Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sześćdziesiąt jeden

Kate:

Siedzieliśmy w pomieszczeniu, a ja się czułam dziwnie. Co prawda powtórzyłam badania i mam stuprocentową pewność, że Williams jest ojcem biologicznym Lili to jednak mam wątpliwości co do swojego życia.

- Proszę tu podpisać. - powiedziała kobieta i podała mi kartkę, gdzie było miejsce na mój podpis.

Wzięłam długopis w dłoń, ale tak zaczęły mi się trząść ręce, że wylądował na blacie biurka.

- Wszystko dobrze? - zapytał zmartwiony brunet.

- Tak, tak... - odpowiedziałam i jak najszybciej podpisałam puste pole.

Podałam kartkę Alanowie, który od razu podpisał i oddał dokument kobiecie.

- To wszystko. - powiedziała.

***

Wyszliśmy z pomieszczenia idąc w kierunku drzwi wyjściowych, a ja chciałam jak najszybciej znaleźć się u mnie, w moim łóżku pod ciepłą kołdrą.

- Zawieź mnie do domu. - odwróciłam się w jego stronę.

- Obiecałaś rodzicom, że będziemy na kolacji. - skrzywił się.

- Źle się czuję. - skłamałam.

- Coś poważnego? Może pojedziemy do lekarza? - zaczął wypytywać przejęty, a ja nie rozumiałam czemu się tak o mnie martwi skoro nie wie o ciąży...

A może Dylan się wygadał i każdy wokół już wie? Musiał się wygadać przecież rodzice Alana by się na mnie tak dziwnie nie patrzyli. Czuję się jak dziwka. Jestem z jednym, a mam dzieci z drugim. Chore prawda? Chciałabym tworzyć szczęśliwą rodzinę z nim i naszymi dziećmi, ale jakaś cząstka mnie kocha Leona...

- Nie. - zaprzeczyłam. - Po prostu chciałabym zrobić sobie herbatę i położyć się w łóżku. Jestem zmęczona.

- Okey. - odpowiedział, a następnie wsiedliśmy do samochodu.

Jechaliśmy w ciszy, ale dla mnie to lepiej. Jest dla mnie jednak obcy w jakimś stopniu. Przez cały czas myślałam o nim, ale patrzałem w przeciwnym kierunku. W pewnym momencie nie mogłam się powstrzymać i śledziłam każdy jego ruch.

- Czuję to. - usłyszałam jego głos przez co się wystraszyłam.

- Ale co? - nie zrozumiałam.

- Patrzysz się na mnie. - zaśmiał się i spojrzał przez chwilę na moją twarz.

- A nie mogę? - zdziwiałam się.

- Rób to częściej. - odpowiedział i zatrzymał się na światłach. - Odpowiesz mi na jedno pytanie? - zapytał i odwrócił się w moją stronę, a ja pokiwała głową na tak. - Dlaczego wolisz go? - wymieniliśmy kontakt wzrokowy, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć.

Zamknęłam oczy, a po chwili poczułam czyjeś ręce na podbródku, a gdy je otworzyłam miałam go przed sobą.

- Alan... - zaczęłam, ale nie udało mi się skończyć.

- Ciii... - uciszył mnie i przejechał palcem po mojej dolnej wardze.

Nie wytrzymałam tego napięcia i wbiłam się w jego wargi. Po raz kolejny czuję jak jego miękkie wargi napierają na moje. Brunet wcale nie był zdziwiony moim posunięciem, a wręcz przeciwnie. Czułam jak się uśmiecha. Tak piękną chwilę przerwał nam dźwięk klaksonu samochodu, który stał za nami. Oderwaliśmy się od siebie i wymieniliśmy kontakt wzrokowy. Bez słowa odwrócił się do kierunku jazdy i ruszył przed siebie.

***

Po pięciu minutach byliśmy pod moim apartamentem. Zaparkował na wolnym miejscu i zgłosił silnik. Siedzieliśmy tak w ciszy, którą chciałam przerwać, ale nie mogłam wydobyć z siebie żadnego słowa. Odpiełam pas i pociągnęłam za klamkę od drzwi, których nie dało się otworzyć.

- Otwórz! - warknełam.

- Po jednym warunkiem. - powiedział, a mnie zainteresowały jego słowa przez co odwróciłam się w jego stronę i wymieniliśmy kontakt wzrokowy.

- Nie będziesz mi stawiał żadnych warunków. - powiedziałam, a następnie nacisnęłam przycisk do otwierania drzwi, które otworzyłam. Brunet złapał mnie za nadgarstek, ale wyszarpałam się i szybko wybiegłam do wieżowca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro