowy.

— Błagam, jest zbyt wcześnie, bym musiała słuchać tych naukowych bzdetów — jęknęła żałośnie szatynka, krzywiąc się.

— A dla mnie jest zbyt późno, więc muszę w końcu wziąć się do roboty — dodałam, spoglądając na telefon, na którego wyświetlaczu pojawiło się powiadomienie o tym, że dzwoni do mnie Theodore.

— Miałaś odpocząć, a nie katować się robotą — skarciła mnie przyjaciółka, grożąc mi palcem niczym nauczycielka niesfornemu uczniowi.

— Odpoczywam, ale muszę sprawdzić kilka rzeczy, odpowiedzieć na trochę maili i...

— To się nazywa praca, nie odpoczynek, pracoholiku — skwitowała złośliwie ciemnowłosa, mrużąc gniewnie oczy. — Ale mniejsza o to. Chciałam spytać o to, czy jeśli ty nie chcesz pana McBoskiego, to czy ja mogę go wziąć? — dopytywała, uśmiechając się kpiąco.

— Kogo? Kto to McBoski?

— Nie znasz tego durnego tekstu na podryw? — spytała zaskoczona. — Gdybyś była kanapką w McDonaldzie, to nazywałabyś się McBeauty. Idąc tą drogą, Theodore to McBoski — wyjaśniła, poruszając znacząco brwiami, a po chwili wybuchnęła śmiechem rozbawiona własnymi słowami.

Oczywiście, ja też zaczęłam się śmiać, ponieważ określenie to, mimo całego absurdu pasowało do Theo.

— Zapamiętam.

— Ale mniejsza o to, wróćmy do sedna. — Spoważniała ciemnowłosa, pocierając palcami nos. — Mogę go zaliczyć?

— Nie! — odpowiedziałam pośpiesznie, może nawet zbyt gwałtownie, bo Ada uśmiechnęła się dumnie, prostując się niczym zwycięzca, szykujący się do odbioru nagrody.

— Wiedziałam. A teraz skoro obydwie znamy prawdę, do dzieła, bejbe! — Klasnęła w dłonie, przytakując sama sobie ruchem głowy.

— Idę popracować — mruknęłam cicho, starając się zignorować jej zachowanie.

— Jasne, jasne, pamiętaj, do dzieła! I na razie, pa — dodała, posyłając mi całusa w powietrzu, tuż przed tym, jak się rozłączyła.

Wyłączyłam aplikacje i wzięłam do ręki telefon, upewniając się, czy Theodore nie zostawił jakiejś wiadomości. Nic takiego jednak się nie stało, więc wybrałam jego numer, będąc ciekawą, co takiego ode mnie chciał?

— Cześć, łobuzie — powitał mnie od razu, odbierając niemalże po pierwszym sygnale. — Już miałem myśleć, że mnie ignorujesz.

— Theo, dorośnij — poprosiłam cicho, mając świadomość, że już milion razy mówiłam mu, by tak do mnie nie mówił. — Byłam zajęta, to wszystko.

— Nie śmiałbym nawet w to wątpić. Chciałem tylko przypomnieć ci o kolacji i imprezie. I upewnić się, że się nie rozmyśliłaś?

Powstrzymałam się od jakiejś złośliwej uwagi, o którą wręcz się prosił i uśmiechnęłam się pod nosem, ponieważ w jakiś sposób było to bardzo miłe. To, że w ogóle czuł potrzebę sprawdzenia mnie.

— Pamiętam, bez obaw — potwierdziłam, podnosząc się z łóżka. — Skleroza to nie moja domena.

Opuściłam pokój, kierując się na dół, do kuchni, gdzie z lodówki wyjęłam butelkę niegazowanej wody. Odkręciłam ją i upiłam mały łyk.

— Wiem, wiem, chyba jednak trochę się denerwuję — przyznał tak po prostu mężczyzna.

— Niepotrzebnie, będzie dobrze — zapewniłam, chociaż to ja byłam tą, która miała wątpliwości dzień wcześniej.

Po przespanej nocy doszłam do wniosku, że jeśli tylko ktoś był na tyle głupi, by wymagać od współpracowników małżeństwa, to mógł zostać oszukany, ponieważ Theodore był naprawdę świetnym prawnikiem i kochał swoją pracę. Dlatego też pozbyłam się skrupułów w tej kwestii i byłam gotowa na najlepszą grę aktorską, na jaką tylko było mnie stać. Nawet jeśli na co dzień kłamstwo było czymś, czego nie tolerowałam. Pewnie była to lekka hipokryzja, ale nic nie mogłam na to poradzić. Chciałam pomóc Theo, dokładnie tak jak on pomógł przed laty mi.

— To w tobie lubię, Ce — wyznał, a ja wyobraziłam sobie uśmiech, który pojawił się na jego wargach.

Bo miałam stuprocentową pewność, że właśnie się uśmiechał, zdecydowanie. W sposób, który lubiłam i, który dodawał mu jakiegoś chłopięcego uroku.

— Wydaje ci się, bo...

— Nie — przerwał mi — jesteś trochę jak kameleon, zawsze się dostosujesz, dodatkowo znajdując w sytuacji plusy, zawsze.

— Nie jestem pewna czy to był komplement — zaśmiałam się, kręcąc z rozbawieniem głową. — Wolę tego nie analizować. — Upiłam kolejny, tym razem większy łyk wody i odstawiłam butelkę na blat.

— Przedyskutujemy to przy kolacji, będę o siedemnastej! — oznajmił, więc automatycznie spojrzałam na tarcze zegara, który był powieszony nad drzwiami, dochodziła już czternasta.

— Świetnie, do zobaczenia — odparłam, uśmiechając się i nie czekając na jego reakcję, rozłączyłam się.

Jeśli chciałam zaliczyć, chociaż namiastkę treningu, miałam naprawdę niewiele czasu. Musiałam zapomnieć o nadgonieniu pracy, ale wiedziałam, że nie mogłam sobie opuszczać. Bieganie było dla mnie ważne, a raczej utrzymanie sylwetki w odpowiednim stanie.
Wróciłam do sypialni, gdzie przebrałam się w odpowiednie ciuchy, biorąc również odtwarzacz muzyki, w którym znajdowały się moje playlisty na różne okazje. Ta do biegania miała ostrzejsze brzmienie i całkiem sporo rapu, ponieważ ten posiadał całkiem dobry rytm, który nadawał się do utrzymywania tempa w sporcie.

Znałam okolice doskonale, więc wiedziałam, w którym kierunku się udać, by nie rozczarować się trasą. Nie mogłam się zgubić ani przesadzić, ponieważ czekał mnie naprawdę długi wieczór.
Zebrałam wszystkie rzeczy i opuściłam dom, wcześniej zaliczając rozgrzewkę.
Na bieganie poświęciłam około czterdziestu minut. Nie był to mój wymarzony czas, ale byłam świadoma tego, że zobowiązałam się do bycia idealną partnerką i chciałam dotrzymać obietnicy.
Tuż pod domem natknęłam się na jakąś kobietę.

— Och, dzień dobry, pani Cecylia, prawda? — Usłyszałam jej pytanie, więc zatrzymałam się w miejscu i zmarszczyłam brwi.

Przesunęłam spojrzeniem po jej twarzy i sylwetce, próbując przypomnieć sobie, czy widziałam ją kiedykolwiek wcześniej? Moją uwagę przykuł czarny pokrowiec na ubranie.
Wróciłam wzrokiem do jej twarzy i napotkałam jej pytający wzrok, uzmysławiając sobie, że kobieta czekała na odpowiedź.

— A pani to...?

— Rachel Benett — przedstawiła się, wyciągając przed siebie dłoń. — Jestem asystentką Theodora Wallace.

Uścisnęłam jej rękę, dość automatycznie, oceniając jednocześnie jej wygląd. Prezentowała się naprawdę ładnie, ale nie tak ją sobie wyobrażałam. Makijaż miała delikatny, stonowany, pasujący do jej urody. Włosy spięte w idealnego koka i właściwie, zupełnie nie wyglądała na seksowną, co mnie zaskoczyło. Spodziewałam się, że Theo... Sama nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego.
Odwzajemniłam jej uśmiech, nie rozumiejąc jednak, co tutaj robiła?

— Cecylia Rutecka — powiedziałam, chcąc zatuszować moje początkowe kiepskie zachowanie. — Ciocia Theodora jest poza domem, ale...

— Ja do pani — weszła mi w słowo kobieta, uśmiechając się przepraszająco. — Pan Wallace prosił, by przekazać pani sukienkę.

— Jaką sukienkę? — zapytałam zaskoczona, nie rozumiejąc, co ona właściwie do mnie mówiła.

Asystentka uśmiechnęła się znacząco, z zakłopotaniem wymalowanym na twarzy.

— Zostawiła ją pani u niego, a chciała ją pani ubrać dzisiaj, tak mówił. I powiedział, że sam miał ją przywieźć, ale się nie wyrobi i poprosił mnie o pomoc. Zresztą, bardzo byłam ciekawa, jak wygląda narzeczona szefa — dodała, zakrywając dłonią usta, jakby zorientowała się, że się zagalopowała w swojej szczerości.

Uśmiechnęłam się lekko, marszcząc brwi, domyślając się, że był to początek gry, w którą wplątał nas Theodore. Nie sądziłam jednak, że przedstawienie miało, aż tak ogromną publiczność. Twierdził, że będzie kameralnie, ale najwyraźniej znaliśmy inne definicje tego słowa.

— Cały Teddy — podsumowałam, starając się udawać, że doskonale ją rozumiem.

Odebrałam od niej przesyłkę, dziękując jej. Pożegnałam się z nią, zapewniając, że nie jestem zła o jej komentarz i po chwili byłam w domu. Odwiesiłam sukienkę na klamkę drzwi prowadzących do pokoju i rozejrzałam się dookoła, odkładając mp4.

Nie brałam ze sobą komórki, więc odnalazłam ją w stercie poduszek. Sprawdziłam wszelkie powiadomienia, orientując się, że Theodore dzwonił do mnie jeszcze kilka razy. Najprawdopodobniej chciał uprzedzić mnie o wizycie asystentki, ale ta rozmowa mogła poczekać. Wolałam zacząć od wzięcia prysznicu.
Tak też zrobiłam. Umyłam się w ciągu kilkunastu minut, wliczając w to mycie włosów. Owinęłam ciało ręcznikiem i wróciłam do pokoju akurat w momencie, gdy usłyszałam dźwięk otrzymania wiadomości. Otworzyłam ją, widząc, że nadawcą jest Theodore:

Przepraszam za zamieszanie, ale widząc ją nie mogłem się powstrzymać. Mam nadzieję, że Ci się podoba, do zobaczenia.

Uśmiechnęłam się, marszcząc jednocześnie brwi, nie do końca wiedząc, o co chodzi. Domyślałam się, że o sukienkę, którą dostałam od Rachel, ale nie mogłam być tego pewna. Odwróciłam się i podeszłam do drzwi, by wziąć pokrowiec i otworzyć go. Wyjęłam z niego zawartość i uśmiechnęłam się nieco szerzej, widząc sukienkę o pięknym kolorze butelkowej zieleni. Górę miała z koronki, z dekoltem w kształcie litery V, zarówno z przodu, jak i tyłu, a gładki dół był rozkloszowany i luźno puszczony. Spodobała mi się. Miała coś w sobie, zdecydowanie. I rozumiałam, dlaczego Theo ją kupił. Nie miałam tylko pojęcia, skąd znał mój rozmiar, bo trafił z nim idealnie.

Potrząsnęłam głową, złapałam telefon i wysłałam mu odpowiedź, dziękując mu. Mimo wszystko ten gest był miły. I choć chciałam się móc rozwodzić nad zachowaniem szatyna, miałam niecałe dwie godziny do przyjazdu mężczyzny i musiałam go odpowiednio wykorzystać.
Gdy szukałam bielizny, dotarło do mnie, że nie mam przy sobie stanika, który pasowałoby pod sukienkę, więc z ulgą odkryłam, że miała ona wszyte, sztywne wkładki, które pozwalały na jego brak.

Rzuciłam czarne, koronkowe figi na łóżko i wróciłam do łazienki, gdzie zdjęłam ręcznik z głowy i rozczesałam włosy. Moja kreacja była na tyle strojna, że włosy postanowiłam zostawić rozpuszczone. Odnalazłam suszarkę w jednej z szuflad znajdujących się pod umywalką. Całe szczęście, że Vee niczego tutaj nie ruszała, nawet jeśli bywałam u niej kilka razy w roku. Ogarnęłam włosy w miarę szybko i ponownie udałam się do pokoju, mając na sobie tylko ręcznik. Zrzuciłam go i ubrałam dół bielizny, a później sukienkę. Spojrzałam w lustro, które ulokowane było obok szafy i uśmiechnęłam się sama do siebie. Sukienka naprawdę wyglądała pięknie i leżała na mnie idealnie.

Miałam jeszcze trochę czasu, by skończyć przygotowania, więc bez pośpiechu wróciłam po kosmetyczkę do łazienki. Oczywiście musiałam zrobić porządny makijaż, ale nie chciałam przesadzić, więc ograniczyłam się do użycia czerwonej, matowej szminki jako najmocniejszego akcentu. Dodałam do tego rozświetlacz i z całością uwinęłam się w niecałe czterdzieści minut. Z wyborem butów nie miałam problemu, ponieważ zabrałam ze sobą tylko jedną, czarną parę.

Miałam dokładnie jakieś piętnaście minut do przyjazdu Theodore, więc zeszłam na dół, do salonu, gdzie na kominku zauważyłam znane mi już fotografie. Chwilę im się przyglądałam, aż w końcu zatrzymałam wzrok na tej, która przedstawiała moją zmarłą ciocię i Veronicę. Uśmiechnęłam się pod nosem, uświadamiając sobie, że powinnam znowu udać się na cmentarz, bo krótka wizyta w dniu przylotu nie była tym, do czego chciałam się ograniczyć.
Dodatkowo widok uśmiechniętych kobiet przypomniał mi moment, gdy to zdjęcie zostało zrobione. Było to świeżo po moim przylocie do Stanów, gdy jeszcze nikt nie miał pojęcia, że Aniele czeka tak trudna i ciężka walka, której pomimo wielkich chęci nie wygrała. A przynajmniej nie tak jakbyśmy wszyscy sobie tego życzyli.

Zamrugałam pospiesznie powiekami, nie chcąc rozmazać tuszu. Brakowało mi cioci, ale byłam wdzięczna za to, że mogłam spędzić z nią, chociaż te kilkanaście lat w moim życiu. Była jedną z najbardziej radosnych i pozytywnych osób, jaką kiedykolwiek było mi dane poznać. Uśmiech był tym, co nieodłącznie się z nią kojarzyło.

Westchnęłam ciężko, starając się nie analizować własnych wspomnień i potrząsnęłam głową, idąc do sypialni po kopertówkę, do której zapakowałam puder, szminkę i telefon. Theo słynął z punktualności więc miałam kilkanaście minut do jego przyjazdu, a przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie usłyszałam dzwonka do drzwi. Spojrzałam na zegarek, upewniając się, że dochodziła siedemnasta. Trzymając torebkę, zbiegłam na dół i otworzyłam drzwi, uśmiechając się szeroko do szatyna, który stał na progu. Wyglądał doskonale w czarnym garniturze i krawacie w tym samym odcieniu. W dłoni trzymał mały bukiet mini słoneczników.

—Cześć, kochanie — uśmiechnął się przyjaźnie, wchodząc do środka, zamykając przy okazji za sobą drzwi, sprawiając tym samym, że stanął dosłownie milimetry przede mną.

Uniosłam głowę, by na niego spojrzeć i zmarszczyłam brwi, zauważając jego brak odzienia wierzchniego.

— Cześć, gdzie twój płaszcz? — zapytałam automatycznie, robiąc dwa kroki w tył.

Nie chodziło o to, że przeszkadzała mi jego bliskość, ale, jednak gdy połączyło się ją z jego zapachem, można było odczuć zawrót głowy. I chociaż nie chciałam takich reakcji u siebie, nic nie mogłam na to poradzić.

— To miłe, że się o mnie martwisz — przyznał, uśmiechając się przekornie, mrugając do mnie okiem. — Został w samochodzie, nie ma mrozu, nie przesadzaj. To dla ciebie, kochanie — dodał, oddając mi kwiaty.

— Dziękuję — odwzajemniłam jego gest, wąchając roślinki. — Dlaczego nadużywasz zwrotu kochanie?

— Ćwiczę, a ty mogłabyś się ze mną porządniej przywitać, kochanie — zaakcentował ostatnie słowo, najpewniej starając się mnie rozdrażnić.

— Chcesz mnie zdenerwować?

— Nie — odparł pospiesznie. — Przyzwyczajam cię i się do sytuacji. Musimy czuć się dobrze ze sobą.

— A źle się przy mnie czujesz? — dopytywałam, kierując się do kuchni, by nalać wody do wazonu i zostawić w nim kwiaty.

Odłożyłam go na blat, a gdy się odwróciłam, zorientowałam się, że McBoski stoi tuż za mną. Za blisko, zdecydowanie. Uniosłam głowę, żałując, że nie miałam jeszcze na stopach szpilek.

— Nie — odpowiedział, sięgając palcami po kosmyk moich włosów, którym zaczął się bawić, sprawiając tym samym, że jakoś tak wyprostowałam się bardziej. — Ale ty ostatnio wydajesz się jakaś taka spłoszona w moim towarzystwie, a przecież masz pokazać jak bardzo mnie kochasz. A zakochani nie uciekają od siebie — wyjaśnił, przysuwając swoją twarz do mojej.

Uśmiechnął się dumnie, gdy ja walczyłam z chęcią ucieczki, co było do mnie niepodobne. Theodore był moim przyjacielem, a ja nigdy nie reagowałam na niego w tak głupi sposób.

— Nie przesadzaj, nie traktuję cię jak trędowatego. — Wywróciłam teatralnie oczami, omijając go. — Idę po buty.

— I tak wiem, że mam rację — oświadczył szatyn, wsuwając dłonie do kieszeni spodni, nie blokując mi jednak przejścia.

Zignorowałam jego słowa, dotarłam na górę i wzięłam spod łóżka szpilki, po chwili wsuwając w nie stopy. Spojrzałam jeszcze raz na swoje odbicie, chcąc upewnić się, że nadal wyglądam dobrze i wygładziłam dłonią materiał sukienki. Wróciłam na dół, gdzie Theo opierał się biodrem o blat stołu w jadalni.

— Mówiłem ci już, jak pięknie wyglądasz? — zapytał, bacznie mi się przyglądając.

Pokręciłam w ramach zaprzeczenia głową i uśmiechnęłam się do niego nieznacznie, rozglądając się, nie mogąc sobie przypomnieć, gdzie odłożyłam torebkę. Na szczęście z ratunkiem przyszedł mi Theo, pokazując mi ją, a nawet sięgając po nią.

— Więc wyglądasz najpiękniej — skomentował, podchodząc do mnie, by oddać mi kopertówkę.

Odebrałam ją od niego i uniosłam kąciki ust, formując je w uroczym uśmiechu.

— Dziękuję, możemy już jechać? — Spojrzałam na niego, unosząc jedną z brwi, przekrzywiając głowę.

— Pewnie, chodź, piękna. — Dłonią wskazał mi kierunek, najpewniej z przyzwyczajenia i poczekał na to, aż go wyprzedzę, by ruszyć za mną.

Dodatkowo wyciągnął mój szary płaszcz z szafy i pomógł mi go ubrać, za co również mu podziękowałam. Lubiłam w nim te typowo dżentelmeńskie odruchy. Właściwie miałam wrażenie, że każda kobieta nie miała nic przeciwko nim.
Wyszliśmy na zewnątrz i Theo zamknął drzwi na klucz, zaraz po tym mi go oddając, bym schowała go w torebce. Posiadanie własnego kompletu miało swoje plusy.
Kierując się w stronę jego czerwonego Mustanga, narzuciłam na szyję kraciasty szal i usłyszałam miauczenie, więc rozejrzałam się dookoła, chcąc zorientować się, gdzie znajdował się jakiś kot.

Normalnie bym to zignorowała, ale dźwięk wydawał mi się jakoś dziwnie irytujący, a nawet naglący, co było dziwne. W końcu analizowanie mowy zwierząt nie było czymś normalnym. Ani myślenie o tym. Mimo to zatrzymałam się i spojrzałam na Theodora.

— Słyszałeś? — zapytałam, marszcząc brwi w niepewności.

— Ale co? — zerknął na mnie, otwierając przede mną drzwi do pojazdu.

— Kota, kotka — odpowiedziałam, a słysząc ponowne miauknięcie, rozejrzałam się na nowo. — O, teraz, słyszysz?

— I co w związku z tym? — Oparł dłoń na karoserii, wpatrując się we mnie uważnie, zupełnie nie rozumiejąc mojej reakcji.

— No, w sumie to jestem ciekawa...

— Serio, Cece? Chcesz szukać jakiegoś kota, akurat teraz? — Cmoknął z dezaprobatą, nie dowierzając w to, że w ogóle przeszła mi taka myśl po głowie.

Uśmiechnęłam się niewinnie i wzruszyłam jakoś tak ramionami.

— Przecież nie zajmie to dużo czasu, musi być blisko, pewnie gdzieś w pobliskich krzakach — powiedziałam, rozkładając ręce, sugerując mu tym samym, że to wcale nie mogło być trudne, a jednocześnie zaspokoiłoby moją ciekawość.

— Jesteś niemożliwa — mruknął i niechętnie ruszył w stronę żywopłotu, który odgradzał działkę jego ciotki od tej sąsiadów.

Ruszyłam jego śladem, nasłuchując i szukając jednocześnie wzrokiem stworzonka. Na całe szczęście kot był na tyle litościwy, że regularnie wydawał z siebie dźwięki.
Odnaleźliśmy go dosłownie w kilka minut. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Skulony, brudny, zbyt chudy, co świadczyło o tym, że musiał być bezpański. I mimo tego, że prezentował się tak kiepsko, spodobał mi się jego rdzawy kolor sierści.
Przykucnęłam, chcąc go wyciągnąć z żywopłotu, ale Theo w porę złapał mnie za rękę, cofając mnie, nim zwierzak zatopił w mojej dłoni swoje pazury.

— Uważaj, pewnie nawet nie jest zaszczepiony, nie ruszaj go — upominał mnie szatyn, nieco się krzywiąc.

— Chyba nie chcesz go tu zostawić — fuknęłam na niego, rzucając mu gniewne spojrzenie.

— Nawet gdybym chciał, to mi na to nie pozwolisz, więc chociaż pozwól, bym to ja się narażał na jego atak. Szkoda by twoja ładna buźka została poharatana przez tę bestię — dodał żartobliwie, kręcąc z niedowierzaniem głową.

Pomógł mi wstać i sam zajął moje miejsce, łapiąc przerażonego kota, który niestety, faktycznie wbił pazury w jego ręce. Theodore zignorował to jednak, nie pokazując, że go boli i spojrzał na mnie.

— Zostawiamy go u weterynarza, okej? Nie licz na to, że go przygarniesz — oznajmił pewnie, wpatrując się we mnie nieustępliwie, dając mi tym samym do zrozumienia, że on nie zmieni zdania.

Westchnęłam ciężko i pokiwałam głową, zgadzając się.

— Świetnie, to teraz wsiadaj do samochodu i ułóż ten swój szalik na kolanach, miejmy nadzieję, że cię nie podrapie — poinstruował mnie, gestem głowy wskazując mi samochód.

Posłuchałam go, widząc jak próbuję uspokoić kota, by ten przestał się wyrywać, a co ważniejsze drapać. W końcu, po kilku minutach mu się to udało.

Ułożył kota na moich kolanach, nakrywając go jednym końcem szalika, naruszając tym samym moją przestrzeń osobistą. I ja, zamiast to zignorować, jakoś tak dziwnie zrozumiałam, że Theodore Wallace naprawdę był porządnym facetem. Nie żebym wcześniej tego nie wiedziała. Nie był zadowolony, że go do tego zmusiłam, ale zrobił wszystko i nawet się nie kłócił. Chwilę obserwowałam jego przystojną twarz, uzmysławiając sobie, że miałam udawać jego ukochaną, jednocześnie mając ochotę... sama nie wiedziałam na co.

Aleksander naprawdę zalazł mi za skórę, co więcej, dotkliwie mnie zranił, ale przy Theo jakoś tak, zapomniałam o tym. Mogłam znowu się uśmiechać, żyć beztrosko chwilą i nie przejmować się tym, że miłość nie istniała. Bo tak właśnie było, a moje dziwne reakcje były związane z chemią, a nie uczuciami, które nigdy nie były trwałe, ponieważ były tylko efektem chemicznych reakcji.

Westchnęłam ciężko, przygryzając od wewnątrz policzek i potrząsnęłam głową, chcąc doprowadzić się do porządku. Chaos w moich myślach mnie dobijał i upewniał mnie w tym, że nadal nie doszłam do siebie po zerwaniu z Olkiem. Absurdalnie chciałam, by wrócił, a jednocześnie nie wyobrażałam sobie, bym mogła nadal naiwnie wierzyć w naszą miłość.
Trzask drzwi od strony kierowcy przywrócił mnie do rzeczywistości. Przekręciłam głowę w bok, by spojrzeć ponownie na szatyna i mimowolnie moja dłoń wylądowała na kocie. Chciałam go pogłaskać, a w zamian za to poczułam jak jego pazury zatapiają się w moich udach, najpewniej dziurawiąc również moje rajstopy.
Syknęłam z bólu, więc Theo uniósł pytająco brew, spoglądając na mnie kątem oka. Uśmiechnęłam się, chcąc zatuszować własną reakcję i nie odezwałam się. Theodore również milczał, więc droga do weterynarza upłynęła nam w kompletnej ciszy.

Po dwudziestu minutach dotarliśmy na miejsce, a gdy Theo ponownie zabierał ode mnie kota zauważyłam na jego dłoniach krwawe ślady. Zwierzak naprawdę go zranił, a mimo to nie komentował tego. Rozchyliłam z niedowierzaniem usta i ruszyłam za nim biegiem, ponieważ Theodore utrzymywał tak szybkie tempo. Najwyraźniej chciał pozbyć się kota jak najszybciej.


4099 słów.
Dziękuję za to, że jesteście. Jesteście najlepsi, dziękuję!
Kolejny rozdział za tydzień, buziaki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro