Sześćdziesiąt jeden
Kate:
Siedzieliśmy w pomieszczeniu, a ja się czułam dziwnie. Co prawda powtórzyłam badania i mam stuprocentową pewność, że Williams jest ojcem biologicznym Lili to jednak mam wątpliwości co do swojego życia.
- Proszę tu podpisać. - powiedziała kobieta i podała mi kartkę, gdzie było miejsce na mój podpis.
Wzięłam długopis w dłoń, ale tak zaczęły mi się trząść ręce, że wylądował na blacie biurka.
- Wszystko dobrze? - zapytał zmartwiony brunet.
- Tak, tak... - odpowiedziałam i jak najszybciej podpisałam puste pole.
Podałam kartkę Alanowie, który od razu podpisał i oddał dokument kobiecie.
- To wszystko. - powiedziała.
***
Wyszliśmy z pomieszczenia idąc w kierunku drzwi wyjściowych, a ja chciałam jak najszybciej znaleźć się u mnie, w moim łóżku pod ciepłą kołdrą.
- Zawieź mnie do domu. - odwróciłam się w jego stronę.
- Obiecałaś rodzicom, że będziemy na kolacji. - skrzywił się.
- Źle się czuję. - skłamałam.
- Coś poważnego? Może pojedziemy do lekarza? - zaczął wypytywać przejęty, a ja nie rozumiałam czemu się tak o mnie martwi skoro nie wie o ciąży...
A może Dylan się wygadał i każdy wokół już wie? Musiał się wygadać przecież rodzice Alana by się na mnie tak dziwnie nie patrzyli. Czuję się jak dziwka. Jestem z jednym, a mam dzieci z drugim. Chore prawda? Chciałabym tworzyć szczęśliwą rodzinę z nim i naszymi dziećmi, ale jakaś cząstka mnie kocha Leona...
- Nie. - zaprzeczyłam. - Po prostu chciałabym zrobić sobie herbatę i położyć się w łóżku. Jestem zmęczona.
- Okey. - odpowiedział, a następnie wsiedliśmy do samochodu.
Jechaliśmy w ciszy, ale dla mnie to lepiej. Jest dla mnie jednak obcy w jakimś stopniu. Przez cały czas myślałam o nim, ale patrzałem w przeciwnym kierunku. W pewnym momencie nie mogłam się powstrzymać i śledziłam każdy jego ruch.
- Czuję to. - usłyszałam jego głos przez co się wystraszyłam.
- Ale co? - nie zrozumiałam.
- Patrzysz się na mnie. - zaśmiał się i spojrzał przez chwilę na moją twarz.
- A nie mogę? - zdziwiałam się.
- Rób to częściej. - odpowiedział i zatrzymał się na światłach. - Odpowiesz mi na jedno pytanie? - zapytał i odwrócił się w moją stronę, a ja pokiwała głową na tak. - Dlaczego wolisz go? - wymieniliśmy kontakt wzrokowy, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć.
Zamknęłam oczy, a po chwili poczułam czyjeś ręce na podbródku, a gdy je otworzyłam miałam go przed sobą.
- Alan... - zaczęłam, ale nie udało mi się skończyć.
- Ciii... - uciszył mnie i przejechał palcem po mojej dolnej wardze.
Nie wytrzymałam tego napięcia i wbiłam się w jego wargi. Po raz kolejny czuję jak jego miękkie wargi napierają na moje. Brunet wcale nie był zdziwiony moim posunięciem, a wręcz przeciwnie. Czułam jak się uśmiecha. Tak piękną chwilę przerwał nam dźwięk klaksonu samochodu, który stał za nami. Oderwaliśmy się od siebie i wymieniliśmy kontakt wzrokowy. Bez słowa odwrócił się do kierunku jazdy i ruszył przed siebie.
***
Po pięciu minutach byliśmy pod moim apartamentem. Zaparkował na wolnym miejscu i zgłosił silnik. Siedzieliśmy tak w ciszy, którą chciałam przerwać, ale nie mogłam wydobyć z siebie żadnego słowa. Odpiełam pas i pociągnęłam za klamkę od drzwi, których nie dało się otworzyć.
- Otwórz! - warknełam.
- Po jednym warunkiem. - powiedział, a mnie zainteresowały jego słowa przez co odwróciłam się w jego stronę i wymieniliśmy kontakt wzrokowy.
- Nie będziesz mi stawiał żadnych warunków. - powiedziałam, a następnie nacisnęłam przycisk do otwierania drzwi, które otworzyłam. Brunet złapał mnie za nadgarstek, ale wyszarpałam się i szybko wybiegłam do wieżowca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro