Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXIV

Proszę o komentarze! :D

~~~~~~~~

Z perspektywy Lily

Gdy się obudziłam, strasznie bolała mnie głowa. Ostatnie co pamiętam, to Cali mówiąca mi, że ktoś na mnie czeka pod portretem Grubej Damy. (I w tym momencie Autorka zwątpiła w wattpada, bo usunął jej tysiąc słów) Poczułam, że siedze, a ręce mam za oparciem. Trochę podejrzane. Chciałam poprawić sobie włosy, ale miałam skrępowane nadgarstki czymś szorstkim. To już bardziej niż trochę podejrzane. Zauważyłam, że jestem w jakimś pokoju albo komnacie, dosyć małej, bo widziałam w mroku przeciwległą ścianę. Usłyszałam westchnięcie dochodzące z mojej prawej strony.

- Kim jesteś? - zapytałam wysokim tonem. Osoba się zaśmiała.

- Kuzynki nie poznajesz?

Odetchnęłam z ulgą. Z Sherlity byłyśmy w gorszych tarapatach.

- Sher? Kruki?

To był sekretny znak dotyczący animagii. Jeśli sznury nie były zaczarowane, to istniało prawdopodobieństwo, że uda nam się wydostać.

- Oczywiście. - słyszałam, jak dziewczyna szepcze coś pod nosem. No fakt - uwielbiała się zamieniać w kruka, ale nie umiała zrobić tego niewerbalnie. Za to ja, po chwili wysiłku, stałam na krześle na czterech łapkach. Zamerdałam ogonem. Poczułam, że koło mnie siada kruk. Zeskoczyłam z siedziska i potruchtałam do ściany. Krążyłam koło niej, dotykając jej grzbietem i zbierając kurz. Po krótkim odcinku czasu, poczułam, że chropowatość ściany zmienia się na śliska powłokę drzwi, spod których sączył się blask. Szczeknęłam cicho i poczułam, jak Sher ląduje na moim grzbiecie. Przemieniłam się w człowieka. Serce mi biło bardzo szybko, gdy naciskałam na pozłacaną klamkę. Otworzyłam drzwi, a za nimi stał Albus Dumbledore. Prawie rozpłakałam się ze szczęścia.

- Panie profesorze! Jak dobrze, że pana widzę... - uśmiechnęłam się do niego. Spojrzał na mnie tak zimno, że radość ze mnie wyparowała i cofnęłam się o krok. Sherlity siedząca mi na ramieniu, zaskrzeczała głośno i nastroszyła pióra. Po chwili stanęła koło mnie jako człowiek.

- Lily.. - złapała mnie uspokajająco za rękę, a jej oczy błyszczały złowrogo w świetle sączącym się zza drzwi. - On jest niebezpieczny.

O czym ona gada?

- Sher, to pan dyrektor... - powiedziałam do niej łagodnie. Licho wie, ile tu siedziała. Może zapomniała, zwariowała albo ją czymś nafaszerowali...? - On przyszedł, żeby nam pomóc...

- Panny Riddle.. -zaczął złowrogo dyrektor - jeśli powiecie mi, gdzie jest Tom, to puszczę was wolno.

Zamarłam. Nie mogę zdradzić wujka.

- Nigdy! - krzyknęła Sherlity, a jej oczy pociemniały.

- Crucio! - czerwony promień rozświetlił mrok pomieszczenia. Stałam jak sparaliżowana, gdy język czerwonego płomienia ugodził w jej pierś. Wiła się i płakała z bólu.

- Dość! - krzyknęłam stanowczo. Spojrzał na mnie znad okularów - połówek, na których tańczyły czerwone iskry.

- Dość? Panno Riddle, obawiam się, że nie może mi pani nic kazać - mruknął cicho, ale usłyszałam to pomimo krzyków Sher.

- Panie profesorze... Nie jestem Riddle... Jestem Evans.. - głos mi się łamał. Czego on od nas chce?

- Och, Lily, dobrze wiem kim jesteś - warknął - Jesteś Lilyan Riddle. Adoptowała cię rodzina mugoli. Tom cię znalazł, bo jesteś naznaczona. Wystarczy?

Cofnęłam się o krok. Cholera. Skąd on tyle o mnie wie? Popatrzyłam na niego, na jego różdż... Ja pierdziele, przecież jestem czarodziejką! Wyciągnęłam przed siebie dłonie.

- Finite! - krzyknęłam, a z moich palców wystrzeliły iskry, które zablokowały Cruciatusa. Dyrektor stał zszokowany, gdy szłam szybkim krokiem do kuzynki. Spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem.

- Lils... Uciekaj.. - wycharczała, zanim oczy popłynęły jej w tył głowy i zemdlała. Podniosłam jej głowę i cichym głosem zaczęłam ją leczyć. Po chwili już na mnie patrzyła z troską. Odwróciłam wzrok w stronę profesora.

- Proszę pana... czemu...? - zapytałam, a w moich oczach zaiskrzyły łzy. Nauczyciel funkął.

- A jak ci się zdaje, Riddle? Mroczny Zakon to dla mnie ogromne zagrożenie. A wy wiecie za dużo... - zaczął dobrotliwie. - Nie powinnyście tu być.

- Tu czyli gdzie? - zapytałam, siląc się na spokój. Jednak w środku czułam wściekłość. Jak on śmie?!

- We Wrzeszczącej Chacie - uśmiechnął się do nas przebiegle. - Dlatego nikt nie usłyszy stąd waszych krzyków.

Wycelował w nas różdżką. Złapałam dłoń kuzynki, zamknęłam oczy i... poczułam na twarzy chłodny wiatr. Odetchnęłam ze zdumieniem. W trakcie teleportacji, Sherlity upadła na kolana.

- O cholera... niedobrze mi ... - wymamrotała, puszczając mnie i przyciskając obie dłonie do brzucha. Klęknęłam przy niej.

- Już spokojnie... - szeptałam, głaszcząc ją delikatnie po plecach. Podniosła głowę i spojrzała na mnie.

- Lilka... Nie możemy tam wrócić... Uciekajmy do taty... On nas ochroni... - mamrotała, miotąc moją twarz uważnym spojrzeniem. Przygryzłam w skupieniu wargę i zaczęłam się zastanawiać nad jej słowami. Ma rację - profesor nas zabije.

- No dobrze... - zaczęłam ostrożnie - ale... Nie możemy dać dyrektorowi satysfakcji. Obmyślimy plan w kwaterze.

Kiwnęła głową w milczeniu. Wstałam, wyciągnęłam dłoń do kuzynki i pomogłam jej się podnieść. Kiedy stała pewnie na nogach, pomyślałam o naszym pokoju w Kwaterze, a nasze żołądki ścisnęły się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro