Rozdział XXIV
Proszę o komentarze! :D
~~~~~~~~
Z perspektywy Lily
Gdy się obudziłam, strasznie bolała mnie głowa. Ostatnie co pamiętam, to Cali mówiąca mi, że ktoś na mnie czeka pod portretem Grubej Damy. (I w tym momencie Autorka zwątpiła w wattpada, bo usunął jej tysiąc słów) Poczułam, że siedze, a ręce mam za oparciem. Trochę podejrzane. Chciałam poprawić sobie włosy, ale miałam skrępowane nadgarstki czymś szorstkim. To już bardziej niż trochę podejrzane. Zauważyłam, że jestem w jakimś pokoju albo komnacie, dosyć małej, bo widziałam w mroku przeciwległą ścianę. Usłyszałam westchnięcie dochodzące z mojej prawej strony.
- Kim jesteś? - zapytałam wysokim tonem. Osoba się zaśmiała.
- Kuzynki nie poznajesz?
Odetchnęłam z ulgą. Z Sherlity byłyśmy w gorszych tarapatach.
- Sher? Kruki?
To był sekretny znak dotyczący animagii. Jeśli sznury nie były zaczarowane, to istniało prawdopodobieństwo, że uda nam się wydostać.
- Oczywiście. - słyszałam, jak dziewczyna szepcze coś pod nosem. No fakt - uwielbiała się zamieniać w kruka, ale nie umiała zrobić tego niewerbalnie. Za to ja, po chwili wysiłku, stałam na krześle na czterech łapkach. Zamerdałam ogonem. Poczułam, że koło mnie siada kruk. Zeskoczyłam z siedziska i potruchtałam do ściany. Krążyłam koło niej, dotykając jej grzbietem i zbierając kurz. Po krótkim odcinku czasu, poczułam, że chropowatość ściany zmienia się na śliska powłokę drzwi, spod których sączył się blask. Szczeknęłam cicho i poczułam, jak Sher ląduje na moim grzbiecie. Przemieniłam się w człowieka. Serce mi biło bardzo szybko, gdy naciskałam na pozłacaną klamkę. Otworzyłam drzwi, a za nimi stał Albus Dumbledore. Prawie rozpłakałam się ze szczęścia.
- Panie profesorze! Jak dobrze, że pana widzę... - uśmiechnęłam się do niego. Spojrzał na mnie tak zimno, że radość ze mnie wyparowała i cofnęłam się o krok. Sherlity siedząca mi na ramieniu, zaskrzeczała głośno i nastroszyła pióra. Po chwili stanęła koło mnie jako człowiek.
- Lily.. - złapała mnie uspokajająco za rękę, a jej oczy błyszczały złowrogo w świetle sączącym się zza drzwi. - On jest niebezpieczny.
O czym ona gada?
- Sher, to pan dyrektor... - powiedziałam do niej łagodnie. Licho wie, ile tu siedziała. Może zapomniała, zwariowała albo ją czymś nafaszerowali...? - On przyszedł, żeby nam pomóc...
- Panny Riddle.. -zaczął złowrogo dyrektor - jeśli powiecie mi, gdzie jest Tom, to puszczę was wolno.
Zamarłam. Nie mogę zdradzić wujka.
- Nigdy! - krzyknęła Sherlity, a jej oczy pociemniały.
- Crucio! - czerwony promień rozświetlił mrok pomieszczenia. Stałam jak sparaliżowana, gdy język czerwonego płomienia ugodził w jej pierś. Wiła się i płakała z bólu.
- Dość! - krzyknęłam stanowczo. Spojrzał na mnie znad okularów - połówek, na których tańczyły czerwone iskry.
- Dość? Panno Riddle, obawiam się, że nie może mi pani nic kazać - mruknął cicho, ale usłyszałam to pomimo krzyków Sher.
- Panie profesorze... Nie jestem Riddle... Jestem Evans.. - głos mi się łamał. Czego on od nas chce?
- Och, Lily, dobrze wiem kim jesteś - warknął - Jesteś Lilyan Riddle. Adoptowała cię rodzina mugoli. Tom cię znalazł, bo jesteś naznaczona. Wystarczy?
Cofnęłam się o krok. Cholera. Skąd on tyle o mnie wie? Popatrzyłam na niego, na jego różdż... Ja pierdziele, przecież jestem czarodziejką! Wyciągnęłam przed siebie dłonie.
- Finite! - krzyknęłam, a z moich palców wystrzeliły iskry, które zablokowały Cruciatusa. Dyrektor stał zszokowany, gdy szłam szybkim krokiem do kuzynki. Spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
- Lils... Uciekaj.. - wycharczała, zanim oczy popłynęły jej w tył głowy i zemdlała. Podniosłam jej głowę i cichym głosem zaczęłam ją leczyć. Po chwili już na mnie patrzyła z troską. Odwróciłam wzrok w stronę profesora.
- Proszę pana... czemu...? - zapytałam, a w moich oczach zaiskrzyły łzy. Nauczyciel funkął.
- A jak ci się zdaje, Riddle? Mroczny Zakon to dla mnie ogromne zagrożenie. A wy wiecie za dużo... - zaczął dobrotliwie. - Nie powinnyście tu być.
- Tu czyli gdzie? - zapytałam, siląc się na spokój. Jednak w środku czułam wściekłość. Jak on śmie?!
- We Wrzeszczącej Chacie - uśmiechnął się do nas przebiegle. - Dlatego nikt nie usłyszy stąd waszych krzyków.
Wycelował w nas różdżką. Złapałam dłoń kuzynki, zamknęłam oczy i... poczułam na twarzy chłodny wiatr. Odetchnęłam ze zdumieniem. W trakcie teleportacji, Sherlity upadła na kolana.
- O cholera... niedobrze mi ... - wymamrotała, puszczając mnie i przyciskając obie dłonie do brzucha. Klęknęłam przy niej.
- Już spokojnie... - szeptałam, głaszcząc ją delikatnie po plecach. Podniosła głowę i spojrzała na mnie.
- Lilka... Nie możemy tam wrócić... Uciekajmy do taty... On nas ochroni... - mamrotała, miotąc moją twarz uważnym spojrzeniem. Przygryzłam w skupieniu wargę i zaczęłam się zastanawiać nad jej słowami. Ma rację - profesor nas zabije.
- No dobrze... - zaczęłam ostrożnie - ale... Nie możemy dać dyrektorowi satysfakcji. Obmyślimy plan w kwaterze.
Kiwnęła głową w milczeniu. Wstałam, wyciągnęłam dłoń do kuzynki i pomogłam jej się podnieść. Kiedy stała pewnie na nogach, pomyślałam o naszym pokoju w Kwaterze, a nasze żołądki ścisnęły się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro